Jerzy Ogonowski - tłumacz przysięgły z Wrocławia:

 "PZN to taka organizacja, która praktycznie zajmuje się wszystkim, począwszy od dziecka, poprzez jego naukę szkolną, życie zawodowe, aż do późnej starości. I właśnie dlatego nie może dziś udźwignąć tego ciężaru. Nie wiem, dlaczego nikt nie dostrzega faktu, iż jednolitość Związku jest złudzeniem. My wcale nie jesteśmy jednolici. Drogą większościowej demokracji coś jest przegłosowywane, natomiast pomija się czy wręcz eliminuje z działania całą masę mniejszych grup, mających różnorodne interesy. I tu powstaje pytanie - jak wciągnąć młodych ludzi do pracy na rzecz Związku?

 Mnie nie interesuje pójście do staruszki i rozmawianie z nią przez dwie godziny. I tu nasuwa się pierwszy wniosek - trzeba wykorzystać młodych ludzi do tego, co najlepiej potrafią robić.

Co według mnie powinna oznaczać decentralizacja? Gdyby rozesłać ankietę do niewidomych i zapytać, czego oczekują od PZN, to znaleźliby się tacy, którzy chcą pomocy socjalnej, pralek czy lodówek, byłaby też grupa, która chciałaby pracować wśród ludzi widzących. Inni chcieliby więcej kursów rehabilitacyjnych, które pełnią obecnie rolę zakamuflowanych darmowych wczasów. Trzeba dojść do takiego stanu, by te mniejszościowe grupy miały równoprawną decyzyjność w ramach tego wielkiego Związku. Taka federacja nie miałaby terenowego charakteru. Powinien to być podział typu merytorycznego. Jeśli w strukturze Związku działa jakaś grupa, choćby nasza Sekcja Zatrudnionych poza Środowiskiem, to nie powinna ona składać wniosków do Zarządu Głównego i czekać na ich załatwienie, lecz sama zdobywać pieniądze i decydować, na co je przeznaczy. I może to robić choćby pod szyldem PZN. Takie sfederowanie miałoby według mnie sens i nie powinniśmy się obawiać merytorycznego rozdrobnienia. Jeśli jest grupa, która robi coś konkretnego w danej dziedzinie, to niech nie decyduje o tym Zarząd Główny, lecz sami zainteresowani.

Nie zgadzam się z tym, że należy pomagać tylko najsłabszym. Jeśli zaczniemy pomagać tylko takim inwalidom wzroku, dokonamy pewnej bardzo ciekawej unifikacji - wszyscy będą średni. Według mnie priorytetowym zadaniem dla Związku w obecnych czasach powinna być po pierwsze - promocja najlepszych, która przyniesie rezultaty także dla naszego aktywu.

Po drugie - jak najszybsza decentralizacja o merytorycznym charakterze. Mając na głowie tyle różnych rzeczy, nigdy nie będziemy robić wszystkiego dobrze. Trzeba się niektórych zadań pozbyć, by inne robić lepiej".

Iwona Różewicz - kustosz Muzeum Tyflologicznego Biblioteki Centralnej Związku:

"Często stykam się z młodymi ludźmi, którzy nie tylko nie chcą włączać się w działania naszej organizacji, ale wręcz od Związku uciekają. Ambitni młodzi ludzie chcą funkcjonować w środowisku osób pełnosprawnych, zaś Związek kojarzy im się ze swego rodzaju gettem, w dodatku mocno zbiurokratyzowanym. Może ta zanikająca aktywność wiąże się z brakiem dopływu ludzi młodych? Jeśli Związek w dalszym ciągu będzie pełnił funkcje informacyjne, usługowe czy rehabilitacyjne, bo to jest podstawa funkcjonowania w środowisku pełnosprawnych i jeśli taki młody człowiek dzięki jego pomocy mógłby sprawnie zaistnieć wśród ludzi widzących, może w przyszłości zechciałby pomagać swoim kolegom?"

