Bez przeszkód, bez stereotypów

 

Niepełnosprawność to smaczny kąsek dla mediów. Pokazując ją, łatwo poruszyć serca widzów. Oglądający chcą się czuć lepsi i potrzebni, więc na przykład wyślą SMS, by wesprzeć akcję charytatywną (szczególnie gdy bohaterem spotu będzie dziecko).

Niestety nadal wizerunek osoby niepełnosprawnej pokazywany przez media jest zafałszowany. Widzimy albo osoby zupełnie bezradne, albo nadludzi, superbohaterów, których nie dotyczą codzienne problemy. W roku 2011 otrzymałam wyróżnienie w konkursie „Człowiek bez barier”. Jeden z dziennikarzy, który przeprowadzał ze mną wywiad, wyraził pogląd, że teraz niepełnosprawni nie napotykają już na żadne bariery. Nie zgodziłam się z nim i zaczęłam podawać konkretne przykłady. Przerwał mi i stwierdził, że skoro jestem człowiekiem bez barier, to znaczy, że ze wszystkim sobie radzę, nie powinnam mówić o trudnościach, lecz wyłącznie o sukcesach. Uważam, że takie podejście może wyrządzić wiele złego.

 

Zdrowa rywalizacja

Osoby niepełnosprawne występują w programach przeznaczonych specjalnie dla nich lub promujących ich imprezy, np. festiwal „Zaczarowanej piosenki”. Na szczęście zdarza się też, że pojawiają się na szklanym ekranie jako zwykli uczestnicy, konkurując z pełnosprawnymi o tytuł zwycięzcy turniejów wiedzy i umiejętności. Osoby z dysfunkcją wzroku wystąpiły już m.in. w „Jeden z dziesięciu”, „Jaka to melodia?” i „Mam talent”. Niedawno do tej listy dołączyła także „Familiada”.

Od kilku lat w tej grze biorą udział nie tylko rodziny, lecz także zespoły, które coś łączy. Były więc np. tancerki, trupa teatralna czy brodaci. Pomysłodawcą zgłoszenia do programu osób z niepełnosprawnością wzroku był Tomasz Wandzel, radny, autor książek „Dom w chmurach” i „Hycel”.

- Długo zastanawiałem się, według jakiego klucza dobrać drużynę. W końcu zdecydowałem, że powinna to być grupa osób dająca przykład innym, również pełnosprawnym, że brak wzroku nie może być przeszkodą w realizacji marzeń i prowadzeniu aktywnego trybu życia – wyjaśnia Tomek. Od pomysłu do nagrania minął prawie rok. Pytał znajomych, wysłał ogłoszenie na jedną z list dyskusyjnych, ale odzew był niewielki. Jak zwykle najskuteczniejsza okazała się poczta pantoflowa. Ostatecznie do drużyny pod dowództwem Tomka weszli: Ola Bohusz, Monika Zarczuk, Paweł Ejzenberg oraz ja. Termin nagrania ustalono na 3 grudnia w Warszawie. Przed jego rozpoczęciem zrobiliśmy szybką burzę mózgów. Ostatecznie ustaliliśmy, że nasza drużyna będzie się nazywać „Bez przeszkód”. Potem prasowanie, makijaż, próba i wyczekiwanie na rozpoczęcie nagrania. Ten czas wykorzystaliśmy na pogaduszki i poznanie tych członków drużyny, z którymi do tej pory znaliśmy się tylko mejlowo. Czas płynął, napięcie rosło, a Karola Strasburgera, który prowadzi teleturniej, nadal nie było. Duże opóźnienie rozpoczęcia nagrania potęgowało stres. Ostatnie instrukcje: w jaki sposób machać, kiedy mamy klaskać i przypomnienie, by nie podawać nazwy organizacji i firm, w których pracujemy, bo to byłaby reklama. Wreszcie kamera ruszyła. Tomek świetnie się sprawdził w roli naszego kapitana. Wszystkim udzielił się jego entuzjazm. Zaraz na wstępie zrobił nam dobry PR. Przedstawiając nas, podkreślił, że wszyscy pracujemy, rozwijamy swoje talenty i pasje, łączy nas także to, że nie widzimy. – Dla nas jest to zupełnie naturalne, tak jak dla kogoś to, że jest wysoki lub gruby - mówił. Między pytaniami opowiedzieliśmy o naszej pracy, podróżach, zaangażowaniu w wolontariat, książkach i zainteresowaniach. Wszystkich zachwyciła Ola, która w finale zdobyła aż 155 punktów.

