Inny punkt widzenia naszej związkowej rzeczywistości przedstawił dyrektor do spraw rehabilitacji w Zarządzie Głównym PZN - Józef Mendruń:

"Generalna teza naszej dyskusji jest taka, iż Związek nie nadąża za przemianami w kraju, zmniejsza się jego aktywność na wszystkich szczeblach. Nie jest to jednak specyfika jedynie naszego środowiska. Ludzie sprytni, zaradni, zdolni, rzutcy prą do przodu i dobrze sobie radzą. Jest to konsekwencją ogólnych przemian, co znajduje odbicie także i w naszej społeczności niewidomych. Można się natomiast zastanowić, czy ci zdolniejsi i sprytniejsi nie mieliby jakiegoś interesu we wspólnym działaniu na rzecz całego środowiska, a więc i tych słabszych?

Dziesięć czy dwadzieścia lat temu istotą PZN było dawanie zapomóg, pralek, odkurzaczy. Nie wymagało to wielkich specjalizacji ze strony pracowników czy działaczy, zaś z tego punktu widzenia Związek był atrakcyjną organizacją, do której warto było należeć. Dziś PZN powinien służyć niewidomym przede wszystkim usługami rehabilitacyjnymi, a nie socjalnymi i w tym kierunku należy szukać rozwiązań. Zgadzam się z tym, co powiedział mój przedmówca, iż konsekwencją przemian jest przesuwanie środków z Warszawy w teren, do władz lokalnych i że jednym z zadań powinno być nauczenie ludzi, jak zdobywać na naszą działalność pieniądze. Padło tu też stwierdzenie, że trzeba przygotować kilka nowych programów i wdrożyć je w życie. To prawda, nie dotyczy to jednak jedynie zatrudnienia, ale i innych dziedzin działania, na przykład rehabilitacji chorych na cukrzycę czy niewidomych z dodatkowymi kalectwami. Nie wszystkie te zagadnienia uda się rozwiązać lokalnie - muszą one być załatwiane w skali ogólnokrajowej.

Pieniądze są sprawą ważną, ale nie najważniejszą. Trudniejsze jest przygotowanie kadry odpowiednich specjalistów. Coraz bardziej odczuwalna jest potrzeba istnienia wysoko wyspecjalizowanych usług ze strony instruktorów rehabilitacji. Kto ich jednak ma przygotować i kto zatrudniać? Skąd wziąć pieniądze, by ich umiejętności nie zostały zmarnowane, często bowiem dzieje się tak, iż mimo że w kraju mamy około 300 wyszkolonych instruktorów orientacji przestrzennej, aktywnie pracuje jedynie 40.

I jeszcze jedno zasadnicze pytanie - federacja czy centralizacja? Według mnie w obecnej chwili nasze środowisko w ciągu najbliższych lat powinno być zainteresowane prezentowaniem zwartego, mądrego, ale jednolitego stanowiska na zewnątrz. Jesteśmy w obliczu ogromnych przemian prawnych. Różni ludzie przy tej okazji załatwiają swoje interesy, często kosztem najsłabszych. Jeśli teraz nie potrafimy wypracować i przeforsować mądrych koncepcji, możemy stracić bardzo wiele na długie lata. Musimy to jednak robić wspólnie, nie wyobrażam sobie bowiem, by potrafił to robić każdy okręg z osobna czy koło lub poszczególne organizacje sfederowane w jednym związku. To prawda, iż Związek jest zdominowany przez nadmiernie rozbudowany aparat pracowniczy, który niezależnie od reguł statutowych siłą rzeczy rządzi się regułami pracowniczymi. Szef Związku jest także jego szefem w sensie pracowniczym, co nie zawsze ułatwia samodzielność myślenia czy głosowania. Trzeba znaleźć z tej sytuacji wyjście, ale moim zdaniem nie jest nim powoływanie iluś tam związków i ich luźna federacja, przynajmniej przez te najbliższe najbardziej burzliwe lata.

W tej chwili podstawowym zadaniem powinno być sformułowanie nowych zadań dla kół, okręgów i Zarządu Głównego. To co robiło się dotychczas, w znacznej mierze jest już nieaktualne, są za to nowe zadania, wymagające zdefiniowania i egzekwowania. Kończąc moją wypowiedź chciałbym jeszcze raz powtórzyć mój apel - nie rozbijajmy Polskiego Związku Niewidomych, lecz szukajmy innych form działania, tak by każdy znalazł w naszej organizacji miejsce i ujście dla swej aktywności."

