Część IV.

Dzieło. Praca i apostolstwo

 

 

1. Antoni Marylski - budowniczy Lasek

 

Spośród współpracowników Matki ks. Marylski zasługuje na specjalną uwagę. Przez 28 lat był jej prawą ręką, realizatorem zamierzeń, świeckim kierownikiem wszystkich agend Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, budowniczym Lasek. Nikomu też Matka nie poświęciła tyle czasu, troski, miłości, ale i niepokoju. Pochodził z zamożnej ziemiańskiej rodziny, zamieszkałej w Pęcicach koło Warszawy, niedaleko Lasek. Młody Antek, po ojcu również Antonim, który był politykiem i posłem do Dumy, odziedziczył zamiłowania intelektualne, społeczne i artystyczne. Po matce, Wandzie z Kozakowskich, uczuciowość, zaczątki życia religijnego i bujny kresowy temperament. Rodzice nie byli zgodnym małżeństwem i pod koniec życia rozstali się, co miało ujemny wpływ na kształtowanie się charakterów czterech synów. Pobyt w chłopięcych latach w Petersburgu, gdzie jego matka miała znajomości w sferach rosyjskiej arystokracji, zostawił Antoniemu Marylskiemu najlepsze wspomnienia i dobrą znajomość rosyjskiego.

W Warszawie ukończył jedno z wyróżniających się gimnazjów, po czym odbył praktykę rolną w majątku Wyganowskiego na Kujawach. Dała mu ona garść wiadomości i umiejętności, które w późniejszym życiu miały być przydatne. W wieku dwudziestu lat doznał wielkiego wstrząsu. W 1915 r., w czasie walk frontowych, był bezsilnym świadkiem spalenia przez Kozaków rodzinnego dworu z dziełami sztuki i bogatą biblioteką. Powziął wówczas zamiar całkowitego oddania się Bogu. Stale czytał Ewangelie i karmił się ich treścią, lecz w rzeczywistości "wierzył" w Tołstoja. Nie przyjmował Kościoła z jego strukturami i życiem sakramentalnym.

Tymczasem "wielka wojna" gorzała w całej pełni. Marylski, będąc w wieku poborowym, zgłosił się najpierw do oddziału rosyjskiego Czerwonego Krzyża jako sanitariusz, potem służył w pułku huzarów kijowskich w oddziale dowodzonym przez jego kuzyna rtm. Tadeusza Żółkiewskiego. Szkolił się w Mikołajewskiej Szkole Kawaleryjskiej, a po 1917 r. wstąpił do Polskiego Korpusu płk. Mościckiego na terenach dawnej Rzeczypospolitej.

I wtedy, po wybuchu rewolucji, wraz z przyjacielem Józefem Czapskim, podobnie jak on pacyfistą, a później znanym malarzem, złożył na ręce dowództwa prośbę o zwolnienie z wojska. Bolszewików nie należy przecież zabijać, lecz nawracać. Gdy decydowały się losy Polski i wszyscy szli walczyć o niepodległość, taka postawa zakrawała na dezercję. Można podziwiać wielkoduszność dowódców oddziału za to, że uwierzyli w szlachetność pobudek dwóch ochotników-idealistów i nie wytoczyli im sprawy dyscyplinarnej. Zapowiedzieli im jednak, że po odzyskaniu przez Polskę niepodległości postarają się, by dezerterów nie wpuszczono do ojczyzny. Zwolniony ze służby Marylski w gronie jeszcze paru kolegów i sióstr Czapskiego wybrał się do Piotrogrodu, by "ewangelizować rewolucję". Pracując jako nocny dozorca przy magazynach, Marylski utrzymywał ze swej pensji całe grono przyjaciół podejmujących z różnym szczęściem przygodne prace humanitarne. Nocami, zapatrzony w kopułę petersburskiej cerkwi, klęcząc w śniegu godzinami się modlił. W końcu wszyscy zaczęli głodować. Marylski nie wytrzymał tego trybu życia, zapadł na zdrowiu, przeżył psychiczne załamanie. Uratował go Karol Jaroszyński, późniejszy fundator Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Po leczeniu wysłał go pociągiem wraz z resztą towarzystwa do Warszawy. Naoczny świadek, uczestnik piotrogrodzkiej eskapady po latach pisał: ""Grupa zapaleńców rewolucyjnych" [...], to bardzo nieścisłe określenie. Ta grupa była przejęta wyłącznie pragnieniem realizacji pełnej idei chrześcijańskiej, na podstawie tekstu Ewangelii. Antek [Marylski] nie wykazywał już wówczas śladu zainteresowania rewolucją polityczną w Rosji i jej społecznymi i politycznymi skutkami. Żył całkowicie w aurze swych dążeń mistycznych i wiarą, że świat cały, po krwawej wojnie przez nas zdobyty, pójdzie po tej samej drodze - drodze czystych zasad chrześcijańskich. To współżycie naszej całej grupki, w której Antek był duchowym przewodnikiem, któremu z całą naiwnością uwierzyliśmy, trwało zaledwie parę miesięcy. Ten poryw szczupłej grupy, na którą nikt w głodnym, rewolucyjnym, okrutnym Piotrogrodzie nie zwrócił uwagi (myśmy liczyli, że będziemy prześladowani), był scalony przez wiarę, że Antek jest rzeczywiście prorokiem nowych czasów. Dziś, patrząc na to, widzę, jak nastroje nasze były bliskie tylu różnych w Rosji istniejących sekt, o których istnieniu nie wiedzieliśmy nic, przypominały również pewne wzloty i upadki Towiańszczyzny, o której także wówczas nie wiedzieliśmy nic. Nie mieliśmy żadnej, głębszej filozoficznie, racjonalnie rozpracowanej koncepcji - Antek wtedy wierzył naprawdę, że On ma misję odrodzenia świata, daną mu od Boga. Pouczał, zamadlał się, klęcząc na śniegu, pisał listy wzniosłe w stanie jakby pół przytomnym. [...] W tym okresie Antek załamał się nagle fizycznie i jednocześnie załamał się psychicznie i religijnie, nie wytrzymał tego napięcia i nagle runął. [...] Antka spotkaliśmy po paru miesiącach w Warszawie, dokąd z Kijowa przybył, był wtedy innym człowiekiem, zgubionym, z załamaną wiarą w swe posłannictwo. Z tego okresu jego życia (Warszawa, Paryż, Warszawa), epoki wahań, próby studiów w Paryżu, których do ukończenia nie doprowadził, uratowało go spotkanie z Matką Czacką, która potrafiła tego załamanego, wątpiącego we wszystko człowieka, wprowadzić w świat pracy i poświęcenia, świat prawdziwie i konsekwentnie katolicki, zakładając z nim razem Laski, rzuciła go na jedyną dla niego drogę czynu chrześcijańskiego w ramach ortodoksyjnego, głębokiego katolicyzmu." (1)

Józef Czapski zapytany w latach osiemdziesiątych czy zaangażowanie Marylskiego w Laski przypominało to z Piotrogrodu, odpowiedział: "Było zupełnie tego samego rodzaju. On już miał jakieś powołanie w sobie, kiedy go poznałem. Wtedy jednak, gdy byliśmy razem, czuł się wieszczem obdarowanym przez Boga. Był jak ten od Mickiewicza... Towiański. Ale tamten chodził twardo po ziemi, spryciarz, zaś Antek nie był żadnym organizatorem. Liczyło się tylko jego ja. Ten sam człowiek, kiedy wszedł do Lasek z Matką Czacką, stał się organizatorem. Potrafił nieprawdopodobnymi sposobami wyciągać od ludzi pieniądze. Coraz to nowych adeptów sprowadzał. Wszyscy, którzy go wtedy widzieli, mogli o nim mówić tylko w superlatywach. Muszę podkreślić jego niebywałą dobroć. Każda dusza stracona była dla niego ważna, każda dusza religijna była mu bliska. Do obrazu Antka, jaki znałem, doszła pokora - naprawdę pokora, nie tylko pozorna." (2)

Gdy zakończyła się wojna polsko-bolszewicka 1920 r., Marylski podjął na krótko pracę w konsulacie w Paryżu, po czym zapisał się na studia na Uniwersytecie Warszawskim, na wydział filozofii. Poznał wtedy działającego w kołach studenckich ks. Władysława Korniłowicza i dzięki niemu przeżył autentyczne nawrócenie. (3)

Antoni Marylski już jako ksiądz opowiedział o swym nawróceniu latem 1972 r.: "Była nas gromada młodzieży żywej, szukającej prawdy nie bardzo wiedząc, jak do tego dojść. Tadeusz Kotarbiński (4) nie okazał się naszym przewodnikiem, gdy w czasie dyskusji padło słowo "prawda", profesor się obruszył i powiedział, że ten termin jest nienaukowy. Chodziłem na wykłady, ale mało miałem pożytku dla umysłu szukającego prawdy całkowitej. Wykładano wtenczas Avenariusa i Macla, myślicieli niemieckich - filozofię bez żadnego uroku, która do prawdy nie zbliżała. W tym czasie zaprzyjaźniłem się z kręgiem młodzieży, która również studiowała filozofię. Pewnego dnia jedna z koleżanek [Irena Hebdzyńska - później po mężu Szumlakowska, członek Zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi - M. Ż.] zaczęła mnie namawiać, abym poszedł na rekolekcje, które odbywały się na pensji panny Plater przy ul. Pięknej. W pierwszej chwili odmówiłem, nie mając żadnego przekonania do tej drogi szukania prawdy. Długotrwały upór koleżanki zwyciężył moją niechęć i w końcu poszedłem. Zastałem grono studentów, przy ołtarzu stał ksiądz, którego nie znałem. Był tak zmęczony, że nie mógł zacząć mówić, wreszcie przemówił nieskładnie, tak że nie słuchałem go. Coś jednak było w atmosferze, która go otaczała, w całym tym zespole, co nakazywało skupienie. Nagle zobaczyłem to, czego mi brakowało od osiemnastego roku życia. Ujrzałem cały Kościół ze wszystkimi jego tajemnicami, odkryty nagle jakby w błysku światła. Chrystus Pan, Ewangelia, Sakramenty i konieczność oddania się tej Prawdzie, która tak nagle zajaśniała przede mną. Wstałem od konfesjonału z silnym zdecydowanym postanowieniem oddania się na służbę Bogu. Nie wiedziałem oczywiście, w jakiej formie to uczynić, ale ten dziwny ksiądz stał się bardzo prędko moim przyjacielem i duchowym kierownikiem. Uznał prawdę mojego nawrócenia, prawdę oddania mojego życia Bogu. Zawiązała się między nami nić przyjaźni i pełnego zaufania z mojej strony. Ksiądz Korniłowicz, gdyż on to był, powiedział mi, że w czasie tych rekolekcji prosił Matkę Czacką, o której istnieniu nawet nie wiedziałem, aby modliła się za moje nawrócenie. Powiedział, abym poszedł z nim podziękować tej świętej zakonnicy za otrzymaną łaskę, co też uczyniłem. Pewnego dnia udaliśmy się do lecznicy pod wezwaniem św. Józefa, gdzie Matka po ciężkiej operacji przebywała jako rekonwalescentka. Jakaś mała siostra, która ją pielęgnowała, wprowadziła mnie do pokoju, gdzie na łóżku leżała Matka Czacka. To było jakby drugie olśnienie po tym pierwszym, jakiego doznałem w kaplicy przy ul. Pięknej. Zobaczyłem twarz promieniującą szczęściem nieziemskim, lecz głęboką radością płynącą z głębi duszy i oświetlającą rysy tak, że nie miało się wrażenia obcowania z osobą niewidomą. Tyle było wyrazu w tej twarzy. Głos miała przedziwnie piękny, szło od niej coś, co jednało serce. Człowiek korzył się, nic nie rozumiejący, bo tajemnica cierpienia ukryta w tej twarzy promieniującej radością stała się zagadką dla mnie: jak może ktoś, kto tak cierpi, być jednocześnie radosny? Rozmowa potoczyła się bardzo łatwo, widać było niezwykłą inteligencję w jej wypowiedziach, dobroć, delikatność, wyczucie drugiego człowieka. Rozmawiając z nią przez blisko godzinę, zostałem zupełnie podbity tym, czego nie rozumiałem, a co było świętością." (5)

Marylski później wspominał, że nie spotkał w życiu podobnej kobiety; od razu postanowił związać się z nią stałą współpracą. Z pełną świadomością zgłosił się do pomocy w pracach Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi. Wstąpił do tercjarzy św. Franciszka z Asyżu, otrzymując imię Piotra.

Dnia 14 lipca 1922 r. po walnym zebraniu został mianowany przez Matkę skarbnikiem Zarządu Towarzystwa i objął kierownictwo organizacyjne. Czuwał nad działalnością warszawskiego Patronatu dla dorosłych niewidomych, pomagał w zdobywaniu środków na utrzymanie internatów, kierował budową pierwszych obiektów w Laskach.

W przyszłości Marylskiemu przypadło zakładanie Patronatów w Wilnie, Poznaniu, Chorzowie i Krakowie. Zrezygnował ze studiów, natomiast coraz bardziej nurtowała go myśl o kapłaństwie. W 1931 r., idąc za radą ks. Korniłowicza, wyjechał do Fryburga Szwajcarskiego na studia teologii i spędził tam jeden rok akademicki. Powróciwszy późną wiosną do Polski na pogrzeb swego ojca już nie zdecydował się na dalsze studia. Klimat Szwajcarii wyraźnie mu nie odpowiadał, nękały go ciągłe migreny, pozostałość prawdopodobnie po przejściach w Piotrogrodzie.

W Laskach ponownie pochłonęła go praca. Lata trzydzieste znaczą okres największego rozkwitu Dzieła. Wykańczano najważniejsze budowle, zakładano patronaty w czterech miastach, a duszą działalności patronatowej był Marylski. Matka przypisywała mu szczególny charyzmat w tej dziedzinie.

W tamtych latach Laski otrzymały Żułów, wzięły w dzierżawę Pieścidła. Należało obsadzić je właściwymi ludźmi i co jakiś czas doglądać. A Zakład liczył już wówczas 500 mieszkańców, co nastręczało wiele problemów. Marylski umiał "dać rozkaz i siłę z rozkazem" według znanego powiedzenia Domeyki. (6) W 1938 r. został prezesem zarządu Towarzystwa i odtąd z przerwą w latach 1950-1961 pełnił tę funkcję aż do śmierci.

Na początku września 1939 r., idąc za wskazaniami władz wojskowych, Marylski opuścił Laski i udał się na wschód. Gdy w październiku powrócił, zastał Zakład w 75% zburzony i spalony. Ciężko było oglądać unicestwienie tego, czego z takim trudem w ciągu siedemnastu lat wytężonej pracy dokonał. Nietknięte pozostały jednak aleje - jego dzieło, stanowiące ozdobę całego osiedla. W okresie okupacji Marylski nie brał osobiście udziału w akcjach dywersyjnych; w sprawach AK kontaktował się z miejscowym dowódcą Sokołowskim i z wyższym stopniem, kolegą szkolnym Antonim Sanojcą ps. "Kortum", a w naczelnym dowództwie z zastępcą Bora-Komorowskiego Tomaszem Pełczyńskim, też dawnym kolegą szkolnym. Gdy otrzymał polecenie zorganizowania w Laskach szpitala powstańczego, kierował przygotowaniami.

Często musiał się ukrywać, a nawet dwa razy opuścić Laski. Oficjalnie Zakładem kierowała siostra zakonna Wacława Iwaszkiewicz, znająca dobrze język okupanta. Marylski brał czynny udział w pracy tajnej organizacji zrzeszonej w AK o kryptonimie "Zachód", należał do jej zarządu i stał na czele oddziałów o kryptonimie "Kaplica". Bliższe szczegóły omówione zostały w części V, w rozdziale pt. "Akcja Zachód".

Pierwszych kilka miesięcy 1945 r. spędził Marylski wraz z grupą niewidomych z Lasek w Bukowinie Tatrzańskiej, chroniąc się przed NKWD. Zakład zaczynał dźwigać się ze zniszczeń. Odbudową, jak zawsze, kierował Marylski, wspomagany przez Zofię Morawską, skarbnika Towarzystwa. Przejęła ona na długie lata administrację Zakładu i trudne rozmowy z komunistycznymi władzami. Towarzystwo utraciło po wojnie wszystkie patronaty i gospodarstwa rolne. Zjednoczenie organizacji dorosłych niewidomych w jeden Związek Pracowników Niewidomych RP ułatwiło władzom komunistycznym, rozciągnięcie kurateli nad tą organizacją.

Choroba, a potem śmierć w 1946 r. o. Korniłowicza oraz wycofanie się w 1950 r. Matki Czackiej z czynnego życia sprawiły, że odtąd główne decyzje podejmował Antoni Marylski. Mając pełne zaufanie Matki, opiniował również wiele spraw dotyczących sióstr i ich pracy. U młodszych osób wywoływało to nieraz zdziwienie i krytyki. Marylskiemu trudno było nagiąć się do nowej rzeczywistości, odpychała go pewność siebie i zakłamanie przedstawicieli nowej władzy, toteż kontakty z urzędami przejęli inni. Należało jednak zorganizować ośrodek rolny i kolonijny w Sobieszewie oraz dzierżawę Pieścideł itd.

Po dłuższej przerwie w odbudowie Zakładu, gdy wciąż przybywało uczniów i personelu, Marylski zajął się ponownie budowami. Starał się znaleźć tanich, bezinteresownych projektodawców, kierowników robót, sponsorów oraz przedsiębiorców umiejących uzyskać przydziały na materiały budowlane. Dla pracowników fizycznych był prawdziwym opiekunem i "ojcem". W ciągu kilkunastu lat wybudowano 5 dużych i 4 mniejsze budynki. Gdy powstała w Laskach szkoła i internat dla młodzieży niewidomej z lekkim niedorozwojem umysłowym, Prezes niemal co dzień odwiedzał internat, a wizyty jego przyczyniały się do utrzymania w nim dobrej atmosfery.

Po próbie życia wspólnotowego, która zawiodła, nie podejmowano dalszych starań o utworzenie męskiej gałęzi Zgromadzenia.

Zmiana stosunków powojennych sprawiła, że Marylski po 1956 r. zaczął działać w nowych dla Lasek dziedzinach. Zawiązany właśnie katolicki klub "Znak" miał kilku reprezentantów w Sejmie, lecz ks. Prymas odnosił się do tego z początku nieufnie. Marylski stał się pośrednikiem między stronami i urządzał spotkania dyskusyjne, mające na celu uzgodnienie poglądów i spójne działanie.

W 1957 r. odbył paromiesięczną podróż do Francji, gdzie poznał kilka głównych postaci powojennego Kościoła, jak np. o. Jacquesa Loewa, pierwszego księdza robotnika i założyciela we Fryburgu "Szkoły Wiary" (Ecole de Foi). Również niewidomego o. Perrin OP. Dzięki tej podróży przybyli do Polski Mali Bracia Karola de Foucauld, a Madeleine de Brel, założycielka Małych Sióstr, opracowała w Laskach Konstytucje Zgromadzenia. Później przyjeżdżał do Zakładu również Jean Vanier.

Marylskiemu zaczęło nie dopisywać zdrowie, cierpiał na serce od chwili otrzymania w czasie wojny zastrzyku, pochodzącego prawdopodobnie z produkcji sabotażowej niemieckiego ruchu oporu. Więcej czasu poświęcał lekturze. Odżyło w nim dawne pragnienie osiągnięcia kapłaństwa. W porozumieniu z prymasem Wyszyńskim, zaczął prywatnie, z pomocą znakomitej tomistki s. Teresy Landy, studia filozofii i teologii. Zadziwiająco rosła jego biblioteka. Stopniowo zdawał u profesorów seminarium warszawskiego poszczególne przedmioty wchodzące w skład normalnego programu seminaryjnego. Księża profesorowie podziwiali poziom jego przygotowania i twierdzili (m.in. ks. bp. Miziołek, ówczesny rektor seminarium), iż w diecezji nie widzą kapłanów posiadających podobny stopień wykształcenia. Za życia Matki, a nawet po jej śmierci sprawy nie posunęły się jednak naprzód. Dopiero w 10 lat po jej śmierci "Prymas Tysiąclecia", znający jej pragnienia, wywarł na starego przyjaciela Marylskiego nacisk, by zdecydował się na przyjęcie święceń kapłańskich. Niższych święceń wraz z diakonatem udzielił mu osobiście w swej kaplicy, kapłańskich zaś 28 lutego 1971 r. w laskowskiej kaplicy zakładowej, przepełnionej siostrami i współpracownikami. Marzenia Matki spełniły się. Marylski miał wtedy 76 lat.

