Rehabilitacja po amerykańsku  

Od pewnego czasu w naszym środowisku trwa dyskusja o filozofii ślepoty propagowanej przez Amerykańską Federację Niewidomych. Ta organizacja zrzesza jednak mniej niż 10 procent inwalidów wzroku w USA, dlatego warto się dowiedzieć, jak wygląda ich rehabilitacja prowadzona przez inne instytucje i organizacje w Stanach. Moim rozmówcą jest Pan Janusz Preis, który od 17 lat pracuje z niewidomymi w Stanach Zjednoczonych. Przed wyjazdem do tego kraju 10 lat pracował jako psycholog w Laskach.

- Jak Pan ocenia przygotowanie do samodzielnego życia polskich i amerykańskich niewidomych?

- Od 12 lat co roku przyjeżdżam do Polski. Chodzę po Warszawie i widzę jedynie kilka osób chodzących samodzielnie. Poruszają się z laskami, których model wprowadzono 17 lat temu. Chciałbym w Polsce widzieć lepsze laski i lepsze posługiwanie się nimi, bowiem te, których używają polscy niewidomi są zbyt krótkie, a techniki posługiwania się nimi nie w pełni ukształtowane.

- Czy więcej niewidomych Amerykanów niż Polaków samodzielnie chodzi i podróżuje?

- W Stanach Zjednoczonych pracowałem z dorosłymi nowo ociemniałymi w różnych miastach, np. w Bostonie i Nowym Jorku, a także w szkołach specjalnych dla niewidomych na Florydzie i w Michigan, podobnych do naszych, np. w Laskach czy Owińskach - powiedziałbym swego rodzaju gettach. Moi całkowicie niewidomi amerykańscy uczniowie chodzą po ulicach swobodnie i jeżdżą po całym kraju, a nawet zagranicę, np. do Meksyku. Podróżując tylko po Stanach Zjednoczonych pokonują olbrzymie odległości.  

- Maksymalna samodzielność niewidomego to najważniejsza dewiza Amerykańskiej Federacji Niewidomych. Co może Pan powiedzieć o tej organizacji?

- Jak w każdym społeczeństwie, także i tam jest lewica i prawica. Są także organizacje o umiarkowanych i radykalnych programach. Takie organizacje jak Federacja nazywamy religijnymi lub policyjnymi, a  ludzi w niej zrzeszonych określa się mianem "nawiedzonych".

- Czy mam przez to rozumieć, że porównuje Pan Federację do sekty religijnej, a jej członków uważa za sekciarzy?

- Dokładnie tak. Takie porównanie dobrze oddaje jej charakter. Nie jest to zbyt liczna grupa. Zawsze czytam ich czasopismo. Mają oni wiele dobrych rozwiązań i wiele dobrego zrobili dla niewidomych, ale ja nie jestem zwolennikiem ich filozofii i nie uważam, że ślepota jest piękna. Takie poglądy są dobre dla grup mniejszościoych - narodowych, religijnych, inwalidzkich. To je łączy. Tak jest na przykład z homoseksualistami w San Francisco, którzy opanowali całe miasto. Dla nich homoseksualizm nie jest defektem czy zboczeniem, lecz wręcz przeciwnie - czymś pięknym. Ponieważ także Murzyni byli kiedyś prześladowani, więc i oni twierdzą, że czarne jest piękne. Mam słabowidzącą, siedemnastoletnią uczennicę, która jest czarną Żydówką. Kobietom zawsze jest w życiu trudniej, a ona, jak na ironię ma wszystko, co może jej zatruć współżycie z ludźmi. Tłumaczę jej więc, że jeżeli nie będzie się do innych uśmiechać, nie zaimponuje im czymś czy pozytywnie nie wyróżni, będzie jej bardzo ciężko.  

