Biografia prasowa  

 

Wojciech Maj  

Informatyk  

Właściciel przedsiębiorstwa komputerowego  

 handlowo-szkoleniowego  

 

 

 

 Nie powinno mnie tu być - Beata Rędziak

- Często banał okazuje się najcenniejszą wskazówką i radą. U mnie prawie zawsze rzeczy wydarzały się w najbardziej odpowiednim do tego momencie. Mam poczucie, że jestem w życiu kierowany - mówi Wojciech Maj, niewidomy tłumacz języka angielskiego i przedsiębiorca.

Chłopaki nie płaczą. Nie ma jakiejś jednej zasady, według której układałby życie, ale bardzo bliski jest mu cytat z filmu „Chłopaki nie płaczą”. - Może to niezbyt cenzuralny przykład, ale chodzi o sytuację, gdy dwaj bohaterowie rozmawiają w niekomfortowej dla jednego z nich sytuacji i w końcu jeden z nich, Bolec, mówi: „Powinieneś zastanowić się, co chciałbyś robić, a potem zacząć to robić”. - Chyba właśnie ten - w gruncie rzeczy - banał już od dawna mam zinternalizowany i być może właśnie dlatego tak wyraźnie go usłyszałem - mówi Wojciech Maj. Nie potrafi zaplanować swego życia, że teraz będzie robił to, a potem coś innego, ale wszystkie decyzje, które podejmował, układały się w konsekwentną całość. Od dawna nie opuszcza go przeświadczenie, że jest kierowany w życiu jakimś wewnętrznym podszeptem, którego często nie rozumie, ale czuje, że w danej chwili powinien zrobić coś i stara się to zrobić. Niezamierzenie wszystko układa się w całość pasującą do siebie jak kolejne części puzzli. Wojciech Maj pochodzi ze Śląska, urodził się niedaleko Katowic, ale jego życie zawodowe i rodzinne na dobre związane jest z Kielcami. Stracił wzrok jako niemowlę, być może miał wtedy około roku. Nie znał przyczyny utraty wzroku, aż do momentu, gdy okazało się, że jego córka Róża jest chora na siatkówczaka. - Od doktora Hungerforta z Londynu, światowej sławy w leczeniu tej choroby, dowiedziałem się, że na 200 tys. nieleczonych przypadków siatkówczaka, tylko jedna osoba może przeżyć. Uznaję to więc za prawie metafizyczny fakt, że jestem, choć nie powinno mnie być - konkluduje. Jakość, nie ilość. To poczucie każe mu to, co robi traktować jak misję, pomimo że nie prowadzi działalności charytatywnej. Firma Medison, którą założył, jest konsekwencją jego życiowych decyzji. Jest mała, zatrudnia zaledwie trzy osoby, a zajmuje się dystrybucją komputerów oraz oprogramowania dla osób z dysfunkcją wzroku, jak również szkoleniami komputerowymi dla nich. - Są przecież łatwiejsze sposoby zarabiania pieniędzy, tutaj środki dla osób z niepełnosprawnością wzrokową są zawsze uzależnione od grantów zewnętrznych, nie są więc pewne. Postawiłem jednak mimo wszystko na jakość, a nie na ilość, choć borykamy się teraz z konsekwencjami kryzysu ekonomicznego i nie jest łatwo. Może jednak kiedyś to się odwróci? Nawet w takiej sytuacji nie myślę o innej działalności, a jedynie może o jej rozwoju w nowych kierunkach, ale z uwzględnieniem osób z dysfunkcją wzroku - mówi. Jest uparty, czego już kilkakrotnie dowiódł w swoim życiu. Po ukończeniu filologii angielskiej rozpoczął pracę w zakładzie państwowym w Katowicach jako tłumacz. - Jako zakład przemysłowy był on o tyle nietypowy, że miał własną bibliotekę naukową, gdzie byłem zatrudniony jako tłumacz. Tam dokształcałem się i zdobywałem dodatkowe uprawnienia. Zdałem dwa egzaminy Naczelnej Organizacji Technicznej, by móc tłumaczyć także poza zakładem pracy. W 1983 r. chciałem zostać tłumaczem przysięgłym i złożyłem prośbę w Sądzie Rejonowym w Katowicach została ona rozpatrzona negatywnie z powodu dużej liczby tłumaczy na tym terenie - opowiada. I tu przydał się upór. Maj złożył odwołanie, które sam oceniał jako bezzasadne, ale okazało się ono skuteczne. - Argumentowałem, że jako niewidomy znam się na problematyce osób z niepełnosprawnością i jestem tej grupie szczególnie potrzebny, zwłaszcza osobom z dysfunkcją narządu wzroku. Moje odwołanie zostało przyjęte i w ten sposób już od 29 lat jestem tłumaczem przysięgłym - dodaje. Sam przyznaje, że co prawda przez te wszystkie lata zdarzyło mu się może zaledwie trzy razy przetłumaczyć dokument związany z niepełnosprawnością, inny niż akt zgonu czy ślubu. Bajka o żelaznym wilku. Z początkiem lat 90. Maj wraz z kolegą założył pierwszą firmę, która miała zajmować się tłumaczeniami przez Internet. - W 1989 r. PZN kupił kilka komputerów i rozesłał je po Okręgach. Tam z kolei nie bardzo wiedziano co z nimi zrobić, komputer w tamtych latach był jak bajka o żelaznym wilku. Uzgodniłem z jednym z Okręgów, że odkupię sprzęt, oni pieniądze przeznaczą na swoje cele statutowe, a ja będę zadowolony. Trzeba dodać, że oczywiście nigdy