Zygmunt Pawłowicz - ojciec Brunon  

Ksiądz zakonnik

Duszpasterz niewidomych

 

 

        Kapłan, zakonnik człowiek.   

          Grażyna Wojtkiewicz   

   

 Jest wszędzie tam, gdzie dzieje się coś ważnego. Kiedyś spotkałam go na warszawskiej ulicy, z przepaską na oczach, gdy pod okiem instruktora wgłębiał tajniki poruszania się bez wzroku.    

Z trybuny zjazdowej pozdrawia niewidomych delegatów, by już następnego dnia przyjmować interesantów w gdańskim okręgu. Na sympozjum dla okulistów  z całej Polski wygłasza naukowy referat. Można go też spotkać na trasie wiodącej do sanktuarium maryjnego w Częstochowie, gdy prowadzi tam pielgrzymkę niewidomych. Jako specjalistyczny opiekun społeczny, odwiedza niewidomych w ich domach, oferując pomoc, słowa otuchy i pocieszenia. Jest od wielu lat wiernym czytelnikiem „Pochodni”. Interesuje się wszystkim, co dotyczy niewidomych - chce wiedzieć o nich jak najwięcej, poznać ich psychikę, reakcje, życie bez wzroku. Doprawdy zadziwia energia tego człowieka, ogromna chęć poznania, wgłębienia wiedzy o ludziach, którym przyszło mu służyć, ale też i posłannictwo, które spełnia, dla zwykłego śmiertelnika jest niecodzienne - Zygmunt Pawłowicz - ojciec Bruno - ksiądz zakonnik, od lat - duszpasterz.     

- Co to jest duszpasterstwo niewidomych? - z takim pytaniem zwracam się do naszego rozmówcy.    

- Określenie duszpasterstwa niewidomych nie jest jednoznaczne. Może się bowiem kojarzyć z działalnością charytatywną, katechizacją niewidomych dzieci, z obowiązkami księdza mianowanego duszpasterzem oraz wszelkimi innymi inicjatywami  podejmowanymi przez Kościół na rzecz inwalidów wzroku. Najkrócej określiłbym duszpasterstwo niewidomych jako działalność pewnej grupy ludzi widzących i niewidomych, która zmierza do pogłębienia wiary (a nie tylko wiedzy religijnej) w określonym środowisku, w sposób uwzględniający jego specyfikę. A więc duszpasterstwo ma na celu przede wszystkim ożywianie i pogłębianie życia religijnego, przygotowanie do świadomego i czynnego udziału we Mszy świętej, ukazywanie sensu cierpienia (tak ważnego w twórczej akceptacji kalectwa), wskazywanie dróg wiodących do odzyskania wiary we własne siły i  wzorców osobowych, mobilizujących do przeciwstawiania się skutkom kalectwa. Duszpasterstwo powinno również bronić niewidomego przed poczuciem  osamotnienia i pomagać mu w wypracowaniu właściwej postawy wobec siebie, życia i otoczenia.     

O tym, że zostałem duszpasterzem niewidomych - powiedziałby ktoś -  zadecydował przypadek. Ale ja w przypadki nie wierzę. W przeszłości dużo chorowałem. Wpędzając wiele dni na  szpitalnym łóżku, miałem dużo czasu na refleksje. To były dla mnie swoistego rodzaju „rekolekcje zamknięte”. Wtedy też uświadomiłem sobie, że jest tylu ludzi, dorosłych i dzieci, którzy potrzebują pomocy, wsparcia, opieki. Studiując teologię, mieszkałem w Krakowie, a więc w mieście, w którym jest wiele ośrodków szkolno-wychowawczych dla  niepełnosprawnych. Najpierw zainteresowałem się „szkołą życia” dla dzieci i młodzieży specjalnej troski. W okresie świąt dla nich organizowałem jasełka. Do tego niezbędny był zespół muzyczny. Poradzono mi, by zwrócić się do krakowskiej szkoły muzycznej dla niewidomych dzieci. I to był właśnie mój pierwszy kontakt z inwalidami wzroku.     

