Muzyka a niewidomi   

 Edwin Kowalik  

 

Istnieje wśród widzących pogląd, że niewidomi mają szczególne uzdolnienia do muzyki. Polemizowanie na ten temat nie jest tematem tego artykułu, wydaje się natomiast nieodzowne zdecydowane wypowiedzenie się przeciwko temu poglądowi. Nie ma bowiem dla muzykalności czy stopnia jej nasilenia żadnych praw ani żadnych kryteriów. Jeżeli udałoby się porównać procent ludzi muzycznie uzdolnionych wśród niewidomych z procentem utalentowanych w tym samym kierunku wśród widzących, niewątpliwie porównanie takie nie wypadłoby na naszą korzyść. Jedno jest pewne - muzyka powinna stać się codzienną towarzyszką naszego życia. Upośledzenie nasze nie ogranicza zdolności zrozumienia i zgłębienia jej, ale umożliwia bezpośrednie dogłębnie estetyczne oddziaływanie na nas dźwięków, a to dzięki temu, że sztuka ta całkowicie pozbawiona jest efektów wzrokowych.   

Od każdego niewidomego zależy, czy muzyka stanie się dla niego pełną i bogatą skarbnicą wrażeń, czy pozostanie nadal dziedziną niedostępną dla serca i umysłu - marzeniem o sławie i pieniądzach miernie uzdolnionych lub jednym ze sposobu zarobkowania przez uprawianie muzyki lekkiej na rozpaczliwie niskim poziomie. Trzeba sobie bowiem otwarcie powiedzieć, że dyletantyzm w muzyce doszedł u nas do szczytu. Początki jej są dla niewidomego oczywiście łatwe, zwłaszcza na niektórych, prostszych instrumentach. Ale na tym u nas zawsze się kończyło. Kto umiał już zagrać kilka przebojów na akordeonie czy skrzypcach, szedł po prostu zarabiać. Kształcenie muzyczne szło zwykle dziką ścieżką, zaszło też w dziką dżunglę.   

Niestety nie ma w Polsce niewidomych skrzypków, kontrabasistów, nie ma mandolinistów czy gitarzystów, a już prawie zupełnie nie znajdziecie grających na instrumentach dętych. Krótko mówiąc, w obecnej chwili nie byłoby nawet do pomyślenia stworzenie zespołu, który mógłby się równać i rywalizować z zespołami, spotykanymi w porządnych lokalach czy rozgłośniach radiowych. Trzeba do tego wielu lat kształcenia młodego narybku w odpowiednio rozszerzonej szkole muzycznej. Istniejąca bowiem szkoła, o ile mi wiadomo, ma zbyt wąski zakres kształcenia muzycznego i zbyt małe możliwości. Ważne jest, aby nie stała się ona placówką, wyszukującą zdolne dzieci i podsycającą w nich aspiracje wirtuozowskie, ale przede wszystkim, aby wychowywała kadry młodych muzyków, potrzebnych do pracy w zespołach orkiestralnych, chórach, świetlicach czy nawet w teatrach i rozgłośniach radiowych.   

Nikt z nas nie powinien się dziwić, że widzący nie chcą z nami współpracować na polu muzyki, jesteśmy bowiem tak zaniedbani i niedouczeni, że bylibyśmy dla nich tylko ciężarem w pracy. Nieraz zadawano mi pytanie, czy jest rzeczą wskazaną, aby "produkować" niewidomych zawodowych muzyków - wirtuozów. Oczywiście nie jest sprawą łatwą odpowiedzieć na to pytanie. Jedno wydaje się pewne - zagadnienie to nie może stać się sprawą zasad, kierunków, planów czy przetargów. Jego rozwiązanie daje po prostu samo życie, wyłaniając talenty, uzbrajając je w siłę moralną, pozwalającą wytrwać na obranej drodze. Ja natomiast chciałbym jedynie ukazać wszystkie aspekty pracy niewidomego muzyka tym kolegom, którzy zamierzają zostać wirtuozami i którzy sądzą, że droga do tego jest prosta i jasna. Oczywiście będę je omawiał na tle pracy w pianistyce, ta bowiem jest mi najbliższa i najlepiej znana, jest również najchętniej uprawiana przez niewidomych.   

