Pożegnanie Henryka Przełożyńskiego

Helena Jakubowska

- A taki był twardy, najsilniejszy ze wszystkich. Myślałem, że każdego przeżyje - mówi Bogdan Kita, a w jego głosie słychać smutek i jakby wymówkę: jak mogłeś nam to zrobić.

Dnia 15 kwietnia 2006 r. zmarł po krótkiej, ciężkiej chorobie niewidomy muzyk i pedagog Henryk Przełożyński. Uroczystości pogrzebowe odbyły się na cmentarzu św. Rocha w Częstochowie dnia 19 kwietnia 2006 r.

I znowu przychodzi nam pożegnać jednego z tych, którzy dzięki muzyce znaleźli swoją drogę i do końca właśnie z muzyki czerpali radość i sens życia. Ponieważ tak się złożyło, że nie doszło nigdy do kontaktu pomiędzy naszą Redakcją a tym świetnym muzykiem, chcemy uczcić jego pamięć przynajmniej krótkim wspomnieniem napisanym na podstawie tekstów przysłanych nam przez żonę Henryka Przełożyńskiego, Panią Władysławę oraz rozmów z jego przyjacielem Bogdanem Kitą.

Henryk Przełożyński urodził się 1 lutego 1935 r. w Częstochowie. Wzrok stracił od wybuchu niewypału w 1944 r. Mimo to był mocnym, zaradnym, chętnym do nauki i pracy chłopcem. W 1946 r. rozpoczął naukę gry na akordeonie, prawdopodobnie nie przeczuwając jeszcze wtedy, że ten instrument zadecyduje o całym jego dalszym życiu.

W latach 1951-56 uczęszczał do Państwowej Szkoły Muzycznej dla Dzieci Niewidomych w Krakowie. Opanował podstawy muzyki, a że miał prawdziwy talent, zaczął grywać na różnych uroczystościach, akademiach i spotkaniach towarzyskich. Chętnie angażowano młodziutkiego muzyka, bo za gażę dużo mniejszą niż profesjonalista zapewniał dobrą oprawę muzyczną. Grał z polotem i tak, że ludziom się to niezwykle podobało. Po jednej takiej imprezie podszedł do niego przedstawiciel wydziału kultury i wyraził swoje uznanie. Zasugerował też, by chłopak złożył bezzwłocznie wniosek, to może będzie mógł pomóc mu w wyjeździe na studia muzyczne

do Pragi. Przedsiębiorczy Henryk posłuchał rady i udało się. Pewnie pomogła trochę protekcja człowieka, którego zachwycił młody akordeonista, ale tak naprawdę Henryk sam sobie na to stypendium zapracował, bo grał porządnie i z sercem.

Tak więc lata 1958-63 Henryk Przełożyński spędził w Pradze jako stypendysta Ministerstwa Kultury i Sztuki. Praskie Konserwatorium dla niewidomych ukończył publicznym koncertem ze stopniem celującym. Podobnie jak wszyscy absolwenci tej czeskiej szkoły wrócił do kraju nie tylko z bardzo dobrą umiejętnością gry na instrumencie, ale również znajomością nut brajlowskich, którymi posługiwał się zresztą do końca życia.

W 1963 r. podjął pracę jako nauczyciel gry na akordeonie w Państwowej Szkole Muzycznej nr 1 w Krakowie. Jako pierwszy niewidomy uczył młodzież widzącą gry na tym instrumencie. W szkole tej przepracował ponad 41 lat. Jak we wszystkim, tak i tu starał się być jak najbardziej samodzielny. Potrzebował, rzecz jasna, pomocy w wypełnianiu dziennika czy wypisywaniu świadectw, ale wszystko, co mógł, robił sam. Znakomicie poruszał się z białą laską, więc również

do pracy jeździł sam. Korzystał z brajlowskiego podręcznika "Szkoła na akordeon" Witolda Kulpowicza.

Wychował wielu muzyków - jest wśród nich prof. Janusz Pater, wykładowca Akademii Muzycznej w Krakowie. Niektórzy grają do dziś w kapelach ludowych, prowadzą

zespoły muzyczne, inni pracują jako organiści.

