Życie przepełnione służbą    

Władysław Gołąb   

   

"W pracy duszpasterskiej i w całym swoim życiu zawsze staram się pamiętać o tym, że najpierw mam być człowiekiem, potem chrześcijaninem, a dopiero na końcu księdzem i zakonnikiem. Toteż usiłuję dostrzegać drugiego człowieka z jego wszystkimi potrzebami (...). Służąc ludziom, nie ograniczam się jedynie do potrzeb religijnych, gdyż jedne z drugimi się wiążą. Niektórym pomagam jak człowiek człowiekowi, innym - jak chrześcijanin chrześcijaninowi, a tym, którzy oczekują pomocy kapłana - służę po kapłańsku."   

Słowa te powiedział ojciec Bruno w wywiadzie dla "Pochodni" na rok przed swoją tragiczną śmiercią. Stanowią one swoiste "credo" tego człowieka, który na serio traktował Ewangelię.    

Zygmunt Pawłowicz, późniejszy ojciec Bruno, urodził się 21 czerwca 1942 r. we wsi Łysów w ziemi siedleckiej na Podlasiu. Ojciec jego, Edmund, był z zawodu cieślą-stolarzem, a matka, Feliksa, tkała piękne, lniane obrusy. Zygmunt przyszedł na świat w nowym drewnianym domu, zbudowanym przez ojca tuż przed wojną. Zygmunta poprzedzały trzy starsze siostry - Jadzia, Zosia i Janinka, a po nim przyszedł na świat młodszy brat - Czesław. Gdy pani Feliksa była w stanie błogosławionym z Zygmuntem, we wsi panowała epidemia tyfusu, która nie ominęła domu Pawłowiczów. Wezwana z pobliskiego miasteczka lekarka krótko stwierdziła: "Trzeba ratować albo matkę, albo dziecko, innej drogi nie ma". Pani Feliksa bez chwili wahania odpowiedziała: "Niech się dzieje wola boża, ja swojego dziecka nie porzucę".   

W domu państwa Pawłowiczów wszyscy pracowali w miarę swoich sił i możliwości. Dzieci pasły krowy, pomagały w polu i wykonywały setki czynności domowych. Praca jednak nie była celem, tylko środkiem do ułożenia życia po bożemu, zgodnie z rokiem liturgicznym. W adwencie chodziło się na roraty, w okresie świąt Bożego Narodzenia śpiewało kolędy, w Wielkim Poście pościło, w maju chodziło na nabożeństwa majowe, a w październiku na różaniec.   

Zygmunt niczym niezwykłym nie odznaczał się, chociaż lubił w zabawie ubierać się na księdza i odprawiać nabożeństwa. Nie przeszkadzało mu to tuż po zabawie dopuszczać się jakichś psikusów, których ofiarami najczęściej były ukochane siostry.   

Wszystkie dzieci Pawłowiczów ukończyły szkołę podstawową w Łysowie. Zygmunt był pilnym uczniem. Pisywał wiersze i pięknie je recytował. Od najmłodszych lat był ministrantem w kościele łysowskim pod wezwaniem Matki Boskiej Różańcowej i św. Andrzeja Boboli. W maju 1957 r. w tymże kościele głosił rekolekcje ojciec Roch Betlejewski z Niepokalanowa. Rozmowa z rekolekcjonistą zadecydowała o postanowieniu, z którym Zygmunt nosił się od najmłodszych lat - obrać drogę życia zakonnego. 22 maja zwrócił się do prowincjała Franciszkanów konwentualnych w Warszawie o przyjęcie go do tworzonego w Niepokalanowie niższego seminarium duchownego. Odpowiedź przyszła bardzo szybko, bo już 29 maja. Od września 1957 r. Zygmunt podjął naukę w seminarium w Niepokalanowie w klasie dziewiątej.  W r. 1960 podjął dalsze studia w wyższym seminarium duchownym w Krakowie. Jego marzenia dziecinne spełniły się, gdy w dniu 24 czerwca 1967 r. w kościele księży misjonarzy w Krakowie-Stradomiu biskup Julian Groblicki udzielił mu święceń kapłańskich.   

