Diariusz z konferencji

                           albo

                   Pamiętnik z Muszyny

Rudolf Wysocki

3 stycznia godzina szósta rano na stacji kolejowej w Muszynie. Oprócz mnie - moja żona na zwolnieniu chorobowym i za zezwoleniem lekarskim oraz pani Wanda Szmitowa, od wielu lat pracująca u nas w Bytomiu, bibliotekarka brajlowskiej biblioteki . Za mną, jak nieodłączny cień, kolega Sztyfcik. Nie znoszę tego złośliwego człowieka, popisującego się w "Pochodni" swą zjadliwą satyrą. Ale trudno. Przepełniony pociąg z ciepłym przedziałem, w którym przegadaliśmy całą noc, zniknął w stronie Krynicy. Jest ogromna cisza. Ktoś otwiera drzwi, pytając o moje nazwisko, powiedziałem je. Za chwilę ma być samochód. W rannym brzasku jedziemy, płacimy trzydzieści złotych, co prawda za wygodną taksówkę, i za chwilę wita nas tubalnym głosem znany wszystkim i popularny Wancar. Któż nie zna kierownika domu wczasowego z jego białą laseczką w ręku?

Jemy jęczmienną kaszę i idziemy spać.

4 stycznia. Szalenie mi się podoba ten nasz dom w Muszynie. Doskonałe rozplanowanie pomieszczeń. Szerokie schody i korytarze. Urządzenia kąpielowe, wanny i natryski. Idealnie działa centralne ogrzewanie. W pokojach i na korytarzach ciepło, może nawet zanadto. W każdym pokoju umywalka z zimną i stale gorącą wodą. Wszystko odnowione i odmalowane w listopadzie. Rano po śniadaniu, [Sztyfcik zauważa, że za dużo salcesonu, za mało szynki] idziemy do miasta. Pół godziny drogi wzdłuż Popradu i toru kolejowego. Jest wspaniałe zimowe słońce, śnieg skrzypi, a mróz szczypie. Stanowczo staję się zwolennikiem zimowych wczasów i urlopów.

Konferencja ma się zacząć dopiero od szóstego stycznia. Mamy więc trochę czasu. Na miejscu już są: Michalak z ręką na temblaku, bo rozbił się na ślizgawce, jest też kapitan Silhan i Oczkowska z Krakowa. Ci siedzą do późnej nocy nad referatami. Przednia straż konferencji. Jako normalni wczasowicze tylko dwaj amatorzy zimy w Muszynie: Bartoszewski z Gdańska i Ruszkiewicz z Krakowa. Trochę mało, ale może to straż przednia zimowych wczasów w naszym muszyńskim ośrodku. Z Warszawy przyjeżdża dr Ewa Grodecka - teoretyk z Zarządu Głównego od spraw niewidomych. Wkręca silną żarówkę, rozkłada się ze swym papierami i zabiera się do roboty.

5 stycznia. Zwiedzamy stary kościółek i słuchamy w nim kolęd. Po południu jasełka w Domu Zdrojowym. Zespołowi artystycznemu patronuje ksiądz proboszcz, a bilety -jak informują afisze - można nabywać w prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Oto piękny przykład koegzystencji. Przedstawienie z przerwami trwa bite pięć godzin. W czasie jednej długiej przerwy kupujemy w bufecie torebkę z pralinkami, zamkniętą metalową klamerką. Odwijam klamerkę i poznaję brajlowskie "pryszczyki" ze starych matryc w naszej drukarni w Warszawie. To produkcja metalowego warsztatu z Bytomia. Ze wzruszeniem macamy i oglądamy maleńką metalową plombkę.