 Wojciech Maj z Katowic prowadzi własne biuro tłumaczy:

"To prawda, że aktywność Związku zmalała na wszystkich szczeblach działania. Ci aktywni zmuszeni są podjąć z konieczności życiowej pracę zarobkową i nie ma szans na to, by coś tu zmienić. W tej sytuacji Związek powinien zrezygnować z pełnienia roli dystrybutora środków i usług, a przyjąć na siebie zadanie dystrybutora informacji o środkach i usługach.

Jeśli chodzi o decentralizację, to ona się nie powiodła z tego samego powodu, gdyż ci, którzy kiedyś mogli sobie pozwolić na pracę społeczną, dziś muszą zarabiać na życie. Ci, którzy potrafią być aktywni, robią to na własny użytek, a nie dla innych. Stąd tak mało aktywności w kołach i okręgach i coraz mniej chętnych do pracy społecznej."

Janina Szef jest działaczką społeczną z prawdziwego zdarzenia, świetnym instruktorem rehabilitacji. Przez długie lata pracowała społecznie między innymi w kole w Zabrzu:

"Zgadzam się z panem Majem, iż po to, żeby działać, potrzebne są pieniądze. Od ludzi trzeba wymagać, ale za dobrą pracę należy godziwie płacić. Jestem przerażona tą malejącą aktywnością w terenie. Przecież my nawet nie wiemy, czego ten zwykły niewidomy od Związku oczekuje. Może pomogłaby w tym dobrze opracowana ankieta, rozesłana do niewidomych?

Narzekamy, że niewidomi nie mają pracy, natomiast wszystkie osoby, które ja znam, sprawne intelektualnie i dobrze zrehabilitowane, mają pracę i nie mają z tym problemów. Może na przykład udałoby się część osób zatrudnić w charakterze pracowników socjalnych, którzy penetrowaliby teren i pomagali właśnie tym mniej zaradnym, gdyż inni sami sobie poradzą".

Teresa Wuls - kierowniczka okręgu w Łodzi:

 "Niezupełnie zgadzam się z opinią, że Związek jest źle postrzegany przez niewidomych. Podam tu przykład choćby z ostatniego okresu. Kiedy przeprowadzana była akcja wymiany legitymacji i kiedy wprowadzono ulgi kolejowe, przynajmniej na moim terenie przekonałam się, że jednak Związek jest potrzebny, bo nikt dobrowolnie nie wypisał się z organizacji. Zwłaszcza ludzie starsi chcą tej integracji we własnym środowisku. Padło tu pytanie, czego ludzie oczekują od Związku. Za mało jest przeobrażeń w świadomości inwalidów wzroku, za mało informacji w kołach i okręgach o tym, że pewne świadczenia można uzyskać z innych źródeł niż Związek, na przykład z opieki społecznej. Potrzebne jest poradnictwo i może na nim właśnie trzeba się skupić. W okręgach powinni pracować wysokiej klasy specjaliści, znakomicie obeznani ze wszystkimi nowymi przepisami, którzy mogliby właściwie doradzić, jak się przekwalifikować, jak zdobyć dodatkowe umiejętności, by znaleźć swoje miejsce w życiu.

Terenowe ośrodki zatrudnienia i rehabilitacji nie przejawiają zainteresowania szukaniem pracy dla niewidomych, traktując ich jak najgorszą grupę niepełnosprawnych, z góry skazanych na przegraną. I tu też rola dla specjalistów, którzy przekonywaliby potencjalnych pracodawców o możliwościach niewidomych.

To co robimy dobrze, powinniśmy robić nadal, choćby kursy rehabilitacji. Póki są niewidomi, póty istnieje konieczność przystosowywania ich do życia i nikt nas w tym nie wyręczy. W okręgach za mało jest wszechstronnych specjalistów, którzy tworzyliby zespoły rehabilitacyjne. Może większy nacisk należy położyć na doszkalanie? Decentralizacja w niektórych momentach jest dobra, bowiem nie musimy czekać na decyzje z centrali. Ale w dalszym ciągu potrzebny jest instruktaż ze strony Zarządu Głównego i pewne funkcje kontrolne".

