Zjazd lekarzy - okulistów w Szczecinie

W dniach od 25 do 27 września tego roku odbył się w Szczecinie trzydniowy zjazd lekarzy - okulistów, w którym wzięło udział ponad dwieście pięćdziesięcioro lekarzy i profesorów okulistyki z całej Polski.  Z wybitniejszych specjalistów w zjeździe uczestniczyli: prof. L. Abramowicz z Gdańska, prof. M. Wilczek z Krakowa, prof. W.J. Kapuściński z Wrocławia, prof. T. Krwawicz z Lublina, prof. M. Dymitrowska z Białegostoku, prof. W.H. Melanowski, W. Arkin i doc. H. Wolter z Warszawy, prof. Mądroszkiewicz z Zabrza oraz prof. W. Starkiewicz ze Szczecina, dobrze nam znany ze swej pracy nad skonstruowaniem aparatu, umożliwiającego widzenie niewidomym.  

Na posiedzeniach plenarnych i dwóch komisjach zjazdowych wygłoszono dziewięćdziesiąt jeden referatów. Nie jestem fachowcem i nie będę oceniał wartości naukowej tych referatów. Były one krótkie i bardzo konkretne, omawiające osiągnięcia poszczególnych lekarzy czy klinik w leczeniu określonych schorzeń. Drugą cechą referatów była wielostronność w traktowaniu chorób i wskazywanie na powiązania chorób ocznych z innymi schorzeniami, na przykład: gardła, nosa, uszu, alkoholizmem, chorobami wenerycznymi, chorobą Buergera, itp. Głównym tematem obrad były schorzenia siatkówki i nerwu wzrokowego. Na zakończenie  zjazdu odbyło się walne zebranie członków Polskiego Towarzystwa Okulistycznego dla wyboru nowych władz Towarzystwa.  

W zjeździe tym uczestniczyłem jako przedstawiciel Polskiego Związku Niewidomych. W drugim dniu obrad wygłosiłem przemówienie, przekazując w imieniu Związku pozdrowienia dla zebranych i życzyłem pomyślnych obrad zjazdowi i osiągnięć w pracy wszystkim lekarzom. Uzasadniałem konieczność bliskiej współpracy okulistów z instytucjami, opiekującymi się niewidomymi, a szczególnie z Polskim Związkiem Niewidomych jako organizacją, skupiającą wszystkich niewidomych i reprezentującą wszystkie ich sprawy. Poinformowałewm o powstaniu Centralnego Ośrodka Tyflologicznego jako placówki badań nad życiem i pracą niewidomych. Szczególnie mocny nacisk położyłem na sprawę wydawania przez lekarzy zaświadczeń o stopniu utraty wzroku i apelowałem o jak najskrupulatniejsze badanie i wydawanie rzetelnych zaświadczeń, wskazując przy tym na społeczne skutki wydawania zaświadczeń niezgodnych ze stanem rzeczywistym. Po moim przemówieniu prof. Starkiewicz oświadczył:

"Przemówienia pana Żemisa wysłuchaliśmy z całą uwagą, i zapewniam go, że zrobimy wszystko, aby spełnić postulaty niewidomych". Oświadczenie to i rzęsiste oklaski przyjmuję jako wyraz zrozumienia dla naszych spraw przez zebranych tam lekarzy.  

Tyle o samym zjeździe, a teraz pozwolę sobie na dwie refleksje, które nasunęły mi się w związku ze zjazdem. Pierwsza to głębokie życzenie, aby i w naszym Związku nauczono się zastąpienia tasiemcowych i rozwlekłych przemówień krótkimi, zwięzłymi i rzeczowymi referatami i przemówieniami. Refleksja druga: Zarząd Główny powinien zaangażować uspołecznionego i zdolnego lekarza - okulistę na konsultanta naszych spraw. Do konsultanta takiego należałoby: kierowanie działalnością Związku w zakresie profilaktyki wzroku, czuwanie nad leczeniem, zmierzającym do zachowania wzroku szczątkowego i wypracowanie wskazań o higienie oczodołów u niewidomych. Do niego należałoby także utrzymanie współpracy i kontaktu Związku ze wszystkimi  instytucjami okulistycznymi w kraju i za granicą. Udział takiego konsultanta w pracach Centralnego Ośrodka Tyflologicznego również byłby bardzo pożyteczny.  