Federacja dobrze walczy o sprawy niewidomych, ale nie odpowiada mi ich fanatyczna wiara. Oni z założenia chcą być inni. Chodzą z bardzo długimi laskami, biorą udział we wszystkich zebraniach stanowych, krajowych i międzynarodowych. Są bardzo aktywni i chcą się wyróżniać. Inaczej mówiąc - są swego rodzaju szowinistami ślepoty."

- Jak przygotowuje się w USA instruktorów orientacji przestrzennej?

- Szkoli się ich na uniwersytetach. Nie dotyczy to jedynie instruktorów zatrudnianych w ośrodkach rehabilitacji prowadzonych przez Federację, gdyż oni sami ich szkolą. Jednak większość instruktorów w Stanach przechodzi 12-miesięczny kurs uniwersytecki. Warunkiem przyjęcia na kurs jest stopień magistra. Szkolenie obejmuje różne dziedziny rehabilitacji, np. posługiwanie się laską. Za każde takie przeszkolenie ustalona jest cena. Łącznie płaci się za nie od 15 do 20 tysięcy dolarów. Po kursie otrzymuje się tytuł magistra rehabilitacji. W Stanach jest tylko 11 uniwersytetów, które mają prawo nadawać taki tytuł.

Po uzyskaniu dyplomu trzeba się zapisać do cechu, który wydaje licencję. Przy staraniu się o pracę instruktora orientacji przedstawia się dyplom uniwersytecki i licencję, która jest ważna w całych Stanach przez okres od 2 do 5 lat. Instruktorów rehabilitacji obowiązuje kodeks etyki zawodowej. Gdybym na przykład wziął na zajęcia jednocześnie dwóch czy trzech uczniów, straciłbym licencję.

Uważam, że w Polsce powinno być również wymagane uniwersyteckie przygotowanie instruktorów rehabilitacji niewidomych, a stosowane przez nich metody muszą być ujednolicone. Przecież w czasie kilkutygodniowego szkolenia nie można dobrze przygotować instruktora do pracy z niewidomymi. Członkowie Federacji uważają, że w ich ośrodkach najlepiej szkoli się niewidomych. U nich nawet osoby całkowicie niewidome mogą być instruktorami orientacji przestrzennej.

- A jak jest w innych amerykańskich organizacjach i instytucjach?

- Nie zdarza się, żeby niewidomy starał się o przyjęcie na uniwersytet po to, by uzyskać kwalifikacje instruktora orientacji przestrzennej, zdarza się natomiast, że starają się o to osoby słabowidzące. Wówczas zespół wykładowców sprawdza, czy stan ich wzroku jest na tyle dobry, że może zapewnić bezpieczeństwo. W tym celu tworzy się swego rodzaju sztuczną sytuację, w bardzo trudnych warunkach w centrum miasta. Daje się na przykład do wykonania zadanie nauczenia niewidomego jakiegoś odcinka drogi i obserwuje możliwości kandydata na instruktora. Byłem świadkiem sytuacji, gdy osoba sprawdzana zgubiła swego klienta.

a-  co z odpowiedzialnością prawną?

- Gdy pracowałem w Nowym Jorku na Manhatannie, były wypadki, że pacjenci spadali z peronu na tory. Każdy zatrudniony jest ubezpieczony. Szkoła, w której pracuję obecnie, ubezpiecza mnie na 3 lub 4 miliony dolarów. Oprócz tego mogę wykupić własne ubezpieczenie zawodowe. Jeżeli się zdarzy, że klient mi ucieknie lub wpadnie pod samochód, jestem ubezpieczony.

- Rozumiem, że jest Pan ubezpieczony od odpowiedzialności cywilnej. A co z odpowiedzialnością karną?

- Jeżeli popchnąłbym niewidomego pod samochód, będę odpowiadał przed sądem. Każdy taki przypadek jest badany -  czy winien jest instruktor i czy mógłon zabezpieczyć niewidomego przed wypadkiem.

