„zawsze redaktor”
Organista od franciszkanów - W tym zawodzie najważniejszy jest dobry słuch - mówi 34-letni opolanin Marek Mielnik. - Zauważono to już w przedszkolu w Owińskach i posłano mnie do szkoły o profilu muzycznym, w Krakowie. Tam był dobry poziom nauczania. Do podstawówki zaczął chodzić w 1974 roku i zakończył ją w 1980. Kontynuował naukę w Opolu w II Liceum Ogólnokształcącym. Jednocześnie zaczął uczęszczać do szkoły muzycznej II stopnia o kierunku organistowskim. W tym czasie w nauce bardzo pomagali mu rodzice, a że chodził do klasy humanistycznej, to łatwiej było mu się przygotować do lekcji. - A z matematyki czy fizyki zawsze się na jakąś słabą tróję wyciągnęło - mówi pan Marek. Nie był pierwszym niewidomym w liceum ogólnokształcącym. Drogę przetarli mu Alina Koralewska i Jacek Mielcarek. A w szkole muzycznej pobierało naukę trzech niewidomych, oczywiście w różnym czasie. Jeden z nich - Artur Osiewacz - wkrótce po dyplomie wyjechał z Polski. W szkole Marek Mielnik ćwiczył na organach i fortepianie. O brakujące nuty pisał do słynnej biblioteki w Lipsku, która wysyła je bezpłatnie niewidomym. A gdy nie było innej możliwości, to nagrywał utwory na kasetę i później uczył się ich na pamięć. Na zajęcia uczęszczał raz, dwa razy w tygodniu. Niekiedy w szkole spędzał czas od rana do wieczora. Z dojazdem nie było problemu, bo jest na tyle zrehabilitowany, że przewodnikiem jest mu tylko biała laska. - Kiedy w Polsce, pod koniec lat 80. stary system zwijał manatki, ja zaczynałem szukać swej drogi na przyszłość - mówi pan Marek. - Zainteresowałem się studium organistowskim przy Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego. A nuż się przyda? Poprzednio był to Instytut Pastoralny przy katedrze św. Krzyża i właśnie przy nim działało studium diecezjalne muzyki kościelnej. Egzamin wstępny do tej 5-letniej szkoły polegał na zagraniu na instrumentach klawiszowych wybranego utworu i zaśpiewaniu w miarę czysto pieśni. Adept Mielnik wykonał poprawnie te zadania, znalazł się w gronie słuchaczy i... ukończył studia w dwa lata. Zatrzymajmy się jednak na chwilę w tej placówce. Jako niewidomy nie był zjawiskiem, bowiem kilku profesorów prowadzących zajęcia z organistyki uczyło go wcześniej w szkole średniej. Tylko księża profesorowie na początku trochę krzywo spoglądali w jego stronę. Niewidomy organista? A co on potrafi, jak sobie da radę? W końcu, widząc, że daje sobie nieźle radę, pogodzili się z faktem. W grupach było od 15 do 20 organistów, wyłącznie z diecezji opolskiej. Oprócz zajęć z podstawowego instrumentu, czyli organów, nauczano specyficznych przedmiotów: chorału gregoriańskiego, liturgiki. Zajęcia praktyczne polegały na uczestniczeniu we mszy świętej, oczywiście przy organach. Bariera braku wzroku jest pewnym utrudnieniem, ale pan Marek musiał sobie z tym jakoś poradzić. - Brajlowski zapis nutowy jest charakterystyczny, bo nie ma tam pięciolinii. Nuty wyglądają jak litery i zapis jest takt po takcie. Tego, niestety, trzeba nauczyć się na pamięć. Jeśli brakowało brajlowskiej podstawy, to profesor nagrywał w wolnym tempie utwór na kasetę, a ja później mozolnie utrwalałem go w swej głowie. Z pedagogów najcieplej wspomina nieżyjącego już prof. Henryka Klaja, który gruntownie przygotował go muzycznie w szkole średniej. Marek Mielnik kończy ostatecznie naukę w roku 1988. Ma wtedy 22 lata. Niedługo rozgląda się za pracą. W kościele ojców franciszkanów potrzebują organisty. Zna tę świątynię. Wcześniej grywał trochę na zastępstwach. Jest to kościół rektorski, czyli nie ma tam kancelarii parafialnej. W regule zakonnej przebywa ośmiu franciszkanów. Praca organisty polega na codziennym graniu podczas mszy świętych. Zaczyna się o 7. rano, we wtorki i czwartki gra się też wieczorem, a w niedzielę aż pięć mszy. Organista ma pełny etat, opłacany ZUS, urlopy. Co panu daje to granie w kościele dla kilkunastu wiernych ? Po krótkim zastanowieniu, odpowiada: - Ja po prostu lubię ten zawód