Wzywam kolegów do wypowiadania się w tej sprawie, do bardziej szczegółowego określania zadań takiego lekarza, a  

Zarząd Główny proszę o rozważenie tej sprawy.

Pochodnia, listopad 1958

 

 Nadużywanie białej laski  

Dzięki długotrwałej akcji oświatowej i propagandowej Związku, mającej na celu podnoszenie kultury i poczucia godności osobistej u niewidomych, dzięki lepszemu zaopatrzeniu inwalidów poprzez renty i pomoc rad narodowych, a przede wszystkim dzięki wzrostowi zatrudnienia niewidomych, poniżające godność ludzką żebractwo jako zjawisko masowe zostało zlikwidowane. Jest to duże osiągnięcie. Walkę tę musimy jednak prowadzić dalej, aż do całkowitego wytępienia tej plagi.  

Obecnie rozpowszechnia się nowe zjawisko - zjawisko nadużywania ślepoty przez ludzi nieuczciwych, przez różne typy kombinatorów i wydrwigroszów. Zjawisko to przejawia się w różnych formach. Pamiętamy, ile kłopotów sprawiło nam wpychanie się do Związku ludzi dobrze jeszcze widzących, pragnących wykorzystywać przywileje i uprawnienia, przyznane niewidomym przez państwo. Trzeba było zaostrzyć i uściślić kryteria, kwalifikujące do należenia do Związku i przeprowadzić szeroką akcję weryfikacyjną.  

Poniżej przytaczam notatkę zamieszczoną w "Życiu Warszawy" w dniu 22 czerwca bieżącego roku:  

           "Cud" na ulicy

"Tuż obok milicyjnej budki na placu Zbawiciela litościwe osoby wspomagały żebrzącego mężczyznę z białą laską i w ciemnych okularach. Po upływie kwadransa niepewnym, chwiejnym krokiem podchodził do niego inny żebrak, przejmował laskę i okulary i błagał o wsparcie. Pierwszy "ociemniały" wszedł do najbliższego baru, a tymczasem "zmiennik" zastępował go w zbieraniu datków na kieliszek chleba. Wydrwigroszy zatrzymała milicja. Obaj natychmiast "odzyskali wzrok".

Podane tu zdarzenie jest typowym przykładem podszywania się pod ślepotę i wykorzystywania naszego kalectwa dla własnych korzyści. Trudno mi nawet posądzać tych ludzi o premedytację, o złośliwość w stosunku do niewidomych. Postępek ten charakteryzuje właściwie bezmyślność i duży prymitywizm. W skutkach swych jest jednak podwójnie szkodliwy: raz - bo przedstawia nas jako żebraków, a po drugie - przedstawia nas jako pijaków, gdyż, jak zaznaczono w notatce, osobnicy ci żebrali nawet nie z konieczności, nie z biedy, ale na "kieliszek chleba".  

Ze zjawiskiem tym musimy walczyć. Konieczne tu jest wynalezienie i zastosowanie istniejących sankcji prawnych, porozumienie się z prokuraturą i organami milicjnymi. Ponadto powinniśmy wszcząć szeroką akcję propagandową w codziennej prasie i w radio. Musimy tu uzyskać kategoryczny protest społeczny. Do walki z tą bezczelną formą nadużywania naszego kalectwa i psucia nam opinii musimy pozyskać całe społeczeństwo. Musimy bronić honoru naszej grupy, naszej ludzkiej godności.  

Z przykrością trzeba stwierdzić, że podana tu notatka z "Życia Warszawy" nie ustosunkowuje się do negatywnie do opisywanego faktu, nie potępia go, a cały tekst utrzymany  

jest w żartobliwym i sensacyjnym tonie. A szkoda.