- O właśnie, chodzi o to "mógł". Pan może, a ja nie, bo nie widzę. Jak w takim wypadku postąpiłby sąd?

- Jak już mówiłem, było 5 czy 6 wypadków, że klienci spadli w podziemnej kolejce na tory.

- Czy byli oni pod opieką niewidomych instruktorów?

- Nie ma instruktorów niewidomych.

- W takim razie czy byli pod opieką instruktorów słabowidzących?

- Nie ma instruktorów słabowidzących. Każdy musi mieć na tyle dobry wzrok, żeby nie zgubić klienta w tłumie.

- Krótko mówiąc - instruktor może być osobą słabowidzącą, byle tylko dobrze widział. Czy tak należy to rozumieć?

- Dokładnie tak.

-- Jestem nauczycielem orientacji przestrzennej w Charston w Południowej Karolinie. Obsługuję tamtejsze szkoły publiczne, w których uczą się niewidome dzieci. Opiekuję się osiemnaściorgiem dzieci "prawnie niewidomych" z ośmiu szkół, w wieku do 17 lat. Inny instruktor zajmuje się młodzieżą licealną - od 18 do 21 lat.

- "Prawnie niewidomych" to znaczy takich, których ostrość widzenia nie przekracza 0,1 lub pole widzenia jest zawężone co najmniej do 30 stopni?

- Tak. W Stanach Zjednoczonych obowiązuje międzynarodowa definicja ślepoty. Dzieci całkowicie niewidomych, czyli takich, które nie mają poczucia światła, jest niewiele - jedynie około 5 procent. Ja pracuję również z dziećmi słabowidzącymi. Nauka orientacji przestrzennej i samodzielnego poruszania się niewidomych nie polega jedynie na opanowaniu technik posługiwania się laską i treningu sensorycznym. Uwzględnia się wiele innych uwarunkowań, takich jak: umiejętność przewidywania, planowania, radzenia sobie w różnych sytuacjach. Na przykład w większości hoteli nie ma kluczy. Jest karta, podobna do karty  kredytowej, którą należy wsunąć do otworu. Niewidomy idzie z instruktorem do hotelu i otrzymuje typową kartę magnetyczną, która ma wyczuwalny palcami znaczek więc może się nią posłużyć. Jeżeli mój uczeń zamierza wyjechać np. do Waszyngtonu, przeprowadzam z nim odpowiednie ćwiczenia w mieście, w którym mieszkał dotychczas. Trenuję z nim na przykład zachowanie na lotnisku, a następnie , w jaki sposób z lotniska wydostać się do hotelu. Są różne możliwości - jazda z przewodnikiem albo jazda taksówką, lecz jest to kosztowne. Można też jechać specjalnym autobusem, ale trzeba umieć go znaleźć. Wszystko to jest uprzednio szczegółowo zaplanowane, omówione, ćwiczone niejako "w głowie". Niewidomy telefonuje, dowiaduje się o lotach samolotów, o hotelach i jak się dostać. Aby uzyskać niezbędne informacje, musi spędzić kilka godzin przy telefonie. Uczymy go też zadawać pytania tak, aby najszybciej dowiedzieć się tego, co jest potrzebne. Uczymy też, jak kulturalnie odmawiać przyjmowania pomocy, gdyż ludzie są czasami bardzo natarczywi i trzeba grzecznie im odmawiać.

Jeden z moich uczniów w wieku 17 lat otrzymał stypendium w wysokości 100 tys. dolarów ufundowane przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i mógł wybrać sobie dowolną uczelnię. Wybrał Uniwersytet Stanforda w Kaliforni. Zapytał mnie: "Jak myślisz, czy mogę sam pojechać do Waszyngtonu? Czy sobie poradzę?" Zapytałem, co sądzi o tym jego matka. Odpowiedział, że ona zdaje się całkowicie na moją opinię. Zapytałem więc, jak on ocenia swoje możliwości i czy sądzi, że sobie poradzi. Odpowiedział, że tak. Więc pojechał, zdał egzaminy i wrócił, a kiedy jechał po raz drugi, nie miał już żadnych wątpliwości.

