Krytyka buduje  

>> Rozmowa z psychologiem i nauczycielem orientacji przestrzennej oraz bezpiecznego i samodzielnego poruszania się Januszem PREISEM

>

> - W życiu niewidomego i słabowidzącego człowieka, rehabilitacja jest startem do samodzielności, aktywności, bycia pełnoprawnym członkiem rodziny oraz

społeczeństwa. Pan, już od kilkudziesięciu lat oferuje niewidomym fachową pomoc psychologiczną i trening w zakresie orientacji przestrzennej. Proszę powiedzieć,

jak to się zaczęło i jak potoczyło się Pana życie zawodowe, bo podzielone ono jest między Polskę a Stany Zjednoczone?

> - Moją pracę zawodową zacząłem jeszcze na studiach i od razu przyszło mi się zmierzyć z trudnym zadaniem. Na czwartym roku zaproponowano mi zajęcia z osobą głuchoniewidomą, uczniem i wychowankiem Zakładu w Laskach, który dzięki prywatnemu stypendium mógł rozpocząć naukę w liceum masowym. Pracowałem z nim intensywnie około roku z bardzo dobrymi efektami. Ukończył szkołę średnią, zresztą jako jeden z najlepszych uczniów, a następnie wydział matematyki na Uniwersytecie Warszawskim. Do dziś pozostaje aktywnym członkiem społeczeństwa. Jest to jeden z najwcześniejszych w Polsce przykładów integracji osoby głuchoniewidomej na poziomie masowej szkoły średniej. To doświadczenie ugruntowało mnie w przeświadczeniu, że wybrałem właściwą drogę zawodową. Po studiach podjąłem pracę psychologa szkolnego w ośrodku w Laskach. Równocześnie przez dziesięć lat pracowałem w Warszawie w poradni szkolno-zawodowej jako psycholog i doradca zawodowy, a po otrzymaniu stypendium szkoły Perkinsa dla Niewidomych wyjechałem do Stanów Zjednoczonych. W Western Michigan University-Kalamazoo ukończyłem studia magisterskie w zakresie rehabilitacji niewidomych ze specjalizacją orientacja przestrzenna. I tak otworzył się kilkunastoletni, amerykański rozdział mojego życia zawodowego jako nauczyciela orientacji

przestrzennej.

> Pracowałem tam z dziećmi zarówno w ośrodkach dla niewidomych, jak i w szkolnictwie otwartym. Pracowałem także w różnego typu ośrodkach rehabilitacji dla dorosłych niewidomych. Cztery lata temu, po dwudziestu latach, wróciłem do kraju i zatrudniłem się w swoim zawodzie w jednym z ośrodków.

> - Dzięki praktyce zawodowej na gruncie polskim i amerykańskim, ma Pan możliwość zrobienia pewnych porównań, począwszy od systemu kształcenia tyflopedagogów.

Czy widzi Pan jakieś różnice w przygotowaniu do zawodu nauczyciela orientacji przestrzennej w Polsce i w Stanach?

> - Na podstawie mojego doświadczenia i obserwacji stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że różnice są olbrzymie. Zacznę od swojego przykładu. Jak już wspomniałem, studia w dziedzinie orientacji przestrzennej odbyłem w Stanach Zjednoczonych. Chcąc uzyskać stopień magistra z tej specjalizacji, a miałem już stopień magistra z psychologii, musiałem zajmować się na uniwersytecie tylko tym zagadnieniem przez dwanaście miesięcy. Zobligowany byłem do trzymiesięcznej codziennej praktyki, która była po prostu pracą. Płaciłem za nią sam ze swojego stypendium. Pracowałem pod okiem i kierunkiem całego zespołu nauczycieli/rehabilitantów

orientacji przestrzennej. Byłem pilnie obserwowany w czasie moich zajęć z niewidomymi dziećmi i dorosłymi. Indywidualne zajęcia z nimi trwały od godziny do trzech. Uczono mnie prowadzenia dokumentacji oraz uczestniczyłem w zebraniach zespołu specjalistów, w tym z rodzicami i rodzinami osób niewidomych.

Dopiero po tak różnorodnej i rozbudowanej praktyce mogłem podjąć pracę i to w dużym zespole nauczycieli w dziale orientacji przestrzennej i czynności życia codziennego. Tylko w ten sposób można zdobyć odpowiednie umiejętności i doświadczenie zawodowe. Po roku praktyki tj. bezpośredniej pracy - pod nadzorem - z niewidomymi można ubiegać się o uzyskanie Narodowej

Licencji Zawodowej w zakresie orientacji przestrzennej oraz bezpiecznego i samodzielnego poruszania się.

