Największy ośrodek  głuchoniewidomych

Władysław Gołąb

 Hanower, czyli brzeg, to miasto północnych Niemiec, stolica Dolnej Saksonii, leżąca nad rzeką Leina. W przewodnikach turystycznych często nazywa się Hanower miastem zieleni, bowiem w jego wschodniej części są przepiękne ogrody, założone w XVII wieku przez księżniczkę Zofię. Można w nich podziwiać największą fontannę świata, wyrzucającą strumienie wody na wysokość przeszło osiemdziesięciu metrów oraz teatr na wolnym powietrzu, w którym odbywają się letnie festiwale. Hanower to wreszcie miasto największych targów, centrum konferencyjne, ale też miasto Leibniza, zabytkowych kamienic, kościołów i pałaców.

To miasto, liczące dziś ponad 500 tysięcy mieszkańców, jest również siedzibą największego na świecie zakładu dla głuchoniewidomych. Położony w południowej części miasta, leży na obszarze pięciohektarowym, graniczącym z parkiem miejskim. Trzeba przyznać, że są to warunki wprost wymarzone dla lokalizacji takiego ośrodka.

Zakład hanowerski nie jest ośrodkiem szkolno-wychowawczym, ale nie jest też zakładem dla chronicznie chorych. Przebywają w nim głuchoniewidomi, poczynając od wieku niemowlęcego do późnej starości. Według opinii kierownictwa istnieje po to, by głuchoniewidomi żyli w nim bezstresowo.

Powołany decyzją władz 27 lipca 1967 r., obejmował wtedy jeden budynek, mieszczący szkołę i internat. W roku 1969 przystąpiono do rozbudowy zakładu, którą zakończono uroczystym otwarciem w dniu 20 września 1972 r.

Obecnie w zakładzie przebywa około osiemdziesięcioro dzieci i młodzieży w wieku do 18 roku życia, podzielonych na dwadzieścia czteroosobowych grup. Jest też około pięćdziesięcioro dorosłych głuchoniewidomych, z których najstarszy liczy 92 lata. Kiedy już mowa o dorosłych głuchoniewidomych to należy dodać, że w roku 1990 we wsi Fischbeck pod Hanowerem otwarto drugi ośrodek - wyłącznie dla dorosłych głuchoniewidomych. Zbudowano w nim dziesięć niewielkich domków, w których mieszka po siedem osób oraz dużą salę z różnymi urządzeniami rozrywkowymi.

Powróćmy jednak do samego zakładu hanowerskiego. Nie ma tu typowego podziału na pomieszczenia szkolne i internatowe. Organizatorom nie zależy na szkoleniu zawodowym, mimo iż pracę traktuje się jako element niezbędny w życiu głuchoniewidomego. Nie jest to rehabilitacja zawodowa, ale społeczna i psychiczna. Głuchoniewidomy powinien otrzymać to wszystko, co pozwoli mu przy jego ograniczeniach być człowiekiem szczęśliwym. Jest to swoista filozofia hedonistyczna - bierz i korzystaj z życia w maksymalnym wymiarze. Nauka o tyle ma sens, o ile nie wymaga wysiłku i utrudzenia. Dobre jest tylko to, co wywołuje na twarzy głuchoniewidomego uśmiech. Dlatego dla każdego dziecka przygotowuje się oddzielny program, dostosowany do jego umiejętności, dyspozycji sprawnościowych i inteligencji. Przy tej koncepcji wychowawczej nie może być mowy o problemie akceptacji kalectwa. Wychowanie religijne też ogranicza się do obecności księdza czy pastora. W konsekwencji nie może tu być mowy o przygotowaniu do konfirmacji ewangelików czy do pierwszej Komunii św. u katolików. Ksiądz czy pastor zazwyczaj ogranicza swoje kontakty do głuchoniewidomych, którzy trafili do zakładu z już uformowanym światopoglądem religijnym.

W zakładzie, tak jak we wszystkich tego typu ośrodkach, rozróżnia się trzy grupy głuchoniewidomych: z pełnym brakiem obydwu zmysłów (około 30 procent), z przewagą utraty słuchu (około 40 procent) i z przewagą utraty wzroku (około 30 procent). Zakład nastawiony jest też na przyjmowanie dzieci innych narodowości. Aktualnie około 30 procent pensjonariuszy to obcokrajowcy. Jest wśród nich także dziecko polskie.

Celem procesu rehabilitacyjnego w zakładzie hanowerskim nie jest przygotowanie do samodzielnego życia, ale do pozostania w zakładzie aż do śmierci. Zatem głuchoniewidomego nie uczy się pokonywania barier, ale za wszelką cenę usuwa się je. Na jednego wychowanka przypada jeden wychowawca. Przyjmuje się również dzieci na pobyt dzienny, które na noc zabierane są do domów rodzinnych.

