„zawsze redaktor”
Biografia prasowa
Zbigniew Niesiołowski Ekonomista socjolog Szef służby pracowniczej w poznańskiej wytwórni kosmetyków /Lechia" w Członek najwyższych władz Polskiego Związku Niewidomych W latach 70. i 80. Działacz na niwie sportu i turystyki
ROZMOWA MIESIĄCA
Źródło: Publikacja własna "WiM" S.K. - Zbyszku, byłeś osobą bardzo aktywną. Uprawiałeś sport i miałeś w tej dziedzinie duże osiągnięcia. Pracowałeś zawodowo i można powiedzieć, że zrobiłeś karierę. W działalności społecznej również miałeś niemałe sukcesy. Przejście na emeryturę po tak aktywnym życiu chyba nie jest łatwym zadaniem. Dlatego proponuję, żebyśmy porozmawiali o Twoim życiu jako emeryta, a nie o przeszłości. Z.N. - Zgoda, wczoraj jest ważne, ale dzisiaj jest ważniejsze. S.K. - Z pewnością dla tak aktywnej osoby przejście na emeryturę wiąże się ze zmianą stylu życia, poszukania ujścia dla swej aktywności i często osoby takie nie potrafią znaleźć sobie miejsca w tej nowej sytuacji. Zanim jednak pomówimy o dniu dzisiejszym, wróćmy na chwilę do dnia wczorajszego. Z.N. - Wzrok straciłem w 1958 roku w wyniku wybuchu niewypału, czyli jestem cywilną ofiarą wojny. Po ponadrocznym leczeniu, które nie dało pozytywnego rezultatu, wróciłem do domu jako osoba ociemniała. Najpierw siedziałem w mieszkaniu i nie miałem pomysłu na dalsze życie. Jednak powoli zacząłem wychodzić ze swoistego odrętwienia. Ukończyłem liceum wieczorowe, a potem studia ekonomiczne. I po 4,5 latach zostałem magistrem ekonomii bez większych perspektyw na pracę. Na studiach miałem wysoką średnią i stypendium naukowe. Ale przed ich ukończeniem zaprosił mnie na rozmowę prorektor i powiedział, że nie mam co liczyć na pracę w uczelni. Nie było więc co płakać i ruszyłem na poszukiwanie pracy. Pomagał mi w tym pracownik ZG PZN, p. Skalski. W efekcie uzbieraliśmy 38 odmów na złożone podania. S.K. - Jak z tego widać, z pracą dla niewidomych nigdy nie było bardzo dobrze. Co więc zrobiłeś? Z.N. - Skoro normalna droga poszukiwania pracy nie dała rezultatu, mój ojciec uruchomił swoje znajomości i w ten sposób trafiłem na staż pracy do dużej fabryki kosmetyków. - Mój staż trwał ponad rok i zorientowałem się, że chyba nie bardzo wiedzą, co ze mną zrobić. Wziąłem więc sprawę we własne ręce. Przejrzałem taryfikator kwalifikacyjny, w którym było stanowisko socjologa zakładowego, a ja pisałem pracę magisterską u prof. T. Szczurkiewicza właśnie z socjologii przemysłu. Zaproponowałem dyrekcji, że obejmę to stanowisko, na które właśnie wtedy zaczęła panować moda. Zdałem egzamin stażowy i zostałem zatrudniony na tym stanowisku. W 1980 roku, na fali solidarnościowych przemian, włączyłem się do tworzenia zakładowych struktur związku i zostałem rzecznikiem prasowym komisji zakładowej NSZZ Solidarność. Kilka miesięcy później wybrano mnie na przewodniczącego samorządu pracowniczego. W tym czasie udało się przekształcić strukturę organizacyjną zakładu i wprowadzić wiele zmian, między innymi w zakresie BHP. W 1982 roku zostałem szefem służby pracowniczej, w skład której wchodziły cztery działy zatrudniające ponad 50 osób. Miałem spory wpływ na kształt reform prorynkowych, w efekcie których zakład wybił się na jedno z czołowych miejsc w resorcie. Przy okazji mogłem pomóc osobom niepełnosprawnym. Doprowadziłem do stworzenia oddziału zatrudniającego ponad 50 osób z różnymi niepełnosprawnościami, w tym także z problemami wzrokowymi. Oddział ten przynosił zakładowi duże zyski. Dobra kondycja fabryki spowodowała włączenie jej do programu prywatyzacji w ramach Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. W 1998 roku większościowy pakiet akcji objął koncern Beiersdorf z Hamburga. Szybko okazało się, że nie zależy im na fabryce, tylko na znaku towarowym NIVEA. Po kilku miesiącach ogłosili korzystny dla pracowników program dobrowolnych odejść, do którego zgłosiło się blisko 90 proc. załogi, w