Na scenie tymczasem jasełkowe widowisko. Z komentarzy i uwag sąsiadów na widowni dowiadujemy się różnych szczegółów. Oto scena Zwiastowania: Matka Boska modli się na klęczniku z książeczki do nabożeństwa. Dookoła słychać szepty: to córka tej garbatej z Ogrodowej ulicy. Zjawia się anioł, który przy akompaniamencie skrzypiec śpiewa bardzo ładnie Ave Maria. Słychać półgłosem robione uwagi, że to kasjerka z kolejowej stacji w Muszynie. Z kolei w ten sam sposób dowiadujemy się, że Żyd jasełkowy to pomocnik maszynisty kolejowego, a Herod - to urzędnik celny. Heroda wyzywa, krzycząc do niego: "ty podły morderco!" jego żona, która, jak się okazuje, jest kierowniczką sklepu Samopomocy Chłopskiej. Diabłem natomiast jest naczelnik straży pożarnej, zresztą zupełnie słusznie, albowiem, gdy wpada na scenę, koło herodowego tronu wybucha czerwony płomień ognia. Te i inne okoliczności urozmaicają oczywiście ogromnie przedstawienie. Przez trzy dni sala jest nabita.

Na marginesie refleksja. Jakie powodzenie miałyby dobrze zmontowane imprezy estradowe naszych zespołów artystycznych, instrumentalnych, wokalnych i recytatorskich, pomyślane jako całość z dwugodzinnym występem. Oto pomysł: zakwaterowanie w Muszynie i występy - Muszyna, Krynica, Żegiestów, Nowy Sącz, a może i gdzie indziej. W tej głuchej pustce zimowego sezonu, przy tym głodzie przeżyć kulturalnych, czy zdajecie sobie sprawę, jakie mogłoby być oddziaływanie naszych zespołów i efekty nie tylko zresztą moralne.

Wracamy z tymi myślami późno wieczorem do domu. Wielki sputnik ziemi - Księżyc - świeci nad dymiącym parą Popradem. Jest cudowna cisza. W pokoju zastajemy zostawioną dla nas kolację. "Znowu salceson", mruczy Sztyfcik, "w dodatku całkiem niesłony" - dodaje moja żona. Pani Szmit proponuje czytanie, ale o tym szkoda gadać. Zasypiamy jak susły.

6 stycznia. Przybywa Warszawa: kierownik działu kulturalno -                                                               oświatowego - Stanisław Błaszczyk i sekretarz Zarządu Głównego - Jan Trznadel, redaktorki - Stańczakowa z "Pochodni" i Banasiówna z "Naszego Świata" oraz Spychalski - kierownik Biblioteki Centralnej; z pracowników widzących biura Zarządu Głównego - kolega Pietrzyk, ze Szczecina - prezes oddziału - Pokrzywnicki i Grek z krwi i kości - kolega Alekos Stefanidis, z Przemyśla - Szymański, wreszcie z Łodzi - mgr Gołąb i popularny Zbyszek Bartochowski. Czekalski, który dźwiga osobiście dwa magnetofony i ociemniały adwokat - mecenas Abłamowicz przyjeżdżają innym pociągiem z Krakowa wraz z mgr Skotnicką. Z Zakładu w Owińskach przybywa mgr Jan Dziedzic, specjalista w dziedzinie wychowania fizycznego, wraz ze swoją żoną - lekarką okulistką.

Jednocześnie nadchodzą  wiadomości, że nie przybędą: dr Dolański, który po wyczerpujących trudach podróży po Anglii i Francji nie uzyskał zezwolenia na wyjazd do Muszyny, mjr Wrzosek, Sękowski i Stój -  kandydaci w wyborach do rad narodowych. Rzecz zrozumiała - wybory niedaleko. Ale okazuje się również, jak niefortunnym był wybór terminu muszyńskiej konferencji. Nie mogą przybyć niewidomi nauczyciele, bo kończą właśnie dwutygodniowe ferie zimowe, a także studiujący w wyższych szkołach. Nie będzie więc ani Stepka z Wrocławia, ani Szyszki z Łodzi - nie mówiąc już o innych, bo nie znam dokładnie listy zaproszonych. Ziemba z Łodzi jest chory. Dlaczego nie przyjedzie Stanisław Żemis, nie wiem. Na kilka dni mają też przybyć wiceprezes Zarządu Głównego - Madej, prezes ZSN - Stanisław Łuka i Poleski z Krakowa. Dr Dolański i Żemis nadesłali jednak swoje referaty do prac konferencji.