Stanisław Kotowski - kierownik działu rehabilitacji w Zarządzie Głównym Związku:

"Chcę tu wyjaśnić tylko jedną sprawę - pieniądze to nie wszystko. Są możliwości szkolenia indywidualnego, prowadzonego w miejscu zamieszkania i nie potrafimy ich wykorzystać. Na przykład są wielkie okręgi, które w ubiegłym roku nie przeszkoliły indywidualnie ani jednego niewidomego".

Janina Szef: "Ja w swoim okręgu dalej będę prowadziła rehabilitację nawet bez pieniędzy, bo lubię to robić. Muszą jednak znaleźć się pieniądze choćby na pokrycie kosztów dojazdu, które są niebagatelne. Podam tylko jeden przykład. Kiedyś jeździłam społecznie do niewidomej dziewczyny mieszkającej w Rudzie Śląskiej i traciłam tyle czasu na dojazd, ile trwała nauka dziecka".

Jerzy Ogonowski - tłumacz przysięgły z Wrocławia:

 "PZN to taka organizacja, która praktycznie zajmuje się wszystkim, począwszy od dziecka, poprzez jego naukę szkolną, życie zawodowe, aż do późnej starości. I właśnie dlatego nie może dziś udźwignąć tego ciężaru. Nie wiem, dlaczego nikt nie dostrzega faktu, iż jednolitość Związku jest złudzeniem. My wcale nie jesteśmy jednolici. Drogą większościowej demokracji coś jest przegłosowywane, natomiast pomija się czy wręcz eliminuje z działania całą masę mniejszych grup, mających różnorodne interesy. I tu powstaje pytanie - jak wciągnąć młodych ludzi do pracy na rzecz Związku?

 Mnie nie interesuje pójście do staruszki i rozmawianie z nią przez dwie godziny. I tu nasuwa się pierwszy wniosek - trzeba wykorzystać młodych ludzi do tego, co najlepiej potrafią robić.

Co według mnie powinna oznaczać decentralizacja? Gdyby rozesłać ankietę do niewidomych i zapytać, czego oczekują od PZN, to znaleźliby się tacy, którzy chcą pomocy socjalnej, pralek czy lodówek, byłaby też grupa, która chciałaby pracować wśród ludzi widzących. Inni chcieliby więcej kursów rehabilitacyjnych, które pełnią obecnie rolę zakamuflowanych darmowych wczasów. Trzeba dojść do takiego stanu, by te mniejszościowe grupy miały równoprawną decyzyjność w ramach tego wielkiego Związku. Taka federacja nie miałaby terenowego charakteru. Powinien to być podział typu merytorycznego. Jeśli w strukturze Związku działa jakaś grupa, choćby nasza Sekcja Zatrudnionych poza Środowiskiem, to nie powinna ona składać wniosków do Zarządu Głównego i czekać na ich załatwienie, lecz sama zdobywać pieniądze i decydować, na co je przeznaczy. I może to robić choćby pod szyldem PZN. Takie sfederowanie miałoby według mnie sens i nie powinniśmy się obawiać merytorycznego rozdrobnienia. Jeśli jest grupa, która robi coś konkretnego w danej dziedzinie, to niech nie decyduje o tym Zarząd Główny, lecz sami zainteresowani.

Nie zgadzam się z tym, że należy pomagać tylko najsłabszym. Jeśli zaczniemy pomagać tylko takim inwalidom wzroku, dokonamy pewnej bardzo ciekawej unifikacji - wszyscy będą średni. Według mnie priorytetowym zadaniem dla Związku w obecnych czasach powinna być po pierwsze - promocja najlepszych, która przyniesie rezultaty także dla naszego aktywu.

Po drugie - jak najszybsza decentralizacja o merytorycznym charakterze. Mając na głowie tyle różnych rzeczy, nigdy nie będziemy robić wszystkiego dobrze. Trzeba się niektórych zadań pozbyć, by inne robić lepiej".