 

Telewizja od kuchni

Nagranie jednego odcinka trwało około godziny. Przed rozpoczęciem zrobiliśmy Karolowi krótkie szkolenie z zakresu… prowadzenia niewidomych. Byłam zdania, by podchodząc z nim do przycisku, w drugiej ręce mieć białą laskę. Czułabym się z nią znacznie pewniej, a poza tym byłaby to doskonała promocja tego atrybutu niewidomych. Nadal zdarza się, że biała laska jest wykorzystywana do żebractwa, kojarzy się z bezradnością i wzbudza litość. Myślę, że gdyby pięciu aktywnych, pracujących niewidomych wystąpiło z laskami, przynajmniej część widzów zmieniłaby nastawienie do tego niezbędnego dla nas sprzętu. Ostatecznie podchodziliśmy tylko z Karolem. Program nie był emitowany na żywo, więc miałam nadzieję, że jego wypowiedzi „Jeszcze kroczek i jesteś na miejscu, już po ciebie idę, już pomagam” i parę innych zostaną wycięte, bo moim zdaniem brzmi to dość dziwnie i sztucznie. Niestety tak się nie stało.

Nieprzyjemnym doświadczeniem było dla mnie robienie makijażu, mimo że sama czasem go sobie robię. Wizażystka poprosiła, bym patrzyła w dół, lecz nie zamykała oczu. Nie widzę od urodzenia. To polecenie okazało się dla mnie trudniejsze od pytań w grze. Nie byłam w stanie tego zrobić, a komentarz wizażystki z pewnością nie pomógł mi się zrelaksować.

Kilka dni przed nagraniem obejrzałam „Familiadę”, by zapoznać się z jej specyfiką. Zaskoczyło mnie to, że osoba z drugiej drużyny podała nieprawidłową odpowiedź, która chwilę wcześniej już padła. W studiu przekonałam się, że przyczyną nie musi być brak koncentracji, lecz niesłyszenie tego, co mówią przeciwnicy. Nie ma tam nagłośnienia, więc trzeba bardzo wytężać słuch.

Realizatorzy już kilka miesięcy wcześniej wiedzieli, że jesteśmy drużyną niewidomych. Wspaniale, że wzięliśmy udział w programie na tych samych zasadach co pozostali uczestnicy. Żaden z nas nie chciałby być traktowany ulgowo. Zepsułoby to zabawę i odebrało radość zwycięstwa. Uważam jednak, że przygotowując pytania, należało pamiętać o naszej niepełnosprawności. Konkretnie mam zastrzeżenia do pytania „coś zielonego”. Czworo z nas nie widzi od urodzenia. Nauczyliśmy się, że zielona jest trawa, ale nie widzimy tego, co jest wokół nas, więc automatycznie mamy mniejsze szanse na udzielenie prawidłowej odpowiedzi. To tak, jakby zapytać niesłyszącego od urodzenia, co słychać na ulicy. Może się domyślić, że samochody, ale co poza tym? Słychać kroki lub rozmowy, czy samochody są na tyle głośne, że je zagłuszają? Kilku moich widzących znajomych za niewłaściwe uznało także pytanie „Któremu słynnemu Polakowi wystawiono w Polsce najwięcej pomników?”. Argumentowali, że osoba widząca widzi pomniki na stronach internetowych, w przewodnikach turystycznych czy podczas podróży, natomiast nasze szanse znów maleją. Osobiście uważam, że nie było to aż tak trudne.