> Należy również zaznaczyć, że absolwenci czternastu programów uniwersyteckich Orientacji Przestrzennej w USA znajdują zatrudnienie, zagwarantowane ustawami prawnymi, w szkołach dla niewidomych, w szkołach masowych - do których uczęszczają dzieci niewidome i słabowidzące, ośrodkach rehabilitacyjnych dla dorosłych.

Przeciętna szkoła dla niewidomych zatrudnia od dziesięciu do dwudziestu nauczycieli orientacji przestrzennej. Liczba uczniów w każdej szkole - a jest ich ponad 50 w USA - wynosi od 150 do 300. W Polsce szkoły dla niewidomych i słabowidzących, czyli ośrodki zamknięte, zatrudniają maksimum od jednego do dwóch tzw. Etatowych nauczycieli. Nauczyciele orientacji przestrzennej zatrudniani są nawet jedynie na tzw. godziny. Na przykład jedna ze szkół dla słabowidzących, w której uczy się 150 dzieci, zatrudnia jednego nauczyciela na siedem godziny na tydzień, a przecież grupa słabowidzących jest najbardziej narażona na niebezpieczeństwo w czasie poruszania się, ponieważ na przykład kierowcy czy rowerzyści myślą, że są to osoby normalnie widzące. Wyjątek stanowi ośrodek w Laskach, w którym aktualnie pracuje osiemnastu nauczycieli orientacji przestrzennej. A jeszcze tragiczniej wygląda zatrudnienie i wynagrodzenie dla osób zatrudnianych przez PZN w charakterze nauczycieli orientacji przestrzennej.

Osobie, która traci wzrok, oferuje się tzw. Dwutygodniowy turnus rehabilitacyjny prowadzony przez absolwentki APS, ale również przez osoby, które ukończyły tylko przyspieszony - jak rosyjski szampan - tzw. Kurs orientacji przestrzennej. Absolwentkom z magisterium płaci się siedem złotych za sesję orientacji przestrzennej, czyli za godzinę pracy. Informuję, że aktualnie lekcja tańca w Warszawie kosztuje minimum 100 złotych. Cóż, władze oświatowe czy też PZN

najwyraźniej stawiają podstawowe potrzeby rehabilitacyjne niewidomych, takie jak orientacja przestrzenna i rehabilitacja podstawowa na najniższej półce usług rehabilitacyjnych. W Stanach Zjednoczonych każda osoba

tracąca wzrok, jeśli chce, ma dostęp do 3-4 miesięcy intensywnej rehabilitacji podstawowej w ośrodku rehabilitacji lub w warunkach domowych w miejscu swojego zamieszkania.

> Ostatnia moja pensja jako nauczyciela-rehabilitanta pracującego w szkolnictwie otwartym, integracyjnym wynosiła 45 tysięcy dolarów za 10 miesięcy pracy,

co umieszczało mnie w grupie średniej klasy amerykańskiej.

> Uważam, że absolwenci tyflopedagogiki po ukończeniu właściwego programu orientacji przestrzennej powinni znaleźć się przynajmniej w grupie średnio zarabiającej

w Polsce.

> Cóż, w Polsce osoby decydujące o rodzaju i intensywności zajęć rehabilitacyjnych miedzy innymi- administracja PZN lub różnego typu Prezesi - w większości korzystają z przewodników widzących lub innych asystentów osobistych, więc ich potrzeby bezpieczeństwa i samodzielności są z reguły zaspokajane przez innych.

> Po przyjeździe do Polski cztery lata temu zderzyłem się z sytuacjami raczej nie do zaakceptowania w standardach amerykańskich. W tym czasie praktyki studenckie przyszłych nauczycieli orientacji przestrzennej obejmowały zaledwie 30-40 godzin. Nie mogłem tego zrozumieć, że studentki przychodzą na godzinę czy dwie w tygodniu poobserwować niewidome dzieci. To było nie do przyjęcia, więc przy wsparciu Nowojorskiego Komitetu Pomocy Polskim Niewidomym zatrudniono w moim ośrodku osiem absolwentek APSu. Tu chcę zrobić ważną dygresję - niestety tylko absolwentek, bo wydział tyflopedagogiki APS jest właściwie całkowicie żeński.

