Najważniejsze jest życie...  

Małgorzata Czerwińska

 

Zapytany o najważniejszą spośród swoich ponad 120 publikacji, stwierdził: "najważniejsze jest życie". Odpowiedź wymijająca, a swoją filozoficzną głębią godna sędziwego starca. Tymczasem dr Paweł Cylulko ma jeszcze kilka lat do "czterdziestki". Trzeba jednak przyznać, że bagaż jego życiowych doświadczeń i osiągnięć przedstawia się imponująco. Jest dyplomowanym organistą po 5-letnim Studium Organistowskim przy Kurii Metropolitalnej we Wrocławiu, "podwójnym" magistrem - absolwentem wrocławskiej Akademii Muzycznej na kierunkach: wychowanie muzyczne i muzykoterapia. W 1997 roku rozprawą pt. "Rehabilitacja ruchowa niewidomych i słabowidzących dzieci przy pomocy muzykoterapii" uzyskał tytuł doktorski na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie.

bMimo że w życie Pana Pawła na trwałe wpisała się muzyka, to jednak nie upływało mu ono w rytmie walca. Edukację podstawową i średnią pobierał w tzw. szkolnictwie masowym, chociaż wrodzoną wadę wzroku i wynikające z niej spore niedowidzenie wypominano mu często. O tym, że jego miejsce jest w szkolnictwie specjalnym, przypominano mu niejednokrotnie, także na studiach. Właśnie dlatego, by nie przysparzać dodatkowych argumentów, do PZN zgłosił się dopiero w 1988 roku, kiedy to magisterium z wychowania muzycznego miał już prawie w kieszeni. Doktorat musiał robić "w tempie", aby zdążyć przed upływem terminu umowy między Akademią Muzyczną, na której był asystentem, a PFRON, dzięki któremu w ogóle został zatrudniony. Co prawda rozprawę doktorską przygotował w ciągu 2 lat, ale był to czas trudny. Ani macierzysta uczelnia, ani PZN nie rozpieszczali go swą pomocą. Koszty badań, prowadzonych w różnych ośrodkach na terenie kraju, pokrywał z własnej asystenckiej pensji. Nie otrzymywał stypendium lektorskiego. Wniosek o sprzęt komputerowy nie doczekał się realizacji przez PZN-owską wypożyczalnię. A przecież nigdy nie był biernym członkiem tej organizacji, zaznaczającym w niej swą obecność tylko długą listą pretensji i wymagań. Pełnił funkcje sekretarza Okręgowego Sądu Koleżeńskiego i wiceprzewodniczącego Komisji do Spraw Rehabilitacji przy wrocławskim Okręgu PZN. Zorganizował pierwszą w Polsce sekcję judo i samoobrony dla osób niewidomych. Do programów turnusów rehabilitacyjnych wprowadził profesjonalnie zorganizowane i realizowane zajęcia z muzykoterapii. Jego koncepcja rehabilitacji niewidomych, zakładająca rewalidację kompleksową, realizowaną przez zespół wykwalifikowanych rehabilitantów i terapeutów - nie zyskuje jednak zrozumienia związkowych działaczy, przyzwyczajonych do zgoła innych praktyk w tym względzie.

- Chociaż nie zawsze PZN przyznawał się do mnie, to ja do niego niezmiennie - kwituje nieco żartobliwie swoją społecznikowską obecność w tej organizacji pan Paweł. - Nie ukrywam swoich związków z PZN, ani na gruncie prywatnym, ani w oficjalnych wystąpieniach na konferencjach czy sympozjach. Gdybym nie wierzył w głęboki sens tej organizacji, nie zaproponowałbym jej przygotowania broszury instruktażowej na temat prowadzenia tyflomuzykoterapii. Mam nadzieję, że moja gotowość w tej sprawie zostanie pozytywnie zauważona przez właściwe władze - dodaje pan Doktor.