Potem zacząłem chodzić na lekcje, by zobaczyć, jak wygląda nauczanie niewidomych. Trzy lata przed otrzymaniem święceń kapłańskich prowadziłem już lekcje religii dla niewidomych dzieci, nauczyłem się brajla, a po otrzymaniu święceń zostałem duszpasterzem niewidomych w archidiecezji krakowskiej. Mianował mnie nim ks. arcybiskup Karol Wojtyła - obecny Papież.     

Po Krakowie były lata pracy duszpasterskiej wśród niewidomych w Łodzi (1968-1972), następnie studia w Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie,  uwieńczone pracą magisterską z pogranicza tyflopsychologii i tyflopedagogiki. Temat: „Dialog duszpasterski z niewidomymi”. Od dziesięciu lat jestem na Wybrzeżu, zawsze z niewidomymi. W międzyczasie ukończyłem dwuletnie, podyplomowe studium psychoterapii i poradnictwa psychologicznego. Ta fachowa wiedza niewątpliwie pomaga mi lepiej rozumieć ludzi, wśród których żyję, i odczytywać ich oczekiwania i pragnienia.    

- Ile jest ośrodków duszpasterstwa niewidomych w kraju i czym one się zajmują?   

- Kościół katolicki w Polsce właściwie na całej przestrzeni swoich dziejów podejmował różne inicjatywy na rzecz inwalidów wzroku. Jednakże duszpasterstwo niewidomych, jako takie, zostało powołane przez Ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego dnia 17 marca 1959 roku, z centralą w Warszawie przy kościele św. Marcina. Wtedy też krajowym duszpasterzem niewidomych został ks. Tadeusz Fedorowicz, który z pomocą ks. Bronisława Dembowskiego spełniał tę funkcję ponad dwadzieścia lat. Od roku 1980 mnie przypadła w udziale. Obecnie w dwudziestu sześciu diecezjach istnieje i rozwija działalność ponad siedemdziesiąt ośrodków duszpasterskich. Niektóre z nich wypracowały specyficzne formy działania, na przykład warszawski ośrodek, któremu przewodniczy ks. Stanisław Hoinka, kolportuje na całą Polskę wydawnictwa religijne w brajlu i na kasetach. Stanowią one bardzo ważną pomoc rehabilitacyjną ze względu na zawarte w nich treści religijne.    

Większość ośrodków stosuje takie formy, jak: pielgrzymki do różnych sanktuariów, rekolekcje, dni skupienia, opłatek, święcone, i wreszcie regularne spotkania (w którąś niedzielę miesiąca). Każde takie spotkanie jest zazwyczaj starannie obmyślane i przygotowane. Punktem kulminacyjnym jest oczywiście Msza święta z aktywnym udziałem niewidomych. Ktoś czyta brajlem teksty liturgiczne, ktoś inny śpiewa psalm czy gra na instrumencie muzycznym. Po liturgii zazwyczaj wszyscy przenoszą się do innego pomieszczenia. W tej drugiej części programu przy ciastkach domowego wypieku i herbacie są recytacje w wykonaniu aktorów i amatorów, są pieśni i piosenki dla solenizantów z danego miesiąca, a miłym, serdecznym rozmowom, tak bardzo integrującym tę wspólnotę, nie ma końca. Z takiego spotkania ludzie wracają do swoich domów jakby odrodzeni, umocnieni duchowo i z poczuciem pewności, że mają widzących przyjaciół, którzy na pewno w trudnej sytuacji nie zawiodą i pomogą przetrwać każdy krytyczny moment.    

- Na jakie sprawy zwraca Ksiądz uwagę we współpracy z niewidomymi?    