Pochodnia, sierpień 1964

 

 Sprawa ośrodków rewalidacyjnych niewidomych

Stanisław Żemis

Wiele myślałem o sprawie rewalidacji niewidomych i dochodzę do wniosku, że powinniśmy powołać ośrodek badawczo - szkoleniowy. Zadaniem takiego ośrodka byłoby nie tylko bezpośrednie szkolenie samych niewidomych, ile przygotowanie kadry instruktorów rewalidacji. Taki ośrodek badawczo - szkoleniowy musiałby zgrupować wysoko wykwalifikowanych specjalistów teoretyków i praktyków, a więc tyflologów, psychologów, socjologów, defektologów, wykwalifikowanych   i doświadczonych rolników i techników potrzebnych nam specjalności. Ośrodek powinien mieć swoją radę naukową, bogato wyposażoną bibliotekę i odpowiednie warsztaty. W działalności swej ośrodek powinien być silnie powiązany z innymi instytucjami naukowymi o podobnym lub zbliżonym charakterze. Niestety, jak dotąd planowane przez PZN ośrodki rewalidacji, jak na przykład w Chorzowie, takich warunków nie mają.  

W zakresie rewalidacji zawodowej mamy już pewne doświadczenie, w zakresie zaś innych sposobów rewalidacji takiego doświadczenia nie mamy. Literatura tych spraw również jest nader uboga. W innych krajach istnieją specjalne instytuty tyflologiczne. U nas nic takiego nie istnieje, a nawet kurczymy się w zakresie tych spraw. Przy Instytucie Pedagogicznym w Warszawie istniał dział defektologii, został jednak zlikwidowany. Przy radach narodowych istnieją referaty produktywizacji inwalidów, lecz zostały one ograniczone w swej działalności. Polska jest krajem dużym, poza Związkiem Radzieckim, w którym istnieją aż cztery podobne instytucje, największym w zespole państw socjalistycznych. Mamy więc podstawy do domagania się takiego instytutu. Zresztą instytut taki moglibyśmy prowadzić z którymś z sąsiadujących z nami krajów, na przykład z Czechosłowacją czy NRD. Wymiana doświadczeń byłaby tu bardzo cenna. O takim instytucie trzeba więc pomyśleć.  

Są to jednak sprawy dalsze. Na razie mówmy o ośrodku badawczo - szkoleniowym, który w przyszłości może przekształcić się w instytut. Pierwszym zadaniem ośrodka badawczo - szkoleniowego byłoby wypracowanie zakresu, programu i metod rewalidacji niewidomych. Drugim zadaniem byłyby prace wynalazcze w dziedzinie oprzyrządowania niewidomych, konstruowania przyrządów i pomocy, ułatwiających naukę i życie codzienne niewidomym. Jaką wagę posiadają tego rodzaju prace, nie trzeba nas przekonywać. Dla ilustracji wystarczy wskazać, że czasem skonstruowanie jednego przyrządu otwiera drogę do pracy setkom niewidomych. Wiemy również, że wielu ludzi dobrej woli podejmuje próby skonstruowania dla nas jakiegoś przyrządu. Działają oni jednak w samotności, bo nie ma instytucji, która służyłaby pomocą i radą, która pomogłaby im finansowo. Takim punktem konsultacji i oparcia dla tych ludzi powinien stać się nasz ośrodek badawczo - szkoleniowy. Ponadto ośrodek badawczo - szkoleniowy powinien być wytwórcą i producentem wszelkich pomocy dla niewidomych.  

Trzecim zadaniem ośrodka byłoby szkolenie instruktorów rewalidacji niewidomych. Szkolenie to powinno być bardzo gruntowne. Kandydaci do szkolenia na instruktorów rewalidacji powinni posiadać przynajmniej ukończoną szkołę średnią ogólnokształcącą lub zawodową, a przygotowanie ich powinno obejmować zarówno psychologię, pedagogikę, defektologię, jak i dydaktykę pracy z niewidomymi oraz dobre zapoznanie ze sprawami rewalidacji niewidomych, a więc zarówno teorię, jak i praktykę. Nie wyobrażam sobie, aby takie szkolenie mogło trwać krócej, niż dwa - trzy lata.  

Czwartym zadaniem ośrodka badawczo - szkoleniowego byłoby bezpośrednie szkolenie niewidomych, a zwłaszcza szkolenie o charakterze eksperymentalnym, mającym za zadanie wprowadzenie nowych czynności czy nowych branż. Wreszcie piątym zadaniem byłoby kierowanie całokształtem rewalidacji niewidomych w kraju i kontrola nad jego przebiegiem w terenie. Przewiduję również, że zaistnieją potrzeby uzupełniającego, krótkoterminowego przeszkalania w ośrodku już pracujących instruktorów rewalidacji.  

