Nie wesołe porównania

                                   Władysław Gołąb

W dniach 12-15 października 1998r. odbył się kolejny zjazd delegatów Niemieckiego Związku Ociemniałych Inwalidów Wojennych.

Pierwsze dwa dni robocze zgromadziły 54 delegatów z dwunastu organizacji regionalnych (landów) w domu sanatoryjno-wypoczynkowym związku w Bad Berleburg. Tam wybrano pięcioosobowe prezydium Zarządu Głównego, którego prezesem został też ponownie Heinrich Johanning.

Obecnie ta organizacja zrzesza około 2 tysięcy ociemniałych inwalidów wojennych i tyle samo wdów po ociemniałych inwalidach wojennych. Na zjeździe podjęto brzemienną w skutki uchwałę o zmianie statutu - postanowiono przyjąć do Związku Ociemniałych inwalidów, którzy utracili wzrok w wyniku wypadków przy pracy. Decyzja ta ma głęboki podkład społeczny. Przypomnijmy, że Niemiecki Związek Ociemniałych Inwalidów Wojennych zrzesza wszystkich inwalidów wojennych - zarówno tych, którzy utracili wzrok z bronią w ręku, jak i tych, którzy stali się ofiarami działań wojennych, u nas w Polsce zwanych cywilnymi ofiarami wojny. U podstaw takiej koncepcji Związku legło przekonanie, że winę za wojnę ponosi państwo, a zatem każdy, kto utracił wzrok w wyniku działań wojennych, ma prawo do zabezpieczenia materialnego ze strony państwa. Analogiczna sytuacja ma miejsce przy utracie wzroku w wyniku wypadku przy pracy. Wprawdzie winę za wypadek ponosi pracodawca, ale zabezpieczenie materialne powinno zagwarantować państwo, które może wyegzekwować od pracodawcy stosowne odszkodowanie pokrywające koszty, jakie z tego tytułu poniesie.

Dzięki tej decyzji statutowej można się spodziewać, że szeregi związku znacznie się zwiększą. Sytuacja bytowa niemieckich ociemniałych inwalidów wojennych jest znacznie lepsza aniżeli polskich ociemniałych żołnierzy. Przeciętny niemiecki ociemniały żołnierz (a raczej ociemniały inwalida wojenny) otrzymuje ponad 3000 marek miesięcznie, nie licząc takich świadczeń socjalnych, jak prawo do corocznego bezpłatnego pobytu w sanatorium (pobyt miesięczny), zaopatrzenie w sprzęt rehabilitacyjny i pomocniczy, sfinansowanie warsztatu pracy itp. Dla nas jest to ciągle sfera marzeń i pobożnych życzeń. Na zjazd niemieccy gospodarze zaprosili zaprzyjaźnione organizacje zagraniczne. Ja występowałem tam w podwójnej roli - jako prezes Zarządu Głównego Związku Ociemniałych Żołnierzy Rzeczypospolitej Polskiej i wiceprezydent Międzynarodowego Kongresu Ociemniałych Inwalidów Wojennych (IKK). Dla gości zagranicznych zorganizowano wycieczkę do Kolonii, w celu zwiedzenia tamtejszej katedry, która w ubiegłym roku obchodziła swoje 750-lecie. Wieczorem tego samego dnia w hotelu Königshof w Bonn odbył się uroczysty bankiet, podczas którego zapoznano nas z nowymi władzami oraz podjętymi uchwałami na sesji roboczej zjazdu. Siedzibą Niemieckiego Związku Inwalidów Wojennych jest Bonn. Miastu temu chcę również poświęcić kilka zdań. Jego początki sięgają pierwszego wieku przed Chrystusem. Przed stu laty liczyło 35 tysięcy mieszkańców, z czego 3/5 stanowili katolicy. Tu też mieściła się siedziba biskupa. Dziś Bonn liczy niespełna 300 tysięcy mieszkańców i zajmuje dalekie miejsce, gdy chodzi o wielkość miast niemieckich. Złośliwi nazywają je "wielką wsią stołeczną". Mimo nagromadzenia setek urzędów, ambasad, hoteli i muzeów, ma w sobie coś przyjaznego. Bonn ciągle jakby połową swego bytu tkwi w XIX wieku. O jego wielkości na pewno nie świadczą wspaniałe rezydencje ambasad, ani nawet gmachy Bundestagu czy rządu, ale dwa geniusze - Ludwik van Bethoveen (1770-1827), jeden z najwybitniejszych kompozytorów wszystkich czasów i Konrad Adenauer (1876-1967), polityk, który wydobył Niemcy z politycznego, ekonomicznego i społecznego niebytu. To jemu Bonn zawdzięcza fakt iż stało się stolicą największego państwa Europy; tu Adenauer chciał służyć udręczonemu przez faszyzm, a następnie tragiczną wojnę, narodowi niemieckiemu. Aliantom ta myśl spodobała się i Bonn urosło do rangi najważniejszych miast świata. Mając chwilę wolnego czasu, wybrałem się przede wszystkim na Bonngasse 20, do domu urodzin Bethoveena. W dwupiętrowym budynku zgromadzono ponad 150 różnych eksponatów, głównie z okresu bońskiego. Można tu obejrzeć wiele portretów miejscowych notabli, instrumenty, którymi posługiwał się Bethoveen i wiele nut, zarówno z utworami wielkiego Ludwika, jak i innych kompozytorów, które w młodości wykonywał. Można tu też obejrzeć słynne trąbki, które mistrz przykładał do ucha, żeby lepiej słyszeć.