Niektórzy z braci tercjarzy mieli mu za złe przyjmowanie w Zakładzie ambasadorów Stanów Zjednoczonych oraz Francji, gdyż zwracało to bardzo uwagę służb bezpieczeństwa. Marylski nie zdradzał się z tym, że francuski ambasador przyjeżdżał nie w celach towarzyskich, lecz na rozmowy w swych osobistych sprawach. Zbierał też u siebie obiecującą młodzież i prowadził z nią dyskusje na tematy społeczne i religijne. Urządzał spotkania z najstarszymi uczniami, omawiając problemy ich przyszłego życia. Wszystkie te działania pochłaniały wiele czasu.

Zmarł 21 kwietnia 1973 r. na zawał serca. Pogrzeb miał bardzo uroczysty. Mszę św. odprawił i kondukt na cmentarz poprowadził ks. prymas Wyszyński. Prócz niewidomych, sióstr i pracowników Zakładu wzięli udział liczni przedstawiciele inteligencji warszawskiej, oceniając szczególną rolę Zmarłego jako doradcy i mediatora.

 

 

2. Korespondencja Matki Czackiej z Antonim Marylskim (1922-1939)

 

Zbiór listów Matki adresowanych do duchowego syna stanowi jedno z najcenniejszych źródeł do poznania, jak wielką osobowością była Matka Czacka. Ukazuje cechy jej duchowości, a także ją samą jako człowieka z całym bogactwem związanych z tym uczuć. Odsłania ogrom jej trosk o Dzieło i Krzyż, który niosła samotnie. Zwierzała się jedynie o. Korniłowiczowi z ciężaru niepokojących, a czasem przygnębiających problemów.

Antoni Marylski, poza rodzonym bratem Stanisławem, był dla Matki najbliższą osobą, powiernikiem i przyjacielem, mimo różnicy wieku - 18 lat. Pod względem charakteru różnili się znacznie. Matka była osobą duchowo mocną, zdecydowaną, trzymającą siebie w karbach. Marylski, młody, wszechstronnie uzdolniony, o dużym uroku osobistym, bardzo wrażliwym i niezbyt odpornym systemie nerwowym, ulegający depresjom, potrzebował wsparcia życzliwych ludzi, źle wytrzymywał samotność. Łatwo się przemęczał i wtedy popadał w długie okresy psychicznego załamania, wymagające leczenia i całkowitego wypoczynku. Matka Elżbieta miała w stosunku do niego uczucia kochającej matki. Duchowe porozumienie sprawiało, że w gruncie rzeczy Marylski stał się najbliższą Matce osobą i wspierała go duchowo bezustannie. Migreny i załamania psychiczne Marylskiego prowadziły go do zwątpienia w sens jego dalszej pracy w Laskach, budziły żale i obawy w stosunku do Boga. Matka odkrywała przed nim źródło tych stanów, wyjaśniając, że są to typowe zsyłane przez Boga oczyszczenia i zachęcała do cierpliwości. Marylski stawał na nogi, a więź między nimi zacieśniała się.

W korespondencji, którą przytaczam, można znaleźć potwierdzenie tego, co już zostało o Matce powiedziane, oraz odkryć wiele nowych, niezwykłych Jej przymiotów.

List z 30 czerwca 1924 r., gdy Antoni Marylski wyjechał z ks. Korniłowiczem do Francji: "Kochany bracie Piotrze i najdroższy Antku [...]. Strasznie mi ciężko bez Ciebie i tak bardzo czuję, jak mi jesteś pomocny i jak bez Ciebie trudno mi sobie dać radę, bo właściwie cały ciężar Ty dźwigasz i ja dopiero teraz czuję, ile Ty masz trudności [...]. W sobotę jeździł p. Kondracki do Lasek, taki był dobry, że się wszystkim zajął, nie miałam ani grosza na wypłaty wieczorem". Opisawszy potem, jak udało się zaciągnąć pożyczkę, dodaje: "Jeszcze mularzom nie jest wypłacona cała suma, bo p. Kondracki nie mając od Ciebie dokładnych informacji, nie wie, jaka była zgodzona." Oto krótki przykład napotykanych trudności; łatwo sobie wyobrazić, jak Matkę zaniepokoiła wiadomość, że "Antek" zamierza pozostać w klasztorze za granicą. I przyzywa go na pomoc: "W Laskach mularze skończyli, ale jest jeszcze dużo roboty i tutaj tak ogromnie czuję brak Ciebie. Pan Kondracki bez pieniędzy boi się cokolwiek robić, jednym słowem ma zupełnie inne metody. Mularzom zapłaciłam 322 zł. Cudownie pieniądze na to dostałam. Spłacam powoli długi... Koń daleko lepiej, prawie zdrowy. Dom jeszcze nie oszklony. [...] Żyto doskonałe i wyborowe z Pęcic przywieźli i chleb z niego doskonały. Ogromna różnica między żytem kupionym w Pęcicach a od chłopów. Kartofli Sotomski jeszcze nie przywiózł, przez Władysława znów przypominałam. Wiklina jeszcze nie przyszła, pisaliśmy jeszcze raz z zapytaniem, dlaczego nie przesyłają i pieniądze posłane." (7)

Matka w kilka miesięcy po powrocie "Antka" do Polski, 25 kwietnia 1925 r., pisała z wielką troską: "Bardzo jestem zmartwiona, że jesteś chory. Proszę Cię na wszystko, żebyś nie dał się zamęczyć w Laskach. Zamknij na klucz drzwi pierwsze od wejścia i nikogo nie wpuszczaj, jak jesteś zmęczony... Posyłam Ci proszki na serce, ale jak będziesz się tak bardzo męczył, to i one niewiele pomogą..." Tematy przeplatają się. W liście z 22 maja tegoż roku czytamy: "Jak przyjedziesz, trzeba będzie obmyślić, co zrobić ze zlewem w kuchni. Trzeba by koniecznie przeprowadzić jakiś kanał, który by wszystkie te nieczystości odprowadzał dalej... [...]. Czy mógłbyś dostać od kogoś książkę jen. Zamoyskiej, O wychowaniu..."

Pod koniec czerwca 1926, po zamachu stanu Piłsudskiego, ktoś powiedział Matce, że jest obawa nowych rozruchów. W uroczystość św. Piotra i Pawła pisała: "Modlę się dziś cały dzień za Ciebie, polecając Cię opiece Twego wielkiego Patrona. Miałam od rana jakieś przeczucie i niepokój o Ciebie. Dowiaduję się, że jesteś chory. Przeczucie mnie nie omyliło. Obawiam się przy tym, że masz zmartwienia. Modlę się o wielką wiarę i ufność dla Ciebie...". 14 listopada 1926 r. Matka śle znowu list: "Jestem niespokojna o Ciebie, a wiem, jak strasznie zmęczony jesteś i rozumiem, jaką odpowiedzialność mam za Ciebie..."

W połowie lipca 1927 r. Marylski wyjechał znów do Francji i nie dał znaku życia. 17 lipca 1927 r. Matka aż dwa razy w ciągu dnia pisała na adres klasztoru St. Maxime. Gdy wreszcie nadeszła pierwsza depesza 28 lipca, odpisała: "Zmartwiłam się tym, że źle śpisz, że masz migreny i że jesteś bardzo zmęczony." Potem jednak zaczyna relacje o: laskowskich sprawach, spłacie długów, otrzymanych dotacjach, urodzaju warzyw "osiągających w tym roku rzadko spotykane rozmiary"... Co dwa dni mniej więcej wysyłała następne listy, często zawierające pytania, jak w danej sytuacji finansowej lub personalnej postąpić. Gdy stan zdrowia Marylskiego się nie poprawiał, Matka proponowała mu pozostanie dłużej na południu lub powrót, ale z zastrzeżeniem dłuższego odpoczynku lub pracy w ograniczonym wymiarze. Jednocześnie opisywała problemy Lasek i kłopoty w Warszawie.

Marylski wrócił, ale wciąż źle się czuł. W październiku i listopadzie 1927 r. w listach Matki czuje się rosnący niepokój i 1 grudnia Matka pisze otwarcie: "Chciałabym żebyś to wiedział, chociaż jesteś najdroższym synem i moim prawdziwym i jedynym przyjacielem całego życia mego, jednak, ponieważ kocham Cię w Bogu, chcę Ciebie tylko dla Niego. I dlatego gdziekolwiek by Ciebie Bóg chciał mieć czy w klasztorze, czy seminarium, tam i ja pragnę Cię widzieć. Jeżeli Bóg zażąda ode mnie tej ofiary, gotową na nią jestem. Tak jak Ci mówiłam w poprzedniej mojej kartce, patrzę na Ciebie w świetle wieczności i pragnę dla Ciebie tej świętości, którą Bóg dla Ciebie chce. Życie Twoje tu jest niewątpliwie cięższe, niż byłoby w klasztorze i dlatego czasem chciałabym Cię widzieć mniej obarczonym obowiązkami. Życie twoje tutaj jest pokorniejsze i dlatego pragnęłabym czasem widzieć Cię gdzie indziej. Rozumiem jednak, że pobudka w tym nie jest dobra i że prędzej świadczy o jakiejś słabości we mnie. Wiem zresztą, że wszędzie Bóg daje odczuć człowiekowi ciężar życia, bo [człowiek] by inaczej nie mógł się uświęcić. I tam miałbyś chwile zniechęcenia i wątpliwości, co do drogi, jaką masz iść. [...] Pragnieniem moim najgorętszym byłoby widzieć Cię księdzem w Laskach. [...] Droga, którą obecnie idziesz, jest ciężka. Wymaga wielkiego zaparcia się siebie, bo jest pokorna. Mało kto i Ty sam nawet nie widzisz, by mogła być powołaniem. [...], jednak masz mądrzejszych ode mnie ludzi, którzy decydują o Twoim powołaniu. Rozumiem, że jestem za głupia na to."

Ponieważ stan "syna" się nie poprawił, zapadła decyzja wysłania go na kurację do Nałęczowa. Matka w listach przywoływała go do życia i pisała kronikę wydarzeń, prosiła o decyzje. Jest ich co niemiara, np. w liście 7 maja 1928 r. pisała: "1. Załączam kartkę z wykonanymi robotami mularskimi. 2. P. Malczewski będzie płacił 3 zł 50. 3. Po knurka posłano. Jest chory, jak wyzdrowieje to go przyślą. 4. Były siostry wczoraj na Pociesze. Mówią, że dwa razy można z drzewem obrócić dziennie. Drzewo bardzo piękne. [...] 5. U Ciszewskich dębiny nie ma. Będą szukać gdzie indziej. Klepkarze położyli 170 m podłogi, jeszcze mają 230 m. Dostali a conto w sobotę 100 zł. Płacą za swoje życie 3 zł 50 gr. Rusztowanie Szwed [budowniczy Szwedowski - M. Ż.] stawia. On mówi, że dwa dni i pół pracował, s. Wincenta mówi, że dwa dni. Paśnik wydzierżawiony w tej samej cenie, co w przeszłym roku. Saletra p. Daszewskiego kupiona. Termin sześciomiesięczny..."

I tak trwała korespondencja przy niezmiennie złym samopoczuciu Marylskiego. Matka pisywała niekiedy po dwa listy dziennie, troszczyła się o jego zdrowie, nadal wzbudza w "synu" zainteresowanie życiem przedstawiając wiele spraw do rozstrzygnięcia. W końcu miesiąca, niespokojna, sama pragnie pojechać odwiedzić go w Nałęczowie, ale 28 maja udaje się nawiązać łączność telefoniczną, która Matkę trochę uspokaja.

Matka w liście z 23 grudnia 1928 r., dowiedziawszy się, że "syn" będzie obchodził wigilię w Warszawie, a nie z nią w Laskach, pisała: "Coraz bardziej Cię kocham w Bogu i coraz większej pragnę dla Ciebie świętości. Tyś moim pierworodnym Synem, za Tobą coraz więcej mi Dzieci przybywa, Tyś zawsze jednak najdroższym i wszystkim innym Ty musisz przodować i przewodniczyć [...]. Postawił Cię Bóg na czele Dzieła, jesteś jego "kamieniem węgielnym" i chociaż upadasz czasem pod ciężarem obowiązków, Bóg Ci na pewno da potrzebne siły i łaski do dokonania tego [...], czego Bóg od Ciebie żąda. [...] Rodzina nasza laskowska się zwiększa, bardzo pragnę, żebyś wszystkich jej członków kochał tak, [jak] Ty umiesz kochać. I przychodzą mi na myśl słowa Pana Jezusa do Twego wielkiego Patrona: "Piotrze, umacniaj braci Twoich" - za Tobą oni wszyscy tu przyszli. Nie tylko bracia, ale co lepszego wśród sióstr...". Te same myśli towarzyszyć będą całej korespondencji Matki z Marylskim, czy to będzie potem Fryburg czy Capri, Turew czy Warszawa. W nich zawarta jest jej koncepcja i wielkie nadzieje związane z osobą "syna".

W czasie zimy 1928 i wiosną 1929 r. znajdujemy w korespondencji przeszło dwadzieścia listów związanych z chorobą i w końcu ze śmiercią matki "Antka". 9 marca 1929 r. Matka pisała: "Bóg zapłać za Twoją dobrą karteczkę z Pęcic. Była mi niezmiernie miła, tym bardziej że zdaje mi się, że trochę wypocząłeś. Samotność po tak ciężkich chwilach, jakie przeszedłeś w ostatnich czasach, jest najlepszym ukojeniem, bo umożliwia obcowanie z Bogiem. Modlitwa jest najlepszym lekarstwem na wszystkie bóle. Pomimo bolesnych wspomnień, dobrze znany dom rodzinny jest drogi i miły, szczególniej jak nowi ludzie w nim jeszcze nie mieszkają i nie przeszkadzają. Modliłam się za Ciebie, jak umiałam. Wczorajszy dzień cały był dla Ciebie. Jutro będzie Msza św. na Twoją intencję. Myślę, że jeżeli dobrze Ci w Pęcicach i możesz tam odpocząć, to trzeba z tego korzystać [...] na dłużej lub na krócej powracać. Cieszę się, że jeździsz konno. Nie dziwię się wcale, że wolisz konną jazdę od chodzenia piechotą. Wiesz dobrze, jak ja także przepadałam za konną jazdą, więc Ciebie dobrze rozumiem. Czy tylko nie jest bardzo zimno i ślisko? A także obawiam się, czy konie po zimie nie zanadto wypoczęte. Tu wszyscy wzdychają za Tobą. Ty jesteś podporą, radą i łącznikiem dla wszystkich i między wszystkimi, ale trzeba jednak żebyś najprzód wypoczął. Nie wiem, jakie masz buty, czy nie przemakają? Bo teraz zaczną się szalone roztopy."

Z upływem lat w listach Matki pojawia się, prócz niepokoju o zdrowie "Antka", myśl o spełnieniu jego życiowego powołania. Pragnienie kapłaństwa powracało u niego z roku na rok, to nasilając się, to słabnąc. W jesieni 1931 r. zapadła wreszcie decyzja o jego wyjeździe na studia teologiczne do Fryburga szwajcarskiego, gdzie kilkanaście lat wcześniej studiował ks. Korniłowicz. Listy do Fryburga z lat 1931-1932 odsłaniają w bezpośredni sposób niezwykłe cechy charakteru, umysłowości i duchowości Matki. Już w pierwszym liście ukazuje się nowy obraz duchowy Matki, która liczy się z kapłańskim powołaniem "syna" i jest gotowa ze swej strony wszystko ofiarować i wszystkiego się wyrzec, "jeśli Bóg tak zechce": "Tak jak Ty, w obecności Pana Jezusa czuję, że jesteśmy blisko siebie, niemniej smutno i pusto strasznie bez Ciebie. Laski te same, a nie te same, życie niby płynie tak samo, a zupełnie inaczej. Boli tak samo." (8) "Dziś tydzień, jak z Lasek wyjechałeś. Tak stara jestem, a pierwsze w życiu tak bolesne rozstanie. Przez te wszystkie lata byłeś mi prawdziwym synem, podporą, oczami, radą najlepszą. Przez całe życie lubiłam samotność z Bogiem, bo Ty także Boga jedynie szukasz. Najbliżej Ciebie jestem w Komunii św. Pan Jezus nas łączy. Pomimo bólu nie żałuję ofiary złożonej Bogu. Wiem i wierzę, że jest przyjęta..." (9)

Tymczasem w Szwajcarii wszystkie stosowane środki lecznicze nie pomagały. W liście z 16 kwietnia 1932 Matka pisała: "Prosiłam [Pana Jezusa], by przyłożył do Twojej głowy rękę Swoją Przenajświętszą i odjął Ci ból i uzdrowił Cię. I wierzę całą duszą, że mocen jest to zrobić. Ale wiem także to, co Ci już pisałam, że nie wiem, czy cuda są dla nas. Te cuda jawne, zewnętrzne. Te cuda, które same przez się wiarę ludziom dają. Pan Bóg, zdaje mi się, wymaga więcej od nas, bo i więcej nam już łask dał. Wymaga od nas wiary i ufności do końca i wytrwałości i cierpliwości do końca w cierpieniach..." (10)

Listy Matki dały okazję do prawdziwego poznania jej bezgranicznej miłości Boga, umiejętności łączenia się w cierpieniu z drugą osobą w taki sposób, że zatracała siebie w imię Boga, a jednocześnie wspierała chorego modlitwą, przyzywając go nieustannie do życia, do pracy. Posiadała też niezwykłą umiejętność prowadzenia rozmów z osobami o najróżniejszych poglądach, temperamentach. Pisała do Marylskiego: "Potem przyjechały p. Boguszewska (11) i p. Grocholska. Miałyśmy z nimi kilkugodzinną konferencję w sprawie jej przemówienia w radio. Rozmowa była bardzo dziwna (w dobrym znaczeniu). Tak sprawa stanęła, że jej musiałam powiedzieć mój pogląd na sprawę ślepoty. Powiedziałam jej, że zupełnie nie rozumiem, jak człowiek niewidomy może być szczęśliwy bez wiary. Powiedziałam jej jeszcze, że z doświadczenia mego obcowania z niewidomymi wiem, że mój pogląd jest słuszny, bo zawsze są rozgoryczeni ci, którzy swego życia nie opierają na wierze. Ślepotę porównała p. Boguszewska ze śmiercią, że jest także tak samo niezrozumiała dla niej. Powiedziałam jej, że dla nas przeciwnie, śmierć jest narodzeniem do prawdziwego życia, bo człowiek dochodzi do swego Celu, jakim jest Bóg. Jęknęła "Boże". Rozstałyśmy się bardzo serdecznie. Pomódl się, żeby Pan Jezus dał jej łaski przejrzenia. Pomódl się, żeby Pan Bóg użył tych moich słów na dobro tych dusz, którym ciężko bez Niego i które są naprawdę bardzo dobre. [...] (12) Potem przyjechała p. Grzegorzewska. (13) Bardzo była miła i serdeczna. Mówiła ze mną o Bogu. A raczej o tym, że bardzo by chciała wierzyć, że szuka Prawdy, kocha Prawdę, ale dla niej Bóg nie istnieje. Nie ma możliwości zwrócenia się do Boga. Ciągle powtarzała, że nic nie czuje i nie może uczucia odłączyć od woli i rozumu. Potem zeszła rozmowa na p. H. i na tych ludzi, którzy nas obmawiają. Powiedziałam jej wtedy, że to, co mi zarzucała, że obawiam się jej i Instytutu Pedagogii Specjalnej, było oparte na liście, który pisała do p. H., w którym mówiła, że jest przeciwna nauce religii w ogóle dla dzieci, a szczególnie dla niewidomych. Na to mi powiedziała, że nigdy takiego listu nie pisała, bo nigdy tak nie myślała i nigdy takich teorii nie głosiła. Więc jej powiedziałam, żeby zapytała wprost p. H. o to. Przerwali nam potem bardzo dobrą rozmowę, która się już później nie nawiązała. Zapytała mnie także, co to jest, że ona ma przekonanie o nas, że my jesteśmy szczerzy i kochamy Prawdę, a jak to się dzieje, że w Ministerstwie Pracy i Opieki
Społecznej mówią o nas, że my jesteśmy nieszczerzy. Na to ja powiedziałam, że o nas najrozmaitsze rzeczy mówią i na to nie ma rady." (14)

Patrzenie przez pryzmat dobroci i miłości było cechą Matki, która pisze: "Ojciec mi czyta Lenina. Ogromnie mnie to zajmuje. Tę całą epokę tak dobrze pamiętam, a ta książka tyle mi rzeczy wyjaśniła. Jaka szkoda, że Lenin nie był narzędziem Bożym, a był narzędziem szatańskim. Uderzyło mnie to, że w pałacu Krzesińskiej ulokowała się władza bolszewicka. Sama postać Lenina bardzo ciekawa. Zrozumiał, że jeżeli się coś buduje, to musi być jedna głowa, która buduje i wszystkim kieruje." (15)

"Zanik sensu moralnego jest objawem naturalnym tam, gdzie ludzie nie uznają Dekalogu. Bardzo słusznie ktoś powiedział: cechą charakterystyczną takiego stanu rzeczy jest zanik "honoru" u mężczyzny, a u kobiety zanik "wstydu". Mnie się to wydało bardzo prawdziwe. I to jest to, co się obecnie dzieje." (16)

W liście z 5 maja 1932 Matka mobilizowała "Antka" do życia: "Piszesz, że obawiasz się Lasek. Myślę, że tak Cię tu wszyscy kochają i tak czysto kochają, tak jesteś wszystkim potrzebny, że mam nadzieję, iż biedy miną i że będziesz mógł się uspokoić. Myślę, że gdybyś mógł przyjechać, żeby się porozumieć i zorientować w położeniu, to może nawet ta zmiana dobrze wpłynie na Twój stan zdrowia. Zresztą jak będziesz chciał wrócić z powrotem do Fryburga, nie będziemy Cię zatrzymywać". I Matka snuje dalej myśl o tym, że w Laskach można by zorganizować Marylskiemu spokojniejszy tryb życia; "Przyjedź i spróbuj, mam nadzieję, że Ci to ulgę sprawi [...] może, jak już będziesz na miejscu, to się przekonasz, że w Laskach jest Twój dom, i że tyle serc kochających Cię prawdziwie tu masz." "Ciągle ufam, że Pan Bóg da sposób i wyjście ze stanu cierpienia i choroby [...], mam przekonanie, że to wszystko doprowadzi Cię do prawdziwej świętości, do świętości na wielką miarę, do której Cię Bóg powołuje".