Władze uczelni twierdzą, że mężczyźni nie wykazują zainteresowania taką specjalizacją, jednocześnie nie podejmują starań, by w prywatnych i państwowych szkołach średnich reklamować ten zawód. A mężczyźni jako nauczyciele orientacji przestrzennej są bardzo potrzebni. Wracając do tych ośmiu osób - kobiet, to zatrudniono je pod warunkiem, że w ciągu pierwszego rok  u przez dziesięć miesięcy będzie to praktyka, czyli zdobywanie szlifów pod nadzorem doświadczonych nauczycieli orientacji przestrzennej. Zajęcia te odbywały się

z dziećmi od przedszkola do wychodzących dwudziestolatków. Bezpośredni kontakt z wychowankami w trakcie szkoleń i obserwacja pracy doświadczonych nauczycieli miała tym nowym osobom dać poczucie sensu pracy z niewidomymi, zwłaszcza że były wśród nich takie, które w czasie studiów nie odbyły żadnych praktyk, a nawet nie rozmawiały z niewidomym dzieckiem. Pisząc opinię dla tych kobiet po zakończeniu praktyk, posłużyłem się przykładem szkół fryzjerskich w Polsce, które gwarantują swoim uczniom od 150 do 300 godzin praktyk. Obecnie wydział tyflopedagogiki zapewnia swoim studentom jedynie 60 godzin praktyk. Chcę zaznaczyć, że jest to zdecydowanie za mało, jeśli mamy kształcić na poziomie magisterskim fachowych i odpowiedzialnych pracowników świadczących usługi rehabilitacyjne

dla osób niepełnosprawnych wzrokowo. Nie bez powodu użyłem sformułowania - pracownicy świadczący usługi. Koncepcja rehabilitacji w niektórych polskich ośrodkach szkolno-wychowawczych nastawiona jest na tzw. służenie.

Chcę podkreślić jak ważny jest sposób postrzegania i opisywania działań rehabilitacyjnych. Kobiety z magisterium angażowane do pracy w takich ośrodkach są informowane, że najważniejszym wymogiem w tej pracy jest służenie i umiejętność bycia matką dla tzw. wychowanków. To podstawowe wymaganie stawiane przez kierownictwo ośrodków, najczęściej również żeńskie, jest absurdalne. Już pani profesor Montessori w latach dwudziestych ubiegłego stulecia stwierdziła, iż każda osoba, która poczuje się matką albo ojcem, pracując z nie swoimi dziećmi w ośrodkach specjalnych, powinna zrezygnować z tej pracy. W Stanach już w czasie studiów i w samych ośrodkach prowadzone są specjalne sesje terapeutyczne uczulające na ten problem nauczycieli chcących zatrudnić się w ośrodkach rehabilitacji.

> Wszyscy pracownicy takich ośrodków otrzymują pensję, nawet siostry Franciszkanki są opłacane przez Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi, a więc niejako sprzedają swoje umiejętności i nie może tu być mowy o służeniu, ale o profesjonalnej, odpowiedzialnej pracy. Jedyne znane mi osoby, które służą/służyły, a więc pracują/pracowały całkowicie bezinteresownie, to siostra Teresa i jej Zgromadzenie oraz nieżyjąca już niestety - Hanna Welmanowa, która Zakładowi dla Niewidomych w Laskach płaciła za pozwolenie jej na autentyczne służenie niewidomym wychowankom Zakładu. Pani Hanna Welmanowa zorganizowała także w Laskowskim ośrodku - służąc tj. całkowicie bezinteresownie - najlepszą w Europie Wschodniej bibliotekę tyflologiczną.

> Jeszcze w kontekście nastawienia do rehabilitacji w Polsce i USA chcę zauważyć, że za Oceanem już w latach pięćdziesiątych zrezygnowano z nazywania ośrodków

- Instytucjami/Zakładami/Do-mami Dla Niewidomych. Uznano, że takie nazwy przywołują niedobre skojarzenia - braku samodzielności, bezradności i opieki, uniemożliwiający osobom niewidomym, w zależności od indywidualnych możliwości, maksymalnie pełnoprawne i pełnowartościowe funkcjonowanie w społeczeństwie.

