Biografia prasowa

 

Jan Nafalski Niewidomy radca prawny Właściciel i kierownik  kancelarii  prawniczej   

 

Całe życie jest egzaminem

   Stanisław Jakubowski  

Pan Jan Nafalski  urodził się w niewielkiej wiosce nad Bugiem.  

"Przypuszczam, że moje życie potoczyłoby się mniej interesująco, gdyby nie wypadek, który wydarzył się w czasie wojny. Straciłem wówczas wzrok.  

Po ukończeniu szkoły podstawowej dla dzieci niewidomych w Owińskach trafiłem do liceum ogólnokształcącego w Rogoźnie Wlkp., gdzie wraz ze mną uczęszczał niewidomy kolega. Nigdy nie zapomnę entuzjastycznego przyjęcia, jakie zgotowali nam licealiści. Gdy po raz pierwszy wysiedliśmy z autobusu, na przystanek wypadli chyba wszyscy mieszkańcy internatu, a kilka dziewcząt rzuciło nam się z piskiem na szyję. Obaj też dostaliśmy piękne kwiaty. Po tak wspaniałym początku współżycie z widzącymi rówieśnikami nie mogło potoczyć się niewłaściwie. Po pewnym czasie dowiedzieliśmy się, że o naszym przybyciu uprzedził uczniów dyrektor szkoły, opowiadając o nadzwyczajnych zdolnościach, jakie mieliśmy posiadać. Inaczej bowiem nigdy nie moglibyśmy zdać wstępnych egzaminów do szkoły średniej. Mając tak duży kredyt zaufania, robiliśmy wszystko, aby słowa dyrektora chociaż w części sprawdziły się.  

W latach następnych poszło w nasze ślady kilkunastu absolwentów ośrodka w Owińskach. Zatem nie pozostawiliśmy po sobie złej opinii, skoro dyrekcja liceum chętnie przyjmowała następnych niewidomych."

 Po pomyślnym ukończeniu liceum należałoby podjąć jakieś studia - prowokuję do dalszej opowieści.  

"Studia podjąłem na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Wybrałem prawo. Starałem uczyć się systematycznie i, jak sądzę, umiałem z ogromu przeczytanego materiału wydobyć to, co najważniejsze. Zapoznanie się z wymaganymi publikacjami zabierało mnie i moim kolegom kilka lub nawet kilkanaście dni, a powtórzenie wiadomości umiałem przeprowadzić w ciągu kilku godzin, kierując grupką studentów. Dlatego nigdy nie skarżyłem się na brak chętnych do wspólnej nauki.  

Pracę magisterską pisałem z historii prawa i państwa. Tematem mojego zainteresowania było Księstwo Warszawskie i Królestwo Polskie. Materiały do mojej rozprawy znajdowały się w bibliotece uniwersytetu. Udało mi się uzyskać zgodę dziekana na wypożyczanie wymaganych pozycji do domu studenckiego. I od tej pory przez prawie cały rok nosiłem opasłe tomy polsko-, rosyjsko- i francuskojęzycznych wydawnictw.

Po ukończeniu studiów znalazłem pracę w służbach socjalno-rehabilitacyjnych jednej z lubelskich spółdzielni inwalidów. Większość z pracowników miała niewidoczną niesprawność - schorzenia kardiologiczne, układu trawiennego itp. Byli to więc w moim rozumieniu ludzie pełnosprawni. Stwarzało mi to kolejną okazję radzenia sobie pośród ludzi widzących."

 Czy zerwał Pan z prawniczą profesją?  

"Ależ skąd. Po jako takim urządzeniu się w Lublinie podjąłem dalsze studia - aplikację radcy prawnego. Tym razem przeliczyłem się jednak. Przekonanie o bezsensowności zdobywania przez niewidomego aplikacji radcowskiej głosił otwarcie nawet kierownik studiów.  

