Czy trzeba coś zmieniać?  

Grażyna Wojtkiewicz

 

     (Dyskusja przy mikrofonie)

Żyjemy w czasach nieustannych sporów ustrojowych na temat tego, co w obecnej chwili najważniejsze dla kraju i zwykłego obywatela. Te ogólnonarodowe dyskusje nie omijają także i naszego małego podwórka. Wśród niewidomych coraz częściej słyszy się pytanie - po co ten Związek? Zaś co odważniejsi wyrażają bardziej dosadną opinię, iż Polski Związek Niewidomych jest "nieprzemakalny" na zachodzące w zawrotnym tempie przemiany społeczno-ustrojowe, że u nas jest ciągle tak, jak było 10 czy 20 lat temu i że ta organizacja dawno już przestała spełniać oczekiwania osób w niej zrzeszonych. Z każdym rokiem zmniejsza się aktywność Związku na różnych szczeblach działania, wszystko bowiem można wytłumaczyć brakiem pieniędzy.

Czy tak jest w rzeczywistości? Czy sytuacja w naszej organizacji dojrzała do radykalnych zmian i czy takie zmiany będą korzystne dla większości niewidomych? Jakie powinny być główne kierunki pracy Związku na najbliższe lata?

Na te i wiele innych pytań postanowiliśmy znaleźć choć częściową odpowiedź, zapraszając do redakcyjnej dyskusji przy mikrofonie mądrych ludzi z całej Polski, reprezentujących różne opcje i zawody, znających pracę w strukturach związkowych wielu szczebli. Zapewne nie uda nam się przedstawić wszystkich zaprezentowanych poglądów w jednym artykule. Dziś pierwsza część dyskusji.  

 

Pan Zbigniew Niesiołowski  

 Z wykształcenia ekonomista, pracuje od 29 lat w poznańskiej Fabryce Kosmetyków "Lechia" na stanowisku głównego specjalisty do spraw pracowniczych. Pracę Związku mógł obserwować z różnych szczebli, począwszy od działacza młodzieżowego, poprzez udział w najwyższych władzach. Oto jego głos w redakcyjnej dyskusji:  

 

"Zgadzam się z powszechnie panującą opinią, iż PZN rzeczywiście nie nadąża za tym, co się wokół dzieje. Dlaczego tak jest? Swego czasu Związek powstawał jako organizacja samopomocowa. Kiedy w latach 60. zaczynałem pracę społeczną, w poznańskim okręgu było niewielu pracowników, ale działo się tam bardzo wiele - odbywały się ciekawe spotkania, prowadzono teatrzyk oraz korepetycje dla uczących się. Z czasem nasza organizacja zaczęła coraz bardziej przekształcać się w urząd do spraw niewidomych. Coraz więcej rzeczy robiono jedynie za pieniądze - były lektoraty dla działaczy, abonamenty telefoniczne, rozbudowano etaty i biura. Był to okres prosperity, ale jeszcze wtedy najważniejszą działalnością PZN była rehabilitacja. Potem powstała spółdzielczość i zaczęła się rywalizacja między tymi dwiema organizacjami działającymi na rzecz niewidomych, która w efekcie obydwu stronom wychodziła na dobre, gdyż istniała zdrowa konkurencja.

 A potem przyszły burzliwe przemiany, w wyniku których zmieniono między innymi statut Polskiego Związku Niewidomych. Stworzono wtedy bardzo niekorzystną strukturę władzy, w wyniku której Zarząd Główny prawie całkowicie składa się z członków aparatu pracowniczego. I właśnie to jest w społecznym odbiorze źle przyjmowane. Rozumiem, że ci pracownicy to ludzie bardzo zaangażowani, ale z punktu widzenia wartości życia całej organizacji nie jest to korzystne. Pomijam już fakt, iż nasze władze bardzo rozrosły się liczebnie, co można zaobserwować choćby podczas posiedzeń zarządu okręgu. Przyjeżdżają ludzie na zebranie, gadają, plotkują, nie bardzo interesując się sprawami ważnymi dla środowiska. I z tego już wyłania się mój pierwszy wniosek: trzeba zmienić statut naszej organizacji, bowiem niedopuszczalne jest, by przedstawicieli zarządów okręgów czy Zarządu Głównego wybierano w jednostkach niższego szczebla. Należy też odczuwalnie zmniejszyć składy wszystkich zarządów. W bardzo trudnej sytuacji finansowej Związku Zarząd Główny powinien liczyć nie więcej niż 20 osób, za to mądrych, aktywnych, mających przyszłościową wizję Związku. Niech będą to władze, w których toczy się autentyczna dyskusja, niech znajdą się w nich ludzie kompetentni, wybierani nie na tej zasadzie co dotychczas, iż we władzach musi być przedstawiciel okręgu, najczęściej jego kierownik.

