Duet słowno-muzyczny

                                  Andrzej Szymański

____________________________________________________________-

Rysio to chłopak koleżeński i zawsze z humorem. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek był ponury.

 

Od Rynku Jeżyckiego w Poznaniu skręcam w ulicę Staszica. Wchodzę do bramy jednej z kamienic, takiej jak na warszawskiej Pradze. No może lepiej utrzymanej. Rozległe podwórko otoczone domami sprzed stu lat. Na jego końcu piętrowy dom. Jest jak oaza, z dwóch stron rozciąga się wysoki mur porośnięty bluszczem. To królestwo Ryszarda Małeckiego i jego licznej rodziny.

             Ze Świecia do Poznania

 Urodził się prawie 60 lat temu we wsi pod Świeciem na Pomorzu Gdańskim. W Bydgoszczy skończył szkołę muzyczną (organy i akordeon). Tam też zrobił dyplom mistrzowski elektroakustyka i zatrudnił się w lokalnej telewizji. Nie za długo się tam napracował. Na Targach Poznańskich chodził za kamerą telewizyjną jako dźwiękowiec i został potrącony przez ciągnik. Wylądował w szpitalu. Stwierdzono złamanie podstawy czaszki, wylew krwi do gałek ocznych. Został inwalidą. To był rok 1966. W trzy lata później znalazł się w PZN. Zaczął pracę w spółdzielni „Sinpo” w Poznaniu.  Grał też na zabawach.  Pracował na montażu i w czynie społecznym podjął się konserwacji radiowęzła. Jego słuch nie mógł znieść rzężących audycji nadawanych ze studia. Poprawił nagłośnienie i w nagrodę dostał w opiekę cały spółdzielczy radiowęzeł. Dopracowałby do emerytury, ale los chciał inaczej. Podczas srogiej zimy przewrócił się na oblodzonym chodniku i obudził się w szpitalu.

               „Ojciec powiedział: To mi graj Barkę”

  - Tak się potłukłem, że musiano mnie operować - wspomina pan Rysio. - Podczas zabiegu mam sen. Zwiedzam Watykan. W Bibliotece Papieskiej całuję sygnet Ojca Świętego. A on mi mówi:  - To mi graj „Barkę”. Pod wpływem tego zdarzenia wybudziłem się, ku zdumieniu lekarzy, ze znieczulenia. Przywrócono mi prawidłową pracę błędnika, ale do „Sinpo” już nie wróciłem.

  Jako rencista zajął się gospodarstwem domowym, bowiem słabowidząca żona zaczęła pracę w „Sinpo”. - Stałem się garkotłukiem - tak się określał Małecki. W wolnych chwilach grał na organach i harmonijce. Jednego dnia naszło go twórcze natchnienie. Zamknął się w swoim „gabinecie” i zaczął pisać wiersze. O papieżu: „Dziękuję Ci Ojcze Święty za wyproszone przez Ciebie łaski, które otrzymałem, i że na apelu przy Poznańskich Krzyżach na harmonijce grałem...” Doszło do tego, że domowym sposobem nagrał płytę z tymi wierszami i utworami muzycznymi!

  Drugiego dnia każdego miesiąca pan Ryszard udaje się pod wspomniane Krzyże i w rocznicę śmierci Jana Pawła II oddaje hołd wielkiemu Polakowi, grając cztery utwory: „Barkę”, „Łzy matki”, „Nim świt” i „Amazing Grace” Toma Andersona. Nie jest sam. Czasami towarzyszy mu kolega, też z harmonijką. Nieraz zjawi się ojciec Góra. O tych jego koncertach był nawet reportaż w lokalnej telewizji.

  Panu Rysiowi zdrowie się poprawiło, odeszły kłopoty z błędnikiem. Mógł sam chodzić. A gdzie chodził? Do poznańskiego Centrum Kultury „Zamek” (miejscowi nazywają go Pałacem Kultury) i do Stanisława Machowiaka, znanego niewidomego poety.

  Przed trzema laty „Pałac Kultury” zapowiedział niezwykły wyczyn. Otóż największa na świecie orkiestra harmonijkarzy ustnych miała się zebrać na Rynku i zagrać utwór „Gdy wszyscy święci”, i tym samym trafić do Księgi Guinnessa. Na dyplomie Ryszarda Małeckiego widnieje po angielsku napis: „13 września 2003 roku 851 harmonijkarzy, zebranych na X Festiwalu w Polsce, grało przez 15 minut „Wszystkich Świętych”, ustanawiając tym samym rekord Guinnessa.”

  Oczywiście ten wyczyn nie zrodził się z marszu. Musieli zostać zebrani ludzie z całej Wielkopolski. Ćwiczyli przez miesiąc. Fundusze wykładał prezydent Poznania. I tym sposobem pan Rysio stał się współrekordzistą świata, z czego, nie ma co ukrywać, jest bardzo dumny.

