Pragnienia  przekształcane w czyn

Józef Szczurek  

 

Od pierwszych lat powojennych, a więc od początku zorganizowanego ruchu niewidomych w Polsce, wśród najtrudniejszych problemów do rozwiązania przewijała się sprawa głuchoniewidomych. Podejmowali ją najwybitniejsi działacze tamtego okresu. Dr Włodzimierz Dolański pod koniec lat pięćdziesiątych przeznaczył swoją willę w Laskach na ośrodek dla głuchoniewidomych dzieci. Zorganizowanie ośrodka nie powiodło się z braku pieniędzy, wykwalifikowanych kadr i odpowiednich doświadczeń. Jan Silhan prawie na każdym posiedzeniu Zarządu Głównego Związku przypominał w gorących słowach o konieczności skutecznego zajęcia się ludźmi, którzy nie widzą i nie słyszą.

Zagadnieniem tym praktycznie PZN zaczął się zajmować dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. A stało się to głównie za sprawą mgr. Józefa Mendrunia. On właśnie, krok za krokiem, zaczął organizować szeroko rozumianą pomoc ludziom głuchoniewidomym w Polsce, czyli nadawać realny kształt pragnieniom działaczy, którzy wcześniej się tym zagadnieniem interesowali.  

Z jego inicjatywy, w 1991 roku powstało Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomym w Polsce. Warto podkreślić, iż nie jest to związek głuchoniewidomych, lecz stowarzyszenie kilkudziesięciu specjalistów zajmujących się organizowaniem pomocy dla tej tak ciężko poszkodowanej grupy inwalidów. Do Towarzystwa należą naukowcy z różnych dziedzin, działacze społeczni, lekarze, a także głuchoniewidomi, którzy nie tylko sami radzą sobie dobrze, ale mogą także pomagać innym. Przewodniczącym zarządu Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym jest Józef Mendruń. Redakcja "Pochodni" postanowiła porozmawiać z nim o aktualnej sytuacji Towarzystwa i co w tym krótkim okresie udało się osiągnąć.  

- Problematyką głuchoniewidomych (jest ich zarejestrowanych około 1500 osób) zainteresowaliśmy wielu wybitnych ludzi, którzy gdyby nie byli w Towarzystwie, prawdopodobnie tą tematyką nie mieliby okazji i możliwości się zająć. Ważne jest także to, że nigdy dotychczas nie pisało się i nie mówiło tak wiele o problemach tej grupy inwalidów, jak właśnie teraz. Dzięki temu w świadomości społecznej utwierdza się przekonanie, że nie jest to sprawa dziesiątek, ale tysięcy ludzi. A ich potrzeby i możliwości są niezmiernie zróżnicowane.  

Poprzez wprowadzenie do Towarzystwa i jego władz przedstawicieli Polskiego Związku Głuchych udało się tę organizację zainteresować problematyką głuchoniewidomych, gdyż do czasu powołania Towarzystwa ich sprawami zajmował się tylko PZN. Teraz w świadomości działaczy PZG problem ten zaistniał, a to jest ważne.

Nie bez znaczenia jest także fakt, że od czasu do czasu udaje nam się zdobywać pieniądze na realizację celów Towarzystwa, oczywiście poza środkami, które głuchoniewidomi otrzymują z PZN i PZG. I tak na przykład w 1994 roku dostaliśmy z Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej fundusze na zorganizowanie turnusu dla głuchoniewidomych migających, to znaczy tych, którzy przedtem nie słyszeli, a dopiero potem stracili wzrok. Turnus miał charakter eksperymentalny. Chcieliśmy się zorientować, jakie są potrzeby i możliwości adaptacji języka migowego do odbioru dotykowego. Owocem turnusu będzie poradnik dla tłumaczy, informujący o tym, jak powinni się zachowywać w tej sytuacji.  