Zaczyna się wielki ruch. W południe na krótkim zebraniu obecnych członków Zarządu Głównego sekretarz Trznadel informuje o zaniechanym co prawda, ale jeszcze wczoraj aktualnym pomyśle prezydium Zarządu Głównego odwołania zjazdu i konferencji. Przekazuje sugestie prezydium, aby skrócić przygotowaną już całkowicie konferencję do siedmiu dni. Krótka i przykra konsternacja. Wszyscy jednak jednomyślnie postanawiają zachować w pełni zamierzony i przygotowany program. Nikt nie rozumie sensu tego rodzaju pociągnięć, skoro na tyle czasu przedtem zapadły wiążące decyzje prezydium. Wszędzie wyczuwa się oczekiwanie, a w pokojach praca przy wykańczaniu referatów i dyskusje.

7 stycznia. Rano przy śniadaniu kierownik Wancar przekazuje do wiadomości regulamin Domu Wczasowego PZN w Muszynie. Zdanie "zabrania się używania napojów alkoholowych oraz uprawiania gier hazardowych, itp." powoduje prośbę kolegi Sztyfcika o wyjaśnienie, co oznaczy i jak należy rozumień owo końcowe "itp.". W jadalni wybuch śmiechu. Kierownik Wancar z niezmąconą powagą wyjaśnia, co znaczy to "itp.". On dobrze wie i dobrze wiedzą wczasowicze, którzy byli na poprzednich turnusach. Domyślam się, że chodzi tu o jakieś bardzo subtelne sprawy, pełne poezji i romantyzmu. Sztyfcik kuksa mnie w bok, co oznacza, że czuje i myśli tak samo.

Po południu rozpoczynają się tu już rzeczy poważne. Kolega Michalak otwiera konferencję i podkreśla, że ma ona na celu pierwsze przygotowanie materiałów na Trzeci Krajowy Zjazd PZN. W szeregu referatów i dyskusji mają się wyłonić nowe kierunki działania PZN na przyszłość. Pierwsze dwa referaty dr. Dolańskiego i kpt. Silhana obrazują sytuację organizacyjną, pracę zawodową i warunki socjalne niewidomych za granicą, w ujęciu porównawczym do sytuacji niewidomych w Polsce. Referat Silhana obejmuje to zagadnienie odnośnie ZSRR, państw demokracji ludowej i Chińskiej Republiki Ludowej; referat dr. Dolańskiego  - te same materiały z Anglii i Francji. Referaty mają charakter raczej sprawozdawczy. W dyskusji zatrzymujemy się nad tymi szczegółami, które mówią o wprowadzeniu w szkołach dla dzieci niewidomych specjalnie opracowanych programów i metodyki rozwijania orientacji przestrzennej i prawidłowego rozwoju konstytucjonalnego niewidomych dzieci.

Referat dr. Dolańskiego jest bardzo wyrazisty i plastyczny. Wyczuwa się korzystny wpływ bezpośredniej osobistej konfrontacji. W związku z tym w dyskusji podkreśla się też korzyści, płynące z takich samych kontaktów z innymi krajami.

8 stycznia. Drugi dzień konferencji. Dwa referaty: pierwszy Błaszczyka, drugi Żemisa na temat zagadnień wychowawczych, oświatowych i kulturalnych. Referaty opracowane starannie i niezmiernie ciekawe. Błaszczyk trafnie analizuje przyczyny zastoju i zniechęcenia. Żemis trafia w istotę zagadnienia, które ostatnio nurtuje coraz bardziej wśród myślących niewidomych - wobec panoszącego się chuligaństwa i pijaństwa oraz marnotrawienia zarobionych pieniędzy Żemis stawia pytanie, czy czynniki państwowe i społeczne, przyglądając się temu, nie zaczną zastanawiać się nad celowością i słusznością ulg podatkowych, zwolnienia od podatku od wynagrodzenia dla niewidomych, wyłączności produkcji i innych świadczeń i przywilejów.

Że referaty poruszyły sprawy o dużej wadze, świadczy  fakt niezmiernie gorącej dyskusji, która za zgodą wszystkich przeniosła się aż do późnych godzin po kolacji. Zanotować należy wniosek o dotarcie z treścią  tych referatów do wszystkich niewidomych w PZN.