tym prawie cała służba pracownicza. Aby nie być generałem bez wojska, zrobiłem to samo. I od 1 stycznia 1999 roku przeszedłem na rentę. S.K. - Czyli Twoją karierę zawodową przerwała prywatyzacja. Czy to był jej koniec? Z.N. - Nie. Szkoda mi było zdobytych kwalifikacji, przyjąłem więc propozycje działalności w charakterze doradcy i radach nadzorczych spółek. Kiedy w roku 2007 kończyłem 65 lat, nabyłem prawo do emerytury, która dzięki długiemu okresowi aktywności zawodowej okazała się całkiem niezła. Pozwala to na urzeczywistnienie programu samorealizacji. S.K. - I w ten sposób moglibyśmy przejść do głównego tematu naszej rozmowy. Zanim jednak temat ten podejmiemy, opowiedz jeszcze o swojej działalności społecznej. To również ważne zagadnienie, a dla niewidomych praca społeczna ma szczególne znaczenie. Rehabilitacyjne korzyści odnoszą ci, którzy społecznie działają i ci, którzy z ich pracy korzystają. Z.N. - Podzielam ten pogląd. Dlatego równolegle do pracy zawodowej włączałem się do pracy społecznej w PZN. Działałem w komisjach rehabilitacyjnych i sportowych. Działałem również jedną kadencję jako członek ZG PZN i dwie kadencje jako wiceprzewodniczący ZG PZN. Był to trudny okres dla kraju, ale mimo to udawało się wdrażać programy rehabilitacyjne, w czym - rzecz jasna - największą rolę odgrywałeś Ty Staszku, jako pracownik ZG PZN i Józek Mendruń. - Jednocześnie bardzo aktywnie uprawiałem sport: pływanie i lekkoatletykę w Zrzeszeniu Sportowym START. Dało mi to okazje do startów nie tylko w kraju, ale i zagranicą. S.K. - No, nie jest tego mało. Wystarczyłoby dla kilku mniej aktywnych osób. Teraz, jeżeli się dobrze orientuję, interesujesz się polityką, czytasz prasę, słuchasz audycji radiowych, a w prasie i w radiu interesuje Cię czysta polityka, ekonomia, socjologia i wiele innych zagadnień. Lubisz też czytać książki, uprawiasz turystykę pieszą i, co mnie najbardziej zaskoczyło, bardzo dobrze gotujesz, pieczesz, smażysz, robisz sałatki. Które z tych zajęć jest dla Ciebie najważniejsze, najwięcej sprawia Ci zadowolenia i najwięcej czasu zajmuje. Z.N. - W trakcie pracy zawodowej miałem przełożonego, który zawsze powtarzał podwładnym, że do emerytury trzeba się mentalnie dobrze przygotować. Ostrzeżeniem był dla nas przypadek pana, który twierdził, że pierwszego dnia po przejściu na emeryturę umrze, tak jak jego ojciec. I tak rzeczywiście się stało. Wobec tego uznałem, że do emerytury należy mieć pozytywne nastawienie i liczne zainteresowania w ramach programu samorealizacji. Ja wreszcie mogłem zająć się rozwijaniem zainteresowań muzyką poważną, poszerzać wiedzę o kompozytorach i wykonawcach, no i oczywiście słuchać wielu dobrych nagrań, których nie trzeba kupować, lecz można wypożyczać. Kontynuowałem rozwijanie zainteresowań czytelniczych, zwłaszcza w zakresie tzw. kanonu literatury światowej i polskiej. Pasjonują mnie również sprawy popularnonaukowe, zwłaszcza w dziedzinie kosmologii. Informacje zdobywam z prasy radia i telewizji. Jako że z wykształcenia jestem ekonomistą i po trosze socjologiem, z pasją śledzę to, co dzieje się w światowej gospodarce i w różnych społeczeństwach. Wielki kryzys budzi we mnie niepokój przez analogię z kryzysem w latach 1928 - 33 i straszliwymi jego skutkami. Pasją mego życia był sport, zwłaszcza pływanie i turystyka, i ten rodzaj aktywności staram się kontynuować przez uprawianie gimnastyki, nordic-walking, rajdy piesze, taniec towarzyski i czasem pływanie. S.K. - Nie za dużo tego w Twoim wieku? Z.N. - Właśnie w naszym wieku ta aktywność jest niesłychanie ważna. Zdecydowanie hamuje ona nieunikniony proces starzenia się organizmu. - W ramach domowego podziału obowiązków, żona zajmuje się pracami porządkowymi, a ja żywieniem. Przy takim podziale pracy, każde z nas nie ma jej zbyt dużo. Dodam, że mieszkamy tylko we dwoje. Syn od dawna ma własną rodzinę, więc większych