Marian Adamczyk - człowiek  rzetelny, rozważny,  niezwykle pracowity -  należał do członków założycieli "Nowej Pracy Niewidomych" i pracował w niej przez dwanaście lat.  Urodził się w     sierpniu 1937 roku w województwie kieleckim. Kiedy miał 9 lat, stracił    wzrok od wybuchu niewypału. 1947 r. dostał się  do ośrodka w Laskach. Po ukończeniu szkoły podstawowej, podjął naukę w zawodzie  dziewiarza, a to zawiodło go do "Nowej Pracy".

  Cechowała go wielka  aktywność i odpowiedzialność.  Po kilku latach został majstrem dziewiarstwa. Cały czas pracował w Radzie Nadzorczej,  pełniąc w niej ważne funkcje społeczne. Razem z Andrzejem Skórą i Kazimierzem Lemańczykiem podjął studia w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie    i w 1965 roku  razem ją ukończyli.

Swoją żonę - Mirosławę - poznał podczas egzaminu maturalnego , kiedy, w sali szkolnej, przepisywała   pod dyktando  jego pracę z brajla  w zwykłym druku.  Od tego się zaczęło. Mieszkała w Laskach, więc problematyka niewidomych , na zasadzie sąsiedztwa,  nie była jej obca.    

 Wkrótce po ślubie, pani Mirosława została przyjęta  do  spółdzielni, którą jej mąż zakładał. Pracuje tam już ponad 40 lat - najpierw w księgowości, a następnie w dziale planowania ekonomicznego. Wspólnie wychowali dwoje dzieci.

Jest bardzo zżyta z niewidomymi i całą spółdzielnią. Uważa, że jest to po prostu jedna rodzina .Wszyscy mają do siebie zaufanie i mogą liczyć na siebie. W 1962 roku, państwo Adamczykowie dostali własne mieszkanie na Żoliborzu w Warszawie, co przyczyniło się do stabilizacji i godziwej egzystencji rodziny.

W październiku  1968 roku, spółdzielnia Niewidomych  Pracowników w Warszawie ma ulicy Sapieżyńskiej została bez szefa. Funkcję tę przyjął mgr Marian Adamczyk, przy czym bardziej tu chodziło o społeczny aspekt sprawy niż o jego osobiste korzyści. Na stanowisku prezesa pozostawał przez 24 lata.

Spółdzielnię na Sapieżyńskiej  mocno rozwinął,   bardzo się o nią troszczył. Stworzył bazę zaopatrzeniową  włosia i szczeciny dla wszystkich spółdzielni niewidomych w Polsce. Był członkiem Rady Związku Spółdzielni Inwalidów oraz   członkiem zarządu Związku Spółdzielni Niewidomych. Cieszył się wielkim uznaniem w całym   środowisku inwalidów.

Dysponował mieszkaniami w bloku na ulicy Sapieżyńskiej należącym do spółdzielni.   Mieszkańcy wiedzieli, że nigdy nie dopuści, aby ich ktoś skrzywdził. Zarząd przeznaczał część pieniędzy z funduszu socjalnego na dopłatę do tych mieszkań.

Jeden z długoletnich pracowników, zastępca prezesa do spraw rehabilitacji - Alojzy Satora - tak wspomina szefa spółdzielni: -Z   Marianem bardzo dobrze się  współpracowało. Wysoko cenił profesjonalność,  umiejętności pracownika i  predyspozycje kierownicze.  Przywiązywał dużą wagę do porządku prawnego, formalnego,   co wyrażało się w tym, że zawsze musiały być  protokoły i   rzetelne sprawozdania  zawierające prawdziwe informacje. Wysoko cenił  umiejętności precyzyjnego wyrażania myśli w pismach.

   Dla współpracowników był bardzo dobry, wyrozumiały, troskliwy, nikt go się  nie bał, a jednocześnie potrafił zachować prestiż i godność szefa. Przynajmniej raz w tygodniu chodził po wszystkich działach, rozmawiał z pracownikami, wyjaśniał różne sprawy, a  gdy było coś nie tak jak trzeba, interweniował u kierowników działów.

 Był bardzo zapobiegliwy,   zwłaszcza w stanie wojennym, kiedy wszystkiego   brakowało.  Zgromadził tyle surowców i innych potrzebnych do produkcji rzeczy, że wystarczyło to co najmniej na  trzy lata.  Miał bardzo dobrą pamięć. Gdy przeczytał sprawozdanie na walne zgromadzenie, zapamiętał je i w czasie zebrania  referował bezbłędnie.  -

  Marian Adamczyk bardzo przejął się kryzysem  spółdzielczości, jaki nastąpił w 1990 roku. Nie mógł się pogodzić z nową polityką gospodarczą zmierzającą do odsunięcia spółdzielni niewidomych na daleki margines, a w końcu - do likwidacji.    Zmarł 20 marca w 1992 roku. Jego śmierć wszyscy głęboko przeżywali,  bo odszedł za wcześnie, zwłaszcza, że dla spółdzielni  nastały trudne czasy.