Iwona Różewicz - kustosz Muzeum Tyflologicznego Biblioteki Centralnej Związku:

"Często stykam się z młodymi ludźmi, którzy nie tylko nie chcą włączać się w działania naszej organizacji, ale wręcz od Związku uciekają. Ambitni młodzi ludzie chcą funkcjonować w środowisku osób pełnosprawnych, zaś Związek kojarzy im się ze swego rodzaju gettem, w dodatku mocno zbiurokratyzowanym. Może ta zanikająca aktywność wiąże się z brakiem dopływu ludzi młodych? Jeśli Związek w dalszym ciągu będzie pełnił funkcje informacyjne, usługowe czy rehabilitacyjne, bo to jest podstawa funkcjonowania w środowisku pełnosprawnych i jeśli taki młody człowiek dzięki jego pomocy mógłby sprawnie zaistnieć wśród ludzi widzących, może w przyszłości zechciałby pomagać swoim kolegom?"

Stanisław Kotowski: "To prawda, że naszym nieszczęściem jest utrata kontaktu z młodzieżą. Przeciwdziałanie temu zjawisku powinno być w centrum uwagi Związku. I drugie zagadnienie - centralizacja czy decentralizacja? Ma rację pan Ogonowski, kiedy mówi, że w naszej organizacji nie są zbyt dobrze reprezentowane interesy branżowe, jednak mówienie o decentralizacji Związku jest według mnie w obecnej sytuacji nieporozumieniem. W ostatnich latach nasza organizacja została tak zdecentralizowana, iż władze nie sprawują właściwie żadnej kontroli. Nie wiem, czy ktoś mógłby odpowiedzialnie stwierdzić, iż decyzje centralne przeszkadzają mu w pracy terenowej. Nawet, kiedy w okręgu dzieje się źle, reakcji władz centralnych nie ma, chociaż konieczne byłoby sprawowanie pewnych funkcji kontrolnych i instruktażowych, ustalanie zadań, które powinny być realizowane w całym kraju. Nie znaczy to jednak, że wszystko powinno być ustalane centralnie, ale pewna koordynacja jest konieczna. Jeśli w tej chwili nasze ośrodki leczniczo-rehabilitacyjne robią dokładnie to co chcą, chociaż jednocześnie centralnie zapewnia im się kuracjuszy, to nie są one zainteresowane świadczeniem lepszych usług za mniejsze pieniądze.

Mają rację ci, którzy twierdzą, iż nie zostało nam zbyt wiele czasu na dyskusje i jak najprędzej musimy znaleźć nową formułę działania - zrezygnować z podejmowania się wszystkiego, natomiast określić zadania najważniejsze.

I jeszcze jeden aspekt, na który chcę zwrócić uwagę - nie mamy żadnych podstaw, by mówić o funkcjonowaniu w naszej organizacji demokratycznych mechanizmów. Gdybym postawił pytanie, jakie stanowisko reprezentują poszczególni członkowie najwyższych władz, nie dostałbym na nie odpowiedzi. Brakuje nam bowiem dobrej informacji, a bez informacji nie jest możliwy wybór do władz tych najlepszych. Trzeba też nauczyć się pozyskiwać do współpracy ludzi pełnosprawnych, niekoniecznie za pieniądze".

Andrzej Kaszta - wiceprzewodniczący do spraw rehabilitacji w Zarządzie Głównym PZN:

"Początki mojej pracy w Związku przypadają na lata 60., kiedy to mieszkałem na terenie okręgu chorzowskiego, uczyłem się i działałem w sekcji młodzieżowej. Nie postrzegam aż tak katastroficznie jak niektórzy moi przedmówcy przyszłości naszej organizacji. Niedawno brałem udział w obradach plenarnych kilku okręgów, podczas których padały różne krytyczne uwagi, lecz nikt nie proponował radykalnych zmian. Na atmosferę w terenie ma wpływ bardzo niestabilna sytuacja finansowa Związku, nierytmiczne przekazywanie pieniędzy oraz zaległości w regulowaniu dotacji dla naszych członków. W dalszym ciągu będzie się zmieniał sposób finansowania Związku i coraz więcej spraw będzie zależało od władz terenowych, a nie od Warszawy.

