Michał Żółtowski

 

Blask prawdziwego światła

Matka Elżbieta Róża Czacka i Jej Dzieło

 

 

 

Wydawca: ER-ART - Lublin 1999

 

Michał Żółtowski, ur. 21 V 1915 r. w Lozannie (Szwajcaria), od 1919 r. zamieszkały w Czaczu w Wielkopolsce. Po maturze w 1933 r., ukończył w 1937 r. wydział prawa we Lwowie. Jako podchorąży 15 p. uł. uczestniczył w kampanii 1939 r. Członek AK. Od 1951 r. pracuje w Laskach. Opublikował książki: "Tarcza Rolanda", 1988 i "Henryk Ruszczyc", 1994 oraz ok. 20 artykułów.

Książka "Blask prawdziwego światła" nawiązuje do słów Matki Elżbiety Czackiej, która uważała, że założone przez nią Dzieło ma wychować elitę niewidomych, zdolnych do ukazania widzącym - ślepym duchowo - właśnie owego "blasku" czyli prawdziwego sensu życia, systemu wyższych wartości. Niewidomi dokonają tego swą postawą, przykładem, kulturą i akceptacją kalectwa.

W osobowości Matki-Założycielki uderzają wielkie kontrasty. Wątłego zdrowia, a mężna i nieustraszona, wrażliwa na piękno, lecz umiejąca zrezygnować z ukochanej muzyki, czuła i dobra, a równocześnie stanowcza. Rozumna i uporządkowana, ale nieoczekiwana w decyzjach, rozmodlona, a dostrzegająca potrzeby materialne otoczenia, doskonała organizatorka, stawiająca wysoko teoretyczne podstawy pracy dla niewidomych.

 

 

Przedmowa

 

Z wielką radością piszę kilka słów o książce Michała Żółtowskiego, przedstawiającej życie i działalność Róży Czackiej - Matki Elżbiety, założycielki Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża oraz tego wszystkiego, co łącznie bywa nazywane Dziełem Lasek.

Moje zainteresowanie tą książką jest tym większe, że z Dziełem Lasek związany jestem od dzieciństwa. Wydawało mi się, że znam je dobrze. Lektura uświadomiła mi, o jak wielu sprawach nie wiedziałem. Dla wszystkich współpracujących z niewidomymi oraz dla samych niewidomych niewątpliwie ważne są informacje o przygotowaniu ociemniałej Róży Czackiej do pracy z niewidomymi, o sytuacji niewidomych na ziemiach polskich na przełomie XIX i XX w., o niezmiernie trudnych początkach działalności Róży Czackiej na rzecz niewidomych. Także informacje o Dziele Lasek w okresie międzywojennym są bardzo ważne i też zawierają nieznane bliżej fakty.

Sprawą niewidomych zajmowali się i zajmują konkretni ludzie. Skuteczność ich działalności zależała i zależy w znacznym stopniu od właściwej formacji intelektualno-moralnej, od postaw kształtowanych przez Ewangelię. Dlatego tak potrzebne są informacje o księdzu Władysławie Korniłowiczu i jego wpływie na charakter Dzieła. Lektura umożliwi też Czytelnikowi bliższe poznanie księdza Antoniego Marylskiego, słusznie nazywanego współzałożycielem Lasek, który, mimo iż borykał się sam ze sobą, odnalazł swoją drogę w ofiarnej służbie inspirowanej przez Ewangelię. Jego przykład może dopomóc ludziom szukającym celu i sensu swego życia.

Z książki tej Czytelnik poznać może charakter tworzonego przez Matkę Elżbietę Czacką dzieła, jego treści intelektualno-moralno-religijne. Ukazani są również konkretni ludzie: Matka Czacka, niewidomi, siostry i współpracownicy świeccy, w czasach krańcowej próby, jaką była II wojna światowa. Ważny jest także zarys dziejów Lasek po II wojnie światowej. Autor pokazuje tu przemiany społeczne i na ich tle sytuację niewidomych. Dobrze, że pokazane są założenia ideowe, wyrastające z głębokiego przeżycia wartości mających swoje zakotwiczenie w orędziu ewangelicznym i akceptowane także przez wielu szlachetnych ludzi zajmujących w stosunku do wiary religijnej postawę poszukującą.

Zarówno dla sprawy niewidomych w Polsce, jak i dla kształtowania właściwych postaw moralnych i społecznych książka ta będzie na pewno pożyteczna.

 

Bp Bronisław Dembowski

Włocławek, 1999 roku

 

 

Wstęp

 

Czytelnik, biorący do ręki nową książkę, ma prawo zapytać, skąd się wzięła i z czyjej inicjatywy powstała. Rzeczą autora jest uprzedzić takie pytanie i dać odpowiednie wyjaśnienie.

