„zawsze redaktor”
Stworzyć rozwiązania systemowe
Rozmowa z Józefem Mendruniem - sekretarzem generalnym Związku oraz dyrektorem biura ZG PZN
- Nowym władzom przyszło działać w niezwykle trudnym okresie, bowiem do ogromnego zamieszania związanego z reformowaniem kraju doszły poważne problemy związkowe, jako pozostałość po niefrasobliwej polityce poprzedniego prezesa. Jaka była ta skrócona kadencja wybranych na nadzwyczajnym zjeździe władz? - Trudna, bardzo trudna. Zastaliśmy ogromne długi, z których rozmiarów do dziś jeszcze nie zdajemy sobie w pełni sprawy. Związkowa kasa świeciła pustką. Brakowało pieniędzy na energię, telefony, płace. Najpilniejsze do spłacenia było zadłużenie wobec okręgów za 1997 rok w wysokości 1,3 mln zł i 18 mln wobec PFRON, za nierozliczone dotacje, które PZN otrzymał w latach 1992-96. Fundusz postawił twardy warunek - jeśli się nie rozliczymy, to w 1998 roku nie otrzymamy ani złotówki. Na szczęście, po długich negocjacjach, udało się przekonać władze PFRON, by odroczono nam termin rozliczenia, co pozwoliło uzyskać pieniądze na 1998 rok. Gdyby tak się nie stało, trzeba by zawiesić niemal całkowicie działalność Związku. - Na czym skupiono się szczególnie? - Na poszukiwaniu pieniędzy na spłatę długów. Na początek postanowiono sprzedać te spółki, które przynosiły straty. Ich nabywcy płacili przede wszystkim za szyld zakładu pracy chronionej (który wówczas był jeszcze atrakcyjny), nie wnikając szczególnie w ekonomiczną wartość kupowanej firmy. W ten sposób pozbyto się deficytowych spółek: w Radomiu, Ostrowcu Świętokrzyskim ("Dianina") i Chorzowie. Odrębny problem to spółka "Centrum Gospodarcze", której działalność przyniosła milionowe straty. Władze Związku podjęły więc decyzję o jej likwidacji, a potem, zgodnie z prawem handlowym, o postawieniu w stan upadłości. Straty "Centrum" przewyższyły jego wartość majątkową, zaś według najnowszych ustaleń być może jeszcze Związek będzie musiał dopłacić do tego "interesu" około 600 tys. zł z tytułu zaszłych zobowiązań wobec Centrum, bo wszelkie finansowe transakcje z tą spółką były robione na tak zwane "piękne oczy". Kolejny problem, który zastały nowe władze, to zadłużenie naszego ośrodka w Muszynie na sumę 1,2 mln zł z powodu niezgodnego z umową wydatkowania pieniędzy, przyznanych przez PFRON na jego remont. I w tej sprawie odwołaliśmy się do władz Funduszu, ale do tej pory nie ma żadnej decyzji i obawiam się, że znaczną część tej sumy trzeba będzie zwrócić. Reasumując: w pierwszych miesiącach działania skupiono się przede wszystkim na: Odblokowaniu kont zajętych przez komornika, spłacie najpilniejszych długów, odraczaniu terminów rozliczeń z PFRON, by zapewnić bieżące finansowanie, i na całej ogromnej pracy związanej z reorganizacją struktury PZN. - Co już udało się rozwiązać, a co jeszcze stwarza najwięcej zagrożeń? - Zlikwidowano zadłużenie wobec okręgow w wysokości 1,3 mln, o którym wspomniałem na początku. Swego czasu PZN, na podstawie sfałszowanych przez byłego prezesa Madzię dokumentów, wyłudził w banku w Biskupcu kredyt w wysokości 1,5 mln zł. Ponieważ nie był on spłacany, obecne władze co miesiąc musiały przelewać na konto banku (ile) wraz z odsetkami. Na szczęście udało się udowodnić fałszerstwo