W obecnej chwili najważniejsze jest utrzymanie jedności Związku. W czasach, gdy kraj zmienia się w państwo gospodarki rynkowej, musimy trzymać się razem, bo tylko wtedy będą się z nami liczyły władze. W rzeczowej, spokojnej atmosferze powinniśmy jednak wypracować program dostosowawczy. Nieprawdą jest, iż nic w tej mierze do tej pory nie zrobiono. Próbuje się uczyć ludzi zdobywania pieniędzy na działalność Związku poza dotacją z budżetu. Cztery lata temu z udziałem gości z Zachodu przeprowadziliśmy szkolenie liderów w tej dziedzinie i wiele okręgów już korzysta z tej formy zdobywania pieniędzy.

Pragnę nawiązać do wypowiedzi pana Niesiołowskiego, który stwierdził, iż Związek swego czasu popełnił poważny błąd, przejmując upadające spółdzielnie i tworząc na ich bazie spółki. Wtedy nie mieliśmy innego wyjścia, byliśmy bowiem przekonani, iż majątek wypracowany przez niewidomych spółdzielców powinien trafić do niewidomych i służyć im w dalszym ciągu. Z tych spółek są przecież pieniądze, może nie tak wielkie, jakbyśmy tego chcieli. Państwo gotowe jest dawać nam pieniądze na działalność merytoryczną, lecz nie chce dawać na koszty administracyjne. I właśnie zadaniem spółek jest pokrycie, choćby tylko częściowe, kosztów utrzymania administracji. Wszyscy przecież wiemy, jak trudne w dzisiejszych czasach jest prowadzenie działalności gospodarczej."

Ryszard Dziewa - wiceprzewodniczący Związku, kierownik lubelskiego okręgu:

"Padło tu między innymi takie zdanie, iż działacze związkowi, którzy uczestniczą w zebraniach, nie bardzo interesują się tym, o czym mają decydować. Trzeba jednak sobie uświadomić, jaki jest nasz elektorat. 60 procent członków Związku to osoby starsze, którym potrzebna jest przede wszystkim pomoc socjalna. Przed wyborami do władz trzeba lepiej prezentować przyszłych kandydatów. Musi być szybsza i lepsza informacja wewnątrzzwiązkowa, bo jest to podstawa naszej pracy. W ten sposób można bardziej krytycznie przyglądać się temu, co się dzieje w naszej organizacji. W przeszłości większą wagę przywiązywaliśmy do działalności kulturalnej, która integrowała ludzi. Choć nie zawsze niewidomy mógł otrzymać zapomogę, lecz zawsze mógł przyjść do związkowej świetlicy na imprezę. Tam tworzyły się autentyczne więzi i czuło się namacalnie potrzebę istnienia Związku. Teraz na kulturę nie ma pieniędzy, chociaż jest to nie mniej ważna działalność niż każda inna. Związek tak długo będzie potrzebny niewidomym, jak długo będą oni mieli jakąkolwiek korzyść z przynależności do tej organizacji. Są okręgi, w których źle się dzieje, a trzeba przecież dążyć do tego, by poziom świadczonych przez nie usług był we wszystkich okręgach wysoki, bo po to przecież istnieje Związek".

Janina Szef: "Wiele się tu mówiło o zdobywaniu pieniędzy, lecz oprócz tego, jak je zdobyć, nie mniej ważny jest fakt, czy potrafimy właściwie je wykorzystać. Mówiono także o wątpliwej przydatności spółek, a ja dodałabym jeszcze do tego nasze domy wczasowe, w których zainstalowano tak wątpliwą pomoc rehabilitacyjną, jak mówiąca sygnalizacja przeszkód: "uwaga schody" lub "wyjście na taras". Utopiono w to masę pieniędzy, zaś dobrze zrehabilitowanemu niewidomemu taka sygnalizacja wręcz przeszkadza, natomiast niezrehabilitowanemu nic nie daje.

Upierałabym się przy konieczności szkolenia asystentów socjalnych, którymi mogliby być inwalidzi wzroku. Za pieniądze penetrowaliby oni teren i oddziały okulistyczne w szpitalach, szukając niewidomych i informując ich nie o tym, co Związek może im zaoferować w dziedzinie socjalnej, bo tu są niewielkie możliwości, lecz rehabilitacyjnej.

