Spadkobiercy

Zofia Krzemkowska

 

28 grudnia 1981 roku zmarł prof. Henryk Mikołajczak - muzyk, „artysta gry na fortepianie”, szczególnie zasłużony w dziedzinie umuzykalniania niewidomych. Przeżył sześćdziesiąt jeden lat.  

Henryk Mikołajczak urodził się 15 lipca 1920 roku w Inowrocławiu. Z Kujawami i Pomorzem był związany przez całe życie. W Inowrocławiu zdobył początkowe umiejętności gry na fortepianie i skrzypcach. Tam również spędził lata okupacji. Był wychowankiem, a później nauczycielem bydgoskiego zakładu dla niewidomych. Pracował w nim od 1940 do 1979 roku (31 lat) jako nauczyciel muzyki i śpiewu. Równocześnie kończył zaocznie Wyższą Szkołę Muzyczną w Poznaniu pod kierunkiem Władysława Kędry, a także Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej, zdobywając dyplom, uprawniający do nauczania w szkołach dla niewidomych. Pracował również w Ośrodku Rehabilitacji Zawodowej ZSN oraz Spółdzielni „Gryf” w Bydgoszczy. Kierował zespołami instrumentalnymi i wokalnymi, między innymi „Bezalkami”, „Gryfinkami”. Jego zespoły uzyskiwały pierwsze miejsca w ogólnopolskich konkursach zespołów niewidomych, dochodziły do eliminacji centralnych piosenki radzieckiej w Zielonej Górze, reprezentowały PZN za granicą. Nagrał z nimi wiele audycji radiowych, przygotował setki koncertów propagandowych dla zakładów pracy, szkół, domów kultury.  

Mówił o możliwościach zainteresowania niewidomych muzyką i piosenką, szczególnie ciepło przyjmowaną przez słuchaczy. Wiele z tych utworów sam komponował. Nie przerażały go trudy wyjazdów. Był wszędzie tam, gdzie chciano go słuchać, gdzie czuł się potrzebny. Podczas tych wyjazdów nie tylko interesował się poziomem artystycznym wykonywanych utworów, ale był także najczulszym opiekunem małych wykonawców. Otaczał ich wręcz ojcowską troską. Uwielbiały go małe niewidome dzieci i starsza młodzież. Gdy odchodził na emeryturę, dwie małe dziewczynki codziennie przychodziły do pokoju nauczycielskiego, pytając:  - Dlaczego Pan od nas odchodzi? My nie chcemy innego Pana. - Nie rozumiały jeszcze słowa „emerytura”. Bały się, że Pan się na nie pogniewał. Nie chciały go utracić.  

Profesor Mikołajczak miał tysiące uczniów, późniejszych absolwentów szkół muzycznych, pracowników tych szkół, stroicieli fortepianów, członków zespołów, którzy właśnie jemu zawdzięczają pierwszy kontakt z muzyką, jej umiłowanie, odkrycie własnych zdolności i ukierunkowanie dalszej drogi życiowej. Teraz oni, na terenie całej Polski, kontynuują dzieło profesora, dając świadectwo jego dokonań. To oni ponieśli w życie jego miłość do muzyki, przekazaną wiedzę i mądre, dobre rady, jak żyć.  

Z chwilą założenia rodziny doszły profesorowi nowe obowiązki. Zajął się wychowywaniem trzech synów. Podziwialiśmy, jak na to wszystko znajduje czas: praca zawodowa, działalność społeczna, własna nauka i rodzina. Nie oszczędzał się.  

Nigdy nie chorował. Dzięki tym cechom, a zwłaszcza pracowitości, bezpośredniemu kontaktowi z ludźmi, osiągnął w życiu tak wiele. Zaledwie rok przebywał na zasłużonym odpoczynku emerytalnym.  