                 Z Machowiakiem w Polskę

 71-letni Stanisław Leon Machowiak poznał się z Małeckim 36 lat temu, ale na dobre znajomość stała się bliska ponad rok temu. Machowiak był już znanym twórcą. Debiutował w 1981 roku zbiorem wierszy „Noce ze słońcem”. Wydał 16 tomików poezji, pięć książek dla dzieci. Jego wiersze tłumaczone są na esperanto, niemiecki, francuski, czeski i włoski. Pan Stanisław jest też kawalerem Orderu Uśmiechu, nadanego przez dzieci poznańskich szkół.

  - Podczas tego naszego powtórnego zejścia się powstał pomysł wspólnych wyjazdów na moje spotkania autorskie - mówi Machowiak. - Rysio miał być moim przewodnikiem, bo coś tam jeszcze widzi, a jednocześnie jest takim przerywnikiem moich wystąpień dotyczących: słowa, miłości, przyjaźni, ślepoty, światła, matki. Powstał więc duet słowno-muzyczny. Ja gadam, a on w przerwach gra na harmonijce. Dobrze nam się pracuje, bo Rysio to chłopak koleżeński, zawsze z humorem. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek był ponury.     

  Przed laty poeta odbywał nawet 70 spotkań rocznie. Dziś o połowę mniej. Może zapotrzebowanie na poezję nie takie jak kiedyś, a może i wiek? Jeżdżą pociągami i autobusami, głównie po Wielkopolsce. Szkoły, biblioteki, kluby. - A zupełnie nie zapraszają mnie do ośrodków szkolno-wychowawczych dla niewidomych dzieci - skarży się poeta. Nie wie dlaczego, a ja nie potrafię mu tego wytłumaczyć. W szkołach masowych, w młodszych klasach opowiada o swojej książce „W mieście ratuszowych koziołków” (trzy wydania - 13 tys. nakładu). W starszych ulubionym tematem są wiersze o matce („Matki w kwiatach”, ilustrowane wspaniałymi malowidłami tracącej wzrok Reginy Siwko).

                 O harmonijkach słów kilka

  Ryszard Małecki na swej wizytówce ma napisane: „Miłośnik harmonijki ustnej”. I to prawda, bowiem nie tylko gra, ale kolekcjonuje te instrumenty. Ma ich ponad setkę. Kupuje, wymienia, dostaje w prezencie, m. in. od Krystyny Feldman, poznańskiej aktorki, znanej odtwórczyni roli Nikifora. Od ciotki Seweryna Krajewskiego dostał harmonijkę chromatyczną. I tu należy się Czytelnikowi wyjaśnienie. Harmonijka chromatyczna ma całe tony i półtony. Można przesuwać registrem jak na akordeonie. Z kolei harmonijki diatoniczne to instrumenty dwu- i jednorzędowe, 10-wlotowe, inaczej zwane blusówkami. Harmonijka ustna została wynaleziona w 1821 roku przez Buschmanna, a ostateczną formę nadał jej w 1857 roku Niemiec Hohner.

 Pan Ryszard ma w swych zbiorach kilkanaście harmonijek Hohnera, w tym najmniejszą na świecie (3 cm długości, 4 wloty i jedna oktawa. Grał na niej przez kwadrans na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku i w nagrodę dostał aparat cyfrowy Kodaka i trzy i pół stówki do kieszeni. Jeden z najstarszych okazów pochodzi z 1905 roku. Jest z kości słoniowej. Niektóre z harmonijek, szczególnie blusówki, specjalnie przerabia, montując je w metalowej rurce. Grając na nich, otrzymuje się ciekawe, rezonansowe brzmienie.

  - W Poznaniu jest 14 zawodowych harmonijkarzy, a najlepszym jest Sławomir Wierzcholski - objaśnia pan Ryszard.

  W tym niezwykłym domu-oazie mieszkają cztery pokolenia. 81-letni ojciec Ryszarda, Małeccy, ich dzieci i wnuczka Zosia. Najmłodsza Ania studiuje filologię węgierską i ...judo. Jeden syn jest cukiernikiem, ale zarabia na życie jako kierowca. Drugi jest elektrykiem i pracuje w prywatnej firmie. Zdolności po ojcu ma starszy syn, gra na organach, natomiast synowa ilustruje książki.

  A pan Rysio postanowił jednak zaniechać prób poetyckich. Zwracając się do kolegi Machowiaka powiada z humorem: - Zaraziłeś mnie poezją, ale nie będę ci chleba odbierać. Pozostanę przy harmonijce!       

Pochodnia czerwiec 2006