Marylski powrócił do Polski w 1932 r. na pogrzeb ojca i został. Rok 1935. I znowu przepracowanie, i okres złego samopoczucia. Po dwumiesięcznym urlopie w Jaworzu Marylski przebywał w Turwi. (17) Wciąż cierpiał. Matka przesyła mu słowa umocnienia i pociechy, zwracając uwagę na rolę pracy. "Rozumiem jak jest ciężko być w Twoich warunkach, z cierpieniem wielkim i nie mieć tego najlepszego po modlitwie narkotyku, jakim jest praca. Bardzo słusznie jeden doktor nazwał pracę w cierpieniu "narkotykiem". Przyznam się, że sama z trudnością bym umiała w Twoich warunkach żyć bez pracy. Sama doświadczyłam tego kiedyś, kiedy cierpiąc bardzo robiłam rachunki całymi godzinami." Matka ponownie wróciła do wypróbowanego sposobu podtrzymywania "syna" przez ukazanie mu, czym są Laski bez niego: "Teraz jeżeli chodzi o to, że trzeba, żeby w Laskach jedni drugich zastępowali i że nie ma ludzi niezastąpionych. Wczoraj dopiero przyjechałam i przez dwa dni nie mam się niczym zajmować, a jednak rzuca się w moje ślepe oczy, że jest tu zupełne bezhołowie. Trudno, musi być głowa, która wszystko w sobie łączy i koordynuje. Widzę, że cała robota się rwie, nic nie idzie. Wiem, że tą głową jesteś Ty. Rozumiem, że powinieneś mieć kogoś, kto by był Twoim wykonawcą i przygotował się do zastępowania Ciebie. Obecnie wszystkie działy są bez głowy, brak Eli, Zosi dr (doktor) Miluni itd. Bałagan koronny. [...] głów nie ma i wszystko się rozlatuje, wszyscy niezadowoleni [...]. Anteczku najdroższy, przez modlitwę Twoją kieruj tu wszystkim. Proś Ducha św. by tu rządził, bo wszystko bez głowy. Modlitwą i cudem tu chyba wszystko jeszcze stoi, ale trzeba się modlić." A gdy "Antek" temu nie dowierza, czytamy: "Dziwi Cię, że Ciebie brak w Laskach? Chciałabym, żebyś jakimś cudem zobaczył Laski bez siebie, to byś się przekonał. Nie wyobrażasz sobie co za bałagan w Laskach." (18)

Niewesołe były listy Matki z 1937 r., gdy po wizycie u Ojca św. Piusa XI wróciła do Lasek, pozostawiając wyczerpanego Marylskiego we Włoszech. Nadeszła wtedy wiadomość z Porycka, że brat Matki - Stanisław jest w beznadziejnym stanie zdrowia. "Dużo miałam w życiu cierpień osobistych i te mi się wydają niczym w porównaniu z przecierpianiem i przeżywaniem cierpień tych, których się kocha. Jak cierpienie we mnie godziło, ofiarowałam je Bogu i przechodziłam, i starałam się przechodzić co do niego do porządku dziennego. Tu jest zupełnie co innego. Modlę się zupełnie inaczej. Błagam o zmiłowanie i proszę, by tych cierpień było jak najmniej, a naturalnie by się obróciły na dobro duszy tych, którzy cierpią, ale błaganie o zmiłowanie tu bierze górę." (19)

Siedemnaście lat trwająca korespondencja Matki Czackiej z duchowym synem, ukazuje też jej bezinteresowność. Matka nie oczekuje od "Antka" wzajemności ani wdzięczności. Niepokoi się, gdy on milczy, lecz nie robi mu z tego powodu przykrych uwag. Jeśli o coś się upomina, to zawsze z wielką delikatnością. Uznaje jego prawo do samotności, rad nie narzuca, lecz powołuje się najchętniej na własne doświadczenia. Gdy jego postępowanie bywa dziwne, czasem nie w pełni odpowiedzialne, najostrzejszą odpowiedzią są słowa: "Nic w tym wszystkim nie rozumiem."

Metody przyzywania do pracy, do świętości, wskazywanie na pochodzenie od Boga zsyłanych cierpień, jak również na rolę "kamienia węgielnego" w Dziele trafiały widać do psychiki Antoniego Marylskiego, skoro wracał do Lasek i podejmował od nowa ciężkie obowiązki.

 

 

3. Praca z dorosłymi niewidomymi. Patronaty

 

Jedną z najważniejszych agend Towarzystwa, a w pierwotnej koncepcji Matki wiodącą, był Patronat. Nazwa wywodziła się z francuskiego "patronage" - oznaczającego coś jak ojcowska opieka. Organizacyjnie odpowiadał, jak wspomniałem, założeniom Maurice`a de la Sizeranne'a, w chwili gdy tworzył swoją Association Valentin Hauy. Matka sama w latach trzydziestych tak ujęła jego zadania: "Patronat, na czele którego stoi pani Zofia Morawska, (20) daje różnorodną opiekę niewidomym i ich rodzinom. Opieka polega, zależnie od potrzeb indywidualnych: na pomocy pieniężnej, w produktach żywnościowych, w odzieży i innych przedmiotach pierwszej potrzeby; na załatwianiu spraw w urzędach, na udzielaniu porad prawnych i medycznych; na dostarczaniu surowców, narzędzi, warsztatów pracy i innych ułatwień niewidomym; na pośrednictwie pracy w wynajdywaniu nowych placówek, pośredniczeniu w zbycie wyrobów niewidomych; na reedukacji ogólnej i fachowej; na poradach profilaktycznych i tyflologicznych, wreszcie na odwiedzaniu, pielęgnowaniu i podnoszeniu na duchu ociemniałych." (21)

Mimo iż przywiązywała tak wielką wagę do tej formy działalności, Matka Czacka nie kierowała nią osobiście, lecz przez odpowiednio dobrane osoby. Wydaje się, że miała zamiłowanie i zdolności raczej do pracy wychowawczej. Nieraz skarżyła się, że ma trudny kontakt z dorosłymi niewidomymi, tym bardziej że wówczas w Warszawie trafiało się wśród nich wielu ludzi wykolejonych lub dziwaków. Mawiała, że nie umie z nimi współpracować, że "do tej roboty" ma niedźwiedzie łapy. Idealnie nadawał się do niej i to od pierwszej chwili Antoni Marylski. Łatwo zdobywał zaufanie podopiecznych. Oni go lubili, jego zaś interesowało poznawanie nowych, niecodziennych ludzi. (22)

W Patronacie bezinteresownie pracowało wielu członków Kółka i "Juventus Christiana", które miało specjalną sekcję pod nazwą "Pombli" (pomoc bliźniemu). Kierownictwo Patronatu organizowało dla współpracowników zebrania formacyjne, na których jednym z głównych tematów był problem cierpienia, jego przyjęcia, wartości, promieniowania itd. Najczęściej przemawiał Antoni Marylski. Niezależnie od tego odbywały się podobne zebrania z patronowanymi, lecz o nieco innym charakterze. Dla podopiecznych urządzano też świetlice, uroczyście obchodzono główne święta kościelne, organizowano zabawy taneczne, wycieczki całodzienne do Lasek. Podczas nieobecności Marylskiego Matka w korespondencji dzieliła się z nim uwagami dotyczącymi Patronatu. Ubolewała nad swoją nieumiejętnością pracy w tym dziale, lecz w razie potrzeby nie cofała się przed wygłaszaniem konferencji. Bolał ją ogólny zły stosunek niewidomych do widzących i starała się temu przeciwdziałać. (23) Pisała do Marylskiego: "Czy myślisz, że byłoby dobrze, żebym im [na zebraniu w Patronacie - przyp. M. Ż.] powiedziała o stosunku niewidomych do widzących. Zły i bolszewicki stosunek do widzących w ogóle i zły stosunek do bliskich?" (24)

Osiągnięcia warszawskiego Patronatu znajdowały oddźwięk w kraju i z czasem za przykładem stolicy zaczęły powstawać podobne placówki w miastach wojewódzkich. Pierwszy oddział powstał w 1933 r. w Wilnie, mającym już kontakt ze środowiskiem Lasek poprzez własny oddział Kółka. Jedna z członkiń, asystentka pedagogiki przy wileńskim uniwersytecie Wiesława z Walickich Woyczyńska, po stracie męża wiele czasu poświęciła na prace społeczne. Dzięki bliskim stosunkom z trzynastu Sodalicjami Mariańskimi udało się jej zorganizować opiekę nad kilkunastu niewidomymi kobietami. W 1936 r. zespół z Wilna ukonstytuował się jako oddział Patronatu Towarzystwa. Darcie pierza, przędzenie lnu i wyrób sznurów zapewniały im stały, niewielki zarobek. Niewidome kobiety leczono w szpitalu na koszt Patronatu, a jednej częściowo przywrócono wzrok. W Wilnie istniała też szkółka dla niewidomych dzieci. Z czasem W. Woyczyńska wstąpiła do Zgromadzenia FSK i po wojnie, z nominacji Matki Czackiej, została pierwszą przełożoną generalną. Dwie inne osoby przeszły do pracy w Zgromadzeniu i jedna do szkoły w Laskach. (25)

Następną placówką był Poznań, gdzie już wcześniej, w czasach zaborów, teren był nieco przetarty. W 1933 r. dwie kuzynki Zofii Morawskiej: Józefa z Morawskich Kicińska oraz Maria Mańkowska założyły nieoficjalnie ośrodek dla niewidomych. W 1936 r. nastąpiło jego przekształcenie w Oddział Patronatu Towarzystwa. Wyróżniał się spośród wszystkich posiadaniem własnego, położonego w śródmieściu, sklepu z wyrobami niewidomych. Sprzedawano tam galanterię koszykarską i meble trzcinowe wykonywane przez absolwentów Zakładu w Laskach. Przy sklepie istniał warsztat koszykarski. Na comiesięcznych zebraniach zaznajamiano członków szesnastoosobowego zespołu patronujących z zasadami ich pracy; 9 osób należało do członków wspomagających. Patronat poznański obejmował opieką pięćdziesięciu niewidomych. Poszczególnym osobom wyznaczano opiekunów, którzy świadczyli różne usługi, m.in. pomoc w załatwianiu sprawunków lub spraw w urzędach, głośne czytanie. Oddział od 1936 r. starał się rozszerzać liczbę warsztatów chałupniczych na prowincji. Udzielano pomocy w postaci odzieży, pościeli, na święta Bożego Narodzenia dawano prezenty, aparaty radiowe. Powstało małe biuro przepisywania książek w brajlu.

Na Śląsku jeszcze za czasów niemieckich nieźle rozwijała się praca z niewidomymi. Dzięki szkole we Wrocławiu wielu z nich posiadało średnie wykształcenie, co odegrało ważną rolę w pracy organizacyjnej. W 1923 r. utworzono Stowarzyszenie Niewidomych Śląskich, których przedstawiciel zarządzał z ramienia województwa warsztatami w Chorzowie. Stowarzyszenie postawiło tam dom, w którym mieścił się magazyn na dostarczany chałupnikom surowiec. Mimo tych osiągnięć Stowarzyszenie odczuwało brak kompetentnego kierownictwa. W 1935 r. w związku ze zorganizowaniem zbiórki na Laski Stowarzyszenie postanowiło się rozwiązać i poddać władzy Towarzystwa. Gdy w 1936 r. przedstawiciele Stowarzyszenia przybyli do Lasek, Matka potraktowała sprawę bardzo poważnie. Wydelegowała do nowej placówki kilkoro spośród najlepszych pracowników świeckich i zakonnych, w tym niewidomych. W Towarzystwie powstał nowy zarząd. Wykończono dom w Chorzowie przy ul. Hajduckiej 22, utworzono internaty dla chłopców i dziewcząt; dla dorosłych zorganizowano kurs dokształcający oraz naukę brajla, założono bibliotekę brajlowską, pracownię robót ręcznych dla dziewcząt. W warsztatach wprowadzono codzienne zajęcia, usprawniono zakup surowca i zbyt wyrobów i przez to znacznie podniesiono wydajność. Pracownicy zostali ubezpieczeni w Ubezpieczalni Społecznej. Opieką otoczono 150 osób. W niedziele odbywały się zebrania, na których omawiano metody pracy.

Niezależnie od szkoleniowo-warsztatowego centrum w Chorzowie utworzono tam właściwy oddział Patronatu z 23 osobami patronującymi. Założono biuro porad, świetlicę z ćwiczeniami chóru i koncertami, ustanowiono lektoraty i pomoc materialną dla najbardziej potrzebujących. (26) W 1939 r. ukończono opracowanie planów i kosztorysów nowego ośrodka w Chorzowie, obejmującego szkoły, internaty, warsztaty oraz dwie rolne posiadłości przeznaczone na kolonie letnie. Plany te z powodu wybuchu wojny pozostały tylko na papierze.

Oddziały Patronatów powstawały dzięki zaangażowaniu się osób ofiarnych, umiejących pociągnąć za sobą innych. Tak było w Krakowie, gdzie w 1936 r. placówkę podporządkowaną Towarzystwu utworzyła Zofia Kurkowska, żona prokuratora z Warszawy. Niegdyś jej mąż czynnie działał w warszawskim Patronacie, potem został przeniesiony do Krakowa. Tam powstał zespół złożony z 25 osób i objął opieką 40 niewidomych z ich rodzinami. Niektóre krakowskie firmy oraz prywatne osoby deklarowały pomoc w gotówce lub materiałach. Praca w Patronacie kształtowała się według klasycznych wzorów.

W miarę jak w Zakładzie w Laskach coraz większa liczba niewidomych znajdowała zatrudnienie, niektóre formy pracy patronatowej i tutaj stały się konieczne. Najbardziej odczuwano potrzebę przewodników na spacery i wyjazdy do Warszawy oraz lektorów do głośnego czytania. Chodziło o lekturę: kształcącą, zawodową, rozrywkową lub czytanie gazet. Nauczycielom dodawano widzące osoby do pomocy w prowadzeniu wycieczek lub jako wzmacniający dozór na niektórych lekcjach. Sprawy te jednak załatwiano w ramach koleżeńskich przysług.

Akcja patronatowa rozwinęła się najbardziej w latach 1933-1939. Zespoły patronujących doskonaliły się i specjalizowały. Całością kierowali Antoni Marylski i Zofia Morawska. Gdy w 1937 r. Antoni Marylski został prezesem Zarządu Towarzystwa, regularnie raz w miesiącu objeżdżał wszystkie oddziały Patronatu. Trwało to przeciętnie dwa tygodnie, gdyż wszędzie wysłuchiwał skarg i żalów; prowadził też indywidualne rozmowy, a na zebraniach instruował grupy patronujących. Wygłaszał dla patronujących oraz oddzielnie dla patronowanych, pogadanki i referaty. Dla jednych i drugich prowadził nieraz rekolekcje. Matka uważała, że posiada do tej pracy wyjątkowy talent.

W 1939 r. zarząd prywatnego "Zakładu Ciemnych" we Lwowie oraz jego kurator zwrócili się do Zarządu Towarzystwa z prośbą o utworzenie z ich instytucji Patronatu. Sytuacja finansowa Lasek była stale ciężka, toteż zabrakło pieniędzy na kupno biletów z Warszawy do Lwowa. Józef i Irena Tyszkiewiczowie postarali się w końcu o pokrycie kosztów przejazdu. We Lwowie uzgodniono warunki dalszego współdziałania, lecz do przejęcia Zakładu nie doszło z powodu wybuchu wojny.

Społeczne przemiany, jakie dokonały się w Polsce po zakończeniu I wojny światowej i kampanii 1920 r., znalazły oddźwięk także w środowisku niewidomych. W nieruchomości Towarzystwa na Polnej prócz zakładu dla dziewcząt funkcjonowały warsztaty dla dorosłych niewidomych mężczyzn i kobiet. Zatrudnionych tam było wiele osób. Niewidomi, rekrutujący się przeważnie z dawnych żebraków, dzięki działalności Towarzystwa wyuczyli się zawodu, czytania i pisania, otrzymywali na miejscu posiłki, korzystali z różnych form poradnictwa, podnosili swój poziom umysłowy. Nie zawsze w parze z wiedzą utrzymywał się ich poziom etyczny. Gdy otwarcie wystąpili z zamiarem utworzenia samodzielnego związku "Zjednoczenie", Matka się temu nie sprzeciwiła. Rozmowy ze związkowcami i ich starania o prawne zatwierdzenie przeciągnęły się do 1924 r., kiedy to ostatecznie doszło do ich usamodzielnienia. (27) Matka odstąpiła nowemu związkowi całe wyposażenie warsztatów. Wystąpienie to musiało być dla niej ciężkim ciosem, gdyż wszystko, co dotychczasowi podopieczni w życiu osiągnęli, było dorobkiem Dzieła. Mimo to z ust Matki nie usłyszano nigdy słów skargi ani goryczy. (28) Wszystko przyjęła bez sprzeciwu i do członków nowego związku nie żywiła urazy. Ilekroć w chorobie lub biedzie zwracali się o pomoc do Towarzystwa, otrzymywali ją. Niczego im nie wypominała, nigdy nie zostali odepchnięci. Nieraz jednak okazywali się nielojalni, organizując kwestę mówili, że zbierają na Laski, pieniądze zaś zabierali dla siebie. Mimo iż Matka o wszystkim wiedziała, nigdy nie wpływało to na zmianę jej postępowania. Ze spokojem rekonstruowała warsztaty, do których uczęszczało prawie tyle samo niewidomych co poprzednio.

