Czas na tłumacza-przewodnika

Iwona Różewicz

Rozmowa z Józefem Mendruniem - przewodniczącym Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym

- W swoim wystąpieniu na III zjeździe Towarzystwa za największe osiągnięcie kończącej się kadencji uznał Pan to, iż udało się doprowadzić do mocniejszego zaistnienia w świadomości społecznej osób głuchoniewidomych, jako odrębnej grupy niepełnosprawnych. Co, po dwóch latach chciałby Pan uznać za największe osiągnięcie tej kadencji?

Józef Mendruń: Śledząc prasę, radio, czy telewizję można stwierdzić, że nigdy przedtem tyle się nie pisało i nie mówiło o głuchoniewidomych co w ostatnich dwóch latach, stąd moje przekonanie o dostrzeżeniu tych osób jako odrębnej grupy ludzi, w szczególny sposób dotkniętej przez los. Nie ma jeszcze kompleksowych uregulowań prawnych, jest już jednak przygotowane i konsultowane zarządzenie ministra edukacji narodowej o szkolnictwie specjalnym, gdzie głuchoniewidome dzieci zostały po raz pierwszy nazwane i wyodrębnione. Są też przygotowywane plany nauczania i programy uwzględniające różne psychofizyczne możliwości tych dzieci.

W obecnej kadencji do zrobienia jest bardzo wiele, ale za najważniejsze uznałbym dwie rzeczy: pierwsza sprawa, kluczowa, to budowa ośrodka opiekuńczo-rehabilitacyjnego w Śródborowie. Działkę kupiliśmy i byłoby dobrze, gdyby w ciągu dwóch lat udało się ten ośrodek uruchomić. Ale jest to sprawa i pieniędzy, i planów architektonicznych, gdyż u nas nie ma doświadczenia w budowaniu tego typu obiektów: może należałoby projektantów wysłać do Finlandii czy Niemiec, niech porozmawiają i popatrzą.

Druga kluczowa sprawa to tłumacze-przewodnicy. Niewidomi mają przeszkolonych przewodników, lecz być przewodnikiem niewidomego, a głuchoniewidomego, to dwie różne sprawy. Przewodnik niewidomego jest jego oczami, lecz idąc z nim na przykład do urzędu, nie musi pośredniczyć w kontakcie z urzędnikiem. Inaczej w przypadku głuchoniewidomego - tu przewodnik musi być również tłumaczem, musi więc znać na przykład język migowy i w dodatku umieć zastosować go metodą dotykową. Wymaga to specjalistycznej wiedzy. W związku z tym wystąpiliśmy do warszawskiej Gminy Centrum o przyznanie pieniędzy na przeszkolenie kilku ludzi w takim właśnie zakresie. Chcemy to potraktować jako eksperyment. Trzeba jednak tych ludzi nie tylko przeszkolić, ale stworzyć system ich zatrudnienia, tak aby byli zawsze dyspozycyjni dla osób głuchoniewidomych potrzebujących tłumacza - przewodnika w różnych, nieraz nagłych sytuacjach życiowych.

- Znajdzie się wystarczająca liczba chętnych do takiego, nazwijmy to już zawodu?

- Najistotniejszy jest dobór odpowiednich ludzi. To bardzo specyficzna, trudna praca i na pewno nie każdy na takiego tłumacza się nadaje.

- Czy adaptacja, modyfikacja języka migowego jest wystarczająca do kontaktu z osobą głuchoniewidomą?

- W ubiegłym roku zorganizowaliśmy turnus, na który zaprosiliśmy dziesięciu "migających", całkowicie głuchoniewidomych uczestników. Pod kierunkiem specjalisty w dziedzinie języka migowego, dr Bogdana Szczepankowskiego badaliśmy ten problem. Okazało się, że języka migowego w zasadniczy sposób zmieniać nie trzeba, lecz należy go dostosować do możliwości konkretnego człowieka; na przykład w przypadku osób słabowidzących do ich pola widzenia czy ostrości wzroku. Język migowy nie jest zresztą całkowicie ujednolicony, tłumacz przewodnik musi więc znać różne metody. Rozmawiałem niedawno z Finami, tam szkolenie takich tłumaczy trwa trzy lata. U nas też się zaczyna wprowadzać trzyletnie pomaturalne studia zawodowe. Wykładają tam etykę zawodowego tłumacza-przewodnika - bardzo ważna sprawa - i wszystkie potrzebne techniki.

