„zawsze redaktor”
Na cztery łapy Jerzy Ogonowski Fragmenty pracy konkursowej + Koty i ja zawsze chodzimy swoimi drogami i zawsze wiemy, dokąd chcemy dojść. Bywwa jednak czasem i tak, że prąd dziejów jest na tyle , silny, iż nie można mu się przeciwstawić i trzeba się poddać biegowi wydarzeń, a w odpowiednim momencie skręcić tam, dzie nakazuje instynkt samozachowawczy i zdrowy rozsądek Tak właśnie było ze mną, począwszy od 1980 roku. Warto podkreślić, że do żadnego kapitalizmu wchodzić nie chciałem, gdyż znałem go nie tylko z teorii, ale z krótkich obserwacji w czasie pobytu we Francji. i opowiadań tych, którzy tam częściej bywali. Kiedy w Polsce rozkwitały jak" jabłonie i grusze" liczne i potężne spółdzielnie , do których nawet z wyższych uczelni uciekali niewidomi na stanowiska wiceprezesów do spraw rehabilitacji, ja byłem już w kapitalizmie, tyle, że deformowanym i kontrolowanym przez przewagę sektora gospodarki uspołecznionej . Kiedy w 1968 roku rozpocąłem starania o pracę, szybko okazało się, że w dziale, do którego mnie przyjęto, zlecenia na tłumaczenia rozdawane są przez kierownika spółdzielni pracy, wzamian za różżnego rodzaju świadczenia. TZwróciłem się wówczas do Komitetu Wojewódzkiego z prośbą o pomoc w uzyskaniu etatu. Załatwiono to w taki sposób, że prezes, który akurat ubiegał się o dodatkowy etat, otrzymał go , pod warunkiem, że zatrudni jeszcze mnie. W związku z tym, przez sześć lat moja pozycja była dość amwiwalentna. Ilekroć prezes miał ochotę komuś odmówić zlecenia, powoływał się na konieczność zapewnienia pracy mnie, a gdy zlecenie, które powinien właśnie dać mnie, przekazywał komuś innemu, powoływał się na mój brak dośwadczenia i obiektywne trudności. W tym orkesie zdobywałem doświadczenia, wiedzę oraz przyjaciół wśród tłumaczy konkurencja była tu ostra i w dodatku rzadko uczciwa. Lata siedemdziesiąte przyniosły szybki wzrost zapotrzebowania na tłumaczenia. Zaczęto kupować licencje, Tłumaczenia były niezbędne. Skorzystałem z tego, szybkość i jakość wykonywanych zleceń stały się moimi atutami. Przyszły lata osiemdziesiąte, Nasz dział tłuamczy wyodrębnił się i stał się samodzielną spółdzielnią. Była niewielka nie przekraczała dwadzieścia osób, a zarobki w niej wynosiły wielokrotność średniej krajowej. Spośród proponowanych mi funkcji wybrałem sobie przewodniczącego rady nadzorczej. przez to zachowałem pełny wpływ na charakter jednostki i obsadę stanowisk , nie tracąc możliwości wykonywania tłumaczeń. Członkowie naszej spółdzielni iteresowali się przede wszystkim pracą zawodową toteż żadnych organizacji związkowych czy partyjnych w niej nie było. Interesujące wydają się w tym okresie moje kontakty z Polskim Związkiem Niewidomych. Społeczne uznanie oraz dobra pozycja zawodowa, uzyskana w niemałym stopniu dzięki pomocy PZN - optakon, pomoc lektorska- budziły we mnie poczucie moralnego obowiązku przekazania swych doświadczeń innym niewidomym, aby mogli z nlich skorzystać na własny użytek. Jednak rozpoczęcie aktywnej działalności społecznej na początku lat osiemdziesiątych w okkręgu wrocławskim w praktyce nie było możliwe ze względu na niezwykle autokratyczne rządy ówczesnego kierownika biura i jego chorobliwą podejrzliwość. Mó krótkotrwały udział w komisji kulturalnej zakończył się kiedy wyszedłem z propozycją wystąpienia w telewizji w celu przedstawienia spraw niewidomych. Kierownik odpowiedział, że zapewne chcę go zaatakować w masmediach. Następnie w ramach bardziej równomiernej reprezantacji kół w komisji kulturalnej, zostałem z niej usunięty. PZN zresztą zdumiewał wówczas swą egzotycznością na tle zachądzących przemian. Zdawało się, że nic nie zaszło, że nie ma żadnych nowych tendencji w gospodarce. Jednocześnie działacze i masy członkowskie podchwytywały hasła dotyczące