- Rzeczywiście jest różnica w nauczaniu orientacji przestrzennej w naszym kraju i w USA. U nas ogranicza się ona do opanowania technik posługiwania się laską, wykrywania przeszkód i wyszukiwania potrzebnych miejsc. Czym jeszcze, poza nauczaniem orientacji, Pan się zajmuje?

- Pracuję również z niewidomymi dziećmi z dodatkowymi upośledzeniami, w wieku od zera do szóstego roku życia i z ich rodzicami. Jestem doradcą rodzinnym. Tę pracę wykonuję jako wolny zawód i mam prywatnych pacjentów. Zajmuję się rozwojem dziecka, czyli ogólną rehabilitacją, od momentu jego urodzenia . Najpierw idę do szpitala i rozpoczynam pracę z rodzicami. Zdarza się, iż urodzenie dziecka niepełnosprawnego jest tak wielkim szokiem dla rodziców, że nie chcą słyszeć o żadnej pomocy, poza lekarską. Nie chcą uwierzyć, że ich dziecko będzie niewidome. W takim przypadku rozpoczynam pracę nieco później, gdy emocje opadną.

Zanim dziecko zacznie chodzić, oceniam jego potrzeby. Wiele dzieci, oprócz wady wzroku, ma dodatkowo porażenie mózgowe, upośledzenie umysłowe, osłabiony słuch. Wówczas niezbędna jest pomoc specjalistów, np. neurologa lub laryngologa. Praca z takimi dziećmi jest znacznie trudniejsza. Najważniejsze jest nauczenie ich elementarnych pojęć, np. "góra", "dół". Rozmawiam z rodzicami i bawię się z dzieckiem. Stosuję stymulację sensoryczną.

Zajmowałem się np. dzieckiem, które urodziła 17-letnia matka. Była bardzo troskliwa, przez 11 miesięcy trzymała go przy piersi. Półtorarocznemu dziecku nie próbowała nawet nałożyć bucików. Dziecko, gdy tylko dotknęło stopami podłogi, cofało nóżki i nie starało się utrzymać w pozycji pionowej. Namówiłem matkę, żeby zaczęła zakładać buciki. Tłumaczyłem, bawiłem się z dzieckiem, aż zaczęło chodzić. W takich przypadkach trzeba oddziaływać na całą rodzinę - babcię, dziadka, rodzeństwo. Jednak najwięcej czasu trzeba spędzać z dzieckiem, podsuwać mu kolorowe zabawki, błyszczące, wydające dźwięki. To je pobudza do szukania.

Moim podstawowym narzędziem pracy jest teczka, którą daję dziecku. Chodzi o to, żeby dziecko nie trzymało ręki wysuniętej do przodu, w pozycji zabezpieczającej. Inaczej nie można wytłumaczyć dziecku, jak ma wyglądać jego sylwetka. Trzyletnie widzące dzieci nie wysuwają rąk do przodu. Dzieci niewidome też nie muszą tego robić. Mogą wyglądać, jak inne dzieci.

- Kiedy zaczyna Pan naukę orientacji przestrzennej i samodzielnego poruszania się?

- Najmłodsze dziecko, jakie uczyłem poruszania się z długą laską, miało 3 latka. Było już na tyle dojrzałe pod względem koordynacji ruchów, że mogło posługiwać się laską. Nie zawsze jednak tak jest. Jedno dziecko rozwija się szybciej, inne wolniej.  