Henryk Przełożyński uzupełnił jeszcze swoje wykształcenie - w latach 1973-77 studiował w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, którą ukończył obroną pracy magisterskiej z wyróżnieniem, zdobywając tytuł magistra sztuki.

Niezbyt wysokie dochody, jakie dawała praca nauczyciela, były przyczyną, dla której pracował chałupniczo w Spółdzielni Niewidomych w Krakowie. W swoim aktywnym życiu zawsze jednak znajdował miejsce na działalność artystyczną, bez której, jak widać, nie mógł żyć. Przez wiele lat był instruktorem zespołu muzycznego przy tejże Spółdzielni oraz przy Okręgu PZN. Kilkuosobowa grupa niewidomych muzyków (wśród nich Henryk Czerwiński, Antoni i Maciej Gastołowie, Józef Głowacki, Stanisław Firek, Józef Kluska i Julian Wójcik) jeździła pod jego kierownictwem po różnych miejscowościach i obsługiwała liczne imprezy. Na iluż weselach

grali, ile obsłużyli okolicznościowych zabaw i potańcówek! Warunki bywały różne: raz lepsze, raz gorsze. Zmęczenie nie odgrywało roli. Przyszło im kiedyś wracać piechotą z instrumentami na plecach, bo samochód się zepsuł 4 km przed Krakowem, a kierowca postanowił przy nim zostać. Mróz był siarczysty, a droga nieznana, ale Henryk namówił kolegów, żeby z nim poszli i doprowadził wszystkich do Krakowa.

W dniu 11 lutego 1964 r. odbył się niezapomniany dla tego muzyka występ. Wraz z niewidomym kolegą Józefem Głowackim dał koncert akordeonowy przed ówczesnym biskupem krakowskim Karolem Wojtyłą i seminarzystami.

Dzięki pracowitości, talentowi i samodzielności Henryk Przełożyński zdobył wymarzony zawód. Założył też rodzinę, dla której stanowił oparcie. Oprócz muzyki interesowała go historia, polityka i przyroda. Bardzo lubił morze i właśnie nad morzem najchętniej wypoczywał. Mimo tragedii, jakie, niestety, niosło czasem życie, zachował pogodę i życzliwość. Był człowiekiem głęboko wierzącym i kochającym ludzi. Koledzy zawsze mogli liczyć na jego pomoc. Nie był kłótliwy

ani zazdrosny. Chociaż w sprawach osobistych był skryty, w czasie spotkań ze znajomymi oraz imprez uważano go za duszę towarzystwa. Pewnie w dużej mierze sprawiała to muzyka, którą tak chętnie obdzielał innych. Potrafił grać repertuar różnego rodzaju - zarówno klasyczny, jak i rozrywkowy, gdyż miał bardzo dobre wyczucie stylu.

Będąc na emeryturze, Henryk pozostał aktywny muzycznie. Brał udział w licznych imprezach i spotkaniach - w szkole, PZN, kościele. Grał na akordeonie, organach lub flecie. Ostatnio prowadził chór "Uśmiech w mroku" działający przy Delegaturze PZN w Częstochowie. Chór śpiewał pieśni patriotyczne, religijne i ludowe.

Henryk należał do Stowarzyszenia Niewidomych Cywilnych Ofiar Wojny i często ozdabiał muzycznie zjazdy swojego stowarzyszenia. Za osiągnięcia w pracy zdobył wiele nagród i wyróżnień, m.in. Zasłużonego Działacza Spółdzielczości Niewidomych, "Złotego Kormorana" w 1978 r. na Międzynarodowym Konkursie Zespołów Muzycznych w Olsztynie czy Złoty Krzyż Zasługi.

- Mąż tak lubił śpiewać "Upływa szybko życie, jak potok płynie czas" - wspomina pani Władysława. Takie czynne, wypełnione po brzegi życie jak Henryka wydaje    się mijać tym szybciej.

Nowy Magazyn Muzyczny 17-2006