 

 

4. Trudności finansowe Towarzystwa i kwesty Matki

 

Trudności materialne w omawianym okresie zasługują na osobną monografię, gdyż obejmują tyle dramatycznych, a zarazem barwnych wątków. Sytuację finansową prowadzonych w Warszawie zakładów skomplikowała darowizna gruntu w Laskach, pociągająca za sobą dodatkową falę wydatków. Z zakupionych sześciu stodół do rozbiórki zaczęto budować domy, koszta rosły. W listopadzie 1921 r. z braku funduszów Towarzystwo musiało przerwać prace. Wystarczyło zaledwie na wypłatę należności dozorcy i na zakup dla niego kożucha. (29) W kraju panowała hiperinflacja oraz zmiana waluty, a stabilizacja nastąpiła dopiero w dwa lata później. Dzięki staraniom w trzech ministerstwach uzyskano dotację 3 mln marek. Magistrat miasta Warszawy udzielił niewielkiej pomocy. Całość przeznaczono na budowę nowego Zakładu. Subwencje wkrótce się urwały i odtąd wydatki pokrywano z pożyczek bankowych, niekiedy nawet prywatnych. Wizyty w ministerstwach nie należały do przyjemności. Nie uświadomionych o "sprawie niewidomych" urzędników trzeba było zaznajamiać z sytuacją prawną i potrzebami życiowymi inwalidów wzroku. Antoni Marylski, mimo iż w Laskach podejmował najbardziej odpowiedzialne czynności, często zatrzymywał się niepewny przed wejściem do wysokich urzędów. Ktoś ze znajomych zastał go kiedyś siedzącego na schodach przed drzwiami jednego z biur. Spłata pożyczek, a także procentów od nich, były istną zmorą dla Zarządu. Odczuwali to najbardziej Matka i Marylski. Aby zdobyć pieniądze na utrzymanie tak dużej instytucji oraz na rozbudowę, chwytano się najróżniejszych sposobów. Uciekano się do wszelkiego rodzaju zbiórek, przede wszystkim jednak liczono na prowadzenie Opatrzności w tych działaniach.

Dobrze znać opinię Matki o zbiórkach. Wypowiedziała tyle pięknych, mądrych zdań: "Kwesta, czyli wypraszanie jałmużny, jest w oczach świata poniżeniem nie do zniesienia. Żebranina stawia niewątpliwie człowieka żebrzącego prawie na najniższym szczeblu społeczeństwa, a co za tym idzie, naraża go na przykrości i impertynencje najrozmaitszego rodzaju. Niewątpliwie to wszystko jest dla natury wstrętne. Dlatego dobrze kwestować może tylko ta siostra, u której Łaska zwyciężyła naturę. Tylko ta, która z całą świadomością da się strącić w przepaść upokorzenia, odpowie w zupełności swemu powołaniu zakonnemu. Wyjdzie ona z niej przemieniona, uświęcona, radosna i spokojna." (30) Dzięki kweście "niejedna dusza znajdzie Boga lub po wielu latach do Niego wróci." (31)

"Nie pokazywać niezadowolenia, jeżeli nam czegoś odmówią [...] cenić bardzo małe ofiary, dziękować za nie tak, jak za wielkie, pamiętając o Panu Jezusie i o groszu wdowim [...] Nie objawiać nigdy zdziwienia, tym bardziej oburzenia, jeżeli nam nie wierzą." (32)

Matka mówiła, że siostry kwestujące zapewniają byt Dziełu "krwawym wysiłkiem, wysysającym życie ludzkie i dlatego potrzebują modlitewnego wsparcia". Życzyła sobie, by w dniach zbiórki odprawiano Mszę św. za kwestujących. "Bóg chce od nas wiary, ufności, męstwa, trudów i upokorzeń - tych, które zdaje się nam na drodze stawiać, a jednocześnie pokazuje, że mocen jest sam, bez nas, wszystko dać. Nieraz uważałam, że jak ostatni grosz daliśmy ubogiemu jako akt ufności, natychmiast przychodziła skądeś ofiara." (33) "Im bardziej po ludzku położenie bez wyjścia, tym ciężar Dzieła złożony jest bardziej na Boga i dziwnym paradoksem jednocześnie ciężar mniej ciąży tym, którzy go dźwigają." (34) "Niejednokrotnie zdawało się, że wszystko się wali, czasem kamień na kamieniu nie zostawał, a trzeba było tylko przetrwać..." (35), a przecież "Starania najmniej udane w oczach ludzi, są najbardziej udane w oczach Boga." (36)

Towarzyszącej siostrze mawiała, że nie wielkość zebranych datków jest najważniejsza. Trzeba kwestować, lecz wynik zostawić Bogu. Niezależnie od tego nieustanna potrzeba pomocy zmuszała do doskonalenia stosowanych metod. Zasięg zbiórek się rozszerzał. Z inicjatywy Matki zwracano się nie tylko do ministerstw i wysokich urzędów, lecz także do żon dygnitarzy. Matka nie wahała się prosić o wsparcie dla Dzieła żony ówczesnego premiera Ignacego Paderewskiego lub żony kolejnych premierów i znanych ministrów. Pisała podania do instytucji międzynarodowych. Temu zawdzięczamy starannie opracowany memoriał o Dziele skierowany do Fundacji Rockefellera w Ameryce, który jednak pozostał bez echa. (37) Pomogło natomiast Koło Polek w Stanach Zjednoczonych oraz misja kwakierska; wspierała też Zakład organizacja American Braille Press. Życzliwi ludzie podsuwali Matce Elżbiecie różne pomysły, jak: urządzanie koncertów, loterii, przedstawień teatralnych. Matka jednak miała swoje zasady, od których nie odstępowała. Nie zgodziła się na przykład, aby niewidomy skrzypek Włodzimierz Bielajew, nauczyciel muzyki i śpiewu w Laskach, grał na zabawie tanecznej urządzonej w celu pomocy Zakładowi. Natomiast ucieszyła się, gdy ten sam niewidomy został zaproszony na występ do Filharmonii Narodowej i prosiła znajomych o ułatwienie sprzedaży biletów na tę imprezę. Na ogół była przeciwna balom dobroczynnym, a gdy zaproponowano urządzenie przedstawienia "na Laski" w znanym lokalu rozrywkowym "Morskie Oko", zaprotestowała, mówiąc że to nie licuje z godnością niewidomych. (38)

Matka wiele zabiegów poświęciła też pertraktacjom z władzami. Pisała: "Pojechałam dziś do Warszawy dlatego, że dali znać z Komisariatu Rządu, że kwiatek (39) ma być 3 bm. [czerwca] 1928 r. Tymczasem dziś nastąpiła zmiana: z Ministerstwa wyszło rozporządzenie, żeby ten dzień dać na Czerwony Krzyż. W piątek pojadę znowu, by ostatecznie się dowiedzieć, jaki dzień nam dadzą. Byłam dziś u p. Żórawskiej, by ją prosić o zorganizowanie kwiatka, a także u p. Sokołowskiej. Obie te panie były nadzwyczaj uprzejme. Musiałam jeść jakieś smakołyki i może dzięki temu nie czuję wcale zmęczenia." (40)

"Witold Świątkowski był wezwany do Komisariatu Rządu [...]. P. Świerczewski Witolda wezwał, żeby mu powiedzieć, że nie ma pozwolenia na kwestę sióstr, bo będą kwestować na bezrobotnych i na kolonie letnie. Powiedziałam mu wtedy, że w takim razie niech Komisariat Rządu da, co potrzeba, na utrzymanie Zakładu. Bardzo mocno na niego wpadłam. Wtedy obiecał, że da przychylną opinię..." - relacjonowała niezmordowana w walce o dobro niewidomych Matka. (41)

W niektórych bankach natrafiano formalistyczne przeszkody przy zaciąganiu pożyczek. Żądano np. posiadania pokrycia w papierach wartościowych albo sprawdzano hipoteki żyrantów. Matka zgadzała się na wszystko, co było konieczne i umiała okazywać wdzięczność za najmniejszą ofiarę; uczyła też tego siostry. Gdy sklepik z pieczywem w Warszawie odmawiał wydania towaru na kredyt, a siostry były głodne, Matka zasiadała przy stoliku na ulicy pod kościołem św. Krzyża i sama kwestowała. (42) Działo się to w najbardziej eleganckiej dzielnicy Warszawy, niedaleko od pałacu Krasińskich, w którym spędziła młodość, jako bogata niezależna osoba. Znając wrażliwość jej natury, łatwo można sobie wyobrazić, jak wiele w niej było miłości, która "nie unosi się pychą, we wszystkim pokłada nadzieję i wszystko przetrzyma".

Trudna, niemal beznadziejna sytuacja wytworzyła się w latach europejskiego kryzysu, zwłaszcza wiosną 1932 r. Zdawało się, że likwidacja Zakładu jest nieuchronna, gdyż ciążyły płatności, na które nie znajdowano pokrycia. Ratunek nadszedł z nieoczekiwanej strony. Antoni Marylski przybywszy ze Szwajcarii do kraju wpadł na pomysł sprzedania darowanej w 1930 r. kamienicy, o czym Zarząd wcześniej nie pomyślał. Uzyskana tą drogą suma 65 tys. zł wystarczyła na spłacenie długów. (43)

Zdarzały się niekiedy bezpośrednie interwencje Opatrzności. Taka sytuacja zaistniała, gdy kiedyś Matka razem z Antonim Marylskim przyszła piechotą do Warszawy, ponieważ groził im protest weksla. W kościele św. Zbawiciela modlili się gorąco o ratunek. Przy wyjściu jakiś nieznajomy mężczyzna wręczył Matce dokładnie potrzebną sumę, której wysokości prócz tych dwojga nikt nie znał. (44)

Podobną historię opowiedziała s. Teresa Landy. "Na Polnej [...] było bardzo głodno - wielki bochen chleba przynoszony od państwa Tyszkiewiczów z Litewskiej był nie tylko uzupełnieniem niewielkich racji żywnościowych, ale był przysmakiem upragnionym. Właściwie nie było żadnych stałych dochodów. Kupowało się w sklepiku, a raczej brało się na kredyt i spłacało się, gdy napłynęła jakaś ofiara. I wtedy właśnie zdarzały się fakty, które można by zaliczyć do kategorii cudów, gdyby nie były tak drobne. Miały jednak jakąś pieczątkę cudowności. Byłam raz świadkiem takiego zdarzenia, jeszcze jako świecka, ale już związana bardzo ściśle z Dziełem Matki. Pewnego razu, gdy rozmawiałam z Matką w jej pokoiku na Polnej, weszła bardzo strapiona, zafrasowana s. Julianna, która zajmowała się gospodarstwem na Polnej, czyli dźwigała ciężar utrzymania i nakarmienia tych kilkudziesięciu osób, które wraz ze sporą gromadką chłopców z lokalu przy ul. Emilii Plater stanowili pensjonariuszy zakładu Towarzystwa w Warszawie. Siostra Julianna oznajmiła, że właścicielka sklepu, u której brało się na kredyt pieczywo, cukier i inne produkty spożywcze, odmówiła dalszego kredytu, póki nie spłaci się dotychczasowego długu. Dług wynosił kilkadziesiąt złotych z groszami. Nie była to suma zawrotna, ale nie było pieniędzy na spłacenie tego długu, groziło więc domowi głodowanie, póki nie zdobędzie się tej sumy. Matka wysłuchała ze spokojem relacji i powiedziała prawdopodobnie te słowa, które nie raz powtarzała: "Bóg ma więcej niż nam potrzeba. Módlmy się, a z pewnością nas nie opuści". Ledwo s. Julianna wyszła z pokoju strapiona i nie pocieszona słowami Matki, wbiega inna siostra z wiadomością, że kardynał Kakowski, przejeżdżając koło naszego domu, zatrzymał limuzynę i pyta czy zastał Matkę, którą chciałby odwiedzić. Oczywiście Matka chętnie się zgodziła [...], ale Kardynał wszedł, zanim odpowiedź otrzymał, oświadczając, że przejeżdżał tędy na spacer, zapragnął Matkę zobaczyć, gdyż nie widział jej dawno i dowiedzieć się o jej zdrowie i co u niej słychać. Porozmawiał chwilkę. Wreszcie sięgnął do kieszeni i wyciągnął garść pieniędzy papierowych, srebrnych oraz monety [...] i powiedział: "Zostało mi trochę pieniędzy z tych, które miałem przy sobie. Pomyślałem, że może się Matce przydadzą". Gdy przeliczono tę sumę po wyjeździe Kardynała, okazało się, że była to akurat dokładnie suma potrzebna na uiszczenie długu w sklepiku. Podobne incydenty ponawiały się w różnych wymiarach przez całe istnienie Dzieła. Jeśli przytaczam ten właśnie, a nie inny wypadek, to dlatego, że suma otrzymana w ten sposób i natychmiastowo odpowiadała ściśle potrzebie." (45)

Raz jednak przyszło Matce znieść od kardynała Kakowskiego, mimo iż uważał ją za świętą, ciężkie upokorzenie. Jedna z kwestujących postulantek dopuściła się w znanej warszawskiej firmie nieuczciwości. Firma zgłosiła sprawę na policję, a ta przekazała ją Kurii Metropolitalnej. Wzburzony Kardynał wezwał Matkę i zwymyślał ją, że przyjmuje do Zgromadzenia nieodpowiedzialne osoby. Matka wysłuchała wszystkiego w milczeniu, uklękła i przeprosiła, a winną usunęła ze Zgromadzenia.

Wiele mówiąca jest też relacja A. Marylskiego: "Ilekroć, a zdarzało się to prawie codziennie, brakowało elementarnych produktów, jak chleb, kasza, kartofle czy cukier, Matka szła do kaplicy i tam w skupieniu, na kolanach, bez żadnego oparcia, trwała często przez parę godzin na modlitwie, której skutki wszystkim tym, którzy się z nią stykali, były oczywiste. Pan Bóg pomagał, ale zawsze zawieszając ten byt materialny na tej cieniutkiej niteczce wiary w Opatrzność, którą trzeba było ciągle modlitwami jakby wspierać, jakby ciągle pamiętać. I to ubóstwo materialne było źródłem bogactwa duchowego, bo ciągle przypominało naszą zależność ludzką od Boga. To była jakby najlepsza szkoła, szkoła pogłębienia wiary w zwyczajnym, szarym, codziennym życiu, które mając swoje potrzeby, niczym nie zagwarantowane, musiało z kolei rzeczy szukać oparcia w Bogu. Siostry ówczesne, jeszcze młode dziewczyny, opowiadały mi później, jak ciężko było przeżyć im zwykły głód, chłód i właściwie ciągłą niepewność, w której ratowała modlitwa i wiara w Opatrzność. A nie można było nie wierzyć w tę Opatrzność, bo pomoc przychodziła wtenczas, kiedy wszystkie jakby ludzkie sposoby zawiodły, kiedy siostry z kwesty przynosiły tak mało, że nie starczało na zakup najelementarniejszych produktów żywnościowych, i wtedy w najbardziej nieprzewidzianym momencie ktoś się zjawiał i ratował sytuację, przynosząc czy to dary w naturze, czy też dary pieniężne. Ale Matka będąc wielką realistką uważała, że ufając Bogu trzeba po ludzku wszystkich wysiłków i niczego nie zaniedbać w tym, co było po ludzku dostępne." (46)

Matka Elżbieta boleśnie przeżywała niemożność terminowej spłaty długów. Gdy nie było czym spłacić, zaciągała pożyczki w innym miejscu, nawet u osób prywatnych. Bolało ją szczególnie, gdy chodziło o wypłatę należności ludziom ubogim. Pracowników Lasek uprzedzano, że wynagrodzenie może być niekiedy wypłacane z opóźnieniem. Niektóre firmy, w których się zaopatrywano, ostro dopominały się o większą punktualność w regulowaniu należności i Antoni Marylski znosił z tego powodu często przykrości.

Ogólnie jednak biorąc życzliwość i ofiarność społeczeństwa były duże. Jeśli w niektórych bankach robiono trudności przy zaciąganiu pożyczek, to nieraz ich personel przychodził sam z pomocą ubogiej instytucji, opodatkowując się dobrowolnie i spłacając procenty. A niekiedy sam bank w końcu przyznawał subwencję. (47)

Wśród kłopotów, jakie wynikały z miesięcznych spłat pożyczek, ratunek stanowiła kwesta po domach. Matka nie uchylała się od brania w niej udziału. Wiedziała, że jej imię otwiera niejedną ciasną kieszeń, pamiętała wiele razy posłyszane zdanie: "Co? Matka Czacka u mnie?" Mimo to owa kwesta stanowiła prawdziwe przeżycie. Matka zwracała się przede wszystkim do ludzi bogatych, lecz często tam właśnie była najgorzej przyjmowana.

W liście do A. Marylskiego Matka opisała przebieg niektórych kwest: "Dziś byłam w Warszawie po kweście. Najprzód u p. l'E. [Francuzi o szlacheckim nazwisku, Escaille, zapewne z korpusu dyplomatycznego - M. Ż.] Było wszystko podług zasad. Służący nie chciał nas wpuścić, trzymał bardzo długo na schodach, mówił, że pani nie ma w domu... W końcu poprosił. Państwo oboje bardzo higieniczni. Nie wiem, czy byli uprzedzeni przez p. Józefową Potocką, bo wszystko tak się odbyło, jakby nic nie wiedzieli. W końcu p. de l'E. przyniosła 50 zł i wkrótce potem wyniosłyśmy się z Milunią [Emilia Górecka, w zakonie s. Adela, - M. Ż.], która mi towarzyszyła. Stamtąd pojechałyśmy do p. Natansonowej, która bardzo uprzejmie i serdecznie mnie przyjęła. Dała 100 zł i prosiłam ją, żeby mogła jeszcze 10 członków zwerbować i nimi się już zajmować. [...] Była u Isi (48) p. Helena Potocka, która ma Amerykankę do Lasek przywieźć. Isia jest przeziębiona i leży. To ją skłoniło, żeby Amerykankę nieznajomą do siebie zaprosić. Pokazała jej nasze sprawozdanie [dla Rockefellera - M. Ż.] i spis naszych zobowiązań na styczeń i to ją skłoniło, żeby dać tę sumę [10 tys. zł] "na początek", żeby Isię uspokoić. Urządza kliniki oczne teraz w Uniwersytecie Warszawskim. Za kilka tygodni jedzie do Ameryki [...]. Chce podobno uzyskać większą pomoc dla niewidomych w Polsce. Mówiła Isi, że jej się Latarnia nie podobała. Uważa, że stan moralny jest niedobry... Podobno jest bardzo prosta i miła, przy tym bardzo ładna i młoda. Mówi, że musi także coś zrobić dla Ameryki, ale przede wszystkim chce Polskę uszczęśliwić. Isia mówi, że dała jej te 10000 zł, jakby jej kwiatek dała. Napisz, o co ją trzeba prosić." (49)

Niezastąpionym dla nas źródłem informacji są opisy zbierania datków pieniężnych przez Matkę, które pozostawiła s. Teresa Landy: "Pamiętam kilka kwest z Matką, z których każda ukazuje inną stronę charakteru i duszy Matki, zależnie od okoliczności i rodzaju kwesty. Najczęściej kwestowało się u ludzi nie znanych, a mających opinię zamożnych. Pewnego razu wybrałyśmy się na kwestę na Saską Kępę, która wtedy była dzielnicą nowo rozbudowaną, zamieszkaną przez ludzi bogatych. Od naszych przyjaciół otrzymałyśmy nazwiska osób nieznajomych, ale mających opinię majętnych. Nikt nie był nam osobiście znany. Zaczęłyśmy kwestę od p. Minkiewiczowej, która zamieszkiwała ładną własną willę. Przyszłyśmy nie rankiem, ale koło południa. Pani Minkiewiczowa zeszła w eleganckim rannym stroju, a będąc jeszcze na górnym piętrze klasnęła w ręce i zawołała: "Matka Czacka u mnie"! Była bardzo uprzejma i wstrząśnięta tą wizytą, choć Matki nie znała osobiście. Od razu domyśliła się, o co chodzi. Dała sporą sumkę: kilkadziesiąt złotych, ale co ważniejsze, dała adresy innych bogatych ludzi, sąsiadów z tej samej dzielnicy i telefonowała na wszystkie strony do znajomych, by nam ułatwić wstęp. Wszędzie przyjęto nas życzliwie, ale była to drobna cząstka tego, co miałyśmy uzbierać. Tę kwestę jednak zaliczam do dobrych, bo bez przykrych incydentów.