8 stycznia. Referat mgr. Jana Dziedzica z Owińsk o wpływie wychowania fizycznego na życie niewidomych staje się sensacją dnia. Referat udowadnia na podstawie przeprowadzonych przez niego badań zróżnicowanie między dziećmi niewidomymi od urodzenia, a dziećmi, tracącymi wzrok w wieku późniejszym. Różnice te dotyczą na przykład wagi i wzrostu oraz ogólnej postawy ciała z pochyleniem głowy jako objawów, charakterystycznych dla niewidomych dzieci, co niestety pozostaje często u niewidomych i w wieku późniejszym.

Mgr Dziedzic analizuje następnie wpływ ślepoty na występujące u niewidomych objawy lekceważenia sobie życia, apatii życiowej i nerwowości, co obserwujemy szczególnie często u jednostek smutnych, mieszkających w internatach. Stwarza to podatny grunt do marnotrawienia zarobionego grosza, do alkoholizmu i aspołecznej postawy wobec środowiska. Na tle tych rozważań mgr Dziedzic rozwija program wychowania fizycznego i wskazuje metody wychowawcze w tej dziedzinie życia. Podkreśla szczególną wartość pływactwa i małej turystyki pieszej - wycieczek niedzielnychoraz dziesięciominutowych przerw w pracy na lekką i wolną gimnastykę.

Dyskutanci kończą dziś swe wywody w zakreślonym terminie może dlatego, że przewodniczący - którym z reguły jest codziennie referent - bardzo energicznie i sprawnie poprowadził tego dnia dyskusję. Można było także przy tym czegoś się nauczyć. Byłbym zapomniał, że z referatem mgr Dziedzica połączył również dziś swój referat Michalak - referat na temat stanu zdrowotności niewidomych i środków poprawy. Michalak swoje gęsto naszpikowane procentami i liczbami dane statystyczne opiera na - jak sam stwierdza w referacie - wywiadach i ankietach, przeprowadzonych wśród trzydziestu niewidomych osób w dwóch miastach. Sztyfcik - jak zawsze - siedzi koło mnie i oblicza, ile to wypadada niewidomych z liczby trzydzieści, jeżeli - jak podaje referent - osiem procent z nich pije wódkę, siedemdziesiąt pięć procent nie myje zębów, a dziewięćdziesiąt pięć procent myje nogi rzadziej niż raz w tygodniu, itd, itd. Najtrudniej mu jednak obliczyć jeden procent z trzydziestu niewidomych, który - według danych referatu - robi kąpiel całego ciała dwa razy w tygodniu. Uśmiecham się na te skomplikowane obliczenia i przypomina mi się znana anegdota z brodą o tym, że są trzy rodzaje kłamstwa: pierwsze - to kłamstwo od niechcenia, ot, tak sobie, dla żartu, drugie - to kłamstwo gorsze, z premedytacją, dla złego celu, ale trzecie, najgorsze - to statystyka.  Sztyfcik tymczasem obliczył: jedna trzecia niewidomego - jako jeden procent. Szepczę mu tylko, żeby nigdzie nie rozgłaszał, w których to dwóch miastach w Polsce dzieją się te wszystkie straszne rzeczy.

10 stycznia. Dzień dzisiejszy stoi pod znakiem kobiet. Szkoda, że dzisiejszy referat Oczkowskiej z Krakowa i drugi -    Stańczakowej nie zostały nagrane na taśmy magnetofonowe przez Czekalskiego. Przez kilka pierwszych dni z anielską cierpliwością i dobrotliwym uśmiechem przegrywał on na swoim magnetofonie nagrane fragmenty dyskusji przysłuchującym się ciekawie swojemu głosowi ich uczestnikom. Nawiasem mówiąc, Czekalski nagrywał również do późna wieczór inne rzeczy, jak pogawędki, anegdotki Błaszczyka, które odtwarzane na gorąco w głośniku dawały sporo zabawy i śmiechu.

Oczkowska w swym referacie na temat spraw dziewcząt i kobiet niewidomych odsłoniła nam jak gdyby zasłonę spraw nieznanych, pokazując w pracowicie zebranych i plastycznie przedstawionych obrazkach z życia dolę i niedolę dnia powszedniego młodej dziewczyny w internacie i zamężnej niewidomej z małymi dziećmi - i wreszcie - co może nastąpiło po raz pierwszy - nieszczęśliwej, opuszczonej, samotnej, starej kobiety. Użycie tej metody, w dodatku w sposób literacko - artystyczny, dało w rezultacie coś w rodzaju reportażu. Słuchano go w głębokim milczeniu, a wrażenie niektórych fragmentów było wprost wstrząsające. Oczkowska i Stańczakowa miały najwięcej dyskutantów na temat swoich referatów, a dyskusja przeciągnęła się do dziesiątej wieczór.