 Bezpośrednia rewalidacja, szczególnie podstawowa, społeczna, jak i szkolenie kobiet w zakresie gospodarstwa domowego, powinny odbywać się w terenie, w miejscu zamieszkania i pracy niewidomego, bądź też na kursach, organizowanych przy okręgach, gdy znajdą się po temu odpowiednie warunki. Za prowadzeniem rewalidacji w terenie przemawiają następujące względy: rewalidowany swój teren dobrze zna, co ułatwia pracę z nim, procesem rewalidacji musimy obejmować nie tylko niewidomego, ale i jego rodzinę i najbliższe środowisko. Dobrze wiemy, jaki jest stosunek widzących do niewidomych, i jak wiele przykrości doznają od nieuświadomionych ludzi. Nie tylko niewidomy, a jeszcze w większym stopniu nowoociemniały, nie wiedzą, co ze sobą zrobić, ale i ich rodziny nie mają pojęcia, jak postępować z inwalidą. Rodzinę niewidomego i jego środowisko musimy uświadamiać i życzliwie nastawić do niewidomego.  

Uważam za konieczne powołanie przy każdym naszym okręgu specjalnego instruktora rewalidacji. Instruktor taki powinien osobiście odwiedzać każdego nowoodkrytego niewidomego czy nowoociemniałego, dokładnie poznać jego sytuację, jego możliwości, a następnie wraz z rodziną ustalić sposób postępowania. Instruktor powinien zapoznać się z warunkami indywidualnej pracy niewidomego i zapewne,  posiadając odpowiednie przygotowanie i dużą praktykę, wiele  będzie mógł pomóc w urządzeniu warsztatu, jego oprzyrządowania itp. Wreszcie do obowiązków instruktora rewalidacji należeć powinno szkolenie pełnomocników Związku  (opiekunów społecznych dla niewidomych) i kierowanie ich pracą.  

Dla poprowadzenia tak pomyślanej pracy wystarczy nam jeden ośrodek badawczo - szkoleniowy.  Bardzo istotnym warunkiem będzie tu właściwe usytuowanie ośrodka. Powinien on znajdować się w bliskości dużego miasta, zapewniającego mu zdobycie odpowiedniej kadry naukowej i instruktorskiej oraz utrzymanie kontaktu z odpowiednimi placówkami naukowymi. Ponadto powinien posiadać odpowiednie zaplecze w postaci zakładów doświadczalnych i produkcyjnych i odpowiedni areał ziemi hodowlanymi. Dla sprawnego funkcjonowania ośrodka koniecznym jest, aby posiadał on dobrą komunikację z miastem.  

Na posiedzeniu Komisji Tyflologicznej kolega Zygmunt  Stepek zwrócił uwagę, że tuż pod Wrocławiem już od dawna istnieje zakład rewalidacyjny dla inwalidów. W zakładzie tym, położonym na skraju miasta i wsi, mającym dogodną komunikację tramwajową i autobusową, znajduje się grupa niewidomych. Grupa ta stale zmniejsza się i prawdopodobnie za parę lat zostanie zupełnie zlikwidowana. A więc dzieje się tak, że już istniejącą placówkę likwidujemy, a jednocześnie przy dużych nakładach finansowych ciągle szukamy możliwości utworzenia nowych ośrodków. Nie wiem, jakie są istotne przyczyny takiego stanu rzeczy. Być może, że zakład ten jest niewłaściwie pomyślany lub źle prowadzony. Trzeba więc go zreorganizować, ściślej powiązać z PZN i ZSN, a nie likwidować. Zakład prowadzony jest przez Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej. Sądzę, że z naszym ministerstwem można i należy się dogadać, a przecież rozwiązanie takie jest jak najbardziej właściwe. Nie wszystko musimy robić sami, wciągnięcie w orbitę spraw niewidomych jak najliczniejszych instytucji jest ze wszech miar wskazane.  

Podając powyższą garść informacji na temat rewalidacji niewidomych nie roszczę sobie praw do słuszności mojego zdania, i nie sądzę, że jest to jedyna droga rozwiązania problemu rewalidacji. Sądzę jednak, że podaję tu bogaty materiał do przemyśleń. Będę bardzo rad, gdy posłuży on do rozwinięcia dalszej dyskusji w tak istotnych dla nas sprawach.