Kiedy indziej wybrałyśmy się na Mokotów, według adresu wskazanego przez panie Jadwigi [założycielki wzorowego gimnazjum w Warszawie - M. Ż.], do ojca jednej z ich uczennic, bardzo zamożnego. Przyjęto nas ze zdziwieniem i nic nie uzyskałyśmy. Na domiar złego dzielnica rozbudowywała się i właśnie szłyśmy przez doły, przez kamienie, piach i glinę, zanim doszłyśmy do mniej więcej uporządkowanych terenów. Matka przez cały czas troszczyła się tylko o mnie i powtarzała: "Nie martw się, Bóg chce tylko naszego trudu, a da nam w inny sposób to, co potrzebne". Wreszcie dotarłyśmy do profesora Handelsmana, którego adres dał nam jego uczeń, student historii, obecny ks. Stanisław Piotrowicz. Choć profesor nie znał osobiście Matki, zawołał: "Matka Czacka u mnie"! Widząc zmęczenie Matki podsunął fotel, dał składkę na owe czasy znaczną, ale, co najważniejsze, odesłał nas do domu swoim samochodem. Myślę, że ten, nie tylko pełen dobroci, ale i delikatności uczynek względem Matki i pełną wdzięczności modlitwę Matki Bóg policzył mu, by nawrócił się, zanim zginął w Radomiu z rąk oprawców niemieckich. (50)

Jedną z najcięższych była kwesta w Konstancinie pod Warszawą, w upalny dzień lipcowy. W domu nie było ani grosza. Znajomi i przyjaciele rozjechali się na wakacje. Antek [Marylski - M. Ż.], który był zaradny i miał dużo znajomości, wyjechał z Ojcem na Rivierę, zaproszony przez znajomych Ojca. Z bólem serca trzeba było się zgodzić na wyprawę Matki do Konstancina. Zdecydowaliśmy Konstancin, bo był łatwy dojazd, bo była to miejscowość zamieszkana w porze letniej przez bogate sfery plutokracji warszawskiej, bo wreszcie mieliśmy tam przyjaciół, u których można było odpocząć i którzy mogli wskazać najlepsze źródła kwesty. Gdy pod straszliwym żarem słonecznym trafiliśmy wreszcie do państwa Szumlakowskich, Irena [Irena Szumlakowska z domu Hebdzyńska, niegdyś członek Zarządu Towarzystwa - M. Ż.] przeraziła się widokiem Matki, wyglądającej jak osoba, która lada moment może dostać udaru. Zmuszono nas, byśmy odpoczęły, napiły się zimnego mleka i dopiero po tym odpoczynku puszczono nas w drogę. Wspaniała posesja Wedlów była okratowana i zamknięta na klucz. Na nasz dzwonek wyskoczyły olbrzymie złe psy [...], które swoim ujadaniem sprowadziły służbę. Służba odprawiła nas z kwitkiem, niegrzecznie, nie chcąc nawet zameldować właścicielom, którzy z pewnością przyjęliby Matkę, jeśli nie z należną czcią, to z uszanowaniem. Ogromne psy, skaczące na wysoką kratę, zniechęcały do dalszych prób i perswazji jeszcze lepiej od wytresowanej służby. Nie dając za wygraną przypadkiem trafiłyśmy do moich dalekich znajomych, którzy przyjęli nas uprzejmie i dali dwadzieścia złotych. Wreszcie wstąpiliśmy do ambasady amerykańskiej, gdzie dano nam kilkadziesiąt złotych. W sumie zebrałyśmy około stu złotych, a od tego trzeba było odjąć koszta przejazdu. Robiłam sobie wyrzuty, że nie umiałam uprosić u Matki przerwania tej wędrówki. Matka dobrze wiedziała, czego chce i co powinna czynić. Była bezwzględnie posłuszna tym, którzy mieli prawo niejako z urzędu do jej posłuszeństwa, lub tym, którym dała do tego prawo. Na zakończenie tej niefortunnej wędrówki zaszłyśmy do ambasady angielskiej, gdzie Matkę przyjęto ze czcią i uszanowaniem oraz dopełniono po trosze ubogi zbiór naszej kwesty. [...]

Matki wkład w sprawy finansowe Dzieła nie ograniczał się do kwesty. Towarzystwo posiadało również sumy zapisane przez krewnych Matki lub dobrodziejów, które podjęte lub otrzymane w porę, mogły wydobyć z wielkiej biedy lub trudności. Był taki zapis kilku tysięcy złotych na hipotece niewielkiego drugorzędnego hotelu przy ul. Marszałkowskiej koło ul. Widok. Przyciśnięta koniecznością Matka wybrała się do tego hotelu ze mną jako socjuszką. Jego poprzedni właściciel już nie żył, a spadkobierca, człowiek młody, poniżej trzydziestu, wyglądał na niemieckiego bursza i chyba nim był. Gdy zadzwoniłyśmy do mieszkania, wyszedł służący. Powiedziałyśmy nazwisko i prosiłyśmy o widzenie z tym panem. Zostawiono nas w przedpokoju. Po chwili wyszedł w pidżamie i z papierosem w zębach człowiek młody, lat około 30 i w sposób niegrzeczny spytał, czego sobie życzymy. Matka wyłożyła sprawę, pokazała dokumenty, ale on nie chciał o niczym słyszeć i w sposób grubiańsko-żartobliwy po prostu nas spławił, proponując, o ile pamiętam, dziesięć złotych jałmużny. Matka wyszedłszy stamtąd pocieszała mnie mówiąc: "Nie martw się, Tereso, to bardzo zdrowo dla nas. Biedny człowiek, tak źle wychowany". [...]

Gdy pewnego razu Matka zgłosiła się z jedną siostrą do Raczyńskich, którzy jako jedni ze spadkobierców wymarłej rodziny Poletyłów w Lubelskiem mieli na hipotece zapisy innych spadkobierców (w tej liczbie i Matkę), by odebrać zaległe procenty, panna służąca wyszła wynosząc bochenek chleba. Matka uprzejmie podziękowała, ale siostra nie mogła znieść takiego potraktowania Matki i rozpłakała się. Kiedyśmy ubolewały nad tymi incydentami, tak przykrymi, Matka czasem odpowiadała, śmiejąc się: "To bardzo dla mnie zdrowe upokorzenie, moje dzieci, nie oburzajcie się ani nie martwcie". Mimo tego argumentu Antek starał się, gdy był w domu, chronić Matkę od tego rodzaju okazji uświęcenia, licząc się przede wszystkim z Matki zdrowiem i wątłymi siłami. Właściwa Matce szerokość poglądów i brak wszelkiego fanatyzmu sprawiały, że nieraz z pomocą dla niej śpieszyli innowiercy. Matka budziła we wszystkich tak głęboki szacunek. [...]

Jedną z pomocy, które przyszły bardzo w porę, była pomoc kwakrów, wkrótce po pierwszej wojnie. Matka wspominała ze szczególną wdzięcznością i serdecznością Miss Quayle, której pomocy Zakład zawdzięczał pierwsze w Laskach krowy. Przyjechała ona do Polski zrujnowanej wojną, by jak wielu jej rodaków przyjść z pomocą najbardziej potrzebującym. Ktoś zetknął ją z Matką i od razu nawiązał się serdeczny stosunek. Wyczuła widać w Matce jej miłość do ludzi i przy gorliwości religijnej brak jakiejkolwiek ciasnoty [...]. Matka, której religijność była najlepszej próby, a katolicyzm szeroki i ekumeniczny, jakbyśmy to teraz nazwali, szanowała u kwakierki czynną miłość Boga i bliźniego. Zawiązała się przyjaźń podtrzymywana korespondencją." (51)

Antoni Marylski w pracy "Sądzeni będziemy wedle miłości" podaje zdanie Matki z jej pamiętnika: "Mieliśmy przed wojną mniej więcej 200 tys. złotych długów miesięcznie samych weksli, trzeba je było pokryć w ciągu miesiąca nie wiadomo z czego i prowadzić Zakład bez pieniędzy. A 200 tys. zł przed wojną to była duża suma. Co dzień po biurach, po rozmaitych urzędach, tyle rozmaitych przykrości, upokorzeń i trudów, a także zmęczenie ponad wszelki wyraz. Bóg da do zniesienia tyle, ile człowiek znieść może." (52) I dodaje: "Gdy zacząłem współpracować z Matką, to były prawdziwie ciężkie pierwsze lata Zgromadzenia. Siostry nie dojadały, było wówczas zwyczajnie głodno". "Po Warszawie chodziliśmy razem na kwestę, często nieudaną, w wielkim jej zmęczeniu, z wysiłkiem rozmowy z nieznanymi ludźmi, z nieuprzejmą służbą, która broniła swych państwa przed intruzem tego półżebractwa. Czasem wynoszono nam kromkę chleba, czasem zamykano nam drzwi przed nosem. Matka ku memu zdziwieniu i oburzeniu była niezmiennie promienna, niezależnie od sposobu, z jakim ją traktowano. Dopiero potem, gdy powoli przenikałem jej życie wewnętrzne zrozumiałem, że wszystko robiąc dla Boga, obojętny jej był rezultat jej pracy i zabiegów, służąc Bogu była zawsze w głębi szczęśliwa. Czasem, by wyrównać gorycz niezrozumienia ludzi, Bóg dawał inną drogą to, czego nie uzyskała prośbą i osobistym wysiłkiem. Pomoc przychodziła [...] przez niespodziewaną pomoc przyjaciół, a czasem od ludzi nieznanych." (53)

Teresa Landy z bliska widziała Matki umęczenie i doznawane w tramwajach upokorzenia, kiedy ludzie bez żenady pytali na temat braku jej wzroku. Parę razy Matka miała wypadki samochodowe, została silnie potłuczona i tylko cudem wychodziła cało.

Zachowało się sporo opisów kwest Matki w jej listach do Antoniego Marylskiego: "Na Lesznie [ul. w Warszawie - M. Ż.] znalazłam się nagle na dnie samochodu i uczułam straszny szok. Okazało się, że nastąpiło zderzenie dwóch samochodów. Ci, co to widzieli, a zrobiło się zaraz straszne zbiegowisko, mówili, że Teofil [kierowca z Lasek - M. Ż.] z wielką przytomnością umysłu skręcił samochód w bok w chwili, kiedy tamten samochód skręcił na nas. Nasz samochód prócz osi skrzywionej nie poniósł żadnego szwanku. Natomiast tamten samochód był o wiele gorzej uszkodzony. Na szczęście ludzie wyszli cało. Boli mnie tylko bardzo ramię i cała ręka, bo uderzyłam się o przód samochodu..." (54) "O mały włos brakowało, żebyśmy się dziś nie dostali na tamten świat. Jak Ci pisałam wczoraj, miałam dziś być u Prezydentowej [Mościckiej]. Spotkałam się przy Powązkach z Elą [z Johansenów Iwaszkiewicz, później s. Wacławą] i Witoldem [Świątkowskim]. Ponieważ mało było czasu, wsiedliśmy do taksówki. Ledwo samochód ruszył, na szczęście jeszcze niezbyt szybko jechał, nastąpiło bardzo silne zderzenie z tramwajem. Ela i ja wyleciałyśmy na środek samochodu i obie uderzyłyśmy się, nie wiem o co, w policzek, Witold uderzył się w plecy, ale dzięki niemu nie uderzyłyśmy się mocniej. Wysiedliśmy. Zrobiła się straszna awantura. Musieliśmy zaraz wsiąść do drugiej taksówki, by się nie spóźnić. Potem idąc już do Zamku spadłam z dwóch czy kilku schodków. Drugi gwałtowny wstrząs. Prócz wielkiego zmęczenia i bólu kości i wątroby nic mi się nie stało..." (55)

"Byłam u Isi. Uszczęśliwiona dziesięcioma tysiącami złotych. O mały włos nie było katastrofy. Ponieważ Amerykanka przysłała jej kosz kwiatów, a z nimi list, Isia myślała, że koperta [jest] firmowa z kwiaciarni i chciała kopertę podrzeć nie zaglądając do niej. Na szczęście, w chwili kiedy miała to zrobić, [...] przyszło jej na myśl, żeby zajrzeć do koperty, a w niej był [...] czek na tę sumę." (56)

Piękne jest opowiadanie Tadeusza Czackiego, bratanka Matki, o jej wizycie w pałacyku na Nowozielnej: "Na początku egzystencji Lasek - ok. roku 1925, w ostrą mroźną zimę moja Ciotka Róża [Matka Elżbieta Czacka] przyszła pieszo z Lasek w towarzystwie jednej z zakonnic do Warszawy w sprawach Lasek i zaszła na ul. Zielną do domu rodzinnego Czackich. Była potwornie zmarznięta - nogi sine w sandałach, ręce bez rękawic pokrwawione od spierzchnięcia. Była pora obiadu i według towarzyszącej zakonnicy obie były bardzo głodne. Matka Elżbieta mimo to jadła mało, deseru nie dotknęła. Gdy rodzina, a specjalnie jej brat Stanisław pytał, co się dzieje, że nie je, Matka Elżbieta skromnie opuściła głowę i mając niedostrzegalne łzy, powiedziała bardzo cichutko, że "gdy moi tam w Laskach nie mają co jeść, że jedzenie jest tylko na dzień dzisiejszy, to Ona nie ma sumienia jeść". Wówczas Jej brat przyniósł Matce pewną sumę gotówki. Matka [...] strasznie się ucieszyła, roześmiała się tym Jej pięknym uśmiechem i powiedziała: "Będziemy wszyscy mieli jutro i obiad, i kolację"." (57)

Dla mieszkańców Lasek bieda materialna, którą znoszono z humorem, mniej była dokuczliwa niż niepokój o przetrwanie Zakładu. Według ludzkiej rachuby nie było na to po prostu szans. Niedobór miesięczny w kasie Towarzystwa, wynoszący przeciętnie od 150 do 200 tys. zł, stanowił równowartość około 86 wagonów pszenicy. W okresie kryzysu, gdy zmalała ofiarność społeczeństwa, trzeba było w Zakładzie zaprowadzić najdalej idące oszczędności. Zredukowano część personelu, obniżono wynagrodzenia, ograniczono remonty do niezbędnych. Zygmunt Serafinowicz, od 1928 r. związany z Laskami jako wychowawca i nauczyciel, mawiał po wojnie, że wielki niedostatek, jaki panował w Zakładzie po II wojnie światowej, nie dawał się porównać do niepokoju, jaki trawił jego mieszkańców w latach trzydziestych. Likwidacja zdawała się nieuchronna. Lęki dosięgały nawet kręgu pracowników fizycznych. Jeden z nich, niewidomy Józef Heba opowiadał, jak kiedyś w obliczu dużej płatności - przy pustkach w kasie - trzej laskowscy bracia: Antoni Marylski, Witold Świątkowski i odpowiedzialny za księgowość Leon Czosnowski wyszli odprawiać drogę krzyżową. Każdy robił to na własną rękę, gdzieś w polu. I zostali wysłuchani. Koło południa ktoś przyjezdny wpłacił znaczną sumę i uratował Towarzystwo przed protestem weksla i licytacją. (58) Dzieło Matki Czackiej owocowało, wiarą, nadzieją i miłością.

 

 

5. Zmysł organizacyjny

 

Matka Elżbieta odznaczała się nieprzeciętnym zmysłem organizacyjnym niezbędnym do sterowania dużym zespołem ludzi bardzo różnorodnych. Zdolność ta płynęła z ładu panującego w niej samej, wynikała z kierowania się rozumem i sercem, nie zaś emocjami. (59)

Bezbłędnie stosowała zasady moralne, przezwyciężając wątpliwości "odnośnie do dobra, które należy czynić i zła, którego należy unikać." Nie lubiła pośpiechu, starała się nie wydawać żadnych decyzji pod naciskiem chwili. Umiała czekać.

Była prekursorką w podejmowaniu dojrzałych decyzji, które świadomie realizowała w Dziele. Po wielu latach prof. Ch. Barnharda z Uniwersytetu w Harvardzie, pisał: "Piękna sztuka decydowania polega na nie decydowaniu o sprawach niedojrzałych, nie podejmowaniu decyzji, które nie mogą być skuteczne i nie decydowaniu o tym, o czym kto inny powinien zadecydować." (60)

Przywiązywała dużą wagę do organizacji pracy, wyraźnie wyprzedzając panujące w kraju opinie i tendencje. Jej sformułowania współbrzmią z wypowiedziami polskich autorów z tej dziedziny, trzydzieści lat później. (61) Matka Czacka w pismach mówi: "Gdy w Dziele Bożym dobro dusz i dobro całości pogodzić trzeba z dobrem pojedynczych ludzi, jak trudne są decyzje. Czyż może ktoś z zewnątrz, ktoś niepowołany, sądzić o tym, czy tak lub inaczej należało postąpić? Decyzje wszelkie są sprawą sumienia tych, którzy decydują i dlatego mało ważne są sądy ludzi takich, którzy sądzą, nie znając sprawy." (62)

Słownik Nowego Testamentu precyzuje sprawę sumienia: "Sumienie nie jest autonomiczne [...] osąd wydawany przez głos sumienia jest zawsze podporządkowany osądowi Bożemu. Wiara może oświecić sumienie, czyniąc je dobrym i nienagannym." (63) Jeśli decyzja polega na wyborze najkorzystniejszej z istniejących możliwości, zawsze powinno ją poprzedzać rzetelne zgromadzenie informacji. Skoro zaś wyboru dokonuje sumienie, ważny jest stan duszy decydenta, czystość jego intencji. Matka rozmawiając z ludźmi, uważnie ich słuchała, nie tracąc kontaktu z Bogiem. Wiele osób wyraźnie to odczuwało. Toteż decyzje jej były mądre i wyważone. Niekiedy śmiałe, czasem nieoczekiwane. Do ich powzięcia czerpała światło Ducha św. Przed zakończeniem sprawy lubiła wejść na chwilę do kaplicy i poradzić się Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie.

Pierwsze wypowiedzi Matki na temat organizacji Dzieła znajdujemy w zawartych w "Dyrektorium" listach z 1928 i 1932 r. Już w latach trzydziestych nawiązała kontakt ze specjalistą od organizacji pracy z nieznanym z imienia Łubieńskim z Krakowa. Zasięgała jego rady, prosiła o pomoc w porządkowaniu Zakładu i Dzieła. Współpraca ta trwała aż do wybuchu II wojny światowej. Dzięki niej ok. 1939 r. opracowano schemat organizacyjny, uwzględniający główne zakresy kompetencji w całym Dziele. (64) Zachowały się powojenne okólniki, określające prawa i obowiązki poszczególnych osób oraz ich zespołów. Znajdujemy tam wzmiankę, że siostry mieszkające w jednym domu mają zleconą opiekę nad odpowiednią grupą pracowników świeckich. (65) Matka widziała wokół siebie wiele niefachowości, przypadkowych rozwiązań, niekiedy "bałaganu". W korespondencji z A. Marylskim spotykamy uwagi na ten temat. Ubolewała, że tak wiele spraw nie jest właściwie załatwianych, podkreślała brak koordynacji. Poszukując środków poprawy, wydała wszystkim siostrom polecenie codziennego zapisu dokonywanych czynności z dokładnością do 5 minut. To zapewne duże obciążenie zmuszało do ciągłej samokontroli i miało za cel ograniczenie czasu zużywanego na rzeczy niepotrzebne.

Samoobserwacja pracy własnej przez notowanie czynności osoby zajmującej samodzielne stanowisko jest rodzajem rachunku sumienia z wykorzystania czasu przeznaczonego na pracę. Jest to metoda nowoczesna, eksperymentowana w Polsce dopiero po roku 1960. (66) Stosowanie jej przez Matkę przed II wojną światową było nowatorskie i wynikało z traktowania czasu jako daru Bożego, z wykorzystania którego należy rozliczyć się przed Stwórcą.

Matka była otoczona ludźmi, którzy nie mieli na ogół fachowego przygotowania. Wśród laskowskich tercjarzy przeważali improwizatorzy, obdarzeni energią i zdolnością tworzenia, ale mało systematyczni. Na to, by ich praca stała się skuteczna, konieczne było zapewnienie całości ram organizacyjnych. Wytyczne Matki wyraźnie dowodzą, że wspierała się wskazówkami specjalistów od zarządzania i własną intuicją.