Zapewne dobrze by się stało. Pan Paweł jest jedynym w Polsce tyflomuzykoterapeutą. To on właśnie wprowadził termin "tyflomuzykoterapia" do światowego nazewnictwa naukowego. Gruntowną wiedzę teoretyczną w tej dziedzinie łączy z bogatą praktyką, prowadząc zajęcia we wrocławskim Ośrodku Szkolno-Wychowawczym oraz... z własnym doświadczeniem osoby z dysfunkcją wzroku. Doznania codzienności "po niedowidzącemu" wykorzystuje wyłącznie w celach naukowych. Daleki jest bowiem od epatowania nimi otoczenia. W relacjach z uczelnianym pracodawcą i akademickimi współpracownikami jego kłopoty ze wzrokiem w ogóle nie mogą istnieć. - Moich szefów nie interesuje (i słusznie), jak przygotowuję się do zajęć ze studentami, jak opracowuję publikacje, jak radzę sobie na konferencjach i sympozjach. Obawiam się, że gdybym robił z tego powodu jakieś problemy, przestałbym pracować - stwierdza Pan Paweł i dodaje stanowczo. - Moja niepełnosprawność jest moim problemem.

A studenci? - Ci przy pierwszym kontakcie bacznie mnie obserwują, próbując ocenić, na ile widzę. Bez względu na wynik tego "oglądania" i tak muszą rozliczyć się przede mną ze swej wiedzy, a wykładam jeden z podstawowych przedmiotów - muzykoterapię - stwierdza nieco żartobliwie dr Paweł Cylulkodz

t i dorzuca już zupełnie serio: - Dodatkowym aspektem mojej obecności na uczelni jest sposobność dla pracowników i studentów do bezpośredniego przekonania się o możliwościach normalnego funkcjonowania osoby niepełnosprawnej.

Integralną częścią owego normalnego funkcjonowania są także marzenia. Te Pana Pawła nie są wygórowane, a wręcz przeciwnie - zupełnie prozaiczne: pozostać na uczelni po wygaśnięciu umowy z PFRON, "dorobić się" sprzętu komputerowego, pozwalającego na komponowanie muzyki do indywidualnej terapii z dzieckiem, znaleźć wydawcę dla książki z zakresu tyflomuzykoterapii. O poprawie warunków mieszkaniowych nie wspomina, choć z żoną i synkiem gnieżdżą się na zaadaptowanym strychu wrocławskiego Ośrodka na Opolskiej. - Z jednej strony to bardzo wygodne - wraz z żoną, psychologiem, mamy stały kontakt z dziećmi, z którymi pracujemy - wyznaje Pan Paweł. - Z drugiej zaś przydałoby się niekiedy bardziej wyraziste rozdzielenie życia zawodowego od prywatnego, dla nabrania dystansu, zaczerpnięcia oddechu. Teraz praca przenika w prywatność i odwrotnie. Nie ma czasu na spotkania z przyjaciółmi, korespondencję, posłuchanie muzyki - nie zawodowo, lecz na własny użytek.

A habilitacja?  Pan Paweł znów ucieka w żart, wskazując na Michałka: - Jeśli tyflomuzykoterapia to mój doktorat, to habilitacją jest mój niespełna 2-letni synek, żywe srebro. Nie chcę, by cierpiał z powodu ojca-naukowca, który poza swą naukową karierą świata nie widzi. Ja sam miałem zawsze wielkie oparcie w domu rodzinnym i to samo pragnę zapewnić Michałkowi - wyznaje Pan Paweł. - A wracając do habilitacji... Myślę, że to nieuniknione. Skoro zdecydowałem się powiedzieć "a", czyli zrobiłem doktorat, to trzeba będzie przejść przez następne litery tego "naukowego alfabetu". Najistotniejsze pozostaje jednak, by nigdy nie zapomnieć, że... najważniejsze jest życie.

Pochodnia marzec 1998