Pochodnia, listopad 1964

 

       Z listu Jana Silhana

Stanisław Żemis

 

W czerwcu ubiegłego roku zmarł w Krakowie Jan Silhan. Odejście tego szlachetnego człowieka, długoletniego wybitnego ofiarnego naszego działacza, wszyscy niewidomi odczuli bardzo boleśnie, a serdeczną pamięć o nim zachowają przez długie lata.  

Przed dwudziestoma dwoma laty straciłem wzrok. Towarzysz Leon Wrzosek zwerbował mnie do pracy we władzach w ówczesnym Związku Pracowników Niewidomych. Usiłowałem zdobyć jak najwięcej wiadomości o niewidomych i ich organizacji. O bieżących sprawach dowiadywałem się,  uczestnicząc w różnych zebraniach i podczas wyjazdów w czasie akcji połączeniowej. To mi jednak nie wystarczało. Chciałem wiedzieć coś o przeszłości, wejść w tradycje, poznać działaczy. Słuchałem przewodników, którzy byliby mi w tym pomocni. Wskazano mi dr Włodzimierza Dolańskiego i kpt. Jana Silhana. Dr Dolański był na miejscu i mogliśmy odbyć wiele pożytecznych dla mnie rozmów. Jan Silhan mieszkał w Krakowie. O bezpośredni kontakt trudno, a w dodatku Jana Silhana, najniesłuszniej, przedstawiono mi jako reakcjonistę. Wreszcie ośmieliłem się napisać do niego list. Wkrótce otrzymałem odpowiedź, utrzymaną w przyjacielskiej formie. Tak rozpoczęła się nasza wieloletnia korespondencja.    

Po śmierci Jana Silhana jego małżonka - pani Margit odesłała mi kilkanaście tych listów, zarówno Jego, jak i moich. Przeczytawszy je, doszedłem do przekonania, że pożytecznym będzie zapoznać Czytelników „Pochodni” choćby z jednym z tych listów. Uzyskawszy zgodę pani Silhanowej na opublikowanie ich, wybrałem list sprzed dwudziestu lat. W liście tym kolega Silhan przedstawia kilkudziesięciu wybitnych niewidomych, a w końcu pisze i o sobie.  

List jest bardzo długi i dlatego, choć nie ma w nich nic takiego, czego by nie można podać do ogólnej wiadomości, ograniczam się do przytoczenia wyjątków. Treść listu charakteryzuje samego Autora. Przebija z niego wielka troska o niewidomych, wielka kultura i rzadko spotykana dobroć. Nawet o wyrządzonych mu krzywdach i wrogich ludziach pisze z całą wyrozumiałością  i bez urazy. O sobie pisze na końcu listu.

Przedrukowując wyjątki z tego listu, pragnę naszym Czytelnikom przybliżyć tę piękną postać kpt. Jana Silhana i wyrazić hołd dla Jego ofiarnego życia.

Przejdźmy do samego listu.

 „Drogi Kolego!

Miły list Kolegi był dla mnie miłą niespodzianką, gdyż wprawdzie przyrzekliśmy sobie nawzajem pisywać do siebie - ale jakoś do tego nie dochodziło. Z treści i serdecznego, szczerego tonu listu Kolegi wnoszę, ze kontakt nasz może stać się głębszym, albowiem mamy nie tylko wspólne zainteresowania i cel, ale i jednakie do nich podejście, traktując je jako sprawy nadrzędne. Wprawdzie ostatnio muszę siebie poniekąd zniewalać do zajmowania się nimi, bo zbyt brutalnie zostałem od nich odsunięty, sądziłem przytem, że układ personalny w naszym Związku uniemożliwi mi w ogóle dalszą współpracę. Słowa Kolegi jednakowoż świadczą, że są jeszcze i inni koledzy, z którymi może dojść do porozumienia.  