Zwiedziliśmy kilka pracowni. Między innymi pokazano nam ciekawą próbę wywoływania wibracji powietrza przez poruszany płat płótna, co pozwala głuchoniewidomym nawiązywać kontakt między sobą. Z kolei uderzanie w ogromne kotły daje tak silną wibrację powietrza, że jest ona doskonale odczuwalna poza zmysłem słuchu. Od szesnastego roku życia dzieci uczą się wykonywania różnych przedmiotów, jak: wyplatanie koszyków, mat, prostego montażu. Z osiemdziesięciorga dzieci około 30 korzysta z prac warsztatowych. Dobre wykonanie przedmiotu daje poczucie sukcesu, a tym samym jest źródłem radości.

Zwiedzając zakład hanowerski rzuca się w oczy ogrom urządzeń zapewniających pensjonariuszom okazję do zabawy. Wszędzie huśtawki, hamaki, wielkie przyjazne piłki, przedmioty grające, a do tego ogródek z sadzawką i piaskownicą. Tu dla rozrywki głuchoniewidomi mogą pływać, bawić się w wodzie, kajakować, jeździć konno. Rozrywki dostosowane są do ich możliwości. Wśród głuchoniewidomych aż dziesięcioro porusza się na wózkach. Nauka mówienia do ręki wprowadzana jest w trakcie najprostszych zajęć z codziennej obsługi.

Pytałem o problemy seksualne. Oprowadzający nas nauczyciel nie chciał o tym mówić. Skwitował sprawę jedynie stwierdzeniem, że tym zajmują się psycholodzy i że jest to trudny problem. Dzieci i młodzież w godzinach zajęć przebywają w koedukacji. Dopiero w sypialniach jest podział na dziewczęta i chłopców. Rozumiem powściągliwość naszego informatora. W tym delikatnym problemie płci może wystąpić pierwszy i chyba najmocniejszy zgrzyt pomiędzy hedonistyczną filozofią zakładu a godnością i potrzebą wzajemnego szacunku wspólnie przebywających dziewcząt i chłopców.

Zakład hanowerski opuszczałem głęboko poruszony. Ileż wysiłku włożyli ci ludzie w stworzenie głuchoniewidomym swoistego "raju na ziemi". Jakże głęboko humanistyczny jest ich stosunek do podopiecznych. Ileż wykazują cierpliwości i serdecznego zaangażowania, aby głuchoniewidome dziecko poczuło się naprawdę bezpieczne, a to, co je otacza, aby nie stanowiło wrogiego świata. Ileż wreszcie nagromadzono tu dóbr materialnych, ileż zaangażowano środków, aby tej garstce ludzi przywrócić radość życia.A przecież zrobili to ci sami Niemcy, którzy tak niedawno zbudowali Oświęcim, Buchenwald i tyleż innych obozów śmierci.

Na zakończenie powróćmy jeszcze do historii. Ostatnim królem Hanoweru był Jerzy V, zwany Ślepym. Urodził się w roku 1819 w Berlinie, a zmarł w r. 1878 w Paryżu. Był synem króla Ernesta Augusta i księżniczki Fryderyki. Mając 14 lat, w wyniku nieszczęśliwego wypadku całkowicie utracił wzrok. Mimo kalectwa dość wcześnie brał udział w rządach, a po śmierci ojca w roku 1851 wstąpił na tron hanowerski. Był zwolennikiem władzy absolutnej, co w drugiej połowie XIX wieku nie mogło spotkać się z aprobatą ówczesnych elit politycznych. Ale dopiero w roku 1862 pod naciskiem zbuntowanych obywateli zgodził się na powołanie rządu liberalnego. W polityce zagranicznej Jerzego V charakteryzowała ogromna niechęć do Prus. Gdy w roku 1866 doszło do konfliktu zbrojnego pomiędzy Prusami a Austrią, Jerzy stanął po stronie Austrii. Po kapitulacji Królestwo Hanowerskie zostało wcielone do Prus, a historycy hanowerscy nazwali swego króla "podwójnie ślepym". Ostatnie lata swego życia spędził we Francji, gdzie organizował legiony dla odzyskania utraconego królestwa.

Hanowerska linia Welfów, z której wywodził się Jerzy V, do dziś istnieje, a jej potomek mieszka w jednym z zamków pod Hanowerem. Jak mówią złośliwi, ciągle marzy mu się restauracja królestwa. Dla mnie natomiast król Jerzy V pozostanie swoistym fenomenem - jest jedynym niewidomym, który przez piętnaście lat faktycznie rządził państwem. Norweski król Magnus Ślepy po wyłupaniu mu oczu praktycznie nie sprawował już władzy nad krajem.

P3-96