obowiązków, np. związanych z wychowaniem wnuka nie mamy. S.K. - No tak, ale co z tym gotowaniem? Gdzie się tego nauczyłeś? Z.N. - Gotować nauczyła mnie mama, a potem w harcerstwie znalazło się kilku podobnych pasjonatów i przed pierwszym wyjazdem na obóz odbyliśmy praktykę w stołówce pracowniczej. Pracę w kuchni traktuję jako swoiste hobby. Szukam nowych przypraw, zestawień smakowych, oraz coraz lepszych metod obróbki. Często inspiracją są dla mnie zasłyszane opowieści, artykuły czy rozmowy. Za wypiek ciast wziąłem się po to, żeby odtworzyć smaki zapamiętane z domu rodzinnego. S.K. - Jesteś osobą całkowicie niewidomą. Jak sobie radzisz w kuchni? Wiele osób nie może sobie tego wyobrazić, prawdę mówiąc, ja również nie. Opowiedz więc, co w tej pracy jest najważniejsze, co najtrudniejsze, jakie metody stosujesz, jakich imasz się sposobów, żeby tak doskonale radzić sobie z tymi, bądź co bądź, niełatwymi pracami. Z.N. - Przede wszystkim jest to kwestia dobrej organizacji pracy. Najpierw przygotowuję wszystkie składniki i niezbędne oprzyrządowanie. Kolejny etap to obróbka poszczególnych surowców - marynowanie mięs, obranie ziemniaków, warzyw itp. W tym pomaga mi żona poprawiając, odmierzając i segregując. Mam dobre oprzyrządowanie w postaci malaksera, robota, blendera, licznych noży obieraków, brytfanek, patelni i garnków, których wybór jest ważny, bo od tego zależy smak i konsystencja potraw. Istotna jest również technologia, bigos na przykład robię w brytfannie w piekarniku, dobierając odpowiednie temperatury i czasy obróbki. Trzeba też wyciągać wnioski z każdego nieudanego eksperymentu. S.K. - Pojedliśmy smacznych, dobrze doprawionych potraw, to teraz możemy udać się na turystyczne szlaki. Opowiedz o swoich wyczynach w tej dziedzinie, sposobach chodzenia po górach, dolinach i wertepach. Z jakich pomocy korzystasz? Jak sobie radzisz? Z.N. - Urlopy spędzałem w górach, prawie od zawsze i wypróbowywałem różne metody chodzenia: na słuch, na linkę i na "dyszel", którym jest laska. Ostatnio prezes naszego stowarzyszenia "Razem na szlaku" opracował specjalną uprząż, dzięki której tandem przewodnik-niewidomy może swobodnie poruszać się po szlakach nizinnych i górskich przy pomocy kijów do nordic-walkingu. S.K. - Zmęczyliśmy się chodzeniem, odpocznijmy więc przy prasie, przy radiu lub przy książce. Opowiedz o swoich zainteresowaniach w tych dziedzinach, o stosowanych technikach czytania, używanym sprzęcie itp. Z.N. - Lubię czytać tygodniki, które kiedyś skanowałem przy pomocy autolektora, a teraz korzystam z oferty "De Facto". Mam również dużo książek w formacie txt, które czytam przy pomocy autolektora. Kiedyś czytałem dużo audiobooków, ale teraz nie mam na nie czasu. Jak już wspomniałem, najbardziej interesuje mnie literatura popularnonaukowa, która ma w moim odczuciu duże znaczenie dla podtrzymywania sprawności umysłowej. - Na koniec powiedz nam, czy w Twoim życiu jest jeszcze miejsce na jakąś działalność społeczną? Z.N. - Nie. Uważam, że w życiu są różne etapy: przygotowania do aktywności zawodowej i społecznej, etap samej aktywności, a po nim czas samorealizacji. Wtedy należy pozostawić pole do popisu młodszym osobom, które często lekceważąco podchodzą do pomysłów "wapniaków". Jest to naturalny proces i nie ma się co zżymać, tylko wiedzieć, kiedy skończyć z działalnością społeczną. Oczywiście, jeśli ktoś się zwraca do mnie o pomoc, to nigdy jej nie odmawiam i włączam się do opracowania materiałów, wystąpień czy znalezienia odpowiednich rozwiązań. S.K. Dziękuję za bardzo interesujące przedstawienie życia aktywnego emeryta. Twoje doświadczenia mogą podsunąć pomysły na organizację własnego życia przez wielu niewidomych i słabowidzących emerytów, a także młodszych osób z uszkodzonym wzrokiem, które nie pracują i mają nadmiar wolnego czasu. Dziękuję. Stanisław Kotowski Wiedza i Myśl kwiecień 2011 /Fragmenty/ |