Przyjęto model indywidualnej rehabilitacji dorosłych, czy też habilitacji w odniesieniu do dzieci, co spowodowało zmiany również w terminologii i słownictwie tyflologicznym. A my, w nazwie jednej z organizacji, nadal mamy sformułowanie - opieka nad ociemniałymi... Pozostając jeszcze w obrębie niewłaściwej terminologii, chcę zwrócić uwagę na karygodny termin - orientalista. Mówią tak o sobie przede wszystkim ci, którzy uprawiają orientację przestrzenną, a ukończyli jeden z oferowanych w Polsce tzw. KURS, najczęściej dwutygodniowy dla - chyba - orientalistów - proszę nie mylić tego terminu z orientalistyką. Właściwa nazwa nauczyciela orientacji przestrzennej, używana w USA, to nauczy-ciel/rehabilitant orientacji przestrzennej i bezpiecznego/samodzielnego poruszania się. Uważam, że zatrudnianie paraprofesjonalistów,

czyli ludzi po tzw. Kursach, do prowadzenia lekcji-intensywnych sesji rehabilitacyjnych dla niewidomych dzieci i dorosłych jest niedopuszczalnym procederem.

Świadczy o nieodpowiedzialności i całkowitym niezrozumieniu zadań i zobowiązań zawodowych nauczyciela re/habilitacji.

> - Zatrzymajmy się przy obowiązkach nauczyciela orientacji przestrzennej. Jak często powinny odbywać się zajęcia chodzenia z długą laską i czy praktyka pokrywa się z teorią?

> - Częstotliwość treningu (zajęć) jest różna w zależności od wieku ucznia. Z dzieckiem w wieku przedszkolnym trzeba pracować codziennie do sześćdziesięciu minut, a ze starszymi od jednego do trzech razy w tygodniu od półtorej do trzech godzin. Nauka musi być intensywna i systematyczna. Zajęcia należy przeprowadzać zarówno w świetle dziennym, jak i po zapadnięciu zmroku. Ważne jest, żeby zajęcia odbywały się w warunkach naturalnych, niebezpiecznych, na przykład przy ruchliwych ulicach, na dworcach kolejowych itd. Te elementy dotyczą oczywiście starszych dzieci i dorosłych. Inaczej przebiega trening osób słabowidzących.

Jest on o wiele krótszy niż osoby całkowicie niewidomej. Niestety w niektórych polskich placówkach brakuje kadry. Dlatego bywa, że zajęcia z orientacji przeprowadza się w grupach, Czego na przykład w Stanach nie robi się już od lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Efekty takiej zespołowej nauki/treningu są delikatnie mówiąc, niesatysfakcjonujące i dla klienta-ucznia,

i dla nauczyciela orientacji - klient jest narażony na niebezpieczeństwo, a rehabilitant na wypalenie zawodowe. Administracja ośrodków powinna zdawać sobie sprawę z tego, że wyrzuca pieniądze w błoto, kiedy pozwala - zezwala pracować z uczniem-klientem jeden lub dwa razy w tygodniu po godzinie, a taka jest obecnie praktyka w Polsce. Nikt nigdy nie nauczy się być bezpiecznym i samodzielnym użytkownikiem długiej laski, jeżeli będzie otrzymywał taki serwis rehabilitacyjny, tak jak nie nauczy się na przykład obcego języka, ucząc się go jeden czy dwa razy w tygodniu. Amerykanie nakręcili dokumentalny film, którego bohaterką jest trzyletnia niewidoma dziewczynka pewnie maszerująca z długą laską do sklepu po ulubione pączki. Rzecz w tym, że osoba niewidoma musi traktować długą laskę jako przedłużenie palca wskazującego. Dziecko niepełnosprawne wzrokowo musi być przyzwyczajane do długiej laski już od przedszkola - osoba, która straciła wzrok powinna rozpocząć zajęcia z orientacji

przestrzennej niemal natychmiast po okulistycznej diagnozie. W przeciwnym wypadku kilkunastoletni niewidomy będzie miał duże kłopoty z zaakceptowaniem takiej pomocy jak długa laska. Gdy trening z orientacji przestrzennej rozpocznie się na przykład w wieku piętnastu lat, to młody niewidomy człowiek ma już usztywnioną postawę ciała, ma zablokowane kolana i biodra, chodzi nienaturalnie i nawet, jeżeli zacznie chodzić z długą laską, to zakodowane nawyki pozostają, a ciało nigdy nie nabierze elastyczności.

> Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć o faktach, które znam zresztą z autopsji. Wyobraźmy sobie dżdżysty, chłodny, jednym słowem jesienny dzień. Co się wtedy dzieje?. Na zajęcia z terapii ruchowej oraz basen dzieciaki w ośrodku dla niewidomych przewożone są samochodami lub jeszcze lepiej wózkami golfowymi.

Argumenty i oficjalne powody brzmią: młodsze dzieci się przeziębią, a starsze nie zdążą na następne zajęcia. Czy to znaczy, że niewidomy ma nie wychodzić z domu, kiedy pada deszcz? Byłem też świadkiem absurdalnych ustawicznych sytuacji, gdy niewidome dzieci podłączane są do słabowidzących kolegów albo wolontariuszy-przewodników, którzy nota bene nie mają zielonego pojęcia jak używać standardowej techniki przewodnika widzącego. No, ale może nie ma się, co dziwić, bo prawie codziennie widywałem osobę ociemniałą, decydującą o systemie rehabilitacji i od lat wygłaszającą publicznie poglądy na ten temat - w formie homilii - osobę niepotrafiącą przemieścić się samodzielnie w znanym sobie otoczeniu i korzystającą z usług osoby towarzyszącej nawet w znajdowaniu kawałków mięsa na swoim talerzu. Inny przykład - z mojego własnego podwórka, niestety znowu polskiego. Pracowałem w tym roku z młodym niewidomym, właśnie kończył szkołę zawodową w jednym z ośrodków. Trafił do placówki w wieku ośmiu lat. Nie mieszkał w internacie, bo miał blisko do domu. Przez jedenaście lat pobytu w szkole dla niewidomych nie uczestniczył, nie otrzymywał żadnych zajęć z zakresu orientacji przestrzennej i czynności życia codziennego. Na moje pytanie: dlaczego tak się stało, trzymałem odpowiedź absurdalnie kuriozalną: on sam nie chciał, a potem nie było wolnego nauczyciela. No rzeczywiście, ośmioletnie dziecko nie chciało chodzić na zajęcia z orientacji przestrzennej.

Co robiła dyrekcja tego ośrodka? Była to kompletna porażka nie tylko jego, ale także dyrekcji. Chłopakowi zostało dwa miesiące do końca nauki. Okazało się, że ma silną motywację. Chce być samodzielny. Fantastycznie zaakceptował długą laskę. Sporo udało się nam wypracować, ale natknąłem się na przeszkody nie do przezwyciężenia. Dyrekcja nie zgodziła się na to, żebym

mógł zabierać chłopca z mniej ważnych lekcji na zajęcia z orientacji, co w Stanach jest stałą praktyką. Dzięki pomocy kolegów i nauczycieli, uczeń nie traci żadnych informacji z lekcji, które opuszcza. W Polsce panuje niezłomna irracjonalna, ale żelazna zasada, że nauka orientacji przestrzennej przypisana jest do zajęć internatowych. Powiedziano mi też, że uczeń musi przygotować się do egzaminu zawodowego - ma otrzymać dyplom ślusarza. W rozmowie z tym chłopcem okazało się, że pracę na ten dyplom wykonuje przede wszystkim sam nauczyciel zawodu. Z powodu braku propozycji zatrudnienia w Polsce ślusarzy - niewidomych

ślusarzy - po uzyskaniu dyplomu ukończenia szkoły zawodowej - ośrodek zaproponował mu uczestnictwo w warsztatach terapii zajęciowej dla upośledzonych umysłowo i chorych psychicznie. Pozostaje retoryczne pytanie: dla  czego ośrodek kształci niewidomych ślusarzy?. Takim postępowaniem można skutecznie zablokować dążenie do niezależności, samodzielnego działania i adaptacji do środowiska otwartego. Niewidomi Amerykanie śmiało wyrażają takie potrzeby i otrzymują odpowiednią pomoc.

> - W przypadku dzieci niewidomych z dodatkowymi uszkodzeniami właściwa rehabilitacja tj. Habilitacja jest szczególnie istotna i to już od pierwszych miesięcy życia. Jest Pan jednym z inicjatorów zaadaptowania Programu INSITE do warunków polskich. Jak ten projekt się rozwija?