Matka pisała: "Dzieło nasze składa się z rozmaitych grup ludzi. Wszystkie te grupy, wszyscy ci ludzie tworzą, a raczej powinni tworzyć jedną harmonijną całość. W tym celu każda grupa musi mieć regulamin odpowiedni do rodzaju swojego życia i porządek dnia. Nad każdą z nich musi być jeden człowiek, który pilnuje zachowania regulaminu całej grupy. Ten człowiek znowu musi mieć swój regulamin i porządek dnia zastosowany do warunków jego życia. Regulamin i porządek dnia służą do tego, by obowiązki ułożyć roztropnie, tak, by każdy z nich był wypełniony we właściwy sposób i w odpowiednim czasie. Współpraca więc wasza polega na tym, by wiernie zachować własny regulamin, a także, by w równej mierze uszanować regulamin innych. Szanowanie regulaminu i porządku dnia polega na tym, by zwracać się w odpowiedni sposób i w odpowiednim czasie do osób właściwych ze sprawami wprost do nich należącymi. Członkowie pojedynczych grup powinni się zwracać przede wszystkim do swoich przełożonych, ci zaś powinni trafiać do tej osoby, od której załatwienie sprawy bezpośrednio należy. [...] Właściwy podział pracy umożliwi szybsze i lepsze załatwienie sprawy. (67)

W przytoczonym fragmencie "Dyrektorium" Matka jasno sformułowała jedno z podstawowych założeń organizacyjnych. Należało opracować regulaminy: dla organu zarządzającego, poszczególnych działów i ich kierowników, "klientów", czyli osób, na rzecz których instytucja pracuje. Uczniów i wychowanków obowiązywały osobno dla nich ułożone regulaminy.

Część tych zagadnień znana była przed II wojną światową, a dziś została ujęta w naukowe opracowania, ale treść ich pozostaje podobna do opracowań Matki. Pod wpływem Założycielki współpracownicy musieli usystematyzować swoje działania. Najzdolniejszy z laskowskich improwizatorów Henryk Ruszczyc, kierownik internatu i warsztatów, opracował kilkanaście regulaminów oraz instrukcji i zaznajamiał z nimi wychowanków. (68) Dzięki jego konsekwencji zaprowadzono stopniowo regulaminy w szkołach i innych działach pracy.  

Spośród trzech najczęściej stosowanych stylów zarządzania: autokratycznego, demokratycznego i nieingerencji, Matka wybrała drugi. Pierwszy jest najdogodniejszy dla kierownika, który sam wydaje rozkazy, pilnuje dokładnego ich wykonania, określa metody działania, udziela więcej nagan niż pochwał. Nie rozwija przez to jednak inicjatywy u podwładnych i dlatego jest całkowicie niezgodny z zasadami, które Matka stosowała w życiu i formacji członków Dzieła.

W stylu demokratycznym dąży się do rozbudzenia inicjatywy u podwładnych i przyjęcia przez nich odpowiedzialności za wyniki pracy. Stawia się zadania i określa ściśle to, czego się od każdego oczekuje. Do współpracownika należy dobór metod. System ten pobudza aktywność, odpowiedzialność i jednocześnie ogranicza konieczność interwencji.

Pracownik powinien znać cel działania instytucji i na tej podstawie układać cele własnego działu, uważając je za swoje osobiste. Taki stan rzeczy rodzi ogólną harmonię i wpływa na skuteczność działań jednostek w ramach całości. Istotny element w stylu demokratycznym stanowią posiedzenia zwoływane przez członków organu decydującego z kierownikami działów lub osobami odpowiedzialnymi. Stwarzają one okazję do udzielania im informacji o pracy instytucji, wspólnego opracowywania rozporządzeń. Kierownikom zaś dają sposobność do składania wniosków, zastrzeżeń i krytyk. Matka przywiązywała wielką wagę do obiektywnej i życzliwej krytyki. Uważała ją za element tworzący dobrą atmosferę w Zakładzie, pod warunkiem, że jest skierowana tam, gdzie należy. Krytyka szerzona wśród szeregowych pracowników bez adresata powoduje spustoszenie. Wielu ludzi z lenistwa, nieśmiałości lub tchórzostwa nie śmie ukazać przełożonemu popełnionego błędu i szuka upustu dla swego niezadowolenia, plotkując wśród koleżeństwa. Matka, zwracając się do współpracowników w listach, ostro piętnowała plotkowanie. Naukowe podejście do tych zagadnień znalazło swój wyraz w Polsce w publikacjach z początkiem lat siedemdziesiątych. (69)

Matka Czacka pisze: "Gdy ogólny kierunek z góry jest wytknięty, prawa, atrybucje i obowiązki ściśle określone, wszyscy nauczyciele, wychowawcy i opiekunowie powinni tworzyć zharmonizowaną całość, mając na względzie dobro niewidomych. Zatem rozporządzenia kierowników będą ściśle przez podwładnych wykonywane i nikt nie powinien pozwalać sobie na cień krytyki tych rozporządzeń wobec niewidomych. Natomiast wszyscy nauczyciele, wychowawcy i opiekunowie będą mieli prawo szczerze wypowiadać się na posiedzeniach, które mają na celu dobro niewidomych, przez obmyślanie odpowiednich metod pracy, zastanawianie się nad stosowaniem tych metod do trudnych nieraz warunków materialnych Dzieła. Skutkiem tych narad są rozporządzenia, które powinny być chętnie i gorliwie wprowadzane w życie." (70)

Świadoma trudności wynikających ze skomplikowanych założeń Dzieła, Matka chciała, by pracownicy pogłębiali swoją wiedzę o jego celach, jak również o celowości stosowania takich lub innych metod: "Wszyscy na pewno chcą tu dobra niewidomych, ale nie wszyscy wiedzą, co jest naprawdę ich dobrem i szczęściem [...]. Niektóre zarządzenia muszą się wydawać na pozór niedorzeczne, a są [...] konieczne wobec danych warunków lub osób. Zapoznanie się z regulaminami różnych działów pracy ułatwi wszystkim zrozumienie położenia rzeczy." (71)

Matka zachęcała współpracowników do świadomego współtworzenia Dzieła. Miało im to pozwolić na spojrzenie na trudności w innym świetle: "Jak wiecie, nic na ziemi nie może być bez wady i wszystko, co jest przemijające, jest i musi być stale poprawiane. Tak samo i to Dzieło nasze [...]. Wiele w nim jeszcze zmian i faz rozwoju nastąpi i wszyscy odpowiedzialni jesteśmy za dobry kierunek tego rozwoju. Dlatego wszyscy w świetle Bożym przyglądać się musimy temu rozwojowi [...] Kogo Bóg powołał do pracy w tym Dziele, ten nie może być obojętnym i biernym widzem [...] wspólnie powinniśmy pracować nad wykorzenieniem zła [...]. Najciężej i najsmutniej jest jednak, gdy wśród współpracowników znajdują się tacy, którzy widząc zło nie mają odwagi powiedzieć tego, co uważają za złe, tam gdzie należy." (72)

Matka miała też w różnych dziedzinach własne koncepcje. Jedną z najbardziej charakterystycznych było widzenie całości Dzieła składającego się z trzech grup: sióstr, pracowników świeckich i niewidomych, tworzących organizmy rządzące się własnymi prawami. Wszystkie trzy miały ten sam cel: apostolskie oddziaływanie na niewidomych, kształcenie i rewalidację. W ramach tego układu, w poszczególnych komórkach organizacyjnych odpowiedzialnymi mianowano osoby o najwyższych kwalifikacjach zawodowych w danej dziedzinie. Nieważne było, czy jest to mężczyzna czy kobieta, osoba świecka czy zakonna. Według takiego klucza działała administracja, szkoły i internat chłopców. W Zgromadzeniu stosunki układały się analogicznie.

Struktura organizacyjna w Zakładzie zwracała uwagę ludzi. Nieraz ktoś w stosunku do drugiej osoby był jednocześnie przełożonym i podwładnym. Dla osób o wygórowanej ambicji, jak już wspominałem w poprzednich rozdziałach, stwarzało to sytuacje nie do zniesienia, lecz Matka otwarcie mówiła, że ustrój Dzieła nie jest łatwy, a komu brak pokory chrześcijańskiej, ten nie nadaje się do Lasek. Dodawała, że ich ustrój ma być taki, a nie inny i że Bóg tego chce. Ważna jest formacja własna. "Powiedziane to zostało z taką mocą, że nie dopuszczało dyskusji. Można też domniemywać się jakichś świateł wewnętrznych, które Matkę w tym przekonaniu utwierdzały." (73)

Stosowany przez Matkę system formowania nowo przybyłych do pracy w Dziele można określić współczesnym językiem jako chrześcijański personalizm. Na pierwszym miejscu liczyła się osoba, nie zaś funkcja, jaką zamierzano jej zlecić. Każda osoba traktowana była indywidualnie z uwzględnieniem zdolności, kwalifikacji i zamiłowań. Zdarzało się, że zabrakło pracownika do obsadzenia jakiegoś stanowiska, a jednocześnie zgłosił się ktoś wykształcony ze specjalnością w jakiejś dziedzinie. Matka gotowa była tworzyć dla niego nową placówkę, by w pełni wykorzystać jego kwalifikacje, z pustym zaś miejscem cierpliwie dalej czekała. Wartość człowieka, jego osobowość i rozwój były dla Matki najważniejsze. Nie łamała charakteru nowo przybyłemu. Ten styl przejęli jej najbliżsi współpracownicy i utrzymał się do dzisiaj. Bywało, że parokrotnie zmieniano pracownikowi miejsca pracy, póki nie poczuł się dobrze i osiągnął najlepszych wyników.

Dobrze zapowiadającej się młodej zakonnicy z ukończonymi studiami ekonomicznymi Matka zleciła niezwykle trudne stanowisko kierownicze w administracji, wymagające doświadczenia. Podlegało jej kilka sióstr profesek o dłuższym stażu. Matka cierpliwie wysłuchiwała wynurzeń młodej siostry o popełnionych przez nią błędach, wygórowanych wymaganiach, niesprawiedliwościach. Matka nie upominała, prostowała jedynie fałszywe poglądy i udzielała rad, starając się zawsze podtrzymywać jej autorytet. Dzięki temu osoba ta wyrobiła się i pełniła z powodzeniem wysokie funkcje w Zgromadzeniu i Zakładzie. (74)

Jedną rzeczą, która mogła przeszkodzić Matce w systematycznej, zorganizowanej pracy, to wiadomość o przyjeździe jakiegoś księdza, który pragnął odprawić dodatkową Mszę św. Wierzyła, że ofiara Chrystusa ma większy wpływ na sprawy świata niż ludzka krzątanina.

 

 

6. Dalsze działania Matki na rzecz "sprawy niewidomych" w Polsce

 

O ogromnej pracy Matki nad sobą, a potem na rzecz niewidomych zostało już wiele napisane. Z jej inicjatywy powstało Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi. Wydano wiele broszur, np. jej autorstwa Objaśnienie pisowni dla ociemniałych (1913), niektóre przypisywane są Matce, jak Sprawa niewidomych w Polsce (1928, 1929). (75) Matka założyła Biuro Przepisywania Książek, Biblioteką Brajlowską, gdzie przed II wojną społecznie pracowało 100 kopistek, a księgozbiór liczył 5 tys. woluminów.

Ponieważ trzeba znać problemy psychologiczne i socjologiczne ludzi pozbawionych wzroku, a w ich wychowaniu kierować się zasadami tyflopedagogiki, Matka osobiście prowadziła tyflologiczne szkolenia dla personelu szkół, internatów, administracji w Laskach. Młodzież starszych klas miała przewidziane programem godziny tyflologii.

Dzięki staraniom Matki Elżbiety i jej kontaktom z ośrodkami za granicą powstała z czasem bogato wyposażona biblioteka tyflologiczna, posiadająca w 1939 r. siedemset pozycji książkowych w czterech językach.  Laskach, jak wspominano, Matka Elżbieta utworzyła biuro pod nazwą Centrala Sprawy Niewidomych, obejmujące: Biuro Tyflologii i Biuro Sprawy Niewidomych. Co dzień tam zaglądała i osobiście kierowała pracą kilku zatrudnionych osób. Uważała ten dział za organ nadrzędny nad wszystkimi innymi.

Jednym z następnych zadań było ujednolicenie polskiego systemu pisania w brajlu, gdyż w Polsce zaczęto w okresie zaborów stosować kilka różnych wersji pisma punktowego. Za najlepszy uznała alfabet "lwowski" i, dokonawszy małych poprawek, uzyskała jego zatwierdzenie w 1934 r. przez Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego jako obowiązujący w całym kraju. Praca nad alfabetem stała się wstępem do opracowania skrótów brajlowskich, które są rodzajem stenografii, przyspieszających proces czytania i pisania, umożliwiających zmniejszenie formatu książek i zapewniających oszczędność papieru. Idąc za wzorami zagranicznymi, Matka opracowała trzy stopnie skrótów, dostosowane do rozwoju umysłowego czytelników. (76)

W Laskach w dwudziestoleciu międzywojennym i jeszcze w latach pięćdziesiątych obowiązywała uczniów znajomość I stopnia skrótów, zdolniejsi i starsi posługiwali się swobodnie skrótami II stopnia. Do pracy Matki nad skrótami konieczne były obliczenia statystyczne najczęściej występujących zbiegów liter. Ogromną tę pracę wykonał na prośbę Matki zespół pracowników Biura Statystycznego. Na tej podstawie, korzystając z pomocy s. Teresy Landy, w ciągu 4 lat Matka wypracowała skróty trzech stopni, poświęcając na to godziny nocne, gdyż dnie miała wypełnione innymi zajęciami. Językoznawca prof. Tytus Benni wysoko ocenił pracę Matki i wyraził swój podziw nad jej wyczuciem ducha języka polskiego.

Widać wyraźnie, jak konkretne systematyczne działanie, niezwykle wytężona praca Matki łączy się spójnie z jej stabilną łącznością z Bogiem, delikatnością wobec bliźniego, stałą uwagą na niego skierowaną. Jak tworzy Jej świętość.

Drugi dział centrali poświęcony "sprawie niewidomych" miał charakter zdecydowanie społeczny. Matka zdała sobie sprawę, że aby móc trafnie działać na rzecz niewidomych, trzeba znać wiek, płeć, stan zdrowia, zawód, poziom wykształcenia, sytuację rodzinną każdego z nich. Jak wspominaliśmy, już przed I wojną światową z inicjatywy Róży Towarzystwo przeprowadziło wstępne badania dotyczące terenu Królestwa. Po wojnie w związku ze spisem ludności w 1925 r. dokonano obliczeń oficjalnych i na ręce Matki napłynęło tysiące wypełnionych kwestionariuszy dające możliwość solidnych studiów. Jeszcze pod koniec lat trzydziestych wypracowywano pod kierunkiem Matki wzór najlepszego kwestionariusza. Miał być zbiorem informacji o każdym przyjmowanym wychowanku i dawać wytyczne do pracy internatu i szkoły. Również w patronatach wypełniano kwestionariusze o każdym podopiecznym.

Matka nadal prowadziła ogromną korespondencję z władzami, klerem, kręgami ziemiaństwa, inteligencji miejskiej, nawet kołami gospodyń wiejskich. Pisała memoriały do władz, wydawała i rozsyłała tysiące ulotek i broszur propagandowych, mobilizowała do podjęcia tematu niewidomych przez inne osoby. Jej wpływ na opinię publiczną sięgał dalej niż prace tak wybitnych tyflologów, jak Maria Grzegorzewska, oddziałująca raczej na wąskie koła naukowców specjalistów. Alicja Gościmska najlepiej podsumowała działalność Założycielki: "Matka stworzyła jak gdyby polską tyflologię. (77)

Koncepcja Matki Czackiej w odniesieniu do sprawy niewidomych przekroczyła daleko ramy tyflologii i sięgnęła w sferę duchową. Nie wiemy, czy Matka miała jakieś kontakty z ruchem (a potem organizacją) założonym w 1927 r. przez Ives Mollat pod nazwą "Krucjata Niewidomych" (Croisade des Aveugles), jednoczącą francuskich niewidomych na polu religijnym. Natomiast wiemy, że z wielką mocą oparła pracę z inwalidami wzroku na płaszczyźnie duchowej. Z własnego doświadczenia wiedziała, ile siły daje wiara w znoszeniu każdego cierpienia, a tym bardziej tak ciężkiego jak ślepota. Zdawała sobie sprawę z niewytłumaczalnego pozornie wpływu, jaki na otoczenie wywiera spotkanie z dobrze zrehabilitowanym niewidomym. Sam fakt pogodzenia się z kalectwem i pogodnego znoszenia go jest jakby zadanym widzącemu pytaniem domagającym się odpowiedzi - skąd mu się to bierze? Postawa takiego niewidomego człowieka pokazuje namacalnie zwycięstwo ducha nad materią. Skoro tak, to inwalida wzroku ma w stosunku do widzących misję do spełnienia, pociągnięcia siebie i innych do Boga. Polega to na ukazywaniu hierarchii najwyższych wartości i prawdziwego sensu życia. W owym czasie idea ta była czymś niespotykanym. W Kościele dzisiaj pogląd taki głosi Jan Paweł II, mówiąc o wstawienniczej mocy dobrze przyjętego cierpienia, gdy nachylony nad chorymi mówi do nich: "Moja moc z was."

Przypomnijmy słowa zawarte w Triuno: czytamy tam: "Jeśli [Dzieło] otoczy [...] niewidomego [...] miłością i opieką, tym samym spełni nakaz ewangeliczny dobroci i bezinteresownego miłosierdzia dla wszelkiej nędzy i cierpienia i to jest nieustanne świadectwo i rola wszelkich dzieł charytatywnych. [...] Jeśli opieka nad niewidomym doprowadzi go ponadto do osiągnięcia w tych warunkach pogody i radości, świadczy ona tym samym, że wiara i miłość nadprzyrodzona mogą przezwyciężyć wszelkie cierpienia, i to jest pierwszym najczęściej nawet nieuświadomionym stopniem apostolstwa. [...] Wyższym stopniem [...] jest przyjęcie od Boga przez niewidomego swojej ślepoty i ofiarowania jej w duchu zadośćuczynienia za innych. Wtedy realnie działa on na płaszczyźnie nadprzyrodzonej i owoce tego jego działania mogą być bardzo wielkie." I kończy tę myśl słowami: "Dążeniem naszego wychowania i opieki nad niewidomymi jest stworzenie nie tylko Dzieła charytatywnego, ale osiągnięcie charakteru apostolskiego w możliwie najwyższym stopniu, przy czym rozumiemy tutaj nie apostolstwo głoszenia prawdy Bożej, do którego ani niewidomi, ani ich opiekunowie nie czują się powołani, ale apostolstwo dawania świadectwa tej prawdzie przez wprowadzenie jej w życie. [...] W pogańskim humanizmie, który się szerzy obecnie [...] zetknięcie się z takim nowoczesnym niewidomym, którego chcielibyśmy wychować, może być i bywa bardzo uzdrawiające i wyzwalające dla współczesnego człowieka." (78)

W społecznej działalności Matki, warto podkreślić jeszcze dwa fakty. Jeden to starania w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego o wprowadzenie obowiązku szkolnego dla dzieci niewidomych, co nastąpiło w 1932 r. Drugi to przedstawienie rządowi państwa problemu kształcenia i wychowania niewidomych, dzięki któremu jednostka posiadająca wyszkolenie zawodowe wnosi swoją cząstkę pracy do ogólnej sumy dobra narodowego. Łożenie przez państwo na kształcenie niewidomych nie jest więc jałmużną, lecz rodzajem stypendium. Prócz pracy wychowawczej Towarzystwo prowadziło pracę z dorosłymi niewidomymi, przez opisane szczegółowo patronaty.

Matka wykazywała szczególną stanowczość, gdy wiedziała, że działa słusznie, nie bojąc się opinii publicznej. W 1938 r. zwrócono się do Matki z prośbą o przystąpienie przedstawicieli Towarzystwa do Komitetu Porozumiewawczego, mającego występować w imieniu wszystkich polskich niewidomych. Do odmowy dołączyła wnikliwy memoriał przedstawiający jej racje. W 1946 r. po raz drugi nie wyraziła zgody na propozycję zjednoczenia z innymi instytucjami o pokrewnym profilu. Powstały wówczas Związek Pracowników Niewidomych RP po paru latach został całkowicie podporządkowany władzy komunistycznej. W 1946 r. ponownie Matka wystąpiła bardzo kategorycznie, gdy chodziło o charakter schroniska dla ociemniałych żołnierzy w Surhowie.

Matka była nieustępliwa w sprawie zawierania małżeństw między dwojgiem niewidomych. W owych latach miało to pełne uzasadnienie, gdyż zarobki inwalidów wzroku nie wystarczały na prowadzenie domu i utrzymanie rodziny. Natomiast nie miała zastrzeżeń do przypadków, gdy jedna ze stron była widząca i posiadała zawód. Dziś wiele osób uważa pogląd Matki za niepostępowy, nie dostrzegając, ile trzeźwego rozsądku było w jej rozumowaniu.