O początkach nauki nie ma właściwie co mówić, o tym bowiem, czy uczeń jest zdolny, decyduje siła fachowa. Ja natomiast mogę mówić o tym okresie, w którym młody człowiek pracuje już samodzielnie i potrafi osądzić, czy stanie na wysokości zadania, jakie podejmuje. Istnieją dwa zasadnicze elementy w kształceniu i pracy muzyka. Jest to mianowicie element fizyczny i element psychiczny. Pierwszy to przede wszystkim siła mięśni ramienia i palców, odporność nerwowa i ogólny dobry stan zdrowia, drugi - to wrażliwość na piękno, gotowość do pewnych stanów uczuciowych, umiejętność rozumowania, skupienia, jednym słowem - to wszystko, co nazywamy artyzmem. Do uzyskania i najlepszego przyswojenia sobie pierwszego elementu potrzebna jest przede wszystkim systematyczna i wytrwała praca oraz odpowiedni dobór ćwiczeń. Artyzm jest oczywiście głównie sprawą indywidualności, talentu, ale można i należy go podnosić przez słuchanie dobrych wykonań muzyki, przez zgłębianie i rozpracowywanie konstrukcji utworu, a przede wszystkim przez stałe zaangażowanie całego siebie w wykonywane dzieło, umiłowanie sztuki.   

Tylko ten, kto odkryje w sobie takie pierwiastki, może myśleć o artyzmie, który będzie wzruszał. Tylko ten może być muzyki wirtuozem, kto zdobędzie się na wysiłek pracy bez końca, pracy bez odpoczynku. To wszystko oczywiście niewidomy jest w stanie osiągnąć. Trudność leży w tym, że praca niewidomego jest podwójna, że nie mieści się niemal w ramach jednego, ludzkiego życia. Wyrażając się ściśle, o ile widzącemu potrzebna byłaby praca ośmiu godzin na dzień, niewidomy o tych samych zdolnościach musiałby pracować godzin szesnaście. Decyduje o tym nie tylko trudność w osiągnięciu techniki, ale głównie sprawa studiowania utworu z nut, uczenie się go na pamięć. Naturalnie można uczyć się przy pomocy drugich, ale i to pochłania drogocenny czas, a przy tym, co jest najważniejsze, nie daje pełnego obrazu utworu w sensie interpretacyjnym, nie zezwala na dotarcie wszystkiego w najpełniejszym tego słowa rozumieniu. Czytając nuty, trudno uniknąć pewnych niedociągnięć i trzeba czasem tekst nutowy kilkakrotnie studiować. Jest to niezwykle żmudna praca, a przy tworzeniu dużego repertuaru pochłania niezwykle dużo czasu. To, co widzący pianista robi przez automatyczne wchłanianie ćwiczonego utworu, niewidomy musi wcisnąć w mózg niejako na siłę. Oczywiście gimnastykuje to pamięć i umysł, ale opóźnia rezultaty pracy technicznej i artystycznej. I dlatego odważę się stwierdzić, że niewidomy będzie miał zawsze ograniczony repertuar, że nie może z widzącymi konkurować jako pianista na każdą chwilę.   

Pianistyka ponadto - trzeba to pamiętać - jest zawodem wolnym, nie przynoszącym stałych, a tym bardziej dużych dochodów, występy są bowiem uzależnione od najróżnorodniejszych czynników, niezależnych od pianisty. Jest to zawód, który można by określić krótko przysłowiem "fortuna kołem się toczy". Nie sądźcie więc, że artyści to jakaś klasa wygodnie i łatwo żyjących ludzi, że zawód muzyka jest uprzywilejowanym stanowiskiem w hierarchii prac w społeczeństwie. Natchnieniem jej musi być umiłowanie i oddanie się bez reszty sztuce, sprawa zaś zysków takich czy innych musi zejść na plan zupełnie daleki. My, niewidomi, musimy szczególnie o tym pamiętać, ponieważ nasze warunki życiowe predestynują nas do mylnego oszacowywania pracy z punktu widzenia jej rentowności.   

Ogółowi niewidomych chciałbym natomiast przekazać słowa głębokiej troski i żalu, że muzyka bardzo jest wśród nas niedoceniana, że ciągle nie rozumiemy, jak ogromną radością i światłem mogłaby się stać ona w życiu niewidomego.   

Wiemy wszyscy aż nadto dobrze, że przyczyny tkwią w niskiej stopie życiowej i ogromnych trudnościach dnia codziennego, ale mamy pełne prawo żądać od naszych władz organizacyjnych, aby zajęły się wreszcie sprawą muzyki, przynajmniej z punktu widzenia reprezentacji. My zaś musimy zrozumieć, że rozwijanie umysłu i pielęgnowanie naszych dyspozycji do odbioru wrażeń estetycznych da nam lepsze i przyjemniejsze życie. Największym zaś dla nas źródłem tych  wrażeń jest najbardziej bliska nam sztuka - muzyka.  

Pochodnia czerwiec 1956