Bliżej nas  

                              ANNA KAŹMIERCZAK  

Pani Zofia Morawska jest osobą powszechnie znaną w środowisku niewidomych choćby z artykułów drukowanych w "Pochodni". Jest to wybitna postać Lasek, wielce zasłużona w długoletniej pracy dla niewidomych, odznaczona przez prezydenta Lecha Wałęsę Orderem Orła Białego.  

Urodziła się w r. 1904. Ojciec p. Zofii, Kazimierz, był profesorem filologii klasycznej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, prezesem Polskiej Akademii Umiejętności. Matka Maria pochodziła ze znanej rodziny Chłapowskich. Temu, kto oglądał film lub czytał książkę "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy", nazwisko Chłapowskich nie jest obce. Chcę tu jednak zwrócić uwagę na taki aspekt życia pani Zofii, który z pewnością postać tę uczyni jeszcze nam bliższą: Otóż pani Zofia ma bardzo poważną wrodzoną wadę wzroku. Mimo, że przez 8 lat uczyłam się i wychowywałam w Laskach, dowiedziałam się o tym fakcie dopiero w zeszłym roku i wiadomość tę przyjęłam z wielkim zaskoczeniem. A oto co na ten temat opowiada sama zainteresowana:  

"Urodziłam się z dużą krótkowzrocznością. Gdy miałam 5 lat, rodzice spostrzegli, że kiedy zbieram grzyby, to z nosem na ziemi. Jednak przez długie lata nie nosiłam okularów. Uczyłam się na pensji u sióstr urszulanek czarnych w Krakowie. Mimo, że siedziałam w pierwszej ławce, nie widziałam, co pisze się na tablicy, więc spisywałam od koleżanek. Miałam dobrą pamięć i umiałam słuchać, dlatego nauka nie sprawiała mi trudności i byłam dobrą uczennicą. Niedostatek wzroku nie był dla mnie problemem - jeździłam na rowerze, brałam udział w różnych zabawach. Wzrok stopniowo mi się pogarszał. Najpierw miałam -12, -14, wreszcie skończyło się na -18. Mimo to nie miałam trudności z prowadzeniem zeszytów. Pamięć ćwiczyłam w dzieciństwie przy nauce licznych wierszyków, a potem, ucząc się języków. Nawyk słuchania wynosiło się z domu, słuchając uważnie, co mówią starsi. W szkole nie miałam poczucia inności. W przedmaturalnej klasie dano mi nawet pod opiekę koleżankę, która traciła wzrok.  

Ojciec nie lubił kobiet studiujących. Uważał, że są mało twórcze. Chciał, żebym po maturze poszła na kurs ogrodniczy. Sam także chętnie trudnił się tym zajęciem. I rzeczywiście poszłam na ten kurs. Jednak wkrótce ojciec zmarł, a ja wytrwałam na kursie przez rok. Potem zapragnęłam zostać nauczycielką. Postanowiłam pójść na roczny kurs pedagogiczny znanego krakowskiego pedagoga Rowida. Jakież było moje zdziwienie, kiedy odmówiono mi przyjęcia ze względu na słaby wzrok. Ostatecznie jednak pozycja mojego ojca sprawiła, że znalazłam się na tym kursie. Ale praktyka wykazała, że nie mogę go zaliczyć, gdyż nie widziałam dzieci w ostatnich ławkach, co one wykorzystywały, zachowując się niesfornie.  

Po śmierci ojca matka, która w Warszawie spędziła całą swoją młodość bardzo chciała przenieść się do tego miasta. Brakowało jej środowiska intelektualnego, jakie towarzyszyło ojcu. Przeniosłyśmy się więc wraz z siostrą Heleną i zamieszkałyśmy przy ul. Czackiego. Zastanawiałam się, co będę robić dalej i bardzo się modliłam, żeby Pan Bóg mi to wskazał. Chcę tu podkreślić, że moi rodzice byli ludźmi bardzo religijnymi.  

