„zawsze redaktor”
U małych, niewidomych muzyków Jan Silhan
Krakowskie konserwatorium, miejscowa szkoła dla niewidomych i Polski Związek Niewidomych były inicjatorami powstania szkoły muzycznej dla niewidomych dzieci w Krakowie, natomiast realizacja planu należała do znanego pedagoga i muzyka - dyrektora nowej placówki - profesora Józefa Webera. Dwa ministerstwa: Oświaty oraz Kultury i Sztuki zgodziły się na stopniowe przekształcenie wspomnianej szkoły specjalnej na szkołę muzyczną, tworząc początkowo pierwszą klasę. Zwerbowano najzdolniejsze, najbardziej muzykalne dzieci z całej Polski i dano im możliwie najlepsze warunki kształcenia ich wrodzonych zdolności w dwóch kierunkach: muzycznym według programu nowoczesnych szkół tego typu dla widzących i ogólnokształcącym w zakresie programu szkół o profilu ogólnym. Co roku przybywać będą nowe klasy, aż do skompletowania pełnej podstawowej szkoły muzycznej, z której niewidome dzieci będą miały otwartą drogę do dalszego kształcenia się na wyższych szczeblach razem z widzącymi. O tej ciekawej, nowej placówce szkoleniowej powinno wiedzieć całe nasze społeczeństwo. Jako członek Komitetu Rodzicielskiego Krakowskiej Szkoły Specjalnej od momentu jej założenia, chciałbym podzielić się z czytelnikami wrażeniami z klasy muzycznej. Z pracami klasy muzycznej zapoznają nas zastępczyni dyrektora Webera profesor Zaleska, kierowniczka Szkoły Specjalnej- magister Samuszkiewicz oraz kierowniczka internatu Stanisława Nawalanowa. Wszyscy oni pracują dla dobra powierzonej ich pieczy dziatwy niewidomej. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od działu ogólnokształcącego. W słonecznej , dobrze urządzonej klasie zastajemy gromadkę dziesięciorga dzieci- przyszłych muzyków. Jest lekcja rachunków. Prowadzi młoda, ociemniała Maria Oczkowska, absolwentka Państwowego Studium Pedagogiki Specjalnej, której powierzono tę klasę. Różne są tu dzieci, o bardzo niejednolitym poziomie, w różnym wieku, o wielu nawykach , przyniesionych z domu rodzicielskiego. Obywatelka Oczkowska daje sobie z tym radę. Umie też zrobić z lekcji rachunków zajmującą przeplatankę naszych aktualności, ujętych w cyfry. Dzieci odpowiadają trafnie, rachują dobrze, a z nadmiaru gorliwości rwą się do odpowiedzi tak, że trzeba je powstrzymywać. Ożywienie to powstało już od rana, gdyż, jak się dowiadujemy, klasa omawiała treść znanego wiersza "Dwa listy" - )polskich i radzieckich dzieci- pod świeżym jeszcze wrażeniem niedawnej wycieczki do pomnika Wdzięczności Bohaterom Armii Czerwonej. Z kolei idziemy do klasy fortepianu, gdzie profesor Olga Łapicka- Axeull, znana niewidomym krakowskim jako ich dobra przyjaciółka, ma lekcję z małym Kazikiem. Właśnie odbył on wstępną gimnastykę rąk, odrobił palcówki i ma chwilę wytchnienia. - Co będziemy grać?- interesuje się Kazik.- Może powtórzymy ćwiczenie nr 28 z Bayera?- Bardzo proszę. Bo Rysio już mnie wyprzedza. - Już po kilku poprawkach Kazik gra ćwiczenie bardzo dobrze. Obok mnie siedzi Rysio, czekający na swą kolejkę. Słucha uważnie swego kolegi- rywala fortepianu. Szepce mi do ucha: -Ja nie dam się prześcignąć. A wie pan, że już umiem zapisać nutami czarne klawisze?- Skądże ty to umiesz?- Od pana Starczewskiego, który uczy nas muzykografii. - Dowiadujemy się od profesor Axuell, że na jedenaścioro niewidomych, których uczy ona tu i na kursie introligatorskim, aż ośmioro posiada absolutny słuch. - Dzieci niewidome- mówi profesor Axuell, będąca długoletnią nauczycielką muzyki- uczą się o wiele gorliwiej, aniżeli dzieci widzące, ale też i z większym mozołem. Niewidome dziecko opanowuje temat najpierw prawą ręką, potem lewą, wreszcie obydwiema, gdyż całość musi grać z pamięci. Dzieci uczą się etiud i drobnych utworów klasycznych. Prezentują nam piękne miniaturki Duszkina. Nie mniej ciekawa jest lekcja profesora Starczewskiego-niewidomego skrzypka, absolwenta Konserwatorium Paryskiego. Zastajemy u niego Marysię z Gorlic, która na skrzypeczkach, tak zwanej "połówce", drobnymi paluszkami zmusza struny i smyczek do tonów, żądanych przez profesora. Nie tak łatwo zadowolić jego czułe na każdą niedokładność ucho. Poprawia układ rąk, a Marysia