Chociaż Banasiówna słusznie zauważyła, że praca Oczkowskiej jest raczej materiałem do referatu i że całość była bardzo w aspekcie niewidomych kobiet, natomiast pomijała aspiracje do innych dążeń i pragnień w życiu, to jednak należy przyznać referatowi duży ciężar gatunkowy i dużą wartość. Krytycznie również odniesiono się w dyskusji do zbyt może utopijnych marzeń o balkonach w mieszkaniach, lodówkach, elektroluksach i telefonach. Przypomina to trochę marzenia starego Baryki z "Przedwiośnia" o szklanych domach.

Słusznym był wniosek dyskusji, aby materiały zebrane przez autorkę, ujęte w odpowiednią formę, opublikować.

Trochę inaczej stawia niektóre sprawy kobiet Stańczakowa. Nie widzi ona małżeństwa i macierzyństwa jako elementów warunkujących pełnię życia dla niewidomych kobiet. W tym punkcie stanowisko jej pokrywa się ze stanowiskiem Banasiówny. Notuję to, ale czy mam rację - nie jestem tego pewien. Jutro dalszy ciąg konferencji. Czy będą to dni o tak dużym napięciu jak dzień dzisiejszy?

11 stycznia. Wczoraj przyjechał z Bydgoszczy Winnicki. Zawsze podziwiałem tego nestora naszego aktywu. Gdy przemawia swym grzmiącym głosem z właściwym sobie humorem, z charakterystycznym zwrotem głowy w kierunku, w którym mówi, słucha się go z niekłamaną satysfakcją. Wczoraj przybył też Łuka, prezes ZSN. Dziś mówi mgr Skotnicka z Krakowa o eugenice, szczególnie w odniesieniu do ślepoty u dzieci rodziców niewidomych. No cóż, dobrze by to było, gdyby zabierający się do zawarcia związku małżeńskiego niewidome i niewidomi posłuchali o tym. Posłuchali i zapamiętali. Ilu czasem tragedii oszczędziłoby się i ojcom, i matkom, i mającym się narodzić dzieciom, gdyby lekarz decydował, czy w tym małżeństwie ma być dziecko, czy nie.

Miał być dzisiaj profesor Wilczek z Krakowa. Niestety, nie przybył z powodu jakiejś wizyty okulistów rumuńskich. Sytuację ratuje żona mgr. Dziedzica - lekarka okulistka, obecna tu cały czas ze swym mężem. Codziennie przez cały czas przysłuchuje się uważnie przebiegowi zebrań. Dzisiaj cierpliwie i wyczerpująco udziela najrozmaitszych fachowych wyjaśnień w kwestiach, będących tematem dnia.

Rozmawiam z nią w czasie przerwy. Stwierdza , że nałogowy alkoholizm rodziców może sprowadzić takie zmiany w organizmie, iż w pewnych przypadkach matka, zachodząc w ciążę, może urodzić dziecko ślepe. Dzisiejsza dyskusja nie bardzo mi się podoba. Zjawisko dość często spotykane u nas.

Zjeżdża się z tematu i gada o innych rzeczach, na przykład o profilaktyce w chorobach oczu.

12 stycznia.  Niedziela. Na dworze zrobiło się ciepło, świat jak gdyby poszarzał i nie ma już mrozu.

Michalak jako kierownik zespołu ma sporo kłopotu, jak zmieścić obfity materiał obrad w czasie. Chciał nam dzisiaj wpakować jeden wykład z dyskusją. Ustąpił jednak wobec zwartego frontu jedności narodu. Kupujemy sobie wobec tego dziesięć butelek muszyński "Milusi" i idziemy do pokoju czytać. Ja, niestety, nie mam spokoju, bo odwalamy zebranie komisji socjalnej Zarządu Głównego, na którym dzisiaj rozpatruje się i załatwia rozdział dziewięciuset zegarków dla oddziałów. Omawiamy też niektóre sprawy muszyńskiego ośrodka. Jutro załatwi to prezydium Zarządu Głównego, na które przyjechał Madej. Jest on obecny na zebraniu komisji. Ma jutro wygłosić referat na temat wzajemnego stosunku do siebie ludzi niewidomych i widzących.