W ubiegłym roku podpisaliśmy umowę z Instytutem Perkinsa w Stanach Zjednoczonych, w wyniku której otrzymaliśmy określoną ilość dolarów, aby promować problematykę głuchoniewidomych dzieci (jest ich zarejestrowanych około 110 osób) i aktywizować ich rodziców. Dzięki temu odbyło się już spotkanie dwunastu rodziców z dziećmi, w wyniku którego powstał zalążek sekcji rodziców. To przedsięwzięcie było w całości finansowane przez Instytut Perkinsa. Z tych funduszów pokrywamy też trochę tłumaczeń i publikacji. Współpraca z Instytutem Perkinsa jest dla nas bardzo korzystna.

- Wspomniał Pan wcześniej, że o problemach głuchoniewidomych sporo się pisze, warto powiedzieć gdzie.

- Niedawno ukazał się na ten temat obszerny artykuł w "Gazecie Wyborczej". Było już kilka publikacji w czasopiśmie wydawanym przez polski oddział duńskiej firmy "Otikon", zajmującej się produkcją i rozprowadzaniem aparatów słuchowych. Wydaliśmy w nakładzie czterech tysięcy egzemplarzy specjalną broszurę o skutkach chorobowego zespołu Ushera, który między innymi przyczynia się do powstania głucho-ślepoty. Wydawnictwo to spotkało się ze znacznym odzewem społecznym. Otrzymujemy sporo listów od rodziców dzieci, które mają objawy przedstawione w broszurce. Dzięki temu możemy im pomóc już teraz, kiedy jeszcze nie jest za późno.  

 W wyniku naszej działalności wydawniczej nawiązała z nami kontakt klinika prof. Henryka Skarżyńskiego z Warszawy i klinika zajmująca się przeszczepami słuchowymi z Poznania dr. Witolda Szyftera. Miał on nawet już spotkanie z głuchoniewidomymi z Poznania. Sprawami tej grupy inwalidów zainteresował się również prof. Kowalik z Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Powstała koncepcja stworzenia w Jarogniewicach ośrodka rehabilitacyjnego dla głuchoniewidomych. Jest tam nowoczesny pawilon, w którym ośrodek mógłby działać. Głuchoniewidomi nie nadający się do samodzielnego życia mogliby się następnie starać o przyjęcie do tamtejszego domu pomocy społecznej. A więc dzięki działalności wydawniczej, do której przywiązujemy dużą wagę, ta sprawa zaczyna trafiać do świadomości społecznej. Nie zaniedbujemy też wydawnictw środowiskowych. Poza "Pochodnią" zamieszczamy nasze artykuły także w miesięczniku "Świat Ciszy" - organie prasowym PZG.  

- W bardzo trudnej sytuacji znajdują się głuchoniewidomi samotni. Czy zarząd Towarzystwa uwzględnia ich potrzeby?

- Planujemy w najbliższych miesiącach zakupić obiekt, w którym uruchomimy ośrodek opiekuńczo-rehabilitacyjny dla głuchoniewidomych samotnych lub też społecznie samotnych. Wiadomo, że człowiek niewidzący i niesłyszący nie posłucha radia, nie przeczyta gazety, nie obejrzy programu telewizyjnego. Co ma czynić w tak całkowitej izolacji, gdy rodzina, jeśli ją nawet ma, nie może lub nie chce się nim zająć? Nowojorski Komitet Pomocy Niewidomym obiecał nam na ten cel przekazać część funduszów. Wystąpiliśmy też o pomoc finansową do resortu zdrowia, a także pracy i polityki socjalnej. Obiekt trzeba nie tylko kupić, ale go zaadaptować, wyposażyć, a potem utrzymywać. Wiceminister pracy złożył już deklarację, że począwszy od przyszłego roku utrzymanie domu dla głuchoniewidomych znajdzie się w planie budżetowym resortu. Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych przeznaczył na kupno i wyposażenie ośrodka ponad dziewięć miliardów starych złotych. Nawiązaliśmy ścisłą współpracę z Fundacją Pomocy Niewidomym w Polsce. Istnieje zatem sprzyjająca atmosfera. Pozwala to na przekonanie, że już niedługo powstanie dom pomocy społecznej dla samotnych głuchoniewidomych, a to będzie miało ogromne znaczenie w ich życiu.  