wcześniej nie miałem komputera i właściwie to chyba po prostu słowo mi się podobało - żartuje. - Pewną mobilizacją było wydawnictwo, z którym współpracowałem jako tłumacz, a które chciało mieć tłumaczenia w wersji elektronicznej - dodaje. W ten sposób Maj stał się posiadaczem swojego pierwszego komputera, na którym uczył się wszystkiego. Zaczął od publikacji w brajlu o DOS-ie wydanej przez Bibliotekę Centralną. Wtedy też po raz kolejny zdarzyła się rzecz, która pasowała do całości. - Pojawił się w Polsce człowiek z USA, nie pamiętam jak się nazywał, który wraz ze skautami zbierał stare czasopisma w brajlu i przesyłał je do różnych miejsc, gdzie ich potrzebowano. Nie wiem, skąd miał mój adres, ale dostawałem wtedy dużo pism o bardzo różnej tematyce: od motoryzacyjnych, dobrych rad dla kobiet, Playboya, aż po czasopisma komputerowe. I na nich się uczyłem, wtedy to były informacje bezcenne, u nas niedostępne - wspomina. Firma jednak, jak się okazało po roku, wyprzedziła potrzeby epoki, bo zleceń na internetowe tłumaczenia nie było, i musiała zostać zamknięta. Był to krok do powstania firmy Medison.- Gdy komputer przestawał mi działać, chodziłem jak struty, rozbijałem garnki - żartuje Maj. - Przyszedł kiedyś znajomy z Politechniki, coś tam zastukał w klawiaturę i komputer znowu działał. Pomyślałem sobie, że skoro on może to zrobić, czemu ja nie mógłbym? W końcu sam doszedłem do tego jak naprawić komputer i zacząłem pomagać innym widzącym komputerowcom. Ostatecznie zrozumiałem, że mogę przecież wspierać niewidomych w ten sposób. I tak po roku od upadku pierwszej firmy założyłem Medison - opowiada Maj. - Zacząłem sprzedawać komputery, konfigurować je, a potem szkolić ludzi - dodaje. Przez życie z muzyką. Swoją niepełnosprawność traktuje normalnie, ponieważ, jak sam mówi, z nią po prostu było normalnie. - Gdy zaczynałem naukę z początkiem lat 60. nie było mowy o edukacji integracyjnej, w przedszkolu i przez prawie całą podstawówkę byłem w Laskach, a w 8 klasie rodzice przenieśli mnie do Krakowa ze względu na łatwiejszy dojazd. Tam pracowała wspaniała nauczycielka Irena Okoń, która po godzinach, społecznie, kształciła mnie muzycznie - wspomina. Zamiłowanie do muzyki i muzykowania pozostało mu do dziś. - Gram na klawiszach, mam keyboard Rolanda, lubię też grać na flecie prostym, gitarze, na różnych „przeszkadzajkach” - opowiada. - W Żywcu udało mi się kupić wspaniałą okarynę od pani, która twierdziła, że grali na niej bracia Golec - dodaje. Najchętniej słucha szeroko pojętego jazzu i muzyki klasycznej. Przy spotkaniach towarzyskich w tle sączy się przygotowana przez niego kilkugodzinna kolekcja przebojów. Czas jednak nie pozwala mu słuchać muzyki zbyt często. Nie zmuszał swoich dzieci do muzykowania, ale zauważa, że 12-letni Mieszko ma dużą wrażliwość muzyczną, a 3-letnia Róża jest wręcz mistrzynią rytmu i muzyki, tańczy przy każdej możliwej okazji, także przy wesołych pieśniach w kościele. Śmieje się, że jego syn zaczynał od razu od Bacha. - Podchodził do mojego pianina i robił bach, bach, bach… - żartuje. - Jak przystało na 12-latka interesuje się przede wszystkim twardą muzyką, towarzyszącą pokazom wrestlingu, wyszukane przez niego utwory są rzeczywiście doskonałe. Tacy sami. Środowisko osób niewidomych widzi Maj jako przekrój takich samych ludzi jak w populacji ogólnej. - Oczywiście poniekąd jesteśmy społecznością wioskową, bo jesteśmy środowiskiem małym, w związku z tym wiemy, kto jest wioskowym głupkiem, a kto klaunem, ale to nie jest kwestia osób niewidomych, ale małej grupy, która zawsze działa na podobnych zasadach. Złości mnie, że czasami jesteśmy zbyt roszczeniowi, nachalni, że chętnie wieszamy się na innych - mówi. Pokłosiem choroby córki stała się założona przez żonę Wojciecha Maja, Agnieszkę, Fundacja na Rzecz Osób Niewidomych i Słabowidzących Vega. Celem fundacji jest przede wszystkim szerzenie świadomości wśród młodych i przyszłych rodziców na temat siatkówczaka i badań profilaktycznych. - Gdybyśmy wiedzieli, że chorowałem na siatkówczaka, zrobilibyśmy córce badania zaraz po urodzeniu. Tymczasem została przebadana dopiero w 12 miesiącu życia, ponieważ wystąpiły zewnętrzne objawy jak wytrzeszcz czy niemożność otwarcia oczu - mówi. - Udało się u Róży zachować drugie oko, na razie jest wszystko dobrze. Fundacja działa już od dwóch lat. - Cieszymy się, że wygraliśmy konkurs na imprezę informacyjną, którą zorganizujemy jesienią w Kielcach, gdzie na pewno będzie odczyt o siatkówczaku i badania profilaktyczne, może przynajmniej kilku osobom uda się pomóc.  

Pochodnia lipiec sierpień 2012