Wielkim przeżyciem dla Zygmunta, który przyjął imię zakonne Bruno, było odprawienie mszy prymicyjnej w kościele rodzinnym w Łysowie. Drogę z domu do kościoła Łysowianie wysłali pachnącym tatarakiem. Prymicjanta prowadziła miejscowa orkiestra. Homilię wygłosił o. Roch Betlejewski, ten który przed dziesięciu laty "złowił" tę piękną duszę ojca Bruno dla Boga. Po święceniach ojciec Bruno jeszcze na rok pozostał w Krakowie, gdyż obowiązywało go tzw. tirocinium, to znaczy rok przygotowań specjalistycznych do pracy w parafii.   

Pobyt w Krakowie to pierwsze zetknięcie się o. Bruno z niewidomymi. Bywał częstym gościem w tamtejszej szkole. Przychodził nocą, aby spowiadać niewidome dzieci, udzielać im Komunii św. Dla łatwiejszego nawiązywania bezpośrednich kontaktów nauczył się pisma Braillea. Maria Ruszkiewicz, jego nauczycielka zarówno pisma wypukłego, jak i podstaw tyflologii, napisała po latach: "Wrósł w środowisko, bo wiele świadczył dla ludzi (...) Był bardzo wierny w przyjaźni. Jego serce było zdolne tak się rozszerzyć - jak u naszego Papieża - ogarniać coraz to nowych ludzi".   

W r. 1968 ojca Bruno przeniesiono do klasztoru przy ul. Rzgowskiej w Łodzi. Tu powierzono mu prowadzenie katechizacji. Przy pomocy Hanny Zaborowskiej jeszcze w r. 1968 zorganizował duszpasterstwo niewidomych, na wzór Krakowa. Miał szczególny dar nawiązywania z niewidomymi bezpośrednich kontaktów. Odwiedzał ich w domu, pomagał w rozwiązywaniu trudnych problemów, wnosił światło tam, gdzie go zabrakło, gdzie ciemność opanowała duszę.   

W r. 1972 za zgodą o. prowincjała Mariusza Paczóskiego przeniósł się do Warszawy, aby podjąć studia w Akademii Teologii Katolickiej na Wydziale Teologii. 1 czerwca 1976 r. ojciec Bruno obronił pracę magisterską z defektologii, napisaną pod kierunkiem ks. prof. Janusza Tarnowskiego. Tytuł pracy brzmiał: "Dialog duszpasterski z niewidomymi".   

Pobyt w Warszawie to zacieśniająca się współpraca z Laskami, nawiązywanie nowych kontaktów i częste wizyty w Łodzi u dawnych przyjaciół.   

W r. 1976 o. Bruno został przeniesiony do Gdyni, a po 5 latach - do Gdańska. Tu, podobnie jak w Łodzi, podjął duszpasterstwo niewidomych, włączył się do tzw. telefonu zaufania, katechezy i wielu innych działań. W latach osiemdziesiątych zainteresował się duszpasterstwem ludzi morza. Latem 1984 r. wyruszył w rejs Batorym, jako kapelan. Później o tym napisał: "Dane mi było przeżyć nie tylko grozę sztormu na Atlantyku, ale również radość pojednanialudziz Bogiem po dziesiątkach lat".   

O. Bruno odczuwał ciągły niedosyt wiedzy dotyczącej osób niepełnosprawnych. W r. 1984 ukończył dwuletnie podyplomowe studium na Katolickim Uniwersytecie w Lublinie z zakresu poradnictwa psychologicznego i psychoterapii dla duchowieństwa. Napisał cenną pracę na temat "Telefon zaufania jako forma psychoterapii".    

Latem 1986 r. kapituła generalna Zakonu Franciszkanów Konwentualnych powołała w Polsce trzecią prowincję - północną, a ojcu Bruno powierzono funkcję gwardiana klasztoru franciszkanów w Lublinie przy ul. Pszennej 9. Nie zrezygnował przy tym z dotychczasowych obowiązków duszpasterstwa niewidomych. Grono przyjaciół rozszerzało się z miesiąca na miesiąc.   