> - Program INSITE adresowany jest do specjalistów zajmujących się tzw. Wczesną Interwencją jest to standardowym programem międzynarodowym, z którego korzystają takie państwa, jak Anglia, Holandia, Izrael, Australia, Południowa Afry6a. Naszym celem jest zorganizowanie i opracowanie standardowego postępowania z niewidomym dzieckiem w jego domu rodzinnym. Chodzi o to, żeby rodzice, korzystając z instrukcji fachowego doradcy rodzinnego, mogli przejąć pracę z takimi dziećmi. W ubiegłym roku odbyło się już szkolenie polskich tyflopedagogów. Uczestniczyło 50 osób z 25ośrodków. Szkolenia i literaturę finansują - Towarzystwo

Pomocy Głuchoniewidomym, Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi z Lasek, Komitet Pomocy Polskim Niewidomym z Nowego Jorku i Szkoła Perkinsa dla Niewidomych z USA. Na razie zakończyliśmy rozprowadzanie Skali diagnostycznej, dzięki czemu mamy już we wszystkich ośrodkach jednolity program diagnozowania dzieci. Obecnie kończymy tłumaczenie dwóch dużych publikacji, które  są instrukcją- jak pracować z dzieckiem w domu rodzinnym lub ośrodku. W przyszłym roku w kwietniu odbędą się następne szkolenia. Drugi raz przyjadą z USA autorka

Programu z Uniwersytetu Utaha oraz ze szkoły Perkinsa - specjalistka z dużym doświadczeniem, która korzysta z programu INSITE w swojej pracy. Nie będzie to ostatnie spotkanie, ponieważ planujemy dalszą współpracę.

> Nie wolno zaniedbywać rehabilitacji, a właściwie habilitacji, czyli odpowiedniego działania już we wczesnym okresie rozwojowym dziecka, bo później niczym nie da się zrekompensować spustoszeń spowodowanych uszkodzeniami sensorycznymi, rozwojowymi i ruchowymi.

> - Uczestniczył Pan zawodowo w systemach rehabilitacji na trzech kontynentach - w krajach Europy, Australii i Ameryce Północnej. Jakie czynniki według Pana kształtują miejsce i pozycję niepełnosprawnych w społeczeństwie?

> - Na podstawie moich obserwacji mogę stwierdzić, że każdy kraj, w którym pracowałem, ma taki system i poziom świadczeń rehabilitacyjnych, jacy są jego obywatele, jakie jest dane społeczeństwo, jak bardzo to społeczeństwo jest świadome potrzeb ludzi sprawnych inaczej - w tym osób niewidomych i słabowidzących.

Pozytywne zmiany na korzyść osób niepełnosprawnych mogą zaistnieć tylko wtedy, gdy osoby zainteresowane, tj. niewidome, ich rodziny oraz organizacje zrzeszające niepełnosprawnych wzrokowo i działające na ich rzecz, np. takie jak Polski Związek Niewidomych, Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi czy Fundacja Trakt wywalczą ustawy rządowe, które zagwarantują i równocześnie będą świadectwem najwyższego stopienia świadomości społecznej dotyczącej podstawowych usług rehabilitacyjnych, umożliwiających optymalne i indywidualne włączenie niepełnosprawnych w system społeczeństwa otwartego. I przede wszystkim należy zwalczać

Wszechobecną Ignorancję przejawiającą się w jakiejkolwiek postaci na poziomie -Ministerstwa Oświaty, Ośrodków Szkolno-Wychowawczych, programów uniwersyteckich kształcących tzw. tyflopedagogów i Polskiego Związku Niewidomych - niechęci do nieustannego, bieżącego zapoznawania się z tym, co aktualnie dzieje się w zakresie rehabilitacji w krajach, które są

zdecydowanie lepsze od nas, a nawet tą ignorancję wynikającą z nadopiekuńczości rodziców czy niezaspokojonych potrzeb macierzyńskich wychowawców/nauczycieli/dyrekcji w internatach i szkołach/ośrodkach zamkniętych dla niewidomych i słabowidzących. Tak więc, drodzy Państwo, zwłaszcza ci, którzy decydujecie o systemie rehabilitacji dla dorosłych niewidomych i habilitacji czy raczej rehabilitacji dzieci niewidomych - wykładowcy na Akademii Pedagogiki Specjalnej i innych uczelniach mających specjalizacje tyflopedagogiczną, dyrektorzy ośrodków, prezesi Towarzystw, PZN i innych Fundacji - weźmy się poważnie do pracy!

> - Oby Pana apel odniósł pożądany skutek. Dziękuję za rozmowę.

>> Katarzyna LINK

>>     - wywiad dla miesięcznika BIT Fundacji TRAKT - Listopad 2005