- Jest to pytanie prawidłowo postawione: we współpracy z niewidomymi, a nie w pracy dla niewidomych. Czasem słyszę takie szumne wypowiedzi pod swoim adresem, że to niby poświęcam się dla niewidomych. Nie lubię tak mówić, ani nawet myśleć. To, co robię, chcę robić wspólnie z niewidomymi, bez stwarzania asymetrycznego podziału na podmiot i przedmiot: aktywny ksiądz i biedny odbiorca pozbawiony wzroku. W duszpasterskiej wspólnocie niewidomych staram  się wykorzystywać możliwości wszystkich jej członków, aby była naprawdę wzajemna wymiana dóbr - wszyscy coś z siebie dają i wszyscy otrzymują. Inaczej nie wyobrażam sobie duszpasterstwa. Ale to jest, rzecz zrozumiała, model idealny. Mnie wciąż się wydaje, że więcej biorę, niż daję. Wiele skorzystałem i nadal korzystam z każdego kontaktu bezpośredniego z niewidomym. Każdy z nas ma jakieś problemy, z którymi nie potrafi się uporać. Poprzez kontakt z człowiekiem o wiele bardziej pokrzywdzonym przez los nasze problemy maleją i przestajemy o nich myśleć. Spotkałem wśród niewidomych wielu wspaniałych ludzi, mimo kalectwa pełnych optymizmu i życiowych aspiracji. Tyle się od nich nauczyłem, że czuję się dłużnikiem całego środowiska niewidomych, któremu poprzez pracę duszpasterską jakby spłacam dług wdzięczności.    

Jako kapłana zawsze interesował mnie problem: na ile autentyczna wiara w Boga pomaga w twórczej akceptacji kalectwa. Dziś już nie tylko wierzę, ale wiem, że tak jest. Tę wiarę i tę wiedzę wykorzystuję w przeróżnych sytuacjach, starając się pomóc człowiekowi przytłoczonemu nieszczęściem, podtrzymać go na duchu, wzmocnić jego odporność psychiczną. Efekty owych wysiłków są zazwyczaj niewymierne. Wielką satysfakcją dla mnie jako duszpasterza były słowa, które już kilka razy usłyszałem z ust moich przyjaciół obarczonych trwałym kalectwem: „gdyby nie wiara w Boga i kontakt z księdzem, już dawno skończyłbym ze sobą”. Ogromnie ucieszyły mnie też słowa jednego z organizatorów sympozjum Sekcji Zapobiegania Ślepocie. Podszedł do mnie w przerwie i powiedział - tak po prostu: „dziękuję, że duszpasterstwo uzupełnia lukę w rehabilitacji”.    

W pracy duszpasterskiej i w całym swoim życiu zawsze jednak staram się pamiętać o tym, że najpierw mam być człowiekiem, a dopiero potem księdzem i zakonnikiem. Toteż usiłuję dostrzegać innego człowieka, z jego wszystkimi potrzebami, z tymi zwyczajnymi, materialnymi, i duchowymi. Służąc ludziom - nie ograniczam się do potrzeb religijnych, gdyż jedne z drugimi się wiążą. Niektórym pomagam jak człowiek człowiekowi, innym - jak chrześcijanin chrześcijaninowi, a tym, którzy oczekują pomocy kapłana, służę po kapłańsku.    

- Jakie problemy wypływają najczęściej na spotkaniach z niewidomymi?   

- To zależy od tego, na jakiej płaszczyźnie te spotkania się odbywają. Inne potrzeby sygnalizują ludzie w kościele czy salce parafialnej, z innymi natomiast przychodzą do biura PZN czy na walne zebranie. W tych ostatnich, zazwyczaj pierwszoplanową sprawą - niestety - stała się pomoc materialna, dary zagraniczne. I tu z przykrością muszę stwierdzić, że środowisko niewidomych stało się pod tym względem nieco agresywne. Mam na myśli na przykład kilkanaście pism, adresowanych do krajowego duszpasterza niewidomych, sygnowanych pieczęcią koła czy okręgu, z prośbą o pomoc materialną dla wszystkich niewidomych członków. W piśmie jest między innymi i takie zdanie: „Jest nas tyle, a tyle osób”. To stwierdzenie dyskredytuje instytucję, która prosi o pomoc, gdyż z góry zakłada, iż jest to pomoc nie dla najbardziej potrzebujących, lecz dla wszystkich - jakby jakaś forma rekompensaty za grupę inwalidztwa. W kilku przypadkach przy rozdziale darów musiała interweniować milicja. To bardzo przykre sprawy, które nie przynoszą chluby środowisku.    