dokumentów, czego efektem było uznanie poręczenia Związku na nieważne i zwrócenie wszystkich pieniędzy, które wcześniej zajął komornik. Bardzo trudne było rozliczenie 18 mln złotych otrzymanych z PFRON w latach 1992-96. Udało się w końcu skompletować dokumenty ze wszystkich okręgów na sumę 17,5 mln, natomiast nie uznano 577 tys. plus odsetki, czyli prawie drugie tyle, które trzeba zwrócić. Jednak według najnowszych decyzji Fundusz umorzył nam odsetki, zaś spłatę pozostałego zadłużenia rozłożył na 3 lata. Nie udało się natomiast unieważnić bardzo groźnego poręczenia całym majątkiem Związku ogromnego kredytu (9 mln 300 tys. marek), zaciągniętego przez spółkę "Warimex" Konsorcjum AmerBanku i PKO BP Oddział w Olsztynie. Również to poręczenie zostało wyłudzone na podstawie sfałszowanych przez prezesa Madzię dokumentów. Aktualnie sprawa jest w sądzie i nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby zapadło rozstrzygnięcie na niekorzyść Związku. Do zapłacenia mogą też jeszcze być weksle na ponad 2 mln zł. Wszystko, o czym tu mówię, wymagało ogromnego wysiłku i bardzo trudnych i żmudnych negocjacji, ale dobrze, że w ich wyniku choć część problemów udało się rozwiązać. - Jeżdżąc po kraju nieraz my, dziennikarze, spotykamy się z zarzutem, iż nowe władze nie dopilnowały procesu likwidacji okręgów. W efekcie braku nadzoru likwidowane okręgi zadbały przede wszystkim o własne interesy, dlatego w niektórych z nich powstały straty finansowe. - Nie rozumiem stwierdzenia, że okręgi zadbały o własne interesy. Być może niektórzy likwidatorzy (przypomnijmy, iż byli nimi kierownicy okręgów) tak się zachowali, nie zwalniając w porę pracowników czy też przedłużając proces likwidacji. Ale trzeba też uwzględnić inny aspekt tej sprawy. Kiedy ludzie nagle w wieku na przykład 50. lat tracą pracę, szczególnie tam, gdzie jest duże bezrobocie, opór kierowników przed ich zwalnianiem jest zrozumiały. Zgadzam się, że powinien być większy nadzór nad tym, co się działo w rozwiązywanych okręgach, jednak proszę nas też zrozumieć. Często działaliśmy w atmosferze przysłowiowego "gaszenia pożaru", gdyż niemal każdego dnia pojawiał się nowy problem, mogący zagrozić zablokowaniem związkowych kont w banku. Poza tym przy tak dużych ruchach reorganizacyjnych pewien bałagan był nieunikniony. - Niezadowolenie budzi również sprzedaż związkowego ośrodka "Kos" w Ustroniu-Zawodziu, w którym niewidomi szczególnie lubili wypoczywać. Padają stwierdzenia, że jeśli wcześniej zmieniono by jego dyrektorkę, która często przebywała na zwolnieniach i nie zajmowała się należycie tą placówką, może dałoby się ją uratować. - Może rzeczywiście byłoby lepiej, jednak fakty są następujące. Ośrodek "Kos" nie był naszą własnością, gdyż w 1996 roku decyzją wojewody grunt, na którym stoi, został przekazany w wieczyste użytkowanie Uzdrowisku Ustronie. Wtedy ówczesny prezes Madzia oprotestował tę decyzję, wysyłając stosowne pismo do ministra skarbu. Jednak zanim otrzymał odpowiedź, wycofał protest, gdyż sądził, że załatwi to inaczej. Ponieważ nic z tego nie wyszło, a decyzja się uprawomocniła, właścicielem "Kosa" jest Uzdrowisko Ustronie, a PZN jedynie użytkował jego własność. Rozważano sprawę wykupu gruntu za 276 tys. zł, ale w świetle