W 1987 r. rozpoczął się w Warszawie przed sądem Kurii Metropolitalnej proces zwany kanonizacyjnym, choć dotyczył tylko beatyfikacji, Sługi Bożej Matki Elżbiety Róży Czackiej. Wspierała go gorliwie matka Terezja Dziarska - Przełożona Generalna, w latach 1989-1995, założonego przez Matkę Czacką Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Jednym z ważnych elementów w procesie jest dobrze udokumentowany życiorys kandydata na ołtarze. Jest on zasadniczym źródłem do opracowania po łacinie "positio", czyli tekstu wykazującego heroiczność cnót świętego. Z prośbą o napisanie życiorysu matka Terezja zwróciła się do mnie. Rozumiałem, że na wybór mojej osoby wpłynął długi, przeszło czterdziestoletni staż pracy w Laskach oraz niezła znajomość współtwórców Dzieła.

Na początek dostarczono mi do przewertowania siedemsetstronicowy zbiór materiałów do procesu kanonizacyjnego bł. Bronisławy Lament, założycielki jednego ze zgromadzeń powołanych przez bł. o. Honorata Koźmińskiego. Składał się z materiałów w czterech językach i pozornie nie stanowił harmonijnej całości. Natomiast jego autorka otrzymała pochwałę z Kurii Rzymskiej. To mnie ośmieliło do podjęcia podobnej pracy.

ródła do mojej pracy znajdowały się w głównym archiwum Zgromadzenia w Warszawie przy ul. Piwnej 9/11 oraz w archiwum Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach, częściowo też w dziale tyflologii, czyli naukowej komórce Towarzystwa. Miałem przede wszystkim do dyspozycji bogaty zbiór opowiadań sióstr i pracowników świeckich o Matce Czackiej, relacje osób z jej rodziny oraz liczącą 375 stron jej korespondencję z Antonim Marylskim. Niezależnie od tego w archiwum Zgromadzenia w Laskach istniały teczki poświęcone niektórym specjalnym zagadnieniom. Po przeselekcjonowaniu tego ogromnego materiału zabrałem się do pisania. Zacząłem od opracowania wstępów do epok z historii Polski, związanych szczególnie z działalnością rodu Czackich.  

W miarę posuwającej się pracy odczuwałem potrzebę konfrontacji mojego tekstu ze zdaniem świadków z tamtych czasów. Ogromnie wartościowe okazały się dla mnie uwagi Zofii Morawskiej, od początku lat trzydziestych współpracującej z Matką Czacką. Również s. Joanna Lossow udzieliła mi cennych uwag o latach wojny i okupacji oraz w innych kwestiach. Władysław Rodowicz przesłał mi wnikliwą recenzję mojego tekstu i wzbogacił wartościowymi uwagami o zmyśle organizacyjnym Założycielki. Nieścisłości w szczegółach wytknęły mi łaskawie prof. Ewa Jabłońska-Deptuła oraz s. Rut Wosiek. Od prezesa Zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi p. Władysława Gołąba otrzymałem parokrotnie pomoc przy opisie trudnych konfliktowych spraw, które nie ominęły Lasek.

Po czterech latach mój liczący ok. 600 stron maszynopis, zapisany na dyskietce, przekazano do Rzymu. Niestety nie potrafiono tam odczytać programu komputerowego. Wiedziałem już zresztą wówczas, że moje opracowanie ma tylko charakter pomocniczy, gdyż właściwy życiorys opracuje prof. Jabłońska-Deptuła. Natomiast zaczęto mnie namawiać, by z maszynopisu zrobić książkę. Po wielu przeróbkach straciłem wiarę, bym mógł to zrobić bez współpracy z fachowym redaktorem. Cennej pomocy udzieliła mi wtedy p. Łucja Mazurkiewicz, wicedyrektor katolickiego radia "Plus" w Gliwicach. Poświęciła wiele godzin swego krótkiego urlopu na przejrzenie mojego tekstu i pokazanie mi, jak poprawić najsłabsze jego strony. To mi pomogło otrząsnąć się ze zniechęcenia i zabrać do gruntownych przeróbek. Pomogła mi w tym s. Elżbieta Więckowska, kierowniczka działu tyflologii w Laskach.

Jednocześnie za pośrednictwem przyjaciół w Lublinie otrzymałem propozycję wydania życiorysu Matki Czackiej od dobrze mi znanego absolwenta Lasek - Ryszarda Dziewy. Ucieszyłem się ogromnie z nowej szansy. Potrzebne mi były do przedstawienia w wydawnictwie dwie recenzje. Jedną otrzymałem od ks. bp. włocławskiego Bronisława Dembowskiego, od lat związanego z Laskami, siostrami i duszpasterstwem niewidomych. Drugą nadesłał ks. dr Janusz Strojny, wicerektor Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie, niegdyś wychowawca, potem katecheta w Laskach.

Nadszedł wtedy bardzo ważny i pracochłonny etap pracy - redakcja. Zadania tego podjęła się moja krewna Bożena Żółtowska, redaktor główny w Dziale Historycznym Wydawnictwa Naukowego PWN w Warszawie. W lipcu 1999 r. książka była gotowa do druku.