W postępowaniu Matki uderzała zawsze trzeźwa świadomość własnych kompetencji. Jeśli w jakiejś sprawie podlegała zdaniu władzy duchownej, poddawała się jej bez zastrzeżeń. W sprawach, w których nie zależała od nikogo, a czuła się kompetentna, była stanowcza. Nigdy jednak zarozumiała. Na zjeździe nauczycieli szkół dla niewidomych we Lwowie w czasie obrad milczała. Zapytana, dlaczego to robi, kiedy miałaby tyle do powiedzenia, odparła: "Oni wiedzą więcej ode mnie."

Warto uzmysłowić sobie jedną ważną sprawę. Gdy Matka rozpoczynała swoją pracę dla osób pozbawionych wzroku, liczba niewidomych posiadających jakiś zawód nie przekraczała 150 osób, dzisiaj w naszej Ojczyźnie sięga 15 tys. Stało się to w ogromnej mierze dzięki działalności tej jednej Osoby. Dzięki niej Polska w niektórych dziedzinach prześcignęła Francję: np. dzięki pierwszemu przedszkolu, rozbudowanemu systemowi szkolenia zawodowego i robót ręcznych, liczbie uprawianych rzemiosł i sprawnemu organizowaniu zatrudnienia. Poza kształceniem normalnie rozwijających się niewidomych dzieci i młodzieży, w Laskach rozwinęła się szkoła specjalna dla dzieci niewidomych z lekkim ograniczeniem umysłowym oraz wychowanie paru młodych osób głuchoniewidomych. Nowością w Polsce było wprowadzenie w młodszych klasach szkoły podstawowej nauczania metodą "ośrodków zainteresowań" Decroly'ego (dziś metoda ośrodków pracy), przystosowaną przez Marię Grzegorzewską do pracy z niewidomymi. Przez eksperymentowanie w wielu kierunkach Zakład w Laskach stanowił przedmiot zainteresowania nie tylko specjalistów w kraju, lecz także fachowców z zagranicy. Sukcesem była rehabilitacja, wykształcenie i wyszkolenie wielu młodocianych, ociemniałych na skutek wojny, oraz rewalidacja jednej głuchoniewidomej.

Dzieło Założycielki dalej się rozwija poprzez stałe poszukiwanie nowych możliwości pracy zawodowej dla niewidomych w ciągle zmieniających się warunkach społeczno-ekonomicznych kraju.

 

 

7. Wizyta Matki Elżbiety Czackiej w Rzymie w 1937 roku

Memoriały o Dziele i Zgromadzeniu

 

W 1937 r. Matka Elżbieta wyjechała do Włoch do Ojca św. - Piusa XI w celu uzyskania akceptacji dla Dzieła i roli Zgromadzenia w Dziele, co było warunkiem zatwierdzenia w Rzymie Konstytucji Zgromadzenia. Zawdzięczając wiele radom Ojca św. z czasów jego nuncjatury w Warszawie, zapragnęła po latach uzyskać od niego aprobatę swoich osiągnięć. Dla nas memoriały te stanowią cenny dokument odsłaniający mniej znane zamysły i problemy Założycielki. Po dwudziestu dziewięciu latach od rozpoczęcia pracy dla niewidomych Matka trzeźwo oceniła trudności związane z urzeczywistnieniem swych pierwotnych koncepcji. Zdecydowana była objąć kształceniem i rehabilitacją wszystkie kategorie osób pozbawionych wzroku i obarczonych dodatkowym kalectwem. Napisane po francusku memoriały zachowały się również w wersji polskiej.

W memoriale dotyczącym całości Dzieła Matka zaznaczyła jego uniwersalny charakter, wyrażający się w objęciu wszystkich zagadnień związanych ze sprawą niewidomych na terenie całego kraju. Wyliczone zostały w pierwszych punktach jej pisma:

"Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w założeniu swoim ma za zadanie całokształt opieki nad niewidomymi wszelkich kategorii: nad dziećmi, dorosłymi, starcami, kobietami i mężczyznami, zdrowymi i chorymi. Toteż praca obejmuje i wychowanie, i nauczanie, i reedukację, pielęgnowanie starców lub chorych, a także działy teoretyczne, jak: pracę naukową nad sprawą niewidomych (tyflologię), przepisywanie i drukowanie książek specjalnych, prowadzenie bibliotek itp. Opieka ta nie ogranicza się także wyłącznie do zakładów zamkniętych, ale rozciąga się na niewidomych w ich rodzinach (Patronat). Słowem w opiece tej mieści się jakby całe życie ludzkie w skrócie. Dlatego ani instytucja, ani Zgromadzenie nie da się całkowicie podciągnąć pod jeden schemat instytucji charytatywnej, nauczającej lub innej, ale łączy w sobie różnorodne działy. [...] Organizacja działów zależna jest od rodzaju powołań i od kwalifikacji, z którymi przychodzą. [...] Ograniczenie [...] rodzajów opieki, groziłoby tym, że większość niewidomych zostałaby bez opieki lub dostałaby się pod wpływ instytucji i ludzi pozbawionych zasad religijnych, jak pozwala nam z całą pewnością przewidywać dotychczasowe doświadczenie i znajomość stosunków w Polsce." (79)

Achille Ratti niegdyś radził, by przy organizowaniu struktur Dzieła nie wzorować się na żadnej z podobnych instytucji w kraju lub za granicą, co najwyżej na "Małej Chatce Opatrzności Bożej" św. Józefa Cottolengo. Nuncjusz był zwolennikiem wypracowania własnego profilu i stylu działalności Dzieła.

W kolejnym punkcie Matka ujęła szczególne cechy Dzieła. Niedostatek sióstr, zwłaszcza wysoko wykwalifikowanych, zmusił ją do włączenia we współpracę także osób świeckich. I tak powstał pewnego rodzaju "laskowski" fenomen równouprawnienia pracy osób konsekrowanych ze świeckimi.

"W tak pomyślanej i zrealizowanej instytucji, jako konsekwencja, wynikła konieczność ścisłej współpracy między siostrami a świeckimi. Pierwszą racją tego jest fakt, że Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi powstało pierwsze, a Zgromadzenie dopiero później jako narzędzie tej pracy. Ponieważ dobro niewidomych było i jest w zamierzeniu założycielki właściwym celem Dzieła, któremu siostry mają służyć, dobro to jest zawsze brane przede wszystkim pod uwagę. Dlatego też, jeśli nie ma dość personelu zakonnego lub jeśli personel ten nie jest dostatecznie wykwalifikowany, dobiera się odpowiedni personel świecki, który prowadzi pewne działy lub też pracuje w pewnych działach, jako personel pomocniczy. Czasem zależność pracy przedstawia się w ten sposób, że siostry mają kierownictwo, a czasem podlegają kierownictwu osób świeckich." (80)

Bliska współpraca ze świeckimi, zdaniem Matki, stwarza rodzinną atmosferę, pozytywnie oddziałującą również na zwiedzających zakłady, w tym na wielu ludzi będących daleko od Boga. Mimo utrudnień wynikających z przyjmowania dużej liczby gości i wycieczek Założycielka podkreśliła znaczenie ich w procesie upowszechniania wiedzy o niewidomych.

"Konieczność kontaktu wynika również z tego, że Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi utrzymuje się z ofiarności publicznej i że ci, którzy pomagają instytucji, chcą ją zwiedzać. Tak więc liczne wycieczki itp. nie są u nas wyjątkiem, ale regułą, szczególnie na wiosnę i w jesieni. Ograniczenie tego mogłoby spowodować zarówno szkodę dla dusz, które w tym kontakcie szukają Pana Boga, jak i trudności materialne dla instytucji." (81)

W dalszym ciągu swej wypowiedzi Matka nawiązała do różnokierunkowego rozwoju Dzieła. Widziała, prócz troski "o niewidomych na ciele", konieczność zajęcia się "ślepymi na duszy" i wspierania działalności Towarzystwa przez powołane do tego instytucje, tworzące z nim nierozerwalną całość. Niektóre placówki spełniały zadania apostolskie, jak na przykład: Dom Rekolekcyjny, Biblioteka Wiedzy Religijnej, Księgarnia i Wydawnictwo "Verbum". Inne - jak Ośrodek Zdrowia w Laskach - zostały stworzone dla społecznego celu. Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża miało służyć Bogu i pozostałym placówkom, tworząc z nimi jedną całość. Wyłączenie którejkolwiek zachwiałoby równowagę całego Dzieła.

"Dzieło niewidomych stanowi nie tylko instytucję charytatywną opieki nad niewidomymi, ale także i ośrodek ofiary, i modlitwy za "niewidomych na duszy". Ta więź duchowa i ścisły związek między tymi różnorodnymi instytucjami dokonała się w sposób samorzutny i próby rozdzielenia tej całości dla wtłoczenia poszczególnych części w inne ramy, godziłyby, jak się zdaje, w całość żywego organizmu. Choć każda z tych instytucji stanowi odrębną jednostkę prawną i organizacyjną, to jednak coraz wyraźniej okazuje się potrzeba znalezienia formy organizacyjnej i prawnej, która objęłaby te wszystkie instytucje jako jedną całość, jedno dzieło, nazwane Triuno na cześć Trójcy Przenajświętszej." (82)

Istotny problem wynikał z potrzeby zatrudniania ideowych pracowników - mężczyzn. Ksiądz Korniłowicz, mający uprawnienia do prowadzenia III Zakonu franciszkańskiego, wciągał w szeregi tercjarzy wyróżniających się gorliwością wychowawców lub pracowników administracji. Matka, marząc o zgromadzeniu męskim, które współpracowałoby z Towarzystwem, podzieliła się z Ojcem św. swym pragnieniem i oczekiwała aprobaty Stolicy Apostolskiej dla tej niespotykanej w owych czasach współpracy sióstr ze zgromadzeniem męskim.  

"Zarysowuje się coraz wyraźniej potrzeba założenia Zgromadzenia Męskiego Księży i Braci, które dawałoby opiekę duchową i obsługę Dziełu, a szczególnie jego męskim działom. Coraz większa liczba dorosłych niewidomych mężczyzn i coraz liczniejszy napływ ludzi do Domu Rekolekcyjnego sprawia, że potrzeba ta staje się coraz bardziej palącą. W chwili obecnej sześciu świeckich braci III Zakonu bądź to należy do Zarządu Towarzystwa, bądź stanowi część personelu męskiego nauczycielskiego lub wychowawczego. Jest również kilka powołań ciążących ku temu ośrodkowi męskiemu, m.in. niewidomi. Wszystko to razem nie ma jeszcze żadnej formy organizacyjnej. Spośród tych braci dwóch zostało księżmi, ale zatrzymani w swych diecezjach są straceni dla tej roboty. Wzgląd na to hamuje powołanie kapłańskie wśród braci. Jest również kilku księży wielkiej wartości, gotowych przyłączyć się do Dzieła z chwilą, gdy powstanie takie Zgromadzenie. Obecnie Biskupi zatrzymują ich w diecezjach. Praca apostolska Zgromadzenia, prócz niewidomych, ogarniałaby szerokie warstwy inteligencji, szczególnie niewierzącej, która tak licznie garnie się do Dzieła, również i apostolstwo biednych z okolic Lasek, którym już nie może podołać Dzieło w obecnej formie." (83)

Memoriał o Dziele Matka zakończyła ogólnymi uwagami o jego sytuacji materialnej i dołączyła notatkę, zawierającą dużo szczegółowych danych oraz kilka ciekawych refleksji. Zaczęła od wzmianki, że Dzieło zaczęło się skromnie - od przytułku dla kilkorga niewidomych dziewcząt - podczas gdy w 1937 r. czekało na pomoc 30 tys. inwalidów wzroku na terenie całego kraju.

Tylko przez pierwszy rok nowo powstała instytucja miała zapewnione środki finansowe. Zawdzięczała je darom płynącym od ofiarnych osób i krewnych Założycielki. Już w następnym roku zaczęły się trudności. Pomimo to Dzieło rozwinęło się szybko i pomyślnie. "Towarzystwo - pisze Matka - jest obecnie największą placówką opieki nad niewidomymi w Polsce, dającą pomoc różnym kategoriom niewidomych. W chwili obecnej ogarnia ona opieką swoją 596 niewidomych, posiada 6 oddziałów w różnych miastach Polski i składa się z następujących zakładów i działów: dział naukowy (tyflologiczny) sprawy niewidomych, dział książki brajlowskiej, zakłady szkolne i wychowawcze (przedszkole z internatem, szkoła powszechna dla chłopców i dziewczynek z internatami, szkoła zawodowa dokształcająca dla dziewcząt i chłopców z internatami, kurs dokształcający dla młodocianych i dorosłych niewidomych w Chorzowie, warsztaty szkolące (szczotkarskie i koszykarskie dla młodzieży męskiej i żeńskiej w Laskach i w Chorzowie), dział pracy zawodowej dorosłych, zakłady opiekuńcze dla dorosłych, dział opieki otwartej (Patronaty - w Warszawie, Laskach, Chorzowie, Krakowie, Poznaniu, Wilnie)." (84)

Już wtedy, w 1937 r. Matka miała wyraźną koncepcję dalszego rozwoju Dzieła i troszczyła się o los wszystkich niewidomych dotkniętych dodatkowym kalectwem. "Dla wykonania pełnego swego programu opieki Towarzystwo powinno jeszcze stworzyć zakłady dla głuchociemnych, niedorozwiniętych niewidomych dzieci i dorosłych, stworzyć home dla niewidomych z inteligencji i rozwinąć działy naukowe, biblioteki itp. oraz rozciągnąć działalność swoją poprzez Patronaty na okolice kraju, w których jest wielu niewidomych, a nie ma żadnych instytucji. Wszystkie istniejące działy powstawały pod naciskiem konieczności i w miarę przybywania widzących, mogących pokierować pracą danego działu." (85)

Wiele uwagi i troski przywiązywała do zabezpieczenia wszystkim działom odpowiednich warunków materialnych. "Jeżeli Towarzystwo ma być prowadzone nie jako przytułek, lecz jako instytucja odpowiadająca współczesnym wymaganiom naukowym i na odpowiednim poziomie fachowym, nie można ograniczyć wydatków i przyjąć dla niewidomych stopy życiowej ubóstwa franciszkańskiego. Opatrzność Boża nigdy dotąd nie zawiodła, ale siły ludzkie zszarpują się przedwcześnie w takiej gospodarce, pracownicy nieraz są odwoływani od swoich warsztatów pracy, na czym praca ich cierpi. Aby pracę tę dalej w tych warunkach prowadzić, trzeba mieć zapewnienie błogosławieństwa Bożego i aprobaty Stolicy Świętej." (86)

Na zakończenie memoriału skierowanego do Ojca św. Matka podzieliła się troską o byt materialny i przetrwanie Dzieła. "Od początku prawie ciągle rozwijające się Towarzystwo utrzymuje się dzięki Opatrzności Bożej, przy czym bywało ciężej lub lżej, ale nigdy nie było głodu i nie brakło rzeczy niezbędnych do życia. Utrzymanie instytucji dokonywało się i dokonuje jednak kosztem wielkiego wysiłku, pracy, zapobiegliwości, a przede wszystkim aktami wiary, ufności i modlitwą kierowników instytucji, sióstr, personelu i niewidomych. Zdobywanie środków na utrzymanie nieraz odbywa się ze szkodą dla normalnego funkcjonowania różnych działów pracy, od których trzeba odrywać pracowników [w związku z koniecznością] kwesty lub szukania pożyczek. Właściwie instytucja na co dzień utrzymuje się z ofiar i pożyczek, przy czym jednak suma długu, bardzo duża, nigdy nie przekroczyła majątku Towarzystwa. Co pewien czas Pan Bóg daje możność spłacenia długów na pewien okres, a potem konieczność zmusza do starania się o ofiary i do zaciągania nowych pożyczek, przy czym nigdy nie można przewidzieć, skąd i kiedy Pan Bóg ześle pieniądze. Doświadczenie nas nauczyło, że niejednokrotnie robimy wszystkie starania w jednym kierunku, a wtedy Bóg nieraz z innej strony daje to, co potrzeba, czasem w ostatniej chwili. Rozumiemy wtedy, że wysiłek nasz wobec Boga jest potrzebny, ale że Bóg daje pomoc, skąd chce i kiedy chce." (87)

Matka podała w notatce dane liczbowe, określające globalny majątek instytucji, obrót roczny i inne dane szczegółowe. Dziś niewiele nam mówią cyfry wyrażone w przedwojennych złotówkach z 1937 r. Przytoczę parę z nich dla przykładu. Dochody Towarzystwa składały się z opłat za niewidomych, dotacji rządowych, a przede wszystkim z ofiar. Wydatki zamykały się roczną kwotą ok. 450 tys. zł, natomiast wpływy z opłat za niewidomych wynosiły 30 tys. zł. Dotacje nie przekraczały na ogół 50 tys. zł, ofiary zaś sięgały do 180 tys. rocznie. Powstałe w 1937 r. zadłużenie zbliżało się do oszałamiającej kwoty 2300 tys zł. Spłata zadłużenia pociągała za sobą konieczność wydatkowania dodatkowych kwot na oprocentowanie.

Dzienne utrzymanie Zakładu kształtowało się w granicach 1233 zł. Dla orientacji podam, że miesięczna pensja profesora uniwersytetu wynosiła wtedy ok. 700 zł, wojewody 1000 zł. Zorganizowanie w Poznaniu w 1929 r. Powszechnej Wystawy Krajowej, trwającej kilka miesięcy, kosztowało ok. 2 mln zł. A pociągnęło ono za sobą budowę obiektów wystawowych, hal, pomostów nad ulicami, urządzenie całej dzielnicy miasta. To ukazuje, jak ogromne było zadłużenie Zakładu.

