Biografia prasowa  

 

Napoleon Mitraszewski  

Nauczyciel we Wrocławskiej Szkole dla  Niewidomych Dzieci

Autor  kilku książek  związanych z problematyką   ludzi niepełnosprawnych  

   

     Napoleon wileńsko-wrocławski

                                   Andrzej Szymański

Moja twórczość w znacznej mierze oparta jest na osobistych przeżyciach.

Siedzę w przestronnym, jasnym mieszkaniu w centrum Wrocławia i przeglądam dyplomy podsuwane mi przez starszego, eleganckiego pana, którego głowę wieńczy siwa, bujna czupryna.

Od prezydenta miasta Dutkiewicza:  „Pragnę wyrazić podziw dla pana poświęcenia, zaangażowania i dokonań na rzecz środowiska niewidomych...”

Od Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, którego jest członkiem od 1997 roku:  „Czcigodny Jubilacie Napoleonie Mitraszewski. 85 lat Twojego bogatego w wydarzenia życia, a także 50-lecie pracy literackiej, w kulturze, teatrze poezji, w książkach, czasopismach to wielki jubileusz...Jako wilnianin związany więzami z gniazdem rodzinnym stałeś się z wyboru mieszkańcem Wrocławia i temu miastu oddałeś najlepsze lata swego życia.”

Na kupce jeszcze kilka dyplomów z życzeniami od ZLP, ZAiKS, Ministerstwa Kultury.

                 Syn maszynisty

W 1915 roku rodzinę Mitraszewskich ewakuowano z Lidy w głąb Rosji. Ojciec Napoleona dostał taki „prikaz”. Późnym latem 1918 roku w guberni samarskiej, w miejscowości Bogulma, przyszło na świat jego najmłodsze dziecko, które jako dwuletni berbeć zostało zamknięte wraz z matką w bolszewickim więzieniu.

- Swoje odsiedziałem na starcie - śmieje się w 83 lata po tym epizodzie Mitraszewski.

Rodzina przybyła do Wilna w 1921 roku. Było ciężko. Ojciec nie miał pracy. W końcu znalazł ją we Włodawie, a potem w Łunińcu na Polesiu, gdzie dostali od kolei służbowe mieszkanie.

- I tam przydarzyło mi się nieszczęście, straciłem wzrok - mówi pan Napoleon. - Przyniosłem do domu zapalnik granatu i eksperymentowałem nim przy piecu. Podczas wybuchu nie tylko ja ucierpiałem, ale i mama, która odniosła rany. Świat obrazów skończył się dla mnie w czwartym roku życia.

Przez następne sześć lat siedział w domu, otoczony opieką matki, siostry i brata. I wtedy, w tym pustym okresie, najbliżsi wprowadzili go w świat książki - mitów, bajek, rzeczywistości i wyobraźni. Czytali małemu chłopcu dziesiątki tomów, toteż gdy w wieku 10. lat znalazł się w wileńskim Zakładzie Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, znał najważniejsze pozycje literatury polskiej i obcej. Zakład prowadziła niewidoma Maria Strzemińska, a on był jednym z pierwszych wychowanków tej małej placówki (30 uczniów).     

W wieku 17 lat młody Mitraszewski opuszcza zakład, jednak jego marzeniem jest zdobycie matury. W tamtych latach nie było to takie proste. Dopiero dzięki wstawiennictwu pani Strzemińskiej rozpoczyna naukę na prywatnych kursach. Pieniądze na pobyt i czesne (50 zł miesięcznie) wysyłają rodzice. Maturę zdał w 1939 roku, a dyplom odebrał już po wejściu Sowietów, przekradając się przez zieloną granicę z Łunińca na Litwę.

- Całą okupację przesiedziałem z rodziną na Polesiu - mówi N. Mitraszewski. - Tam nauczyłem się prawdziwego życia. Piłowałem drzewo, paliłem w piecu, doiłem kozy, hodowałem króliki, załatwiałem rodzinie kartki żywnościowe. Nauczyłem się grać na gitarze hawajskiej, ale niestety, ukradli mi ją żołnierze sowieccy. Do Polski wróciliśmy w 1945 roku. Trzy miesiące pracowałem w Laskach jako nauczyciel brajla, a potem zapisałem się w Łodzi na filologię polską.

Studiując, jednocześnie pracował jako nauczyciel w Owińskach. Był już wtedy żonaty, choć to pierwsze małżeństwo nie wspomina najszczęśliwiej. Pracę magisterską pisał u prof. Jakubowskiego. Obszerną monografię (140 stron) powieści Elizy Orzeszkowej „Cham” komisja przyrównała do pracy doktorskiej.

           Pisać, jeszcze raz pisać

- Kiedy przyszedł pomysł na pisanie ? - pytam mojego rozmówcę.  