Dzięki za miłe słowa pod moim adresem, cenię je tym bardziej, że pochodzą one od Kolegi, o którym również słyszałem bardzo pochlebne opinie, zwłaszcza o Jego charakterze, a to w życiu i pracy cenię bardzo wysoko. Referat Kolegi, wygłoszony w lecie ubiegłego roku (na zjeździe połączeniowym - przypisek Stanisława Żemisa) zrobił na mnie również bardzo korzystne wrażenie, jak i cała aktywność, jaką Kolega rozwinął w ostatnich czasach, pokonując tak dzielnie i tak szybko pierwszy wstrząs, jaki znany jest każdemu z nas, cośmy utracili wzrok w wieku, w którym dopiero nabrało się rozpędu do pracy życiowej. Jest też dla mnie bliskie i zrozumiałe, że Kolega jako społecznik z natury i z praktyki, zapalił się do pracy w dziedzinie spraw niewidomych. Skoro się bowiem poznało wielkie możliwości, jakie stoją przed niewidomymi, co w naszej sytuacji mogło przecież być prawdziwą rewelacją, bośmy wraz z widzącymi - uważali ten stan niemal za identyczny z niedołęstwem, to budzi się pęd do czynu, do zachęty towarzyszy losu, by zdobywali wszystko to, co jest dla nich dostępne. Im więcej się poznaje osiągnięcia wybitniejszych niewidomych, tym bardziej pragnie się zrobić samemu coś więcej nad przeciętność. A ślepota staje się wówczas już nie straszakiem, lecz tylko przeszkodą, której przezwyciężenie staje się radością i pragnieniem. Walczyć z nią i tworzyć wbrew niej - to podnieta tak wielka, że wielu z nas nawet już nie myśli o tym, by się z nią rozstać…

…Zapewne przychodzą i chwile ciężkie, chwile rozczarowań i zawodów, a wówczas jesteśmy skłonni przypisać te niepowodzenia właśnie tej naszej nieodłącznej „towarzyszce”, i w takich chwilach odczuwamy ją jako ciężkie brzemię i dopust losu. Ale to szybko mija. Należy sobie pomagać tym kierunku”.

W tym miejscu kol. Silhan wymienia i charakteryzuje prace i osiągnięcia trzydziestu dziewięciu wybitnych niewidomych.  

„Na zakończenie kilka słów o sobie, jako, że Kolega zapytuje o moją obecną pracę w Akademii Górniczo - Hutniczej. Jest ona raczej próbą wykorzystywania okresowych możliwości oraz mych wiadomości z czasów studiów politechnicznych, odbytych w latach 1907 - 1912 na Politechnice Kijowskiej i Lwowskiej. Próba wypadłą dobrze, jednakowoż nie wiadomo, czy kursy repetycyjne będą uznane za instytucję trwałą i potrzebną, czy też sporadycznie stworzoną.  

Studia politechniczne w swoim czasie przerwała mi służba wojskowa, a następnie wojna. Straciłem wzrok na początku pierwszej wojny światowej w szeregach b. armii austriackiej.  W kilka miesięcy potem byłem już hospitantem w jednym z najstarszych instytutów wychowawczych dla dzieci niewidomych. Zamierzałem poświęcić się zawodowi nauczycielskiemu. Uczęszczałem też na uniwersytet wiedeński, ale i tu nastąpiła przerwa, gdyż ówczesne ministerstwo wojny i czynniki opieki społecznej poruczyły mi zorganizowanie we Lwowie specjalnego zakładu szkolenia inwalidów. Prowadziłem ten zakład przez prawie dziewięć lat, realizując w nim zasady rehabilitacji i produktywizacji inwalidów ociemniałych, których przez nasz zakład przewinęło się przeszło dwustu. Mówię, przez zakład nasz dlatego, bo pracę swoją wykonywałem wespół z moją żoną, którą poznałem w 1915 roku w Wiedniu i która od owego czasu dzieli ze mną wszystkie me trudy jak najdzielniejszy i najofiarniejszy towarzysz. Rozwijaliśmy zarazem wszechstronną działalność opiekuńczą w stosunku do ociemniałych wojennych, przyczyniając się bezpośrednio czy pośrednio do powstania szeregu instytucji im poświęconych.  