Następna istotna sprawa również wiąże się ze statutem. Obecnie Związek jest strukturą bardzo scentralizowaną, która ma swe korzenie jeszcze w czasach stalinowskich. Jeśli chcemy przetrwać w nowych warunkach, trzeba odejść od tego modelu i wypracować taką strukturę, która przystawałaby do przyszłych struktur samorządowych w kraju, coś w rodzaju niemieckich landów. Jeśli nie stworzymy takiej formy organizacji, która będzie reprezentantem naszych interesów na samorządowym szczeblu, to stracimy rację bytu. Sytuacja zmierza bowiem w tym kierunku, iż coraz mniej będzie pieniędzy od góry, a na dole nie nauczymy się ich zdobywać. Większość organizacji na Zachodzie utrzymuje się przecież nie z dotacji centralnych, lecz z pieniędzy wielkich koncernów czy fundacji. Jest na ten temat bogata literatura i musimy się tego nauczyć. Do tej nowej roli trzeba przygotować działaczy i pracowników, którzy będą specjalistami od pozyskiwania sponsorów. Jest to praca ciężka, wymagająca kwalifikacji i wiedzy psychospołecznej, a nawet wręcz talentu.

Wiem, że wszystko, co dotychczas powiedziałem jest niepopularne wśród działaczy i pracowników, ale jeśli dziś tego nie zrobimy, to i tak za dwa, trzy lata nasza organizacja przestanie po prostu istnieć. W nowych warunkach Związek powinien mieć strukturę federacyjną, w której będzie silne centrum, pełniące rolę sztabu, oraz odrębne luźno sfederowane w nim organizacje, mające pełną osobowość prawną.

Kolejnym nieszczęściem, które pojawiło się w latach dziewięćdziesiątych, było przejmowanie przez Związek upadających spółdzielni i tworzenie na ich bazie spółek gospodarczych, które także nie sprawdziły się w warunkach gospodarki rynkowej. Efekt zaś jest taki, że wiele z trudem wywalczonych pieniędzy szło na podtrzymanie tych ekonomicznych bankrutów. Najwyższa już pora zrewidować poglądy na temat spółek i postawić im twarde warunki - jeśli nie sprawdzą się w ciągu najbliższego czasu, trzeba je rozwiązać. PZN, zapatrzony w działalność gospodarczą, zagubił najważniejszy cel swego istnienia, jakim jest rehabilitacja. Nikt inny oprócz nas nie potrafi tego robić i ten właśnie fakt trzeba wykorzystać. Na rehabilitację zawsze znajdą się pieniądze w państwowej kasie. Obecnie coraz większą część tego typu usług będą przejmowały służby profesjonalne, okręgi bowiem nie są w stanie rehabilitować ciężko poszkodowanych inwalidów.

 I jeszcze jedno zagadnienie, z którym także nie bardzo radzimy sobie w nowej sytuacji. Skończyła się spółdzielczość jako najważniejsze miejsce pracy niewidomych. Były wprawdzie nieśmiałe próby jej restrukturyzacji, które jednak się nie powiodły, wymagało to bowiem kompleksowego programu, umiejętności, a przede wszystkim usilnych starań w Państwowym Funduszu Rehabilitacji i innych agendach o uzyskanie nie tylko pieniędzy, lecz odpowiednich aktów normatywnych. Świetnym na przykład zawodem dla niewidomego jest zawód telefonisty. Tu też próbuje się coś robić, ale bardzo nieśmiało. Wiele rzeczy jest niedokończonych, inne się zaczyna. A przecież można by opracować dwa czy trzy programy szkolenia zawodowego i konsekwentnie je realizować, tak by faktycznie doprowadzić do restrukturyzacji zatrudnienia niewidomych".  

Pochodnia marzec 1995