Gdy pod koniec roku nadeszła pora egzaminów, poprosiłem o pomoc lektorską w pisaniu testu jednego z kolegów ze studiów, który wprawdzie nie odbywał aplikacji radcowskiej, ale umiał dokładnie notować wypowiadane przeze mnie myśli. Jednak na 20 minut przed egzaminem spotkała mnie niespodzianka. Sceptycznie do mnie nastawiony kierownik studiów znał mojego kolegę i zorientowawszy się, że to on ma być lektorem, stanowczo zaprotestował. Musiałem więc natychmiast zorganizować sobie kogoś do pomocy w wypełnianiu obszernego testu. Poprosiłem o pomoc żonę, która jednak wzdragała się. Pracowała w Zarządzie Zieleni Miejskiej i oderwana od pracy w terenie, mogła przybyć w stroju roboczym. Usiedliśmy przy samej katedrze, gdzie szeptem dyktowałem odpowiedzi na pytania. Następnego dnia były wyniki. Przy moim nazwisku widniała najwyższa ilość punktów. Kolejny test zaliczałem w ten sam sposób, tyle że żona wyglądała już elegancko. I znowu uzyskałem najwyższą lokatę. Jednakże przede mną była jeszcze najcięższa próba, egzamin ustny. W czasie dwugodzinnego maratonu, podczas którego jednym z egzaminatorów był ów kierownik, na stawiane mi pytania odpowiadałem resztką sił, nie rozwijając wypowiedzi. Podawałem tylko najistotniejsze fakty. Przeżyłem wówczas coś zupełnie wyjątkowego. Kierownik studiów podszedł do mnie, uścisnął mi rękę i wyrzekł takie oto słowa: Przepraszam Pana za ten cały rok, za moją negatywną postawę wobec Pańskiej osoby. Myślę, że to Pańskie zwycięstwo będzie dobrym przykładem dla innych osób, nie tylko niewidomych, wskazującym, jaką bronią pokonać można wiele uprzedzeń. Słysząc to, miałem w oczach łzy".  

 Czy w pracy musiał Pan borykać się z podobnymi trudnościami?  

"Po ośmiu latach pracy w lubelskiej spółdzielni przyjąłem propozycję zorganizowania Okręgu PZN-u w Częstochowie. Byłem tam przez dwa lata kierownikiem biura. Kolejnym miejscem mojej pracy stała się częstochowska spółdzielnia niewidomych "Renoma".  

W końcu pod wpływem zmian ustrojowych, uzbrojony w odwagę, jaką dały mi wcześniejsze doświadczenia zawodowe, postanowiłem wraz z synem założyć firmę. Początkowo imaliśmy się dosłownie każdej pracy. I tak, zatrudniając możliwie najlepszą kadrę, organizowaliśmy kursy maklerskie. Przygotowaliśmy do egzaminu przed Komisją Papierów Wartościowych około 100 osób. Zdecydowana większość kursantów zdała egzamin pomyślnie. Ci, którym się to nie udało, wykorzystując zdobyte umiejętności, z powodzeniem grają na giełdzie.  

Innym rodzajem działalności była pomoc firmom w uzyskaniu statusu zakładu pracy chronionej. Nie boję się trudniejszych zagadnień, np. przekształcenia formy własności przedsiębiorstw lub obrotu nieruchomościami.

Jeszcze w roku 1993 zarejestrowałem kancelarię prawniczą. Pozwala mi to na doskonalenie się w wyuczonym zawodzie, a jednocześnie stwarza okazję do pomocy ludziom w ich walce ze wszechpotężną biurokracją. Nierzadko udzielam bezpłatnych porad członkom PZN-u."  

 By móc sprostać tym niebagatelnym zagadnieniom zatrudnia Pan zapewne kilkanaście osób?

"Nic podobnego. Właścicielem, a jednocześnie pracownikiem jestem ja sam, a jedyną zatrudnioną osobą jest moja asystentka. To w zupełności wystarcza."

 Jakie metody pracy stosuje Pan, aby być wydajnym i kompetentnym fachowcem?  

"Nie do pomyślenia jest praca prawnika bez komputera. W biurze mam zainstalowane dwie bazy prawnicze Lex i Omega. Bardzo przydatnym urządzeniem jest dla mnie w dalszym ciągu mały, przenośny magnetofon. Mimo dominacji komputerów, trudno byłoby mi sprawnie funkcjonować bez pisma brajla. Daje ono możliwość niezależnego sporządzania i odczytywania własnych, często dyskretnych notatek."

Prowadzenie firmy i stałe uzupełnianie wiedzy prawniczej chyba wypełnia Panu czas po brzegi i trudno znaleźć energię na cokolwiek innego?

"Przeciwnie. Znaleźliśmy również czas na wychowanie trojga dzieci. Ponadto, żona jest z wykształcenia ogrodnikiem. Przed kilkunastoma laty zakupiliśmy pod Częstochową działkę, na której rozwinęliśmy plantację owoców i warzyw. Dzięki wysokiej jakości uzyskiwanych plonów zdobyliśmy uznanie sąsiadów. Nie chcąc być gorszym od żony, starałem się wykonywać samodzielnie jak najwięcej prac przy remoncie i rozbudowie zakupionego domu. Brakującą wiedzę uzupełniałem sięgając do poradników lub pytając specjalistów. Sąsiedzi obserwowali mnie nieufnie. Po roku zaczęli przychodzić do mnie po poradę."  

A więc i ten egzamin zdał Pan pomyślnie?  

"Myślę, że tak. Ale przecież całe nasze życie jest nieustającym egzaminem."  

Biuletyn Informacyjny styczeń  2001