Stanisław Kotowski: "To prawda, że naszym nieszczęściem jest utrata kontaktu z młodzieżą. Przeciwdziałanie temu zjawisku powinno być w centrum uwagi Związku. I drugie zagadnienie - centralizacja czy decentralizacja? Ma rację pan Ogonowski, kiedy mówi, że w naszej organizacji nie są zbyt dobrze reprezentowane interesy branżowe, jednak mówienie o decentralizacji Związku jest według mnie w obecnej sytuacji nieporozumieniem. W ostatnich latach nasza organizacja została tak zdecentralizowana, iż władze nie sprawują właściwie żadnej kontroli. Nie wiem, czy ktoś mógłby odpowiedzialnie stwierdzić, iż decyzje centralne przeszkadzają mu w pracy terenowej. Nawet, kiedy w okręgu dzieje się źle, reakcji władz centralnych nie ma, chociaż konieczne byłoby sprawowanie pewnych funkcji kontrolnych i instruktażowych, ustalanie zadań, które powinny być realizowane w całym kraju. Nie znaczy to jednak, że wszystko powinno być ustalane centralnie, ale pewna koordynacja jest konieczna. Jeśli w tej chwili nasze ośrodki leczniczo-rehabilitacyjne robią dokładnie to co chcą, chociaż jednocześnie centralnie zapewnia im się kuracjuszy, to nie są one zainteresowane świadczeniem lepszych usług za mniejsze pieniądze.

Mają rację ci, którzy twierdzą, iż nie zostało nam zbyt wiele czasu na dyskusje i jak najprędzej musimy znaleźć nową formułę działania - zrezygnować z podejmowania się wszystkiego, natomiast określić zadania najważniejsze.

I jeszcze jeden aspekt, na który chcę zwrócić uwagę - nie mamy żadnych podstaw, by mówić o funkcjonowaniu w naszej organizacji demokratycznych mechanizmów. Gdybym postawił pytanie, jakie stanowisko reprezentują poszczególni członkowie najwyższych władz, nie dostałbym na nie odpowiedzi. Brakuje nam bowiem dobrej informacji, a bez informacji nie jest możliwy wybór do władz tych najlepszych. Trzeba też nauczyć się pozyskiwać do współpracy ludzi pełnosprawnych, niekoniecznie za pieniądze".

Andrzej Kaszta - wiceprzewodniczący do spraw rehabilitacji w Zarządzie Głównym PZN:

"Początki mojej pracy w Związku przypadają na lata 60., kiedy to mieszkałem na terenie okręgu chorzowskiego, uczyłem się i działałem w sekcji młodzieżowej. Nie postrzegam aż tak katastroficznie jak niektórzy moi przedmówcy przyszłości naszej organizacji. Niedawno brałem udział w obradach plenarnych kilku okręgów, podczas których padały różne krytyczne uwagi, lecz nikt nie proponował radykalnych zmian. Na atmosferę w terenie ma wpływ bardzo niestabilna sytuacja finansowa Związku, nierytmiczne przekazywanie pieniędzy oraz zaległości w regulowaniu dotacji dla naszych członków. W dalszym ciągu będzie się zmieniał sposób finansowania Związku i coraz więcej spraw będzie zależało od władz terenowych, a nie od Warszawy.

W obecnej chwili najważniejsze jest utrzymanie jedności Związku. W czasach, gdy kraj zmienia się w państwo gospodarki rynkowej, musimy trzymać się razem, bo tylko wtedy będą się z nami liczyły władze. W rzeczowej, spokojnej atmosferze powinniśmy jednak wypracować program dostosowawczy. Nieprawdą jest, iż nic w tej mierze do tej pory nie zrobiono. Próbuje się uczyć ludzi zdobywania pieniędzy na działalność Związku poza dotacją z budżetu. Cztery lata temu z udziałem gości z Zachodu przeprowadziliśmy szkolenie liderów w tej dziedzinie i wiele okręgów już korzysta z tej formy zdobywania pieniędzy.