- Były dwa etapy dochodzenia do tej decyzji. Pierwszy, gdy jako dziecko biernie pochłaniałem czytane mi książki i budowałem pokłady wyobraźni. A drugi, to jeszcze wojenne przemyślenia i marzenia, by przybliżyć społeczeństwu losy ludzi niewidomych. Rozpocząłem od drobnych opowiadań drukowanych w „Przyjacielu Niewidomych”, „Wiadomościach wrocławskich”, wydawnictwach brajlowskich, by wreszcie w 1974 roku zadebiutować książką „A jednak życie”, wydaną przez Ossolineum. Nakład rozszedł się bardzo szybko.

Napoleon Mitraszewski wiele lat przepracował w szkołach dla niewidomych. W Owińskach prowadził kółko recytatorskie. W 1959 roku, już we Wrocławiu, zorganizował przy szkole na Kasztanowej Teatr Poezji. Indywidualnie brał udział w konkursach recytatorskich. W 1963 roku założył i przez trzy lata prowadził estradowy „Zespół Pieśni i Poezji” niewidomych artystów. Ta grupa dała około 100 koncertów na terenie całego kraju.

Od połowy lat 70. do końca 80. ukazało się siedem książek autorstwa Mitraszewskiego o łącznym nakładzie 78 tysięcy egzemplarzy. Wymieńmy je: „A jednak życie”, „Przerwany szlak”, „Ku pełni życia”, „Smak szczęścia”, „Drugi smak szczęścia”, „Gdy biją zegary”, oraz zbiorowe rozszerzone wydanie trzech pierwszych książek. Biblioteka Centralna PZN nagrała na kasety pierwsze trzy tytuły, a w brajlu ukazał się „Smak szczęścia”. Z kolei dwie książki przetłumaczono na litewski i wydano w brajlu.  

- W 1989 roku litewskie Ministerstwo Kultury zaprosiło mnie z żoną do Wilna - wspomina pan Napoleon. - To była po części podróż sentymentalna. Odnalazłem miejsce, gdzie była ongiś moja pierwsza szkoła. Poznałem je po trzech klonach i żelaznej pompie.

Mimo swego wieku autor nie odkłada pióra. W szufladzie leżą gotowe do druku pozycje: „Światło w tunelu”, „We mgle”, „Na karuzeli”. Dlaczego leżą? Po prostu brak pieniążków na ich wydanie. Pracuje, pisząc na czarnodrukowej maszynie, a żona na komputerze nanosi liczne poprawki. Niestety komputer siadł i nikt się nie podejmował jego naprawy. Poszedł więc do PFRON z prośbą o przyznanie nowego. Odmówiono, motywując nieodpowiednim wiekiem.

- A czy oni tam wiedzą, że literatem jest się do śmierci i do ostatnich swych chwil można pracować twórczo? - mówi rozżalony.

Twórczość Mitraszewskiego w znacznym stopniu jest oparta na osobistych przeżyciach,  a także przeżyciach jego rodziny i znajomych. Przedstawia w niej też świat ludzi widzących.

- Przez długie lata ten ostatni nurt był krytykowany przez recenzentów i literatów widzących - mówi autor. - Oni uważali, że ślepy może tylko pisać o ślepych. Dziwili się, że niewidomy opisuje przyrodę, klimaty krajobrazu. Jeden z moich twardych oponentów napisał nawet, że : „Świat niewidomych to getto zamknięte na granicy psychopatologii i kryminalistyki.”

                 Trochę na uboczu

Dzisiaj Napoleon Mitraszewski przeważnie spędza czas w domu ze swoją żoną Władysławą. Jakby się znalazł na uboczu. Nie odbywa już spotkań autorskich (a miał ich ponad 200), od lat nie zagląda do założonego przez siebie w 1990 roku Klubu Inteligencji Niewidomej, do okręgu dolnośląskiego. Od połowy lat 70. nie czyta „Pochodni”, choć przedtem był autorem i jej wziętym czytelnikiem. Zbuntował się, gdy wprowadzono opłaty za to czasopismo, a on uważa, że powinno docierać darmo do każdego inwalidy wzroku.  

- Tyle zmieniło się przez te lata, od zjazdu chorzowskiego tuż po wojnie, w którym brałem udział. Coraz więcej w tym naszym Związku „niewidomych” osób widzących i co gorsze - na kierowniczych stanowiskach!

Dni upływają mu więc na słuchaniu książek, chociaż, jak twierdzi, wybór coraz słabszy (...za pani Tomerskiej to było bogactwo literatury!). Czasami wyrwą się z żoną na koncert czy na zaiksowskie wczasy do zakopiańskiej „Halamy” albo do Sopotu.

- Po wojnie nigdy nie odwiedziłem rodzinnego Łunińca i trochę żałuję - rozmarza się pan Napoleon. - Ale z drugiej strony, po co tam jechać, kiedy nie ma do kogo?

 A przecież ważniejsi są ludzie, a nie krajobrazy, nawet najpiękniejsze.    

  Pochodnia  lipiec 2004

      

Napoleon Mitraszewski zmarł 10  stycznia 2008 roku.