Z muzeum Bethoveena udaliśmy się na stare miasto do bazyliki pod wezwaniem św. Marcina (wznoszonej w latach 1140-1250). Jest to wspaniała budowla w stylu romańskim o jednej głównej wieży 95 metrów wysokości i czterech mniejszych, z pięknymi krużgankami klasztornymi z XII wieku. Na placu katedralnym wznosi się pomnik Bethoveena, przy którym w każde popołudnie można wysłuchać wielu pięknych utworów. Innym fenomenem Bonn jest wspaniały uniwersytet Fryderyka Wilhelma umieszczony w dwóch osiemnastowiecznych zamkach; w końcu XIX wieku był to największy uniwersytet niemiecki. Z przyjemnością przeszliśmy się po wspaniałych salach pałacowych zamienionych na sale wykładowe, oglądaliśmy piękne rzeźby, portrety książąt, stare kominki i dekoracyjne kwiaty. Wspomnę jeszcze pomnik przedstawiający popiersie wielkiego kanclerza Konrada Adenauera umieszczony przy aleji jego imienia. Wielkości około trzech metrów przedstawia starca z trupią czaszką. Na jego czole wyryto alegoryczne postacie między innymi zwierzęta, parą splecionych rąk i dwie francuskie katedry.

Kulminacyjnym wydarzeniem zjazdu Niemieckiego Związku Ociemniałych Inwalidów Wojennych był miting na rzecz pokoju, który odbył się w pięknej sali Badgodesberg przy Koblenzerstr 80 w Bonn w dniu 15 października o godz. 10 rano. W mitingu wzięło udział około dziewięćset ociemniałych inwalidów wojennych z całych Niemiec. Uroczystość uświetnił występ orkiestry policji z Disseldorfu. Przy tej okazji dowiedziałem się, że hymnem Bonn jest fragment z IX Symfonii Bethoveena. Po występie orkiestry odczytano list prezydenta Romana Herzoga. Prezydent przepraszał zebranych, że nie może wziąć udziału osobiście w manifestacji i przekazał pozdrowienia ociemniałym inwalidom wojennym z Niemiec i z zagranicy. Następnie zabrała głos minister spraw socjalnych. Zapewniła ona niemieckich ociemniałych inwalidów wojennych o trosce rządu o ich sprawy bytowe. Kolejno przemawiali przedstawiciele poszczególnych klubów parlamentarnych z Bundestagu. Na zakończenie zabrał głos prezes związku H. Johanning. Złożył gorące podziękowanie gościom z zagranicy za udział w zjeździe, za nasze poparcie działań na rzecz pokoju i na rzecz poprawy sytuacji bytowej ociemniałych inwalidów wojennych na całym świecie.

Uroczystości zjazdowe zakończył bankiet, w którym wzięli udział organizatorzy zjazdu, przedstawiciele rządu i parlamentu oraz goście zagraniczni.

Wracając do kraju ogarnęła mnie smutna refleksja: jakże daleko nam w Polsce do właściwego spojrzenia na sprawy ociemniałych żołnierzy. Uczestniczyłem w spotkaniach tego typu w Niemczech, we Francji, we Włoszech. Tam związki ociemniałych inwalidów wojennych zrzeszają nie tylko tych, którzy walcząc o niepodległość ojczyzny stracili wzrok, ale wszystkich, którzy stali się ofiarami tragedii wojennych. Tymczasem u nas Związek Ociemniałych Żołnierzy nie ma środków nawet na opłacenie czynszu i trzeba niezwykłej ekwilibrystyki, aby powiązać przysłowiowy "koniec z końcem". U nas na zjazd możemy spodziewać się tylko obecności kierownika Urzędu do Spraw Kombatantów i osób represjonowanych, a w Niemczech stałym gościem bywał H.Kohl, przybywali i prezydenci, ministrowie i wielu parlamentarzystów. A przecież ileż to razy mówiło się, że ociemniały żołnierz poniósł najwyższą cenę za niepodległość Polski. Czyż nie są to po prostu puste słowa ?

 

P2-99