Pragnę nawiązać do wypowiedzi pana Niesiołowskiego, który stwierdził, iż Związek swego czasu popełnił poważny błąd, przejmując upadające spółdzielnie i tworząc na ich bazie spółki. Wtedy nie mieliśmy innego wyjścia, byliśmy bowiem przekonani, iż majątek wypracowany przez niewidomych spółdzielców powinien trafić do niewidomych i służyć im w dalszym ciągu. Z tych spółek są przecież pieniądze, może nie tak wielkie, jakbyśmy tego chcieli. Państwo gotowe jest dawać nam pieniądze na działalność merytoryczną, lecz nie chce dawać na koszty administracyjne. I właśnie zadaniem spółek jest pokrycie, choćby tylko częściowe, kosztów utrzymania administracji. Wszyscy przecież wiemy, jak trudne w dzisiejszych czasach jest prowadzenie działalności gospodarczej."

Ryszard Dziewa - wiceprzewodniczący Związku, kierownik lubelskiego okręgu:

"Padło tu między innymi takie zdanie, iż działacze związkowi, którzy uczestniczą w zebraniach, nie bardzo interesują się tym, o czym mają decydować. Trzeba jednak sobie uświadomić, jaki jest nasz elektorat. 60 procent członków Związku to osoby starsze, którym potrzebna jest przede wszystkim pomoc socjalna. Przed wyborami do władz trzeba lepiej prezentować przyszłych kandydatów. Musi być szybsza i lepsza informacja wewnątrzzwiązkowa, bo jest to podstawa naszej pracy. W ten sposób można bardziej krytycznie przyglądać się temu, co się dzieje w naszej organizacji. W przeszłości większą wagę przywiązywaliśmy do działalności kulturalnej, która integrowała ludzi. Choć nie zawsze niewidomy mógł otrzymać zapomogę, lecz zawsze mógł przyjść do związkowej świetlicy na imprezę. Tam tworzyły się autentyczne więzi i czuło się namacalnie potrzebę istnienia Związku. Teraz na kulturę nie ma pieniędzy, chociaż jest to nie mniej ważna działalność niż każda inna. Związek tak długo będzie potrzebny niewidomym, jak długo będą oni mieli jakąkolwiek korzyść z przynależności do tej organizacji. Są okręgi, w których źle się dzieje, a trzeba przecież dążyć do tego, by poziom świadczonych przez nie usług był we wszystkich okręgach wysoki, bo po to przecież istnieje Związek".

Janina Szef: "Wiele się tu mówiło o zdobywaniu pieniędzy, lecz oprócz tego, jak je zdobyć, nie mniej ważny jest fakt, czy potrafimy właściwie je wykorzystać. Mówiono także o wątpliwej przydatności spółek, a ja dodałabym jeszcze do tego nasze domy wczasowe, w których zainstalowano tak wątpliwą pomoc rehabilitacyjną, jak mówiąca sygnalizacja przeszkód: "uwaga schody" lub "wyjście na taras". Utopiono w to masę pieniędzy, zaś dobrze zrehabilitowanemu niewidomemu taka sygnalizacja wręcz przeszkadza, natomiast niezrehabilitowanemu nic nie daje.

Upierałabym się przy konieczności szkolenia asystentów socjalnych, którymi mogliby być inwalidzi wzroku. Za pieniądze penetrowaliby oni teren i oddziały okulistyczne w szpitalach, szukając niewidomych i informując ich nie o tym, co Związek może im zaoferować w dziedzinie socjalnej, bo tu są niewielkie możliwości, lecz rehabilitacyjnej.

Ktoś tu wspomniał o formie ukrytych wczasów pod nazwą kursów rehabilitacyjnych. Kurs kursowi nierówny i nie każdy można nazwać turnusem wczasowym. Trzeba się jednak zastanowić, jak lepiej wykorzystać przeznaczone na ten cel pieniądze, bowiem 90 procent niewidomych uważa, że wczasy im się należą i trzeba o to walczyć. Może w turnusach powinni uczestniczyć tylko ci, którzy autentycznie potrzebują rehabilitacji?