przepisów prawa nie było to możliwe, gdyż w międzyczasie Uzdrowisko stało się spółką akcyjną. Dlatego jedyną drogą wyjścia z tego impasu były negocjacje w sprawie sprzedaży tego, co się da sprzedać. Koszty modernizacji "Kosa", które w 1991 roku poniósł Związek, oraz jego wyposażenie wyceniono na 1,1 mln złotych i taką sumę Związek ma od nabywcy tego ośrodka - Uzdrowiska Ustronie - otrzymać, ale nie od razu, a w trzech ratach. Gdyby te pieniądze przeznaczyć na przykład na uratowanie Muszyny, to myślę, że choćby z przyczyn sentymentalnych byłby to dobry pomysł. Dodam jeszcze, iż przez prawie 9 lat eksploatacji "Kos" nie był remontowany. Obecnie koszt niezbędnej modernizacji oszacowano na 5 mln zł. Takich pieniędzy nie mamy, a straty "Kosa" za rok ubiegły wyniosły około 160 tys. zł. Myślę, że przytoczone tu przeze mnie wyjaśnienia potwierdzą słuszność decyzji o sprzedaży tej placówki. - Panuje opinia, iż władze wybrały najłatwiejszą drogę, czyli sprzedaż związkowych spółek, natomiast okręgami, w których bieda "aż piszczy", nikt się nie przejmuje? - Także i z tą opinią nie bardzo mogę się zgodzić. Przecież pieniądze ze sprzedaży spółek w Radomiu, Ostrowcu, Chorzowie i Warszawie poszły na spłatę zadłużenia wobec okręgów w wysokości 1,3 mln zł, o którym wspomniałem na początku. Załatwiliśmy także w Ministerstwie Zdrowia pieniądze na 16 etatów, czyli po 1 w każdym okręgu. Zgadzam się, iż jest to niewiele wobec skali potrzeb, ale nie jest prawdą, że okręgami władze Związku się nie przejmują, gdyż pomagamy im stosownie do możliwości. - Jaki rozwój naszej organizacji przewiduje Pan w przyszłości? - Trzeba by chyba być wróżem, żeby cokolwiek w obecnej rzeczywistości przewidzieć, ale myślę, że jak najszybciej powinniśmy się dopracować rozwiązań systemowych. Parę miesięcy temu Związek wystosował pismo do minister Staręgi-Piasek - pełnomocnika rządu do spraw osób niepełnosprawnych, (dając je jednocześnie do wiadomości marszałkom Sejmu i Senatu i szefom klubów parlamentarnych). Określiliśmy w nim minimum podstawowych świadczeń, które państwo ma obowiązek zapewnić tej grupie społeczeństwa. Nie jest najważniejsze, czy będzie je świadczył PZN czy też jakieś agendy państwowe, ważne, by ktoś to robił stale i systematycznie, a nie na zasadzie łaski "dobrego wujaszka". Myślę, że na skutek naszych wielokierunkowych działań, także poprzez terenowe placówki, już wzrasta wśród decydentów świadomość tego problemu. Zaczyna się też lepiej układać współpraca z pcpr-ami i z organami samorządowymi. Jednak w dalszym ciągu, by umacniać tę świadomość, musimy wspólnie działać na wielu frontach - samorządu, PFRON, ministerstw oraz poprzez sponsorów. - Co powinno być priorytetem dla nowych władz, które wkrótce zostaną wybrane? - Najważniejsze jest zintegrowanie środowiska i wypracowanie systemu pomocy inwalidom wzroku. Za kilka lat wejdziemy do Unii Europejskiej. Wiąże się to z całkowitą przebudową systemu prawnego naszego kraju, także dotyczącego inwalidów. Trzeba więc dokładnie śledzić, jakie rozwiązania prawne są proponowane i starać się o wpływ na to, aby były one jak najkorzystniejsze dla polskich niewidomych. - Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Grażyna Wojtkiewicz Pochodnia luty 2001 |