sama słyszy, że idzie lepiej. I tu nauka nie jest łatwa. - Na skrzypcach tony trzeba najpierw formułować, trzeba mieć bardzo wrażliwy słuch i bardzo dużo ćwiczyć - mówi profesor Starczewski. Słyszymy jeszcze popis Edzia, przodownika skrzypiec. Po południu obie grupy dzieci ćwiczą u korepetytorów. Nazajutrz jesteśmy na lekcji umuzykalnienia. Prowadzi ją profesor Zaleska. Dzieci siedzą grzecznie koło stołu. Gdy rozlega się pierwsze "do", mały Mietek zsuwa się z krzesła, łapie je oburącz i dźwiga do fortepianu, gdyż "do" - to jego muzyczne imię. Za chwilę wędruje mały "re", za nim gramoli się wątlutka "mi" i wnet dookoła instrumentu siedzi cała gama, uzupełniona jeszcze przez niskie "do", "re", "mi". Akord- baczność! Zaczyna się lekcja. Na pozór- ożywiona zabawa muzyczna. Coraz mniej słów, coraz więcej tonów, które dzieci określają gestami. Są to niby "migi muzyczne". Dziatwa rozpoznaje tonikę górną i dolną, jej nutę prowadzącą, ćwiczy ochoczo i gorliwie. Na zakończenie mile i z uczuciem śpiewa piosenkę "Traktor" Kaczorbina: "Jakie to były mozoły, gdy pług ciągnęły woły", i z werwą: "Jak wesoło na traktorze, sto hektarów migiem zorzę!". Po południu jesteśmy na rytmice. W świetlicy duża, wolna przestrzeń. Dzieciaki lekko ubrane witają swoją panią. I oto zaczyna się magia wyczarowywana z wątłych ciałek niewidomych dzieci, posłusznym porywającym sygnałom profesor Gogulskiej: "Kółeczko!". Dzieci maszerują w tempie granego marsza wkoło sali. "Rączki do góry!"- prężą się ciała, prostują się postacie, ręce taktują. Rytmicznie tupią małe nóżki, minki skupione... Zasłuchane w dźwięki fortepianu dzieci usiłują nie wypaść z kierunku, orientować się w przestrzeni. Nikt nie myli ani rytmu, ani taktu. A profesor Gogulska szepce: - Jaka szkoda, żeście nie widzieli początków. Co za różnica. Ileż trzeba było wspólnego trudu, by doprowadzić do wspólnego rytmu, rozpoznawania taktu, do takiej postawy, a zwłaszcza do... podskoków. Przecież dziecko niewidome nie może naśladować ruchów nauczyciela. Trzeba je pokazać dziecku na nim samym.- Na zakończenie- zabawa muzyczna. Słowiki, skowronki, kukułki, dzięcioły oraz jastrząb- każde ma swoją piosenkę rozpoznawczą. Na melodyjne sygnały wylatują stada ptaszków. Wtem, na złowieszczą nutę, spada jastrząb i porywa słowika. Koniec zabawy i lekcji. Profesor Gogulska- entuzjastka metody Dalcroze'a- dzieli się swymi spostrzeżeniami: - Rytmika nie tylko umuzykalnia dzieci, ale daje im właściwą postawę, ich ruchom- wdzięk, ale też w dużej mierze rozwija fizycznie, kształci zmysł orientacji i przytomność umysłu. - Musimy dodać, że zarówno rytmika, jak i umuzykalnienie obejmują również wstępną, najmłodszą klasę, prowadzoną przez rutynowaną nauczycielkę- obywatelkę Morawską. I tu podziwiamy osiągnięte efekty. Opuszczając szkołę, ten ośrodek wszechstronnej, serdecznej troski o niewidome dziecko, zdajemy sobie sprawę z tego, ile cennej, ofiarnej pracy wychowawczej i dydaktycznej dokonuje się w niej, skoro w ciągu zaledwie trzech miesięcy zdołano osiągnąć w klasie muzycznej i wstępnej takie rezultaty. Byłyby one stanowczo jeszcze większe, gdyby nie ciasnota lokalu, stanowiąca dotkliwą bolączkę tego skądinąd pięknego ośrodka.
Centrala Spółdzielni Niewidomych opiekuje się przyszłymi niewidomymi muzykami
Gdy w październiku 1952 roku profesor Józef Weber, w obecności ministra Kultury i Sztuki, otwierał pierwszą w Polsce Szkołę Muzyczną dla Niewidomych Dzieci w Krakowie przy Józefińskiej 10, towarzysz dyrektor Roman Lewinger w imieniu krakowskiej spółdzielni inwalidzkiej oświadczył, że bierze on tę nową placówkę pod swoją opiekę. Wkrótce też spółdzielnie: "Robotnik" z Krakowa, "Odrodzenie" z Tarnowa, "Raba" z Myślenic, "Nowotki" z Bochni i "Podhalanka" z Rajczy dały tej opiece wymowny, materialny wyraz w postaci obuwia i galanterii, co bardzo przydało się dzieciom, przeważnie pochodzącym z biednych rodzin wiejskich. Pozostałe spółdzielnie niezawodnie też będą pamiętać o tej pięknej i pożytecznej szkole, zwłaszcza w nadchodzącym okresie walnych zgromadzeń. Przyczyni się to do usunięcia odczuwalnych braków schludnego i dobrze prowadzonego zakładu. Pochodnia 5-1953 |