Ktoś wspomniał tu także, iż jeśli będziemy zajmować się tylko tymi najbiedniejszymi, to zgubimy tych najlepszych, a to ich właśnie powinno się promować. Zgadzam się z takim poglądem, lecz z niewielką poprawką - trzeba ich promować w momencie życiowego startu, kiedy szukają pracy. Natomiast jeśli już urządzą się jakoś w życiu, niech radzą sobie sami".

Zbigniew Niesiołowski: "Sprowadzanie tego, co wcześniej powiedziałem do nawoływania do decentralizacji jest nieporozumieniem. Według mnie Związek powinien istnieć jako stowarzyszenie stowarzyszeń. I wcale nie chodzi o to, by centralnie przygotować jakiś statut. W tej dziedzinie może być absolutna dowolność i na każdym terenie mogą być inne priorytety działania. Inna przecież jest kultura Ślązaków, a inna Wielkopolan. Nie chodzi o ujednolicenie, lecz stworzenie innej jakości, a decentralizacja to po prostu przekazanie środków. Przecież dokładnie wiemy, jak obecnie wygląda decentralizacja na dole - ludzie cały czas czekają na wytyczne z Warszawy, a kiedy ich nie ma, nie wiedzą co robić. To nie ten garnitur działaczy, chodzi o wymianę pokoleniową, o duży sterowany proces oddolnej rewolucji.

Andrzej Kaszta wspomniał, że Związek przejął spółdzielczość, bo nie wiedział, co z nią zrobić. Według mnie to nie był błąd, lecz wielkie nieszczęście, które spadło na nas z całym dobrodziejstwem inwentarza. Założenia spółek od początku były zbyt optymistyczne. Teraz chodzi o to, by coś z tym fantem zrobić i znów nie należy likwidować wszystkiego, ale tylko te spółki, które nie radzą sobie z działalnością gospodarczą."

Józef Szczurek: "Ciągle wszyscy słyszymy, że nie ma pieniędzy, ale nawet te, które mamy, nie zawsze celowo wydajemy. Oto przykład. Byłem kiedyś na wczasach w Muszynie i tam jedna z działaczek z dumą powiedziała: "Proszę pana, my już w tym roku organizujemy trzeci turnus szkoleniowy dla aktywistów związkowych". Czy tak powinno wyglądać celowe wydawanie pieniędzy? W moim odczuciu decentralizacja to bogactwo form i metod działania, a nie tylko większe kompetencje, z których okręg i tak nie potrafi korzystać.

Przyjęło się przekonanie, że działacze społeczni, to tylko ci, którzy są we władzach, a przecież jest to nieporozumienie. Chętnych do społecznego działania i możliwości jest bardzo wiele, ale trzeba stworzyć ku temu odpowiednią atmosferę. Tymczasem coraz częściej słyszy się opinie, że Związek "zurzędniczał"."

Józef Mendruń: "Słusznym nurtem naszej dyskusji, obok nieszczęsnych pieniędzy, jest sprawa struktury Związku - czy dążyć do federacji, czy też rozproszenia? Kluczową jest bowiem sprawa, jak powinniśmy się w najbliższym czasie zorganizować. Nasza organizacja dopóty będzie miała sens istnienia, dopóki będzie dla niewidomych środkiem do osiągania różnych celów. Poza sformalizowanymi strukturami związkowej władzy pozostaje sporo wybitnych ludzi, których pozyskanie do pracy w Związku byłoby bardzo cenne. Może co jakiś czas należałoby organizować coś w rodzaju dyskusji ekspertów w danej dziedzinie? Wtedy można by wyłonić intelektualną elitę i stworzyć forum wymiany myśli i pomysłów na najlepsze rozwiązania.  

Oprac. Grażyna Wojtkiewicz

Pochodnia marzec 1995