- Jest Pan przewodniczącym Komisji do Spraw Głuchoniewidomych w Europejskiej Unii Niewidomych. Jakie zagraniczne doświadczenia warto u nas wprowadzić?

- Wydatki na specjalistyczną opiekę, którą muszą ponosić osoby głuchoniewidome, powodują, iż koszty ich funkcjonowania w społeczeństwie są nieporównywalnie wyższe. W rozwiniętych krajach zachodnich istnieją całe systemy wyrównywania tych kosztów. W połowie czerwca przewidziana jest w Helsinkach europejska konferencja poświęcona problemom głuchoniewidomych. Będziemy tam dyskutować, jak podciągnąć kraje pozostające daleko w tyle. Podstawową sprawą jest wyróżnienie głuchoniewidomych jako grupy, zidentyfikowanie ich specyficznych potrzeb i szukanie sposobów na ich racjonalne rozwiązywanie.  

- Czy rozwiązano u nas w sposób wystarczający zaopatrywanie głuchoniewidomych w aparaty słuchowe najnowszej generacji? Dla tych osób jest to warunek wychodzenia ze społecznej izolacji. Grzegorz Kozłowski czy Bohdan Jacórzyński nie ukończyliby wyższych studiów bez aparatu słuchowego.

- W sposób wystarczający nie rozwiązano, ale... mamy bliską współpracę z polskim przedstawicielstwem "Oticona". Jest to duńska firma o światowej renomie. Jesteśmy przez nich bieżąco informowani o nowościach, tyle że są to drogie rzeczy. Uzgodniliśmy, że w prowadzonych przez "Oticon" szkoleniach godzina lub dwie będą poświęcone obsłudze głuchoniewidomego. Bo dobranie aparatu głuchoniewidomemu wcale nie jest prostą sprawą. Wymaga to pewnej wiedzy. Trzeba mu taki aparat nie tylko dobrać, ale dostroić, poinstruować, jak się nim posługiwać i technicznie mu to pokazać. Zaproponowaliśmy "Oticonowi", że jeśli ściągną ludzi ze swoich 36 punktów w Polsce, to zrobimy im kilkudniowe szkolenie pod kątem dobierania aparatów osobom głuchoniewidomym.

Aparaty słuchowe są zresztą potrzebne także i niewidomym, bowiem coraz częściej mają oni także problemy ze słuchem, z czego nie zawsze zdają sobie sprawę. Przytępiony słuch utrudnia orientację przestrzenną, gdyż sygnały dźwiękowe są niewłaściwie odbierane. Na ulicy może to doprowadzić do wypadku. Rośnie więc zapotrzebowanie na aparaty (kilkanaście miesięcznie) i staje się to dla PZN problemem finansowym.

- Wracając do działalności Towarzystwa, ma ono opinię organizacji umiejącej starać się o sponsorów. To prawda?

a- Gdyby była to prawda, nie rozmawiałbym teraz z Panią, lecz powiedzmy z pewną fundacją polsko-niemiecką, na którą mam namiar i może da się coś utargować. Mówiąc bardziej serio - oczywiście staramy się jak możemy. Efekt zależy od tego, jaki kto będzie miał pomysł, czy będzie wiedział do kogo trafić, jak go przekonać i po prostu trzeba być uczciwą, rzetelną organizacją, do której ludzie mają zaufanie. A kłopoty bywają. Na przykład za tydzień zaczyna się plener w Orońsku. Ministerstwo Kultury i Sztuki przyznało na ten cel 90 mln starych złotych, a potrzebne jest dwa razy tyle. Powstał więc dylemat: zrezygnować z pleneru, czy na gwałt starać się o te dodatkowe pieniądze.

- Ogromnie żałuję, że nie mogę być tu sponsorem, choć jestem wielbicielką orońskich plenerów. Pozostaje mi więc życzyć zdobycia brakujących pieniędzy.  

 Dziękuję Panu za rozmowę.

IWONA RÓŻEWICZ

Pochodnia czerwiec 1996