Po kolacji zaaranżowana potańcówka. Całą orkiestrę stanowi akordeon, a w miarę fantazji Bartochowskiego - również fortepian, na którym gra, jak zawodowiec. Zabawa trwa do jedenastej wieczorem, a kończy ją nieubłagany Wancar.

13 stycznia. Madej, omawiając w swym referacie współżycie na co dzień pomiędzy niewidomymi a widzącymi, twierdzi, że on osobiście nie widzi żadnej różnicy w ustosunkowaniu się do niego jako do widzącego, a obecnie - do niewidomego. To jego twierdzenie podważają jednak inni w dyskusji, dowodząc, że tak nie jest. Na szczeblu pozycji społecznej Madeja i jego pracy zawodowej - twierdzą - to może tak być, ale w zasadzie społeczeństwo widzące nie uważa jeszcze niewidomych za jednostki równorzędne w pracy i życiu.

Mgr Gołąb jako adwokat z zawodu w referacie opracowanym jasno i prosto, a jednocześnie interesująco, zajął się przedstawieniem norm i przepisów prawnych. Specjalnie ciekawe były szczegóły, dotyczące na przykład stosunku prawnego, jaki  zachodzi między niewidomym, a jego przewodnikiem. Ciekawe też były uwagi o odpowiedzialności niewidomego za szkodę, spowodowaną przez psa - przewodnika.

14 stycznia. Z Krakowa przyjechał Poleski i Piekus, a z Warszawy - Jursz. Po południu Poleski ma referat o budżecie  domowym niewidomego. I sam referat, i dyskusja po nim nie doprowadziły do jakiegoś sprecyzowania sposobu podziału dochodów miesięcznych pracującego niewidomego. Jedno stwierdzają wszyscy - oczywisty zresztą fakt - że w budżetach domowych niewidomych dużą pozycją są wydatki, nie występujące w budżetach ludzi widzących. Są to wydatki, związane z koniecznością opłacania najrozmaitszych usług ze strony osób widzących, jak: przewodnicy, lektorzy albo wynagrodzenia za różne czynności, do których potrzebny jest wzrok.

Kolejny w tym dniu referat dr Ewy Grodeckiej jest twardym orzechem do zgryzienia. Ma on dać uzasadnienie i naukową podbudowę do projektowanego w PZN poradnictwa w różnych sytuacjach życiowych niewidomych. Referat został ujęty przez dr Ewę Grodecką jako traktat filozoficzny i jako taki nadawałby się do dyskusji i zajęcia jakiegoś stanowiska dopiero po przestudiowaniu go. Nie sposób było to uczynić po jednorazowym odczytaniu i wysłuchaniu referatu, jak to miało dziś miejsce. W tym też sensie wypowiedzieli się niemal wszyscy. Mgr Skotnicka z Krakowa z zawodowym przygotowaniem z zakresu psychologii częściowo potrafiła uzupełnić referat bardziej przystępnymi sformułowaniami. I to jednak nie bardzo pomogło. Dyskusja na temat referatu dr Grodeckiej była jednak prowadzona z dużym temperamentem i miała momenty bardzo emocjonujące.

Kierownik działu szkolenia w ZSN - Irena Szmid postawiła  w dyskusji tezę, że jeżeli chodzi o zagadnienie poradnictwa, tylko niewidomy może czynić to z pożądanym efektem w stosunku do drugiego niewidomego. Krytycznie ocenia ona również możliwości praktycznej realizacji wniosków, jakie będą wynikać z różnych udzielanych życiowych porad i wskazań poradnictwa. Argumentacja Szmidówny jest bardzo trafna.

W dyskusji jednak na ogół uznano potrzebę wprowadzenia poradnictwa na razie jako pewnego rodzaju eksperyment.