- Czy w tę problematykę włączają się okręgi PZN?

- Okręgi nastawione są bardzo życzliwie do naszej działalności, ale angażują się w sposób zróżnicowany. I tak na przykład łódzki okręg już sam organizuje turnusy dla głuchoniewidomych. Podobnie jest w okręgu wrocławskim, zresztą dzięki panu Czesławowi Jóźwikowi, który jest we władzach Towarzystwa.  

Niedawno podjęliśmy akcję organizowania klubów głuchoniewidomych. W Warszawie taki klub istnieje już od ponad dwu lat. Spotkania odbywają się w Warszawskim Domu Kultury raz w miesiącu. Głuchoniewidomi mają okazję porozmawiania ze sobą. Tutaj przekazywane są również rozmaite informacje i to jest właśnie najważniejsze.  

Na początku grudnia ubiegłego roku zaprosiliśmy na spotkanie w Warszawie działaczy Towarzystwa z kilku miast - Gdańska, Bydgoszczy, Poznania, Wrocławia, Krakowa i innych ośrodków. Zasugerowaliśmy organizowanie klubów na wzór warszawski. Są już pomyślne wiadomości. Kluby powstają w Krakowie, Wrocławiu, Bydgoszczy, Poznaniu, a pewnie i w Gdańsku. Zaczyna się zatem jakiś ogólniejszy ruch, już nie tylko teoretyczny, ale żywy kontakt z ludźmi tak bardzo oczekującymi na pomoc. Towarzystwo będzie się starało, aby te pozytywne przejawy zataczały coraz szersze kręgi.  

- Dla niesłyszących bardzo ważne jest posiadanie aparatu słuchowego. Jak przedstawia się sprawa zaopatrzenia w te urządzenia?

- To jest niezwykle trudny problem. Cena jednego aparatu średniej jakości wynosi około dziewięciu milionów starych złotych. Są też i dużo droższe. Staramy się zdobywać pieniądze na aparaty i wypożyczać je zainteresowanym, bo przeważnie nie stać ich na kupno.  

I tu powstają nieporozumienia. Prosimy głuchoniewidomych, aby po aparaty przyjeżdżali do Warszawy. Wielu spośród nich mówi, że nie mają pieniędzy na podróż, albo brakuje im przewodnika. Chcą, aby aparat przysłać im pocztą.  

Tymczasem to nie chodzi tylko o wręczenie aparatu. O wiele ważniejsze jest nauczenie posługiwania się nim i dobrania do wady słuchu. Ważne jest również wyposażenie aparatu w odpowiednią wkładkę do ucha. Trzeba na to poświęcić sporo czasu.  

aMamy wiele przykładów, że ktoś dostał aparat, a nie posługuje się nim, bo nie został odpowiednio przeszkolony. Wtedy jest to marnowanie kosztownego urządzenia. Nie rozwiążą tego problemu poradnie wojewódzkie, bo tam nikt nie poświęci głuchoniewidomemu tyle czasu ile on wymaga, a ponadto często nie potrafią się z nim porozumieć. Zaopatrzenie w aparaty słuchowe należy do najtrudniejszych problemów, ale jestem przekonany, że będziemy go nadal skutecznie rozwiązywać.

- Wiem, że Towarzystwo ma duże osiągnięcia we współpracy z podobnymi stowarzyszeniami międzynarodowymi, że nasi specjaliści za pieniądze z instytutów zagranicznych organizują w innych krajach, mających mniejsze doświadczenia, pomoc dla głuchoniewidomych, ale nie chcąc, aby wywiad był za długi, te i inne zagadnienia, jeśli Pan znajdzie czas, przedstawimy Czytelnikom przy następnej okazji.  

 Dziękuję za  rozmowę.

   Pochodnia  marzec 1995