 

Czy było warto?

Wiele osób pyta nas, dlaczego zdecydowaliśmy się wziąć udział w „Familiadzie”. - Kierowałem się przede wszystkim perspektywą dobrej zabawy, spotkania starych znajomych, no i oczywiście w jakimś sensie było to dla mnie kolejne, ciekawe wyzwanie – wyznaje Paweł. Dla Moniki udział w programie był po prostu wielką przygodą. – Zawsze zastanawiałam się, jak to jest po tej drugiej stronie ekranu – mówi. Ola początkowo nie była zainteresowana udziałem w „Familiadzie”. - Kiedy jednak spotkaliśmy się w sierpniu na żywo, nasz kapitan i Hania zarazili mnie swoim entuzjazmem. Pomyślałam, że to dobra okazja do pokazania „normalnego” oblicza niewidomych. Chciałam też sprawić przyjemność mamie, która jest wielką fanką „Familiady”. Miałam jeszcze jeden, egoistyczny powód - chęć sprawdzenia się przed kamerami zanim wystąpię w teleturnieju „Jeden z dziesięciu” – zdradza Ola.

Ja początkowo również nie zamierzałam dołączyć do drużyny. Ostatecznie zdecydowałam się na to dlatego że była to szansa na promocję moich książek „Jak z białą laską zdobywałam Belgię” i „Tandem w szkocką kratkę”. Pomyślałam też, że warto pokazać grupkę niewidomych, pracujących pasjonatów, bo pomoże to w przełamywaniu stereotypów i może kogoś zmotywuje. Bardzo się więc ucieszyłam, gdy podeszła do mnie babcia słabowidzącego nastolatka i powiedziała, że skoro w tym programie wystąpili tacy sympatyczni, inteligentni niewidomi ludzie, zrobi wszystko, by jej wnuk poszedł na studia. „Familiada” przyczyniła się też do rozwoju czytelnictwa w Łodzi. Do PZN-owskiej biblioteki zgłosiła się kobieta, by zapisać słabowidzącego męża. O istnieniu tej placówki dowiedziała się właśnie z tego teleturnieju. To nas cieszy i daje satysfakcję.

Miałam świadomość, że widzowie będą nas bacznie obserwować. Bałam się więc, że ktoś z nas powie coś głupiego, a przeciwnicy, telewizyjna ekipa i telewidzowie zaczną generalizować (nie dość, że ślepi, to jeszcze idioci). Bardzo się cieszę, że się nie zbłaźniliśmy. To nie w naszej drużynie padła odpowiedź, że na przestrzeni wieków do rozpraszania mroków nocy służył czosnek. Nie wszystkie nasze odpowiedzi były na tablicy, lecz nie oznacza to, że były niewłaściwe. Po prostu ankietowani odpowiedzieli inaczej.

Mimo zmęczenia, stresu i dużego opóźnienia (bałam się, że utknę na dworcu w Katowicach), uważamy, że warto było wystąpić w „Familiadzie”. Odnowiliśmy znajomości, nawiązaliśmy nowe, świetnie się bawiliśmy, a przede wszystkim było to naturalne pokazanie osób niewidomych. Oczywiście bardzo nas cieszy nagroda pieniężna. Znajomi i przypadkowi ludzie pytali nas, na jaką organizację charytatywną przekażemy wygraną. Podano nam nawet kilka propozycji. Zastanawiam się, czy od pełnosprawnych graczy również oczekuje się bycia wiecznym wolontariuszem. Moją część nagrody zamierzam zainwestować w bardzo szczytny cel – zakup nowego tandemu, oczywiście dla siebie.

 

Pochodnia, luty 2013