10.2. Nie uszczęśliwiać na siłę
Jerzy Ogonowski  

     

    Źródło: Publikacja własna "WiM"

     

Pamiętam, jak pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku na zebraniach sekcji PZN - Niewidomych Zatrudnionych poza Środowiskiem Inwalidów omawialiśmy konieczność zmian podejścia do problematyki osób z uszkodzonym wzrokiem w związku z przewidywanymi poważnymi przemianami społeczno-gospodarczymi. Nikt jeszcze wtedy nie przewidywał upadku socjalizmu. Pamiętam śmieszny i jednocześnie smutny incydent, kiedy to ówczesny przewodniczący naszej sekcji przygotował obszerny referat na temat przewidywanych przemian, zakończony konkretnymi wnioskami dla spółdzielczości niewidomych, która powinna była wyprzedzić nieco rzeczywistość i zacząć się reorganizować. Referat miał być wygłoszony na spotkaniu działaczy. Zanim jednak dopuszczono przewodniczącego do głosu, jeden z ważniejszych aktywistów wstał i skierował do obecnych przedstawicieli władz jak najserdeczniejsze podziękowanie. Dziękował za to, że nadal postępują tak samo, za co niewidomi są im niezmiernie wdzięczni i oczekują, że będzie tak nadal. I oto długi referat zakończony konkretnymi wnioskami pod adresem władz musiał być skrócony do nikomu niepotrzebnego minimum. A co się potem stało ze spółdzielniami, każdy wie.  

Opisane zdarzenie stanęło w mojej pamięci jak żywe, kiedy to NSZZ Solidarność przy PZN złożyła protest wobec postulatów sekcji, przekształconej w sekcję pracujących na otwartym rynku pracy. Oprotestowane postulaty odnosiły się do likwidacji przywilejów dla pracujących niewidomych, które przywilejami nie są, ponieważ utrudniają znalezienie pracy. Dwadzieścia lat szybkiego zjeżdżania po równi pochyłej i wielki spadek zatrudnienia niewidomych, a wcześniej upadek wielkiej liczby spółdzielń, niczego i nikogo nie nauczyły.  

Na własnym terenie obserwuję, jak jednoczą się tzw. "wózkowicze" i osoby z innymi schorzeniami, jak wybierają do władz prawników i ekonomistów. Niewidomi natomiast wybierają w swych gremiach dawnych "wypróbowanych" działaczy o kompetencjach - powiedzmy - niezbyt wysokich i powierzają im rozwiązywanie problemów gospodarczych. Obserwuję, jak działacze starego typu przepadają we wszystkich ogólniejszych wyborach i krytykują ze złością owych "wózkowiczów". W nie tak odległych czasach sławny niewidomy poseł, z ramienia PSL, a także poseł reprezentujący KPN - też niewidomy i w dodatku dużo od tamtego młodszy, gdy wystąpili w Sejmie, była pełna żenada. Poseł z KPN nawet nie potrafił powiedzieć "Panie Marszałku, Wysoka Izbo", lecz po prostu po wejściu na mównicę się przywitał.  

Przypadło mi w udziale likwidować spółdzielnię niewidomych w Legnicy. Włosy dęba stawały, kiedy jako przewodniczący rady zaglądałem do ksiąg i innych dokumentów. A jeszcze większe zdumienie wywoływał fakt, że poprzednia rada zupełnie nie dostrzegała nieprawidłowości. Powołanego przez siebie prezesa traktowała w sposób bałwochwalczy, chociaż członkowie tej rady górowali nad nim i wykształceniem, i inteligencją.  

Gdybym chciał opisywać dwudziestolecie niepodległej Polski, to zajęłoby mi to bardzo wiele miejsca i czasu. Ale z trudem znalazłbym jakieś znaczące sukcesy niewidomych na niwie społecznego życia. Oczywiście, indywidualne sukcesy bywają. Raczej jednak przeważają te sztandarowo-rozrywkowo-ludyczne. Mam tu na myśli podróże statkiem po morzu, turystykę po niezbyt wysokich górach albo po równinach, uczestnictwo w imprezach dla niewidomych organizowanych przez zachodzące gwiazdy "artystów", którzy nigdy nie wzejdą, opracowania na kilkaset stron dotyczące pracy niewidomych, których nikt nie czyta, i z których żadna praca dla niewidomych nie wynika.  

Kiedy czyta się nawet o jakichś sukcesach, to zawsze chodzi nie tyle o to, ile może zarobić niewidomy czy w ogóle niepełnosprawny, lecz jaką ma korzyść pracodawca. Mnożą się studenci wielofakultetowi, którzy w ten sposób zajmują sobie czas, a przy tym mają jakieś stypendium i świadczenia, więc - mówiąc z rosyjska - póki co, jakoś żyją. Dawni działacze, czasem nawet bardzo modelowi, prawie jak wzorzec miar i wag w Sevres pod Paryżem, przerzucili się na działalność sportowo-rekreacyjną i gdzieś pogubili wszystkie swoje idee. Pracujący naprawdę na otwartym rynku pracy, bez dotacji i przyklękania przed pracodawcą, to już "ostatni Mohikanie", a w dodatku, zamiast walczyć o dostęp do normalnego społecznego życia, niewidomi działacze głoszą, że praca to nie wszystko, że i bez niej można dobrze żyć.  