Jaki był ten jego ostatni, 1981 rok? Prześledźmy go wspólnie, w oparciu o osobiste wspomnienia, w świetle codziennych zdarzeń, które przybliżają nam postać profesora jako człowieka. Witaliśmy ten rok razem w Filharmonii Pomorskiej na koncercie sylwestrowym, nie przypuszczając, że będzie to ostatni koncert i ostatni sylwester profesora. Zimą przebywał w sanatorium w Kudowie, gdzie szczególnie cenił sobie spotkania z redaktorem Józefem Szczurkiem. Był to dla profesora rok podróży, jak gdyby chciał pożegnać drogie sercu miejsca: Kołobrzeg, Śrem, Poznań, Warszawę. Ostatnie wakacje spędził w ulubionym Tleniu w Borach Tucholskich. Wszędzie towarzyszyła mu żona Aleksandra. Wspólnie uczestniczyliśmy w ogólnopolskiej pielgrzymce niewidomych do Częstochowy, a potem w VIII Krajowym Zjeździe PZN, podczas którego profesor otrzymał wysokie odznaczenie: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. My, jego uczniowie najbardziej cieszyliśmy się tym sukcesem. Miał liczne odznaczenia, między innymi Medal Komisji Edukacji Narodowej, odznaki: PZN, Zasłużonego Działacza Kultury, Przyjaciela Dziecka, FJN.  

Ostatni raz zadzwonił do mnie 8 grudnia, wieczorem, na trzy tygodnie przed śmiercią. Ot, tak, by pogawędzić, zdać relację z minionego dnia, podzielić się uwagami z  posiedzenia okręgowej komisji wychowawczo - oświatowej, z którego właśnie wrócił. Zapytał o dawnych uczniów, pomógł rozwiązać jakiś problem pedagogiczny. Chciał się zwyczajnie pożalić, usłyszeć - jak powiedział - ludzki głos, skierowany wyłącznie do niego. Zakończył charakterystycznym: „trzymaj się, jutro będzie lepiej, panie dziejku”. Jego optymizm, pogodę ducha podziwiali wszyscy. Żadne przeciwności losu nie potrafiły go złamać. Zawsze znajdował wyjście z trudnej sytuacji. Dzwonił często przed ważniejszą dla siebie podróżą i po niej. Mieliśmy sobie dużo do powiedzenia. Obiecał, że zadzwoni przed świętami, aby złożyć życzenia. Nie zdążył. Podobnie jak nie zdążył już poprowadzić zespołu muzycznego przy bydgoskim okręgu PZN, o którym ostatnio tak wiele mówił. Marzył o wspólnym uczestnictwie w pielgrzymce do Rzymu. Oszczędzał na nią nawet pieniądze. Nie zdążył także popracować nad własnym repertuarem. Myślał, że kiedy upora się z pracą na rzecz innych, będzie miał wreszcie czas dla siebie. Odkładał osobiste plany na potem. Te liczne zamierzenia przekreśliła przedwczesna śmierć, która wszystkich zaskoczyła.  

Przyszła nagle. Chorował zaledwie tydzień. Odszedł cicho, wśród nocy, pogrążając bydgoskich niewidomych w żalu i bólu. Spoczął na cmentarzu komunalnym przy ulicy Artyleryjskiej w Bydgoszczy. Grudniowy, zimowy dzień zgromadził nad grobem Zmarłego rodzinę, licznych uczniów, współpracowników i przyjaciół. Świadczyło to o przywiązaniu i miłości, jaką cieszył się Profesor. Czerwień i zieleń wieńców, złożonych na grobie kontrastowały z bielą śniegu. Pożegnał Zmarłego duszpasterz niewidomych diecezji gnieźnieńskiej, ks. Benon Kaczmarek, który podkreślił dobroć profesora i jego szczególne osiągnięcia w pracy pedagogicznej.  

Już nie wykręcę numeru telefonu profesora, aby usłyszeć ciepły, pełen uśmiechu głos. Już nie posłucham jego przepięknej muzyki - recitalu pianistycznego. Szkoda! Pozostały tylko nagrania i skrzętnie przechowywane w pamięci myśli i słowa profesora. Będziemy do nich wracać niejednokrotnie, bo są tego warte. Dziś nieudolnymi słowami żegnamy Zmarłego, dziękując mu raz jeszcze za wszystko, co dla nas zrobił. Cześć Jego pamięci! Profesor Henryk Mikołajczak odszedł od nas, ale pozostali uczniowie, którzy są spadkobiercami jego dzieła.   

Pochodnia Wrzesień 1982