Traktując problem niewidomych jako szeroki problem społeczny, nie mogłem oczywiście poprzestać na samych ociemniałych wojennych, lecz stale utrzymywałem kontakt z tym wszystkim, co składa się na pojęcie sprawy niewidomych. Często objeżdżaliśmy nasze ośrodki tej sprawy, utrzymując żywą łączność z ich działaczami, propagując sprawę w prasie, na zjazdach, przez radio, itd. Utrzymywałem nie mniej ożywiony kontakt z zagranicą. Dążyłem do stworzenia w Polsce ośrodka koordynacyjnego wszystkich czynników, poświęconych sprawie niewidomych. Zainicjowałem stworzenie Głównego Komitetu Opieki nad Niewidomymi w Polsce, przeprowadziwszy wyczerpującą korespondencję ze wszystkimi ówczesnymi związkami samopomocowymi, organizacjami społecznymi, zakładami wychowawczymi i czynnikami opieki państwowej. Opracowałem projekt statutu tego Komitetu, który został przyjęty przez grono wybitnych działaczy owej doby i w 1934 roku został zatwierdzony przez właściwe władze. Przygotowałem zwołanie pierwszego kongresuspraw niewidomych i wszystko zapowiadało się pomyślnie. Tymczasem pewne organizacje, pod wpływem rozmaitych konfliktów, powstałych na tle społecznym, wystąpiły nagle z komisji organizacyjnej…

Gdybym był mieszkał w stolicy, kontynuowałbym swe starania aż do ich realizacji czyniąc to ze Lwowa, wobec powstałych rozdźwięków, nie mogłem - zrezygnowałem. Skoncentrowałem swe wysiłki na innym odcinku pracy na terenie międzynarodowym, by poprzez zagranicę wywrzeć nacisk na nasze sfery. Zarazem współpracowałem z organizacjami i instytucjami krajowymi, zwłaszcza zaś zająłem się Towarzystwem Opieki nad Niewidomymi we Lwowie, dążąc do unowocześnienia charakteru pracy tego Towarzystwa. Na terenie międzynarodowym osiągnąłem to, że w 1936 roku zostałem prezesem Federacji Związku Niewidomych, do którego należało czternaście organizacji niewidomych z różnych krajów.  

W 1937 roku zorganizowałem Międzynarodowy Kongres Niewidomych w Warszawie, który odbył się jednocześnie z Międzynarodowym Kongresem Esperantystów. Na Kongresie Niewidomych posługiwano się również esperantem, aczkolwiek Kongres ten miał charakter specjalny. Zgłoszono trzydzieści referatów na rozmaite tematy sprawy niewidomych, a wśród uczestników (łącznie sto dziesięć osób z czternastu krajów) byli najwybitniejsi przedstawiciele ruchu samopomocowego, prezesi krajowych związków, itp. Esperanto było dla mnie przede wszystkim środkiem porozumiewawczym dla celów współpracy międzynarodowej, co okazało się w ciągu kilkudziesięciu lat ruchu esperanckiego szczególnie cennym dla niewidomych. Obecnie ruch ten na Zachodzie bynajmniej nie zmalał, a z krajów demokracji ludowej aktywny udział w nim biorą związki niewidomych z Czechosłowacji, Bułgarii i Węgier.  

Wypadki w 1939 roku zmieniły sytuację we Lwowie. Brałem udział w powstałej tam organizacji ociemniałych, a w roku 1945 przesiedliliśmy się do Krakowa. Przez pięć lat, pracując wspólnie z moją żoną, stworzyliśmy Krakowie ośrodek naszego ruchu. Ustąpiłem we wrześniu ubiegłego roku pod naporem W. i R. ( skrót oznacza pierwsze litery dwu nazwisk - przyp. red.), wybrany jako prezes honorowy Oddziału Krakowskiego. Jedno z naszych zapoczątkowanych dzieł - biblioteka niewidomych w Krakowie - nie została rozwinięta tak, jak to projektowałem, myśląc o nadaniu tej bibliotece charakteru ogólnokrajowego jako centralnej biblioteki niewidomych. Słyszę, że ma to być zorganizowane w Warszawie. Uważałem, że Kraków byłby tylko czasową siedzibą tej instytucji, którą przenieślibyśmy do Warszawy w swoim czasie.  

Łączę serdeczne pozdrowienia dla Kolegi i Jego Pani od szczerze oddanych  

Silhanów”.

Pochodnia Czerwiec 1972