Laski dajemy dzieciom bardzo wcześnie, jak tylko są gotowe pod względem koordynacji ruchowej. Jeżeli dziecko otrzymuje laskę w miarę wcześnie, to później nie jest skrępowane z jej powodu, gdyż uznaje ją za przedmiot przydatny, naturalny, niejako przedłużenie ręki. Skrępowanie z powodu laski występuje u osób ociemniałych w późniejszym wieku. Cały problem polega na pogodzeniu się z inwalidztwem. Thomas Carroll twierdził, że najważniejsza jest akceptacja inwalidztwa. Osobiście nie wierzę, żeby była możliwa akceptacja w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie można zaakceptować czegoś takiego, jak utrata wzroku, ale można się do tego przyzwyczaić.

- Kto może być doradcą rodzinnym?

- Może nim być logopeda, psycholog przy fizykoterapeuta. Musi mieć jednak specjalne przeszkolenie w zakresie rozwoju i pracy z niewidomymi dziećmi z dodatkowymi defektami. Jest to krótkie, lecz intensywne szkolenie. Kandydatów zamyka się na dwa tygodnie w hotelu i od godziny ósmej do osiemnastej otrzymują oni pełną dawkę informacji, mnóstwo przykładów i gotowe recepty. Podręcznik do nauki zawiera 1000 stron. Są w nim programy dla dzieci niewidomych bez dodatkowych ograniczeń, i z różnymi ograniczeniami.  

- Pomówmy teraz trochę o dorosłych ociemniałych w U$S$A. Jakie mają możliwości rehabilitacji? Jak długo trwa szkolenie z orientacji przestrzennej?

- W każdym stanie jest ośrodek rehabilitacji dla niewidomych, prowadzony przez władze stanowe. W realizacji programów rehabilitacji niewidomych uczestniczą też władze federalne. Duży udział mają organizacje niewidomych, np. Amerykańska Federacja Niewidomych, która jest organizacją prywatną i prowadzi własne ośrodki we wszystkich stanach.

- Chyba nie, gdyż przedstawiciele tej organizacji na szkoleniu w "Kosie" twierdzili, że Federacja prowadzi tylko trzy ośrodki rehabilitacji.

- Prowadzi więcej takich ośrodków. Nie zawsze muszą to być własne ośrodki, ale ludzie związani z Federacją pracują w różnych placówkach i wywierają duży wpływ na wszystko, co dotyczy rehabilitacji niewidomych.

W U$S$A każdy, kto traci wzrok, ma prawo do specjalistycznej pomocy. W celu ustalenia, jaka potrzebna jest pomoc, każdy nowo ociemniały poddawany jest badaniom. W niektórych przypadkach potrzebna jest pomoc w zakresie rehabilitacji podstawowej o charakterze ogólnym, w innych - nauka orientacji przestrzennej, a w jeszcze innych - również przystosowanie zawodowe. Pracowałem z kilkoma dentystami, którzy na skutek cukrzycy stracili wzrok. Nie jest łatwym zadaniem przystosować lekarza stomatologa, tracącego wzrok i chorego na cukrzycę, do samodzielnego życia i pracy w innym zawodzie.  

Każdą osobę tracącą wzrok, która tego chce, przyjmuje się na miesiąc do ośrodka, w celu oceny jej potrzeb i możliwości. Opracowuje się dla niej indywidualny program rehabilitacji. Polega to na tym, iż każdy ze specjalistów, np. instruktor orientacji przestrzennej, brajla, instruktor widzenia, zgłasza potrzeby. W tej ocenie bierze udział około 20 osób. W każdym stanie jest specjalna komisja. Zbierają się wszyscy specjaliści, którzy pracowali przez miesiąc z ociemniałym, członkowie tej specjalnej komisji i ociemniały, którego dotyczą obrady. Zespół w takim składzie ustala dalsze postępowanie rehabilitacyjne. Na podkreślenie zasługuje fakt, że ociemniały ma decydujący głos w sprawach własnej rehabilitacji. Specjaliści przedstawiają własne oceny i propozycje, a jeżeli ociemniały je zaakceptuje, przebywa w ośrodku rehabilitacji przez następne trzy miesiące. Wówczas wszystkie jego potrzeby są zaspokajane przez ośrodek.  