15 stycznia

Całe dzisiejsze popołudnie nasza współtowarzyszka z Chorzowa - Wanda Szmitowa porządkuje ze Spychalskim brajlowską i czarnodrukową bibliotekę ośrodka. Uzgodniła, że biblioteka brajlowska będzie otrzymywać wszystkie nowości wprost z Warszawy. Po południu mamy referat Trznadla, a po nim Banasiówny, która, co dzieje się po raz pierwszy, sama czyta swoją pracę, napisaną brajlem. Czyta zresztą bardzo dobrze. Referaty zajmują się kwestią, czy niewidomi, jako grupa społeczna, mają opierać swój byt i działalność organizacyjną tylko na własnej pracy i pomocy państwa, opartej na przepisach ustaw i rozporządzeń, czy też mają włączyć do tych spraw środki i świadczenia ze źródeł, względnie pobudek o charakterze charytatywnym. Zdania są podzielone. W zasadzie jednak wszyscy się zgadzają z tym, że nie należy szukać pieniędzy, pochodzących z pomocy charytatywnej. Zgodnie wypowiadamy się za tworzeniem stowarzyszeń lub kół przyjaciół niewidomych i korzystaniem z pomocy lub opieki z tej strony z wyłączeniem świadczeń pieniężnych. Wieczorem w pokoju Grodeckiej i Skotnickiej krakowiacy mają swoje zebranie krakowskiej komórki tyflologicznej.

Zaciętą dyskusję słychać aż przez ścianę. Nie przerywa jej nawet nagłe zgaśnięcie światła w całej Muszynie. To nawala elektrownia, a także motor, ciągnący wodę do urządzeń wodociągowych - zaczyna nam to już nazbyt dokuczać. Wancar denerwuje się tymi awariami, ale wszystko ma swoje dobre strony. Dr Grodecka twierdzi, że gdy nie ma wody, poprawia się kompot, a Sztyfcik - że ciemność zbliża ludzi. To też racja.

16 stycznia. Dzisiaj na wstępie Silhan komunikuje o liście z pozdrowieniami dla uczestników obrad, jaki otrzymał od Maksa Schoefflera z Drezna - autora znanej książki pod tytułem: "Niewidomy w społeczności ludzkiej" - tytuł oryginału niemieckiego to: "Der Blinde in Lebendes Volkes". Silhan zaświadcza, że książka ta ma wyjść w języku niemieckim, ale także ma być tłumaczona na język polski. W sali brawa. Zawiadamia nas również o liście z pozdrowieniami dla wszystkich od naczelnego redaktora wydawnictw brajlowskich PZN - Sylwestra Grochowskiego.

Dzisiejszy referat dr Ewy Grodeckiej wprowadza nas w zagadnienia oddziaływania naszego Związku na ludzi, tracących wzrok. Chodzi tu o wpływ i pomoc w moralnym znaczeniu tych słów, dla ludzi, którzy tracą wzrok w wieku dojrzałym. Nie wydaje mi się tu realna koncepcja tworzenia przy klinikach okulistycznych specjalnych, jednoosobowych placówek wyszkolonych specjalistów dla tak zwanej terapii zajęciowej dla świeżo ociemniałych osób. Stoję na stanowisku, aby PZN nie występował w tym przypadku w roli grabarza ostatnich nadziei dla ludzi, tracących wzrok. Żyją oni przecież zawsze jakąś nadzieją.

17 stycznia. Myślałem, że będzie to tylko raz, ale trwa już trzeci dzień, więc prawdopodobnie zostanie na stałe. Wancar wpadł na pomysł pewnego rodzaju hejnału - pobudki. Rano o godzinie siódmej cały personel domu z jednym mężczyzną, który nazywa się Henio i gra na akordeonie, maszeruje korytarzami i grą i pieśnią masową, jak na przykład "Świt chłodem nas wita i rosą", budzi w ten sposób wszystkich. Bardzo to jest oryginalne i piękne, ten śpiewający dziewczęcy zespół. Koniecznie powinno to zostać na stałe. Tyle, że wczoraj fałszowali, że nie daj Boże.  