dobrobytu, jednoczyły się duchowo ze strajkującymi, pragnąc kapitalizmu, jako ziemi obiecanej mlekiem i miodem płynącej Kiedy próbowłaem podjąć jakąś dyskusję, otrzymywałem odpowiedź, że niczego nie rozumiem z tego co się dzieje. bo kiedy obalimy komunę, to będzie raj na ziemi. Spółdzielcy , zamiast przebudowywać swą gospodarkę i przygotowywać się stopniowo do tego co miało nastąpić, budowali kaplice. Wówczas sądziłem jeszcze naiwnie, że gdy mi się uda lepiej wejść w środowisko, pokazać co umiem i odpowiednio zaargumentować odniesie to chociaż częściowo pozytywy skutek. Tak się jednak nie stało. Powstała wtedy Sekcja Niewidomych Zatrudnionych poza środowskiem Inwalidów, która na szczeblu krajowym zaproponowała wiele zmian. Okazały się one jednak głosem wołającego na puszczy. Lobby spółdzielcze wydawało się być wówczas u szczytu samozadowolenia, a władze naczelne nie chciały podejmować niczego zbyt szybko. Coś tam udało się wymusić, niewiele jednak w stosunku do potzeb jakie coraz wyraźniej stawały przed nami. Na szczeblu rejonowym sekcja została skutecznie zablokowana przez zagubienie teczki z dokumentami założycielskimi przy jednoczesnej niewielkiej aktywnoci jej członków . Interesująco wyglądały skrajności przy porównaniu środowska niewidomych i społeczeństwa ludzi widzących. W tym samym czasie, kiedy nasza niewielka spółdzelnia prosperowała jako bardzo zgrany kolektyw złączony wspólnym interesem, ze spółdzielni niewidomych dochodziły wieści, jak to niewidomi strajkują, w celu uzyskania wyższych płac. Już wtedy funkcjonowało prawo spółdzielcze, które umożliwiało bez większego trudu zwołanie walnego zrgormadzenia, odwołanie rady i zarządu, gdy tymczawem niewidomi zdawali się ciągle o tym nie wiedzieć. Podczas, gdy spółdzelnie pracy wszystkile, choćby chwilowo dogodne ustawy, dla ratowania swego istnienia i ratowania i pomnażania majątku, spółdzielnie niewidomych pomnażały produkcję na magazyn i nieustannie domagały się wyższych płac. Pierwsze lata w sekcji budzące poważne nadzieje, również przynosiły niewspółmierne rezultatyl w stosunku do wysiłku i poświęconego czasu. Postulowane przez nas regulacje prawne dotyczące zatrudnienia i sprzętu uałtwiającego pracę nie znajdowały zrozumienia. Powodowany jednak ciągle tym samym poczuciem moralnego obowiązku, włączyłem się do pracy w okręgu. Gdy zaistniały ku temu bardziej sprzyjające warunki. Szybko jednak okazało się , że członkowie prezydium muszą poświęcać większość czasu na rozpatrywanie wniosków o dotacje, nie można więc znaleźć czasu na sprawy problemowe. i dostosowywanie zadań do nowych potrzeb. Tymczasem zbliżał się nieuchronnie moment, kiedy nasza spółdzielnia tłumaczy musiała upaść ze wzgędu na dalsze przemiany i przechodzenlie na prymitywne formy kapitalizmu. Zanim się to jednak stało, ekipy dochodząc do władzy głosiły ieologię, zgodnie z którą zmiany te miały szybko doprowadzić do byskawicznej poprawy gospodarki, a co za tym idzie zakup nowych technologii zachdnich. Oznaczało to dla spółdzielni w krótkiej przyszości wielką ilość zleceń. Tak się przynajmniej wtedy zdawało. Jednocześnie mieliśmy do czynienia z ostrym ograniczeniem podwyżek płac poprzez tak zwaną gilotynę płacową. Trzeba było się przed tym bronić, gdyż nagły przyrost zleceń mógłby spodowodować taki wzrost podatków, że spółdzielnia mogłaby tego nie wytrzymać. Aby zabezpieczyć się przed ewentualnym krachem, wraz z dwoma innymi tłumaczami założyliśmy spółkę Jej celem nie była konkurencja dla spółdzielni, lecz jedynie stowrzenie pewnego zaworu bezpieczeństwa. Życie jednak wkróptce zweryfilkowało cały plan . Wprowadzenile w życie planu Balcerowicza ilość zleceń w spółdzielni spadła praktycznie do zera. zmiast importu nowych technologii pojawiło się mnóstswo kramów