- Jak już wspominaliśmy w poprzednich odcinkach naszej rozmowy, w ośrodkach prowadzonych przez Federację szkolenie trwa od 6 do 9 miesięcy. Zatem w ośrodkach stanowych szkolenie jest znacznie krótsze?

- Standardem jest szkolenie czteromiesięczne, jednak okres ten nie jest sztywno przestrzegany, jeżeli komuś potrzebna jest dłuższa rehabilitacja. Podczas typowego kursu ociemniałych uczy się wszystkiego, co jest im potrzebne.

- Ile godzin przeznacza się na naukę orientacji przestrzennej i samodzielnego poruszania się?

- W okresie przeznaczonym na rozpoznanie potrzeb orientacji przestrzennej uczy się najpierw godzinę dziennie, a następnie dwie godziny przez 5 dni w tygodniu, czyli około 30 godzin. Po ocenie zaczyna się praca, w zależności od potrzeb. Zdarzają się pacjenci, którzy stracili wzrok przed trzema miesiącami i tacy, którzy już od sześciu lat nie widzą. W przypadku osób chorych na cukrzycę występują dodatkowe ograniczenia - trudności w chodzeniu, wada serca, męczliwość. Wszystko to musi być uwzględnione w procesie rehabilitacji. Trening rozpoczyna się od godziny dziennie, a kończy trzema godzinami. Wówczas już jedziemy do centrum miasta, korzystając ze środków publicznej komunikacji. W tym okresie jest okazja do nawiązania z moimi pacjentami bliskich kontaktów. Jednocześnie uczę kilka osób. W pierwszych miesiącach szkolenie trwa około 30 godzin, a przez następne trzy miesiące chyba ze 120 godzin, nawet tego nie liczę.  

Co dwa tygodnie odbywa się zebranie wszystkich specjalistów, pracujących z daną osobą. W jej obecności omawia się postępy w rehabilitacji i ustala dalszy program. Zdarza się także, że instruktor nie pasuje do danej osoby, wówczas trzeba go zmienić. Każdy ze specjalistów może zwołać zebranie zespołu rehabilitacyjnego również w innym terminie, jeżeli występują trudności w procesie rehabilitacji lub zwiększone potrzeby. Zdarza się, że ktoś wymaga więcej ćwiczeń, np. dwóch godzin dziennie już w drugim tygodniu kursu.  

- Czy pracuje Pan indywidualnie z każdym uczniem, czy też bierze Pan na zajęcia dwie lub trzy osoby jednocześnie?

- Praca z dwiema osobami jednocześnie jest niedopuszczalna. Gdybym tak robił, straciłbym prawo wykonywania zawodu. Zajęcia prowadzę wyłącznie z jedną osobą. Grupowo prowadzone są jedynie zajęcia, których celem jest trening sensoryczny. Polega on na rozwijaniu zdolności odbierania sygnałów przy pomocy różnych zmysłów. Prowadzi je specjalny instruktor. Uczyłem kiedyś dwudziestosześcioletnią pielęgniarkę, która chciała sprawę przyśpieszyć. Ustaliła, że na naukę starczy jej 70 godzin. Początkowo rzeczywiście szło jej bardzo dobrze, ale nie tak szybko, jak chciała. Skończyło się na 120 godzinach. Zwykle szkolenie trwa od 120 do 170 godzin.

- Co rozumie się pod pojęciem "godzina". W Polsce mamy dwa rodzaje godzin - zegarową i lekcyjną, czyli 45-minutową.

- Godzina to znaczy 60 minut. Gdybym pracował z pacjentem 45 minut zamiast 60, to natychmiast u mojego kierownika zapaliłoby się czerwone światło.

