Krótki esej o obecności i czujności

 

Żyjemy dłużej,

ale mniej dokładnie

i krótszymi zdaniami.

 

Wisława Szymborska

 

Lato jest czasem wędrówek - bliskich lub dalekich, podróży w poszukiwaniu ziemi obiecanej, ucieczek od codzienności i kłopotów, a najczęściej - wędrówek w poszukiwaniu odpoczynku i wytchnienia. Trzeba odpoczywać, tak jak trzeba nam nowych miejsc, zapachów i smaków.  

 

Idąc ku Innemu.

Wiele wędruję. Właściwie, gdy nazbyt długo siedzę w domu, czegoś mi brakuje, rodzi się niepokój, spada jakość pracy. Wtedy dokądś mnie nosi, wiem dobrze, że spokój i równowagę może mi zwrócić jedynie równomierny, monotonny stukot porannych pociągów... Lato czy zima, sprawy służbowe czy prywatne - moje wędrówki nieodmiennie wiodą ku Drugiemu Człowiekowi. Ze względu na Niego warto podjąć trud tej wędrówki, bo tylko za Jego sprawą jest nam dana pełnia radości wędrowania.  

Czujność i obecność.

Trzeba być czujnym. Inny człowiek zjawia się w naszym życiu niespodzianie, pod byle pretekstem. Dzisiejszemu światu brakuje tej czujności. Brakuje jej NAM.  Pędzimy - niekiedy sami nie wiedząc dokąd i w jakim celu.  

Niekiedy wręcz chciałoby się krzyknąć tym wszystkim pędzącym: „Uwaga! Człowiek!”  

To prawda, że w codziennych kontaktach nie ze wszystkimi chcemy i powinniśmy wchodzić w bliższe relacje. Co więcej - o tyle są one wartościowe, o ile opierają się na świadomym wyborze. Zdaje się jednak, że mamy coraz większe problemy z budowaniem autentycznych relacji z tymi wybranymi. Przeczuwamy podskórnie czyjąś wyjątkowość, ale nie bardzo potrafimy przekroczyć liczne bariery. Brakuje nam odwagi, siły albo słów - albo może wszystkiego naraz.  

Czym jest autentyczna relacja? Jest współobecnością, jest byciem nie tyle z sobą, ale dla siebie, a więc ustawiczną czujnością i wzajemną uwagą.  

Trudno budować takie relacje, szczególnie dzisiaj.

 

Słowa... Nic nie wymaga zarazem takiej ostrożności i odwagi w obchodzeniu się jak słowo. Zapominamy o tym i rozmieniamy słowa na drobne. Niełatwo dzisiaj znaleźć takie słowo, które nie byłoby nazbyt banalne, patetyczne, a nade wszystko - wytarte.  

Jak się do siebie zwracać, jak zapraszać się wzajem do swojego świata, jak przywrócić słowu „Ty” wyjątkową pozycję, gdy demonstracyjny i protekcjonalny brak wszelkich konwencji stał się konwencją dominującą i ślepym zaułkiem? Bo skoro nie ma już granic, na przekroczenie których wizę otrzymywaliby wybrani, to jakimi słowami ustanowić wyjątkowość relacji?

Paradoksalnie, niekiedy jedynym wyjściem może być powrót do form grzecznościowych, do kultury i elegancji języka, do uprzejmości, która przestaje być konwencjonalna, a staje się autentyczna. W tej staroświeckości niektórych form czy fraz coraz częściej znajduję wartościową odmianę.

To nie jedyne nasze kłopoty leksykalne, a właściwie - aksjologiczne uwidaczniające się w strukturze i modach języka. Współobecność, taka autentyczna relacja, nie jest możliwa bez spontanicznej wymiany opowieści, co z kolei wymaga wzajemnego zaufania i zrozumienia.

Jak opowiadać, gdy słowa są wytarte? To problem poważny, lecz niekiedy mający szansę na rozwiązanie. Zaangażowanie pozostających w relacji osób - przyjaciół, ucznia i mistrza, dwojga kochających się ludzi itd. - prędzej czy później zwraca słowom sens, przywraca im głębię i blask. Niekiedy nadaje im nowe, dyskretne, wiadome tylko zainteresowanym odcienie.   

Są jednak takie słowa, które przychodzi nam wypowiadać, a chyba także przyjmować, z niemałym trudem: bo nie wypada, bo nazbyt wprost, bo jakoś tak zawsze nie w porę... Tak jest ze wszystkimi najważniejszymi, najprostszymi słowami, zdaniami i prośbami. Dlatego nie należy ich nadużywać, byśmy mieli je w zanadrzu na wyjątkowe okazje, dla wyjątkowych ludzi. „Dziękuję za Twoją obecność.”, „Dobrze, że jesteś.”, „Uważaj na siebie” - to tylko przykłady tych wyjątkowych wypowiedzi. Intrygowały mnie one od zawsze. Z początku nie wiedziałam dlaczego, dzisiaj wiem. Uderza w nich nieodmiennie zespolenie osobistej treści z elegancją formy. Są proste, a jednocześnie niecodzienne, co nie znaczy, że nie ma w naszym otoczeniu takich Osób - szczególnie tych najbliższych - które zasługiwałyby na ich codzienne powtarzanie. Ostrożnie z tymi słowami, ale też odważnie, jeśli tylko mamy pewność, że ktoś na nie zasługuje. Nie wolno bać się dobrych słów.