Treść memoriału Matki w sprawie Zgromadzenia jest nie mniej interesująca. Założycielka zebrała w jedną całość zadania, jakie sama przewidziała dla wspólnoty sióstr oraz te, które narzuciło życie. "Rolą Sióstr jest służba niewidomym Towarzystwa w tych działach, do których mają odpowiednie kwalifikacje, a więc w szkołach specjalnych i internatach, w przytułkach i szpitalach dla niewidomych, w Patronatach, w biurach i w dziale naukowym, w kweście, w warsztatach, w gospodarstwie domowym i ogrodowym, w charakterze nauczycielek, wychowawczyń, instruktorek, pielęgniarek, lekarek, kierowniczek biur i pracownic biurowych, kwestarek, pracownic naukowych i zwykłych pracownic we wszystkich działach gospodarstwa kobiecego. Prócz tego siostry obsługują lub mogą obsługiwać, w miarę potrzeby instytucji oraz kwalifikacji i możliwości sióstr, wszystkie instytucje związane ideowo z Towarzystwem Opieki nad Ociemniałymi [TOnO] w jedno Dzieło - Triuno." (88)

Matka Elżbieta przedstawiła Ojcu św. wszystkie formy organizacyjne Zgromadzenia, wyprzedzające zasady powszechnie panujące w Kościele pierwszej połowy XX w. "W sprawach zakonnych siostry są zależne od władz zakonnych, w sprawach organizacyjnych i w pracy - od Zarządu Towarzystwa lub osób zakonnych czy świeckich naznaczonych przez Zarząd do kierowania danym działem pracy. Zależnie od kwalifikacji, czasem siostry, a czasem osoby świeckie są kierownikami danego działu. Pracownicy świeccy TOnO rekrutują się spośród osób głęboko religijnych, niejednokrotnie o większych cnotach i życiu wewnętrznym niż siostry i nieraz cały swój czas, a nawet całe swoje życie oddają bezinteresownie pracy dla Boga i bliźnich. O ich współpracy decyduje powołanie do tego rodzaju Dzieła, niedostateczna liczba powołań zakonnych wykwalifikowanych oraz potrzeba pracowników do działów męskich Towarzystwa. Inaczej niż w większości zgromadzeń czynnych, Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża nie stanowi samodzielnej jednostki, prowadzącej swoją akcję charytatywną, ale jest jednym z kółek pomocniczych TOnO, wkoło którego grupuje się wiele instytucji pomocniczych lub z nim związanych." (89)

Opisane struktury nie zadowalały Matki Elżbiety. W szybko zmieniających się stosunkach społecznych przewidywała konieczność tworzenia dodatkowych gałęzi Zgromadzenia. Obawiała się, iż w przyszłości w działalność dla niewidomych mogą włączyć się ugrupowania antyreligijne lub laicyzujące i szukała środków, by temu zapobiec. Przyszłość pokazała, że miała rację: "Życie całości Dzieła nasuwa potrzebę stworzenia jeszcze dwóch gałęzi Zgromadzenia: gałęzi kontemplacyjnej, która byłaby ośrodkiem modlitwy i ofiary dla całości i gałęzi czynnej niehabitowej, która miałaby możność dotrzeć, gdzie nie mogą dotrzeć siostry w habitach. (Może byłoby możliwe przechodzenie w miarę potrzeby albo okresowo z jednego działu do drugiego.) Byłoby to wskazane ze względu na możliwość prześladowań i na nieżyczliwe ustosunkowanie wielu środowisk do habitu, utrudniające siostrom wpływ na otoczenie niewierzące. [...] Gdyby [zaś] pracę sióstr ograniczyć do tych działów łatwiejszych, zgodnie z pewnymi tendencjami, z którymi spotykamy się nieraz, siłą rzeczy działy trudniejsze i odpowiedzialniejsze przechodziłyby w ręce niepowołane, a niejednokrotnie nawet wymykałyby się spod wpływów naszej instytucji i dostawałyby [...] pod wpływ czynników niereligijnych." (90)

Matka sięgnęła myślą nawet do dziedziny wychowania dzieci i młodzieży pochodzącej z małżeństw niewidomych i chciała, by siostry stały w tej dziedzinie na wysokości zadania. Widziała potrzebę kształtowania dzieci ociemniałych bardzo gruntownie i wszechstronnie. "Życie współczesne nasuwa również potrzebę takiego przygotowania sióstr, aby mogły one wychowywać młodzież obecną, która nie jest łatwa, aby mogły służyć radą i pomocą rodzinom niewidomych, które częstokroć żyją w grzechu i bez Boga. Dlatego siostry powinny mieć taką formację duchową, aby bez szkody dla swojej duszy mogły nieść pomoc i lekarstwo na wszelkie rany ludzkie. W tym celu wychowuje [wyrabia] się w nich poczucie odpowiedzialności i odporności na zło, czuwając pilnie nad rodzajem ich powołania i nad warunkami ich pracy. Ponieważ nauczanie i wychowanie normalnych dzieci stanowi zaledwie część ich zadań, które wkłada na siostry ich powołanie, a znaczna część ich prac ma na celu również opiekę nad biednymi niewidomymi i ich rodzinami z warstw najbardziej opuszczonych - powołanie to powinno się wzorować raczej na powołaniach opieki nad moralnie zaniedbanymi niż na zwykłych, wychowawczych." (91)

Matka podkreślała konieczność specjalnego kształcenia sióstr: "Praca dla niewidomych wymaga również od sióstr wyższego wykształcenia i specjalnych kwalifikacji i dlatego, o ile siostry nie mogłyby z jakichkolwiek względów otrzymać odpowiedniego przygotowania intelektualnego, nie mogłyby we właściwy sposób odpowiedzieć swojemu powołaniu i byłyby tym samym zdystansowane przez pracowników świeckich, a cała instytucja nie mogłaby się utrzymać na poziomie nowoczesnych wymagań." (92)

Zakończenie w formie pytania: "Czy Zgromadzenie mogłoby otrzymać protektorat Kardynała w Rzymie?", (93) nasuwa przypuszczenie, że Matka Elżbieta, udręczona skargami wysyłanymi do Rzymu w sprawie "Verbum" i procesu ks. Korniłowicza, szukała jakiegoś oparcia w sferach watykańskich. Trzeba wspomnieć, że oprócz memoriałów załączony był bardzo ważny dokument w języku francuskim - Triuno. (94)

Przebieg wizyty u papieża znamy z opowiadania s. Adeli Góreckiej, sekretarki i przewodniczki Matki. Zaczęło się od audiencji generalnej, podczas której Pius XI udzielił obu siostrom błogosławieństwa. Niedługo po tym ukazał się prałat, który Matkę poprowadził w głąb pałacu do pokoju Ojca św. Nie wiemy, jak przebiegała rozmowa Piusa XI z Matką, ponieważ po dłuższej chwili prałat zjawił się ponownie i poprosił s. Adelę, by mu towarzyszyła. Ujrzała wtedy Ojca św. siedzącego przy biurku, a obok Matkę. Na zapytanie o zdanie w sprawie memoriałów, Pius XI powiedział, że cele i struktury Dzieła akceptuje bez zastrzeżeń. Matka i s. Adela uklękły i raz jeszcze przyjęły błogosławieństwo. Prałat, który je przyprowadził, wspomniał, że u Ojca św. z wizytą przybywało wiele matek generalnych z różnych zgromadzeń zakonnych, lecz potraktowanie Matki Elżbiety było wyjątkowe. (95)

 

 

Przypisy:

 

1. J. Czapski, "Wspomnienie o A. Marylskim", zapis z taśmy magnetofonowej, 1977, A. Tow.

2. J. Czapski, "Wspomnienie o A. Marylskim", zapis z taśmy magnetofonowej, 1980, A. Tow.

3. J. Moskwa, Antoni Marylski i Laski, Kraków 1987, s. 60-63.

4. Tadeusz Kotarbiński (1886-1981), filozof, logik, współtwórca i pionier teorii sprawnego działania - prakseologii, pierwszy rektor Uniwersytetu w Łodzi.

5. J. Moskwa, op. cit., s. 90-91.

6. Ignacy Domeyko (1802-1889), filomata, przyjaciel Mickiewicza. Inżynier, górnik, mineralog, geolog, profesor i rektor Uniwersytetu w Santiago.

7. L, 5 VII 1924.

8. L, 6 XI 1931.

9. L, 8 XI 1931.

10. L, 16 IV 1932.

11. Helena Boguszewska (1886-1978), powieściopisarka, autorka sztuk dla dzieci, przyjaciel Lasek.

12. L, 23 IV 1932.

13. Maria Grzegorzewska (1888-1967), pedagog, psycholog, w latach 1922-1960 założycielka i dyrektorka Państwowego Instytutu Pedagogiki Specjalnej, stworzyła teoretyczne i organizacyjne podstawy szkolnictwa specjalnego w Polsce. Początkowo nieufna w stosunku do Zakładu, z czasem doceniła kierunek działań Matki i stała się wiernym przyjacielem Lasek.

14. L, 23 IV 1932.

15. L, 1 II 1932.

16. L, 20 III 1932.

17. Turew, majątek Krzysztofa Morawskiego, brata Zofii Morawskiej, w Wielkopolsce.

18. L, 30 XII 1935.

19. L, 3 VIII 1937.

20. Zofia Morawska, ur. w 1904 r., córka Kazimierza profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego; ukończyła seminarium nauczycielskie, od 1930-1939 kierowała warszawskim Patronatem Towarzystwa. W latach 1947-1969 kierowała administracją Zakładu, od 1947 jako skarbnik Zarządu Towarzystwa, również Działem Darów i kontaktów z zagranicą. Por. też Chrześcijanie, s. 403-426. Ludzie Lasek, s. 120-141.

21. HZO, s. 19.

22. Praca w Patronacie bardzo Matce nie odpowiadała. Przeszkodę stanowił w tym czasie poziom umysłowy i kulturalny niewidomych. Matka źle się z nimi czuła, stale mówiła, że nie potrafi właściwie postępować, że ma niedźwiedzie łapy, które wszystko psują. Była jednak inicjatorką tej pracy i to ona na początku wprowadzała współpracownice. Natomiast A. Marylski czuł się w tej pracy doskonale - Relacja ustna Zofii Morawskiej w maju 1995 (s. 2); spisana przez autora i w jego posiadaniu oraz A. Tow.

23. L, 23 X 1931.

24. L, 27 XI 1931.

25. Z. Wyrzykowska, s. 116; Z. Morawska, "Wspomnienia", mps, 1993, s. 30, A. Tow.

26. Z. Wyrzykowska, s. 108-112; Z. Morawska, op. cit., s. 31-33. Warsztatami zarządzał z upoważnienia władz województwa p. Heidenreich, w pracy wyróżniali się p. Emilia Czogała i p. Marszałek. Z Lasek przybyli: siostra Wacława Iwaszkiewicz, jako kierowniczka całej placówki; Stefan Rakoczy, jako szef warsztatów; niewidoma Antonina Kalicianka, jako nauczycielka robót ręcznych dziewcząt; Stanisław Piotrowicz, jako kierownik internatu chłopców.

27. Zostało to opisane w tekście bez daty i bez podpisu, lecz niewątpliwie autorstwa Matki Czackiej, pisanym ok. 1937 r., AFSK.

28. "Matka przekazała im narzędzia i materiały do pracy. [...] Matka nie miała ani cienia żądzy władzy, nie chciała przeprowadzać swojej woli, nie miała przywiązania do swego dzieła. Gdy "Zjednoczenie" niewidomych odłączyło się od Dzieła, Matka nigdy nie wyraziła żalu do tych ludzi, których wychowała i podniosła. Z ich strony była to wielka niewdzięczność" - Relacja ustna Zofii Morawskiej, A. Tow. maj 1995.

29. Por. J. Moskwa, op. cit., s. 83; Z. Wyrzykowska, 15-16.

30. D, C L III.

31. D, C L III, 9 III 1933.

32. K, 9 III 1933.

33. NO 2 VIII 1927.

34. D, A X, 9 VII 1932.

35. K, 8 VIII 1933.

36. NO 28 VIII 1927.

37. "Dziś zeszedł nam jeszcze cały dzień na poprawianiu rękopisów dla Rockefellera. Szalona była praca i szalony pośpiech... Co prawda wcale w to nie wierzę i na to nie liczę, żeby te nasze podania i memoriały jakiś skutek osiągnęły, ale trzeba było wszystko zrobić, co do nas należało..." - L, 15 IV 1932.

38. J. Stabińska, op. cit., s. 112; List do p. Jełowickiej 11 XI 1929, AFSK.

39. Znakiem rozpoznawczym kwesty na niewidomych była czterolistna koniczyna. Pod tym symbolem organizowano kwesty na rzecz inwalidów wzroku jeszcze przed I wojną światową. Matka Elżbieta Czacka używa często nazwy "kwiatek", stosowanej na określenie akcji czterolistnej koniczyny, czyli na rzecz niewidomych.

40. L, 16 V 1928.

41. L, 14 IV 1932.

42. "Podziwiano, że, jak to sama widziałam, siadywała godzinami na ulicy przy stoliku przed kościołem, zwykle św. Krzyża, kwestując na niewidomych" s. Stefana, s. 1.

43. "Dom na Freta [dar ratujący Zakład przed upadkiem - M. Ż.] to wielka niespodzianka. Trzeba się modlić za duszę p. Górowskiej [ofiarodawczyni - M. Ż.]" - L, 9 XII 1930.

44. Por. Z. Wyrzykowska, op. cit., s. 16 i Relacja ustna Z. Serafinowicza, ok. 1960, spisana przez autora i w jego posiadaniu.

45. S. Teresa, s. 8-10. Siostra Teresa - Zofia Landy (1894-1972) pochodziła z inteligenckiej, żydowskiej rodziny o radykalnych poglądach. Po ukończeniu szkoły J. Kowalczykówny zrobiła doktorat na Sorbonie. Wstąpiła do Zgromadzenia w 1926 r. Była dyrektorką szkół, prowadziła wykłady dla sióstr, pomagała Matce w redagowaniu pism, pisała artykuły do "Verbum", była mistrzynią nowicjatu, przełożoną.

46. Por. A. Marylski, "Sądzeni będziemy wedle miłości", mps, s. 19-20, AFSK.

47. W Banku Gospodarstwa Krajowego dyrektor Osuchowski założył Towarzystwo Przyjaciół Lasek i zbierał składki na opłacenie procentów od dawanych pożyczek przez tenże bank. Do tego Towarzystwa należeli pracownicy banku.

48. Isia - Jadwiga z Jełowickich Lubomirska, żona Stanisława Lubomirskiego.

49. L, 22 III 1932.

50. Marceli Handelsman (1882-1945), znany historyk, zadenuncjowany, aresztowany przez gestapo, zginął w obozie Dora-Nordhausen.

51. S. Teresa, s. 42-44.

52. A. Marylski, op. cit., s. 20.

53. Ibidem, s. 24-25.

54. L, 15 IV 1932.

55. L, 14 XI 1935.

56. L, 8 I 1932.

57. List Tadeusza Czackiego do Kierownictwa Lasek z 5 VIII 1979, Phoenixville, USA, mps, AFSK.

58. Ustna relacja Józefa Heby z lat 60. spisana przez autora i w jego posiadaniu.

59. Z. Serafinowicz: "W Laskach nie było osób obdarzonych zmysłem organizacyjnym prócz Matki, która miała go w wysokim stopniu. Matka potrafiła każdą pracę odpowiednio zaplanować; konsekwentnie ten plan zrealizować, ale umiała też, jeżeli zajdzie potrzeba, dla jakichś ważnych powodów, od tego planu odejść" - cyt. za: A. Gościmska "Cnoty przyrodzone u Matki", mps, 1988, A. Tow. Por. też zdanie z Katechizmu Kościoła katolickiego, Poznań 1994, poz. 1806, s. 423: "Roztropność jest cnotą, która uzdatnia rozum praktyczny do rozeznania w każdej okoliczności naszego prawdziwego dobra i do wyboru właściwych środków do jego pełnienia [...] kieruje się ona innymi cnotami, wskazując im zasadę i miarę. Roztropność kieruje bezpośrednio sądem sumienia. Człowiek roztropny decyduje o swoim postępowaniu i porządkuje je, kierując się tym sądem. Dzięki tej cnocie bezbłędnie stosujemy zasady moralne do poszczególnych przypadków i przezwyciężamy wątpliwości odnośnie do dobra, które należy czynić i zła, którego należy unikać". Patrz też: "Dyrektorium" Matki E. Czackiej, D, A XVI.

60. Cyt. Za: J. Zieleniewski, Organizacja i zarządzanie, Warszawa 1969, s. 480.

61. Zainteresowanie organizacją pracy w sposób naukowy rozwinęło się w Polsce dopiero po 1957 r.

62. Współczesny specjalista od organizacji pracy J. Zieleniewski (op. cit.) pisze: "Decyzja jest wynikiem wyboru osoby decydującej. Jest to poczucie decydenta, że zebrał i zanalizował informacje o sytuacji, określił sobie, jakie są możliwości, czyli warianty wyboru. Dokonanie tego wyboru wynika z przekonania, że podjęta decyzja najlepiej pozwoli osiągnąć zamierzony cel." Cytat z D, A X.

63. Słownik Nowego Testamentu, Poznań 1989, s. 480-481.

64. Z. Wyrzykowska, 25.

65. A. Gościmska, "Cnoty przyrodzone", s. 9.

66. W. Kieżuń, Dyrektor a problematyka zarządzania, Warszawa 1968, s. 43.

67. D, A XVIII.

68. Por. M. Żółtowski, Henryk Ruszczyc, Warszawa 1994, s. 200, gdzie jest wyliczonych 7 instrukcji dotyczących jedynie kolonii letnich niewidomych.

69. Por. np. Z. Pietrasiński, Sprawne kierownictwo, Warszawa 1962, s. 41-61.

70. D, A XI.

71. Ibidem.

72. D, A XII.

73. A. Gościmska, "Cechy przyrodzone".

74. Od początku podziwiałam, z jaką wielką dobrocią i wyrozumiałością kierowała Matka moją pracą i postępowaniem, przyjmując tyle, ile dać mogłam, nie narzucając mi absolutnie obowiązków, które mogły być dla domu potrzebniejsze, a kierując się dobrem mej duszy przede wszystkim. [...] Opuszczałam Laski na krótsze lub dłuższe okresy z powodu obowiązków rodzinnych - nigdy mnie Matka nie zatrzymywała, choć właściwie rozbijało to rozpoczętą pracę. Zaczęłam np. organizować biuro, robić sobotnie wypłaty; z chwilą mojego wyjazdu, teczki szły do walizki, czekając w kącie pokoju lub na strychu mojego powrotu, wypłaty robił ktoś przygodnie. Nieraz później miałam okazję zdumiewać się, jak potrafiła Matka użyć każdego według jego możliwości, nie wtłaczając go na miejsca, które były aktualnie do obsadzenia. [...] Gdy ktoś nie wykazywał się w tym, co miał powierzone, próbowała Matka zatrudnić go w innym dziale. Nieraz nam Matka mówiła, że ktoś jest nie na miejscu, że trzeba każdemu dać możność wykonywania tego, co robi najlepiej" - s. Wacława Iwaszkiewicz, op. cit.

75. Patrz też artykuł Matki Czackiej pt. Książka niewidomego, "Szkoła Specjalna" 1934/1935, nr 2-4, t. XI (był to referat na Zjazd nauczycieli) oraz Matka E. Czacka, s. T. Landy: System Braille'a w Polsce, "Szkoła Specjalna" 1931, nr 4, s. 197-201, t. VII-IX oraz opracowane ze względu na rosnącą liczbę kopistów Prawidła przepisywania książek dla niewidomych, Warszawa 1930.

76. Patrz dzieła Matki E. Czackiej: "Polskie skróty ortograficzne stopień I", 1935, Projekt Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, mps. s. 25 oraz Skróty ortograficzne dla niewidomych. Objaśnienie, Dziennik Urzędowy, poz. 81 nr 5: Zarządzenie Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego z dnia 24 V 1934 o wprowadzeniu w szkołach specjalnych dla niewidomych polskiego alfabetu oraz skrótów ortograficznych. To samo zarządzenie Ministra zatwierdzało alfabet i I stopień skrótów. Podręcznik skrótów wydrukowano brajlem.

77. Zachowały się teksty bardzo wielu propagandowych ulotek, 9 memoriałów, 4 zbroszurowane obszerne sprawozdania z działalności Towarzystwa. Aż trzykrotnie Matka wydała broszurę Sprawy niewidomych w Polsce (pierwszy raz w 1928 r.). Po wojnie zaś, ze względu na zmienione warunki, publikowała w katolickich pismach, np. w "Caritas" (nr 10) czy "Dziele Niewidomych" wydanym w Krakowie w 1947 r.; w tym ostatnim roku ogłosiła artykuł pt. Laski - przystań Ociemniałych, a w "Homo Dei" w 1957 r. (t. V-VI) - Świat niewidomych. Dane te zaczerpnięte zostały z pracy Małgorzaty Wiśniewskiej-Rowickiej zatytułowanej "Zestawienie robocze wszystkich zachowanych pism Matki Elżbiety Czackiej" (mps, Laski 1992, Dział Tyflologii). Niezależnie od fragmentów poświęconych sprawie niewidomych w takich pismach Założycielki, jak: "Konstytucje", "Dyrektorium", "Notatki Osobiste" i "Konferencje dla Sióstr", niektóre pozycje jej piśmiennictwa zajmują się wyłącznie tym tematem, jak: Dziecko niewidome, "Ku szczytom" Wilno 1938, Triuno, "Historia i zarys organizacyjny Dzieła" oraz "Ideowe założenia Dzieła" (zbiór tekstów Matki dokonany przez s. Vianney'ę Szachno). Por. A. Gościmska, Torowała nowe drogi niewidomym, s. 41.

78. Triuno, s. 255.

79. Matka E. Czacka, "Memoriał w sprawie całości Dzieła", wersja polska, mps, 1937, AFSK.

80. Ibidem.

81. Ibidem.

82. Ibidem.

83. Ibidem.

84. Ibidem.

85. Ibidem.

86. Ibidem.

87. Ibidem.

88. Matka E. Czacka, "Memoriał w sprawie Zgromadzenia", wersja polska, mps, 1937, AFSK.

89. Ibidem.

90. Ibidem.

91. Ibidem.

92. Ibidem.

93. Ibidem.

94. Patrz cz. III rozdz. III 2.

95. Por. pracę siostry Adeli Góreckiej, "Opis wizyty Matki Czackiej u Piusa XI w Castel Gandolfo", mps, 1937, AFSK. S. Adela - Emilia Górecka (1893-1957) za młodu czynna w Stowarzyszeniu Młodych Ziemianek, wstąpiła do Zgromadzenia FSK w 1929 r. Była przełożoną w Żułowie, Warszawie, Maurzycach, Pniewie, Sobieszewie.