W czasie wakacji, przed wyjazdem do Warszawy, w domu, w którym byłam, leżała na stole książka "Serce" Amicisa w oryginale. Przeczytałam ją, ponieważ znałam język włoski. Jest tam scena, kiedy Henryk wraca ze szkoły dla niewidomych i zaczyna się śmiać i bawić. Wówczas ojciec upomina go, mówiąc, że po powrocie z takiej szkoły powinien on raczej płakać. Przedmowę do tej książki napisał znany włoski niewidomy tyflolog Romanioli. Przeczytałam w niej, że uwagi ojca są niesłuszne, ponieważ niewidomym powinno się dać radość życia i udostępnić im poznanie świata. Ten fragment przedmowy stał się dla mnie Bożym światłem.  

O Matce Czackiej słyszałam już wcześniej, gdyż znała ją moja ciotka i zawsze nam opowiadała, że to jest święty człowiek haftowała też dla Matki ornaty. Moja siostra Helena pracowała w Laskach już wcześniej, w Bibliotece Wiedzy Religijnej na Litewskiej u s. Marii Franciszki, która również była naszą ciotką. Później siostra pracowała w "Verbum" (czasopismo religijne, wydawane przez ojca Władysława Korniłowicza w okresie międzywojennym). Zgłosiłam się do siostry Marii Franciszki z propozycją, że chcę pracować dla Lasek. Przyjechałam do zakładu w 1930 r. w dzień Wszystkich Świętych. Zaczęłam pracować w Patronacie Warszawskim, czyli opiece nad dorosłymi niewidomymi. Trzeba bowiem pamiętać, że nie było wówczas Polskiego Związku Niewidomych w takim kształcie jak obecnie. Patronat obejmował coraz nowe ośrodki, trzeba więc było objeżdżać Wilno, Chorzów i inne miejscowości. Organizowało się wolontariaty, odwiedzało niewidomych w domach i warsztatach. Patronaty rozwijały się świetnie aż do wybuchu wojny".  

Przeskakujemy parę epok i przenosimy się do współczesności. Pani Zofia opowiada dalej:  

"Teraz nie czytam już zwykłego druku. Do niedawna byłam w stanie zrobić notatki grubym pisakiem, teraz to zależy od dnia, więc medytuję nad jakimś wyjściem z tej sytuacji. Na razie korzystam z pomocy innych osób. Nie poznaję już ludzi. Widzę ich tylko w zarysie, ale nie rozróżniam twarzy, więc kiedy ktoś się ze mną wita, powinien mi się przedstawiać. Po Laskach poruszam się sama, bo jestem tu już tyle lat, że wystarcza mi pamięć. Mimo tych trudności chandra mnie nie prześladuje. Za żadne skarby świata nie chciałabym zaprzestać aktywności. Współpracuję m.in. z główną księgową i radcą prawnym. Chciałabym dokończyć różne trudne sprawy majątkowe zakładu, które nagromadziły się w czasie wojny i epoki komunizmu. Zawsze byłam czynna i błogosławię to, że jeszcze mogę coś zrobić. Troszkę jest tak, że ludzie się boją starego człowieka. Może to po części wynikać z szacunku, co trzeba przyjąć bardzo miło, ale ten szacunek ludzi dystansuje".  

Tak mi jest dobrze w towarzystwie pani Zofii, że z żalem kończę rozmowę. Pytam jeszcze tylko, czy pamięta, jak przyjmowała mnie do szkoły. Oczywiście, pamięta zarówno mnie, jak i mojego ojca. A więc nie jestem dla niej jedną z tłumu absolwentów.  

Zadziwia mnie u pani Zofii jej energia, bezpośredniość, trzeźwość umysłu, otwartość, wewnętrzne zdyscyplinowanie, nastawienie na pokonywanie przeszkód. Ja, o tyle przecież od niej młodsza, czuję się tą postawą nieco zawstydzona. Jednocześnie jednak owa wielce zasłużona dla niewidomych pani Zofia Morawska staje mi się jakoś serdecznie bliska.  

Pochodnia lipiec 2000