 

Wsłuchanie.  

W rozmowie, w autentycznym Spotkaniu centralne znaczenie ma gotowość i umiejętność słuchania, otwarcie się na Innego i Jego opowieść. Wiedzą o tym psychologowie i od stu lat piszą na ten temat filozofowie dialogu. Spotkanie w potocznym znaczeniu tego słowa - bycie z sobą dwojga (lub więcej) osób, jest tylko jedną z form realizacji tego Spotkania pisanego z wielkiej litery.

 

Przy podkreślaniu emocjonalnego i intelektualnego zakorzenienia relacji między ludzkiej nie należy pomijać wymiaru fizycznego Spotkania. Człowiek, będąc Osobą, jest psychosomatyczną, integralną całością. Prócz przymiotów osobistych, intelektualnych, na Jego niepowtarzalność składa się także cielesność. Spotkania stwarzają okazję nie tylko do bezpośrednich rozmów, ale także są przestrzenią kontaktu wizualnego, dotyku, przestrzenią relacji interpersonalnej, dla której ważna jest fizyczna bliskość.

Dla widzących, albo ściślej - dla osób nie dotkniętych poważną dysfunkcją narządu wzroku, właśnie wizualizacje stanowią cenny punkt odniesienia w budowaniu relacji. Jest nim także utrzymywanie kontaktu wzrokowego. Dotyk ma inny wymiar, towarzyszy najczęściej relacjom bardzo bliskim. Dlatego Spotkanie Ja z Ty, gdy przynajmniej jedna ze stron tej relacji jest Osobą z dysfunkcją narządu wzroku (szczególnie: niewidomą), przybiera odmienny charakter niż analogiczna relacja zachodząca pomiędzy widzącymi. Treść pozostaje ta sama, ale forma ulega zmianie.

Pozbawienie relacji wymiaru wizualnego, a przynajmniej jej asymetryczność w przypadku, gdy jedna z osób jest widząca, w sposób naturalny, tak jak dzieje się to w życiu codziennym niewidomych, uwydatnia i wzmaga znaczenie pozostałych zmysłów. Zmienia się także rola dotyku, ale to jest już całkiem odrębny temat.  

Szczególny wymiar zyskuje w takiej sytuacji rozmowa. Widzący nie muszą sobie mówić wszystkiego, tzn. nie muszą werbalizować. Dysponują szerokim asortymentem gestów, zwanych potocznie mową ciała. My tego nie mamy, więc obowiązani jesteśmy do skupiania się na słowach i głosie Innego człowieka. Tym skupieniem jest wsłuchanie, które pozwoli nam odczytać w głosie każde wahanie, ostrożność, ironię, nieśmiałość i obawę.

Każda osoba widząca lub taka, która widziała w przeszłości, wie, że wzrok wystawia naszą uwagę i percepcję na liczne pokusy. I tak uwaga osoby widzącej może zostać odwrócona od Rozmówcy na inny obiekt. Koncentracja na słowach i emocjach dźwięczących w Jego głosie może się nie powieść wskutek przykucia tejże uwagi przez walory Jego powierzchowności lub ich brak.

W tym sensie, mając na uwadze dominację zmysłu wzroku w percepcji świata, nie jestem pewna, czy rzeczywiście, przynajmniej w sferze relacji interpersonalnych, osoby z dysfunkcją wzroku są stroną pokrzywdzoną. Co więcej, przy całej niefortunności naszego położenia mamy szansę uniknąć pułapki pochopnego sądu o Innym opartego na wrażeniach wizualnych. Możemy zwyczajnie skupić na Nim całą swą uwagę. Wzrok jest zmysłem bardzo wygodnym, ponieważ dostarcza nam potrzebnej wiedzy o świecie szybko i bezbłędnie. Doświadczywszy jego stopniowej i częściowej lub nagłej i całkowitej utraty, uczymy się świata od nowa i inaczej, otrzymujemy dostęp do wiedzy nieosiągalnej dla widzących.

 

Najważniejsze jednak, by mieć sobie wzajem coś ważnego do powiedzenia, do ofiarowania, niekiedy - do powierzenia.

Mam wielkie i niezasłużone szczęście spotykać na swej drodze wyjątkowe Osoby. Ofiarowują mi, nierzadko przy pierwszej rozmowie, swe opowieści. Słucham z pokorą i jedynie owo zasłuchanie mogę dać w zamian za zaufanie, jakim mnie obdarowują. Milczę. Słucham.

Dzielą ze mną rozdziały swych niełatwych, pokaleczonych biografii, pełne pogody marzenia i - znacznie częściej - cierpienie ponad moje wyobrażenie, ponad ludzkie siły - cierpienie, wobec którego nie można wypowiedzieć właściwych słów, w obliczu którego nieodmiennie coś wewnątrz mnie rwie się na strzępy, a ja staję w poczuciu własnej bezsilności.

Ci wspaniali Ludzie pojawiają się na mojej drodze z wyciągniętą dłonią, gotowi przyjąć także moją opowieść. Myślę teraz o nich po kolei, na ile pozwalają granice pamięci. Mam wobec nich ogromny, stale rosnący dług wdzięczności, który spłacić można tylko wobec Innych.  

Jednak o wdzięczności innym razem... Tymczasem wędrujmy. Przede wszystkim ku Drugiemu Człowiekowi. Bądźmy czujni, byś my nie minęli Go bezpowrotnie.