W ciągu wstępnego okresu oceniam potrzeby pacjenta w zakresie orientacji przestrzennej oraz planuję ilość godzin, które trzeba na to przeznaczyć. Uwzględniam między innymi: stan zdrowia, wzroku, miejsce zamieszkania, sprawność fizyczną, poziom umysłowy, poziom motywacji do nauki, wiek itd. Z osobami słabowidzącymi można zaczynać od trzech godzin dziennie, bowiem nie ma potrzeby prowadzenia z nimi wszystkich ćwiczeń bardzo dokładnie. Niektóre można skrócić, inne tylko pokazać. Z takim pacjentem można niemal od razu jechać do centrum miasta i tam uczyć go korzystania ze środków komunikacji miejskiej.  

- Czy słabowidzącym w czasie ćwiczeń zasłania się oczy?

- Nie, robiono tak dawniej, ale ta praktyka została zarzucona. Pracowałem przed laty w ośrodku prowadzonym przez księdza Tomasa Carrola. Był to bardzo ciekawy człowiek. Spał w trumnie. Każdy, kto przychodził do kierowanego przez niego ośrodka, chociażby tylko w celu zwiedzenia, musiał nakładać opaskę na oczy. Na początku mojej pracy szef kazał mi osobom słabowidzącym nakładać opaski na czas ćwiczeń. Ale teraz już się tego nie robi. Jestem jednym z ostatnich, którzy walczyli z takimi metodami.

- Jakie metody stosuje się w USA przy nauczaniu słabowidzących orientacji przestrzennej? Czy również używa się długich lasek?

- To ja wspólnie z pacjentem decyduję o potrzebie używania laski i jaka to ma być laska. Jeżeli ktoś chce nosić laskę dla ozdoby, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tak postępował. Jeżeli jednak chce traktować laskę jako zwiększenie bezpieczeństwa, wówczas długa laska jest bardzo przydatna. Są jednak i tacy słabowidzący, którzy uważają, że laska nie jest im potrzebna. Niektórzy używają długich, sztywnych lasek, inni noszą w kieszeni laski składane i wyjmują je jedynie przy przechodzeniu przez jezdnię. Instruktor stara się przekonać niewidomego o potrzebie używania laski, jeżeli rzeczywiście jest ona konieczna. Ja na przykład proponuję przejście przez jezdnię i sprawdzenie, czy jest to bezpieczne, czy też nie. Jeżeli okaże się, że laska jest potrzebna ze względu na bezpieczeństwo, a dana osoba nie chce jej używać, moim celem rehabilitacyjnym jest przekonać ją, że z laską będzie bezpieczeniejsza. Czyli zmiana postawy wobec laski jest, w takim przypadku, głównym celem rehabilitacyjnym.

- Czy tyle samo godzin przeznacza się na naukę orientacji przestrzennej słabowidzących i niewidomych?

- Jak już mówiłem, to instruktorzy ustalają, jakie są potrzeby poszczególnych osób. Jeżeli uznają, że na orientację przestrzenną należy przeznaczyć więcej godzin, to przeznacza się więcej. Nie ma żadnych ograniczeń. Czas nauczania słabowidzących jest oczywiście o wiele krótszy niż całkowicie niewidomych.

Chciałbym jeszcze dodać, że w USA niekoniecznie używa się białych lasek. Kolor nie ma znaczenia dla samej techniki posługiwania się laską. Biała laska informuje jedynie otoczenie, że osoba jej używająca nie widzi. Każdy jednak ma prawo wyboru. Bardzo często laska jest oklejona taśmą odblaskową, jeżeli służy do podróżowania w nocy.

- Dziękuję za rozmowę. Pańskie informacje pozwoliły Czytelnikom "Pochodni" lepiej zorientować się w sprawach "rehabilitacji po amerykańsku".

Rozmawiał  Stanisław  Kotowski

P9-10-11-1997  

dla miesięcznika BIT Fundacji TRAKT - Listopad 2005