Jursz został ze swym referatem na ostatni dzień, jak na deser. Ten spec od wszystkich zagadnień zasadniczych postawił szereg spraw, które znowu musimy przetrawić dla przyszłego Trzeciego Zjazdu Krajowego PZN. Przyznano więc rację postawionej tezie, że w razie, gdy w zarządzie oddziału nie ma odpowiedniego kandydata urzędującego członka z wyboru, można go wybrać w drodze nominacji. Zgodzono się na możliwość pełnienia przez osoby widzące funkcji społecznych pełnomocników PZN w odległych miejscowościach, gdzie nie ma warunków dla koła lub grupy, a jednak są niewidomi, którym trzeba pomóc. Po długiej i gorącej dyskusji zdecydowano wreszcie, ażeby zaniechać koncepcji wprowadzania do Związku, jako odrębnej grupy, członków tak zwanych słabowidzących i związanej z tym odpowiedniej zmiany nazwy Związku.

Natomiast wskazano słusznie na fakt, że do Związku przedostali się tu i ówdzie ludzie, którzy nie mają żadnych podstaw, aby zostać członkami PZN. Są to tacy, co to podobno nawet jeżdżą na motocyklach, lub wskoczywszy ruchem skoczka do jadącego tramwaju, wyciągają legitymację PZN do konduktora, a potem zabierają się do czytania gazety. Czy to jest prawda czy nie - nie wiem, ale racja, że trzeba z tym zrobić porządek. W sprawach członkostwa PZN dla osób widzących, zdecydowano się na konieczną w tym wypadku odrębną formę legitymacji członkowskiej. Dopływ większej liczby widzących będzie korzystny dla obsady mandatów i stanowisk skarbników w zarządach i sekretarzy w komisjach rewizyjnych.  Do tych funkcji potrzebne są jednak oczy. I wreszcie pewne dawno nurtujące projekty działalności gospodarczo - produkcyjnej Związku. Własne zakłady pracy, warsztaty szkoleniowe, itp. Daleka to, mglista przyszłość. Myśleć o tym można, ale jeszcze nie czas na to.

Tak wyczerpano program tej konferencji, prowadzonej częstokroć przy gorących dyskusjach i męczących dociekaniach, zmierzających do znalezienia złotego środka na uzdrowienie tylu, tylu jeszcze potrzeb i bolączek.

Obrady zamyka Michalak zwykłą formułką podziękowania za wkład pracy. Ten i ów odjeżdża już dzisiaj, chociaż jutrzejsza sobota przeznaczona jest na odpoczynek. Jesteśmy też rzeczywiście zmęczeni. Napięcie uwagi dzień w dzień na poznawanie rzeczy nowych, często wprost zaskakujących swą tematyką oraz przydługie dyskusje - to jednak wyczerpuje.

18 stycznia. Rano hejnał - pobudka, tym razem "Szła dzieweczka do laseczka", co nas ze Śląska szczególnie przyjemnie budzi. Nawet więcej, niż świadomość, że dziś "nic nie robimy". Jedziemy więc do Krynicy. Niektórzy chodzą tam na piechotę - dziesięć kilometrów wycieczki do perły zdrojów polskich - to też swego rodzaju atrakcja.

19 stycznia. Wracamy do domu. Porządkujemy nasze sądy i wrażenia. Z pstrokacizny referatów i dyskusji wyłania się, niby synteza, wielki temat Trzeciego Krajowego Zjazdu PZN.

Niepoprawny Sztyfcik, jak przekorny chochlik, krytykuje. Nic nie było o wydawnictwach brajlowskich i nic a' propos "niewidomy i radio". Z kieszeni wyciągam jedyną pamiątkę - zbiorową fotografię grupy uczestników. Dopiero teraz mamy czas dokładnie je obejrzeć. Nagle od widzących aż do nas wybucha śmiech. Nasz kochany kolega Sieciarz - personalnik Zarządu Głównego, siedzi sobie na ławeczce z innymi w pierwszym rzędzie, ręce położył na kolanach, a na nogach domowe kapcie i skarpetki, naciągnięte na spodnie. Wokół - śnieżna zima. Te domowe pantofle w śnieżnym krajobrazie i naciągnięte na spodnie skarpetki, uwiecznione na wieki wieków na fotografii są kapitalne. Oto sroga zemsta sprawiedliwego losu za listę obecności i surową dyscyplinę codziennej frekwencji uczestników, konkluduje Sztyfcik.

W przedziale wesoły śmiech, a pociąg pędzi w stronę Krakowa.

 

Pochodnia, luty 1958