i nigdy się nie przekwalifikuję. Jest to stała praca i bezrobocie mi nie grozi. Pracodawcy pana Marka nie mają żadnej taryfy ulgowej dla jego kalectwa. Jak zasłuży na pochwałę, to ją otrzyma. Jeśli nabroi, to zganią, chociaż te ostatnie przypadki raczej nie mają miejsca. Na mszach najwięcej gra się utworów Bacha, trochę Liszta, Franka, Waksaregera, a ze znanych polskich kompozytorów - Feliksa Nowowiejskiego. W repertuarze są też utwory renesansowe. W kościele franciszkanów (od kasaty zakonu w 1810 roku do końca II wojny światowej należał do protestantów) znajdują się organy firmy Saver z Frankfurtu nad Odrą. Zostały zbudowane w 1921 roku. Szafa organowa, czyli dusza instrumentu, pochodzi z polowy XVIII wieku. Instrument posiada trzy manuały, czyli klawiatury ręczne i nożną - razem 42 głosy. Piszczałki o rozmiarach od 20 cm do 7 metrów pochodzą z epoki zwanej "organg bewergnung" czyli odnowy organowej, która zaczęła się po I wojnie światowej. Mówiąc w skrócie, chodziło o konstruowanie i budowę nowych organów na stary barokowy wzór. Brzmienie musiało być przystosowane do muzyki bachowskiej, ale nie tylko - również romantycznej i współczesnej. Przez 13 lat pracy pan Marek nie tylko zasiadał na chórze u franciszkanów. Gdziekolwiek się udawał, a lubi podróżować, odwiedzał kościoły i chociażby przez chwilkę zagrał parę taktów. Poznał w ten sposób około 150 organów w Polsce i krajach ościennych. Zasiadł za klawiszami organów z roku 1675 w kościele Matki Boskiej Śnieżnej w Pradze. Jedyne zmiany, jakie wprowadzono w tym wiekowym instrumencie, to silnik elektryczny doprowadzający powietrze do miechów. Dawniej tę funkcje pełnił tzw. kalikant, który pompował je, naciskając drewnianą dźwignię. Pan Marek z rozrzewnieniem wspomina instrument w kościele w Bardzie Śląskim, jak też w opolskiej malutkiej świątyni św. Sebastiana z XVIII wieku. - Jednak największe wrażenie wywarły na mnie organy oliwskie - mówi organista od franciszkanów. - Dostałem się tam, powiedzmy, nieoficjalnie, i zagrałem jeden utwór. To było przeżycie! Nie zapomnę też pierwszego instrumentu, na którym grałem, mając kilkanaście lat. Organy znajdowały się w Imielnicy koło Opola i miały 240 lat. Aby poprawnie grać, należy znać akustykę wnętrza. Muzyka nie może wyprzedzać liturgii słowa. W mniejszych kościołach gra się szybciej, w większych wolniej, bo dźwięk dłużej się rozchodzi. Można przypuszczać, że organistów kościelnych jest w Polsce kilkanaście tysięcy, prawie tyle, ile parafii. Koncertowych i uznanych przez melomanów, kilku: Józef Serafin, Joachim Grubich, Leszek Werner, Andrzej Chorosiński (rektor Akademii Muzycznej w Warszawie) i św. pamięci Henryk Klaja. Pan Marek do niedawna prowadził w diecezjalnym Radio Prus-Opole autorski program o muzyce poważnej. Trzy razy w tygodniu miał audycję, za którą dostawał grosze. Można powiedzieć, że pracował społecznie. Natomiast od niedawna śpiewa w chórze ewangelicko-augsburskim. Połowa członków to katolicy, czyli - jak zauważył mój rozmówca - jest to oddolny ekumenizm. - W końcu muzyka jest jedna i przynależność śpiewaka do tego czy innego kościoła, nie ma znaczenia - podkreśla pan Marek. Jak każdy człowiek, on też ma marzenia. Chciałby założyć rodzinę. A z zawodowych aspiracji to...marzy mu się zagrać w Bazylice św. Piotra w Rzymie. Wolny czas spędza słuchając programu II Polskiego Radia, bo tam nadają dużo muzyki poważnej. Lubi też klasykę młodzieżową lat 60. - Beatles, Sheadows, Czerwone Gitary, Skaldowie. Gdy odkłada słuchawki, zabiera się za czytanie "Pochodni", "Biuletynu Informacyjnego" i przede wszystkim "Naszego Świata", o którym mówi, że odkrywa mu świat. Niekiedy wpadnie do okręgu i zagra na jakiejś imprezie czy zabawie. Żegnamy się w deszczowy, styczniowy dzień obok przepięknego kościoła franciszkanów. Pan Marek rozkłada laskę i żwawym krokiem idzie w stronę przystanku autobusowego. Czeka go podróż prawie przez całe miasto. Andrzej Szymański Pochodnia marzec -2001 |