Nasze środowisko pamięta o. Bruno Pawłowiacza jako krajowego duszpasterza niewidomych. Funkcje duszpasterskie rozpoczął w Krakowie z nominacji ks. kard. Karola Wojtyły. Nominację w Łodzi otrzymał z rąk biskupa Józefa Rozwadowskiego, a na Wybrzeżu - biskupa Lecha Kaczmarka. W 1980 roku za zgodą prowincjała, otrzymał z rąk ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego nominację na krajowego duszpasterza. Specyfiką jego duszpasterstwa był bezpośredni kontakt z niewidomymi. Odwiedził dziesiątki kół PZN, nawiązał współpracę z większością okręgów, organizował pielgrzymki, dni skupienia, rekolekcje, wycieczki i spotkania. Grał na akordeonie, śpiewał piosenki, a przede wszystkim otwierał serce gotowe uśmierzyć wszelki ból. Wysoki, szczupły, delikatny, zdawałoby się nieśmiały, o dobrych niebieskich oczach, budził zaufanie i skracał dystans. Był człowiekiem chorowitym. Według o. Benedykta Rdzanka, już w Łodzi stwierdzono u o. Bruna gruźlicę węzłów chłonnych, śródpiersia, zapalenie trzustki, wrzód na dwunastnicy. W związku z tym przebywał miesiąc w szpitalu. Swoje pobyty szpitalne nazywał najbardziej udanymi rekolekcjami.   

Kartą mało znanej działalności o. Bruno były jego kontakty wschodnie. Po raz pierwszy wyjechał na Białoruś i Litwę na początku lat siedemdziesiątych. Nawiązał wtedy serdeczne wizyty przyjaźni z zakonspirowanymi benedyktynkami w Wilnie. Na Białorusi, gdzie kościół katolicki znosił znacznie większe prześladowania, aniżeli na Litwie - katechizował, chrzcił, odprawiał msze święte i niósł pociechę. Z wyjazdem na Wschód wiążą się także ostatnie miesiące jego życia.   

W sierpniu 1987 r. po odbyciu pielgrzymki na Jasną Górę, wybrał się do Wilna, gdzie 17 sierpnia prosto z dworca zabrano o. Bruno do szpitala. 21 sierpnia na własną prośbę opuścił szpital i przeniósł się do sióstr benedyktynek. 24 sierpnia ponownie poszedł do szpitala. Tego też dnia został operowany. 4 września opuścił szpital. Ze strony personelu szpitalnego doznał ogromnej troski. W lipcu 1993 r. na Międzynarodowym Zjeździe Hospicjum w Gdańsku pielęgniarka z wileńskiego szpitala pani Halina Linkiewicz powiedziała: "Od spotkania z o. Brunonem Pawłowiczem zmieniłam się... . Wszystko nabrało dla mnie nowego wymiaru - i życie, i śmierć. I nie byłoby mnie ani w pracach wileńskiego hospicjum, ani na tym zjeździe, gdyby nie o. Bruno."   

O. Bruno po pobycie w wileńskim szpitalu napisał do rodziny: "Czym innym jest namawianie do cierpienia w pokorze, z godnością, w łączności z ofiarą Chrystusa, a czym innym doświadczenie bólu i stoczenie walki o utrzymanie w nim człowieczeństwa, synostwa bożego, wypływającej z tego faktu zgody na wolę Pana".  

17 września 1987 r. o. Bruno przez Białoruś i Warszawę powrócił do Lublina. 22 września wziął udział w ogólnopolskiej pielgrzymce niewidomych w Gietrzwałdzie. Przy tej okazji przejechał samochodem przez Gdańsk, Warszawę, łącznie 1500 km. 6 października obchodził w Lublinie swoje imieniny 10 przyjechała do Lublina rodzina. 11 października odwiedził swój ukochany Łysów. 13 października trzeba było odwieźć do Warszawy o. prof. Celestyna Napiórkowskiego. O. Bruno zaoferował się służyć jako kierowca, mimo ciągle bardzo złego stanu zdrowia. W samochodzie obaj ojcowie odmówili różaniec - część bolesną. Przed Warszawą przy zbiegu trasy lubelskiej z terespolską nastąpił tragiczny wypadek - samochód ciężarowy uderzył w samochód prowadzony przez o. Bruno. O. Napiórkowski zdążył jeszcze umierającemu udzielić absolucji.   

Wiadomość o śmierci o. Bruno Pawłowicza wstrząsnęła całym środowiskiem niewidomych. Pogrzeb rozpoczęty mszą św. w kościele franciszkanów przy ul. Zakroczymskiej, a następnie na Cmentarzu Powązkowskim w dniu 22 października 1987 r. stał się swoistą manifestacją. Tak żegna się wielkich tego świata. Ojciec Bruno Pawłowicz był nim przez swą pokorę, skromność, służbę i tę gorącość serca, którą tak szczodrze dzielił się z każdym oczekującym pomocy.   

Pochodnia 10-97