Sądzę więc, że na spotkaniach z niewidomymi należy uwrażliwiać ludzi, by umieli nie tylko brać, ale i dawać. Bolesną sprawą jest też pijaństwo wśród niewidomych. Diecezjalni duszpasterze sygnalizują, że - jeśli chodzi o mieszkańców niektórych przyspółdzielczych internatów - dzieją się tam niekiedy rzeczy skandaliczne. Dlatego sądzę, że należałoby wyłonić jakąś grupę liderów, „apostołów trzeźwości”, którzy by w tej dziedzinie mogli wiele pozytywnego zdziałać. Dla ludzi wierzących motywacja religijna mogłaby tu być niebagatelna.    

Na spotkaniach z niewidomymi ważną i dyskutowaną sprawą jest też problem ludzi starszych, osamotnionych, pozbawionych pomocy i życzliwości najbliższych. Dlatego staram się i pod tym względem uaktywniać otoczenie, uwrażliwiać na problemy ludzi pozbawionych wzroku, organizować pomoc i opiekę najbardziej potrzebującym czy to przez miejscową parafię (w Gdyni na przykład przez Duszpasterstwo Akademickie „Fraternia”), czy poprzez inne grono osób zaprzyjaźnionych, współpracujących z ośrodkiem duszpasterstwa niewidomych.    

- Duszpasterstwo i Polski Związek Niewidomych zajmują się tą samą cząstką społeczności. Czy obydwie te instytucje współpracują ze sobą?    

- Ostatnio pod tym względem zaszło wiele pozytywnych zmian. Na ogół jest wzajemna życzliwość i postawa otwartości, bo przecież mamy wspólny cel - pomóc niewidomemu. Od dziesięciu lat jestem społecznym opiekunem specjalistycznym i razem z zarządem gdyńskiego koła dyżuruje w biurze PZN. Członkowie zarządu mają swoje rejony i penetrują je pod kątem potrzeb swych członków. Jeśli jest jakaś rola dla mnie jako duszpasterza, informują mnie o tym. Na przykład ktoś nie wychodzi z domu, jest obłożnie chory i prosi o spowiedź czy nawet o odprawienie Mszy świętej w domu. Wówczas spieszę z pomocą. I tak naprawdę czuję się duszpasterzem, a nie tylko działaczem społecznym.    

Współdziałanie przejawia się i w tym, że w duszpasterskich spotkaniach, których jestem animatorem, uczestniczy zazwyczaj cały zarząd koła. Jego członkowie, korzystając z tego, że jest większa ilość niewidomych, podają swoje informacje i komunikaty, przedłużają ważność legitymacji członkowskich, itp.    

Coraz częściej widzi się też człowieka w sutannie na oficjalnych uroczystościach, organizowanych przez Polski Związek Niewidomych. Miłym dla mnie zaskoczeniem było owacyjne przyjęcie mojego wystąpienia na ostatnim krajowym zjeździe delegatów Związku. Odebrałem to tak, że moja skromna osoba, jako kapłana, reprezentuje te wartości, które są cenione w środowisku.    

Jeśli jestem w jakimś mieście, to zazwyczaj składam wizytę w miejscowym okręgu czy kole. Sądzę, że mam do tego prawo nie tylko jako krajowy duszpasterz niewidomych, ale też nadzwyczajny członek PZN. Ten bowiem zaszczytny tytuł (wraz ze Złotą Honorową Odznaką Związku) otrzymałem przed kilkoma laty na wniosek gdyńskiego okręgu. To wyróżnienie władz Związku bardzo mnie zobowiązuje. Nigdy jednak nie wyręczam go w pracy na rzecz niewidomych, ale raczej staram się uzupełniać jego działania. Zaś fakt, iż coraz częściej jestem zapraszany na różne imprezy organizowane przez okręg, koło czy klub rodziców dzieci niewidomych, jest dla mnie satysfakcją, że praca, którą wykonuję, jest ceniona i potrzebna.    

- Na jakie wartości chciałby Ksiądz zwrócić uwagę naszym Czytelnikom, aby ich życie było lepsze i piękniejsze?   

- Przede wszystkim na te wartości, które ja sam cenię najbardziej: na wzajemną miłość, życzliwość, na potrzebę ciągłego doskonalenia siebie, swojego charakteru, na życie godne i świadome, bo przecież „nie samym chlebem człowiek żyje”.    

- Dziękuję za rozmowę   

Pochodnia lipiec 1986.