Ktoś tu wspomniał o formie ukrytych wczasów pod nazwą kursów rehabilitacyjnych. Kurs kursowi nierówny i nie każdy można nazwać turnusem wczasowym. Trzeba się jednak zastanowić, jak lepiej wykorzystać przeznaczone na ten cel pieniądze, bowiem 90 procent niewidomych uważa, że wczasy im się należą i trzeba o to walczyć. Może w turnusach powinni uczestniczyć tylko ci, którzy autentycznie potrzebują rehabilitacji?

Ktoś wspomniał tu także, iż jeśli będziemy zajmować się tylko tymi najbiedniejszymi, to zgubimy tych najlepszych, a to ich właśnie powinno się promować. Zgadzam się z takim poglądem, lecz z niewielką poprawką - trzeba ich promować w momencie życiowego startu, kiedy szukają pracy. Natomiast jeśli już urządzą się jakoś w życiu, niech radzą sobie sami".

Zbigniew Niesiołowski: "Sprowadzanie tego, co wcześniej powiedziałem do nawoływania do decentralizacji jest nieporozumieniem. Według mnie Związek powinien istnieć jako stowarzyszenie stowarzyszeń. I wcale nie chodzi o to, by centralnie przygotować jakiś statut. W tej dziedzinie może być absolutna dowolność i na każdym terenie mogą być inne priorytety działania. Inna przecież jest kultura Ślązaków, a inna Wielkopolan. Nie chodzi o ujednolicenie, lecz stworzenie innej jakości, a decentralizacja to po prostu przekazanie środków. Przecież dokładnie wiemy, jak obecnie wygląda decentralizacja na dole - ludzie cały czas czekają na wytyczne z Warszawy, a kiedy ich nie ma, nie wiedzą co robić. To nie ten garnitur działaczy, chodzi o wymianę pokoleniową, o duży sterowany proces oddolnej rewolucji.

Andrzej Kaszta wspomniał, że Związek przejął spółdzielczość, bo nie wiedział, co z nią zrobić. Według mnie to nie był błąd, lecz wielkie nieszczęście, które spadło na nas z całym dobrodziejstwem inwentarza. Założenia spółek od początku były zbyt optymistyczne. Teraz chodzi o to, by coś z tym fantem zrobić i znów nie należy likwidować wszystkiego, ale tylko te spółki, które nie radzą sobie z działalnością gospodarczą."

Józef Szczurek: "Ciągle wszyscy słyszymy, że nie ma pieniędzy, ale nawet te, które mamy, nie zawsze celowo wydajemy. Oto przykład. Byłem kiedyś na wczasach w Muszynie i tam jedna z działaczek z dumą powiedziała: "Proszę pana, my już w tym roku organizujemy trzeci turnus szkoleniowy dla aktywistów związkowych". Czy tak powinno wyglądać celowe wydawanie pieniędzy? W moim odczuciu decentralizacja to bogactwo form i metod działania, a nie tylko większe kompetencje, z których okręg i tak nie potrafi korzystać.

Przyjęło się przekonanie, że działacze społeczni, to tylko ci, którzy są we władzach, a przecież jest to nieporozumienie. Chętnych do społecznego działania i możliwości jest bardzo wiele, ale trzeba stworzyć ku temu odpowiednią atmosferę. Tymczasem coraz częściej słyszy się opinie, że Związek "zurzędniczał"."

Józef Mendruń: "Słusznym nurtem naszej dyskusji, obok nieszczęsnych pieniędzy, jest sprawa struktury Związku - czy dążyć do federacji, czy też rozproszenia? Kluczową jest bowiem sprawa, jak powinniśmy się w najbliższym czasie zorganizować. Nasza organizacja dopóty będzie miała sens istnienia, dopóki będzie dla niewidomych środkiem do osiągania różnych celów. Poza sformalizowanymi strukturami związkowej władzy pozostaje sporo wybitnych ludzi, których pozyskanie do pracy w Związku byłoby bardzo cenne. Może co jakiś czas należałoby organizować coś w rodzaju dyskusji ekspertów w danej dziedzinie? Wtedy można by wyłonić intelektualną elitę i stworzyć forum wymiany myśli i pomysłów na najlepsze rozwiązania.  

Oprac. Grażyna Wojtkiewicz

Pochodnia marzec 1995