ulicznych i bazarów. Nikt nie potrzebował większych tłumaczeń. Pzredsębiorstwa państowe czyli potencjalnli klilenci, zaczęły kolejno padać. Inny zachowując lojalność wobec spółdzielni, jako spółka przegapliśmy wejścietejże spółki na rynek tłumaczy, który w tym momencie stał się bardzo konkurencyjny i wymagający. Zgrany dotychczas spółdzielczy kolektyw znmienił swe oblilcze. Zaczęły się wewnętrzne walki, o nieliczne zlecenia oraz obrona posiadanego miejsca pracy. Sytuacja doknęła szczególnie mocno mnie, gdyż ilość zleceń związanych z językiem francuskim była minimalna a język rosyjski znikną zupełnile. Część pracowników zaczęła podchodzić do naszej spółki jak do konkurentów zabierających im pracę, chociaż praktycznie nie rozpoczęliśmy działalności. Podjąłem więc decyzję o zwolnieniu się ze spółdzielni i podjąłem działalność gospodarczą spółki. Nic to jednak nie pomogło, bo nie miałem pieniędzy na drogą reklamę a bez niej nikt o istnieniu spółki niemógł wiedzieć. ponadto coraz częściej pojawiało się żądanie, by tłumaczem był tłumacz przysięgły. Roczna działalność spółki faktycznie przyniosła straty. Pozostali wspólnicy, nie rezygnując z tłumaczeń i pokładając ciągle we mnie nadzieję, znaleźli sobie pracę gdzie indziej. Nikt nie oskarżał mnie za zaistniały stan rzeczy bowiem dobrze wiedzieliśmy, jak przedstawia się sprawa na rynku tłumaczeń i że po części zgubiła nas lojalność wobec spółdzielni, którą chcieliśmy utrzymać. Myślałełm więc o innym rozwiązaniu i już tylko dla siebie. Wieloletnli staż pracy, pozycja wśród tłumaczy, oraz wykształcenie predystenowały mnie do zdobycia uprawnień tłumacza przysięgłego. Procedura trwała określony czas. Istniały bowiem wątpliwości czy będę sobie w stanie poradzić. Ponadto w moim rejonie jest już kilku takich tłumaczy. Sąd najpierw odmawiał ze względu na brak potrzeb. Potem odsułał sprawę do ministra sprawiedliwości. Pomagały niewidome panie - mec Danulta Góralska i mec. Barbara Kaszulbska. Ministerstwo zasięgnęło opini, również w Polskim Związku Niewidomych na temat możliwości czytania optakonem. Ostatecznie zostałem zaprzysiężony ze stwierdzeniem przewodniczącego sądu że rzadko mu się zdarza przyznawać to uprawienie osobie o tak wysokich kwalifikacjach.Tak więc na mojej drodze zawodowej osiągnąłem wszystko, co w tej dziedzinie daje się ogiągnąć. Ostanio doroczna kontrola reparatorim wykazała, że jestem w czołówce co do ilości zleceń. A przecież tych rejestrowanych w reparatorium są jeszcze inne nie wymagające pieczci urządowej. W orkesie kilku lat długotrwałych przestojów w pracy zawodowej miałem więcej czasu na pracę społeczną i to nie tylko w PZN Niepostrzeżenie obrosłem różnymi funkcjami - zastępca przewodniczącego koła, zastępca prezesa okręgu , przewodnicący rejonowej Sekcji Niewidomych Zatrudnionych poza Środowiskiem Inwalidów, a następnie prezesa Wrocławskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Niewidomych Dzieci. W ciągu dwu lat pracy przysięgłego tłumacza nie spotałem się ani razu z ludzką niechęcią, rezerwą czy odrzuceniem mych usług. Najczęściej klient opuszcza moje biuro bez kometarzy, ale zawsze wraca z ponownym zleceniem, wobec tego czuje się tu dobrze obsłużony. Czasem jednak niektórzy z nilch nie mogą się powstrzymać od swego zdziwienia i pozytywnego zdumieia. Zdarza się też w wypadku trudnych czy bardzo pilnych zleceń nawet konkurencja odsyłała do mnlie klienta mówiąc: , że jeśli on nie zrobi, to już nie ma co dalej szukać. Chciałbym na koniec stwierdzić, że swój sukces oparłem na kwalifikacjach zdobytych jeszcze w porzednim ustroju. Otwarta pozostaje sprawa zdobywania ich dziś. Można więc powiedzieć, że wypadłszy z socjalizmu, spadłem na cztery łapy w kapitalizm , czego innym z całego serca życzę. POCHODNIA listopad 1995
|