Niewidomi bardzo chętnie godzą się na "robienie małpy" w rodzaju ciemnych restauracji, jazdy samochodem z przewodnikiem, różnego rodzaju imprezy, które mają rzekomo wykazać, że niewidomi wiele potrafią. A tak naprawdę chodzi tylko o to, aby dać im namiastkę pełnowartościowego życia bez uczestnictwa w tym życiu w sposób realny. Biorąc pod uwagę ustrojową możliwość dobijania się o swoje, trzeba chyba uznać, że to sami niewidomi chętnie godzą się na zajęcie takiej właśnie pozycji społecznej, jaka tu została zaledwie zasygnalizowana.  

Co zatem z tego wynika? A to, że trzeba między bajki włożyć dawne idee o niepełnosprawnym ze względu na wzrok, który jest pełnowartościowym człowiekiem, który może pracować w pełni wydajnie, zajmować poważne stanowiska itp. Między bajki włożyć, bowiem sami niewidomi nie dążą do integracji społecznej. Ludzie gotowi podjąć trud wejścia w normalny tryb życia, kapitalistyczną konkurencję, walkę o swoją pozycję, to tylko jednostki, które można policzyć na palcach.  

Z przytoczonej polityki wynika jeszcze i taki wniosek, że masowe organizacje niewidomych muszą zająć się, stosownie do potrzeb swoich członków, rozrywką, zabawą, różnego rodzaju pokazowymi imprezami wyciskającymi łzy z oczu publiczności, z których jakiś większy lub mniejszy biznesmen sypnie trochę grosza na kolejną imprezę z ciastkami i zbliżającą się do daty granicznej przydatności do spożycia kawą. Natomiast osobami wyjątkowymi, pragnącymi i potrafiącymi wejść twardo w życie i "złapać kapitalistycznego byka za rogi" muszą zająć się organizacje małe, prężne, których działalność będzie sprowadzać się do takich spraw, jak poszukiwanie pracy na otwartym rynku, szkolenia w tym zakresie prowadzone przez osoby doświadczone i kompetentne itd. Wielkie organizacje, typu PZN, nie są zainteresowane podejmowaniem tego niezwykle trudnego zagadnienia, bo przytłaczająca większość członków zupełnie nie przejawia zainteresowania prawdziwą pracą na otwartym rynku. Zresztą pracownicy stowarzyszeń zainteresowani są przede wszystkim własnym zatrudnieniem, a dopiero przy okazji - działaniem na rzecz niewidomych. Sprzyja temu sposób finansowania działalności, którą da się podciągnąć pod rehabilitacyjną.  

Już w 1989 roku pojawili się ludzie "pomagający osobom niepełnosprawnym". Namawiali, aby żądać, dokonywać zmian systemowych, domagać się... No i padło na podatny grunt. Niewidomi zaczęli się domagać, czasem rzeczy niekoniecznie możliwych i niekoniecznie sensownych. Kiedy byłem młody, to rehabilitujący mnie ludzie wyjaśniali, że jestem tyle samo wart, co każdy inny człowiek. Moim zadaniem było przekonanie pracodawcy, że potrafię to samo, co widzący. Dziś jest tak, że niewidomy ma żądać, mieć pełnomocnika czy to na studiach, czy gdziekolwiek indziej, a w interesie pracodawcy leży, aby on podkreślał na każdym kroku, że niepełnosprawny jest znacznie mniej wydajny i jeśli zabiorą temu pracodawcy dotacje z PFRON, to on zaraz zwolni 170 tys. pracowników niepełnosprawnych i dopiero zobaczycie! Tak więc poniżanie i obrażanie niepełnosprawnych staje się źródłem dochodu miłosiernego pracodawcy, który swego miłosierdzia bynajmniej nie świadczy bezpłatnie.  

Mam nadzieję, że grupka niepełnosprawnych ze względu na wzrok, mocnych psychicznie, ambitnych i mających realne poczucie godności i swego człowieczeństwa, skrzyknie się w końcu i zacznie pracować nad tym, by chociaż jakaś część niewidomych stała się w pełni równoprawna społecznie. Jaka to będzie część? Ilu się tym zajmie? Czy będą w stanie przełamać stereotypy otoczenia, a także stereotypy samych niewidomych? No i czego ci niewidomi tak naprawdę chcą? Czy niewidomi są w stanie uszanować samych siebie? Może spróbowalibyśmy na te i inne pytania choć częściowo odpowiedzieć…