W tym miejscu pragnę wszystkim wymienionym osobom, które okazały mi tyle życzliwej pomocy, wyrazić wielką wdzięczność. Nie mogę pominąć dwóch osób, bez których nie byłbym nigdy dobrnął do końca. Siostra Vera przepisywała niestrudzenie na maszynie moje rękopisy, natomiast p. Jadwiga Kuskowska z Warszawy z niezwykłą cierpliwością wciągała na dyskietkę przepisane teksty, robiąc w nich niezliczone poprawki i uzupełnienia. Im więc także z całego serca dziękuję.

 

Michał Żółtowski

 

 

Część I.

Ród Czackich. Młode lata Róży

 

1. Ród Czackich

 

Początki rodu Świnków Czackich są bardzo odległe i sięgają XIII w. Były to czasy, w których powstawały dopiero nazwiska, posługiwano się więc imionami, przezwiskami lub nazwami herbów. Kraj nasz, który w XII w. rozpadł się na dzielnice, rozdrobnił się na wiele księstw i księstewek, a władza nad nimi coraz mniej znaczyła. Jak bywa w podobnych sytuacjach, rosło znaczenie wielmożów, a wśród nich wojewodów i biskupów. W ich gronie spotykamy pierwszych Świnków. (1)

W zamieszczonym w Statucie Łaskiego z 1505 r. przywileju z 1264 r. z czasów Bolesława Wstydliwego spotykamy podpis Alberta, herbu Świnka, wojewody kaliskiego. Figuruje on jako "comes", czyli towarzysz księcia, albo członek jego rady przybocznej. Ten najstarszy dokument bardzo jest ważny. Świnkowie zdobędą nazwisko Czackich dopiero na przełomie XIV i XV w.

Ród Świnków nabrał znaczenia dzięki wybitnej roli, jaką odegrał w epoce rozbicia dzielnicowego Piotr Jakub Świnka (zm. 1314), od 1283 r. arcybiskup gnieźnieński. Jest zaliczany do największych mężów stanu naszej historii. Zasłużył się wielce przeciwstawiając się infiltracji żywiołu niemieckiegodo polskiego Kościoła. W 1285 r., na synodzie w Łęczycy, wydał statuty nie pozwalające księżom niemieckim na pracę parafialną, głoszenie kazań i nauczanie religii. Niezależnie od tego przyczynił się w dużym stopniu do scalenia dziedzictwa piastowskiego, skutecznie podejmując działania na rzecz ukoronowania księcia wielkopolskiego Przemysława II (1295). Ta koronacja, po przerwie trwającej dwieście czternaście lat, była znaczącym symbolem i pierwszym skutecznym krokiem ku zjednoczeniu.

Wielki mir, jakim był otoczony Jakub Świnka, wpłynął prawdopodobnie na fakt nadania przez Kazimierza Wielkiego Łukaszowi Śwince, łowczemu poznańskiemu, na podstawie rozporządzenia wydanego w Krakowie w 1367 r., wsi Czacz. Wieś ta w XIV w. należała do rodów Ramszów i Szaszor Opalów, choć na pewno nie w całości, natomiast w 1370 r. została skonfiskowana ówczesnemu właścicielowi Michałowi z Czacza za uknuty na życie króla spisek. Trudno jednak krótko ująć dalsze losy tej posiadłości. Z dokumentów wynika, że w 1402 r., część Czacza kupił kasztelan ksiąski Henryk herbu Świnka z Zimnej Wody koło Pyzdr.

W latach 1407-1447 dziedziczyli po nim synowie: Mikołaj (1407-1452), Piotr (1407-1450) i Jan (1407-1462). Wiemy, że od 1410 r. posługiwali się pieczęcią z herbem Świnka, takim samym, jakiego używali później Czaccy.

Ci trzej synowie odkupili dalszą część wsi oraz zamek. Jednym z ówczesnych właścicieli Czacza był Mikołaj Granowski h. Leliwa, syn kasztelana nakielskiego. Wiele światła w te skomplikowane stosunki wniosło opublikowanie ostatnio prac Dworzaczka, określonych jako Teki Dworzaczka. Stąd wiemy na przykład, że ojciec Henryka z Zimnej Wody nazywał się Janko z Jeżewa, a dziadek Tomasz z Jeżewa. W Czaczu ok. jednej trzeciej gruntów posiadał w XIV w. ród Ciołków skoligacony z rodem Świnków przez Barbarę Czacką, wnuczkę Mikołaja. Nie mieli własnego nazwiska tylko herb Ciołek, podpisywali się zaś Ciołkowie sive (czyli) Czaccy.

Pozostali właściciele pochodzili od trzech synów Henryka z Zimnej Wody, lecz mieli też inne posiadłości, od których przybierali nazwiska: Jeżewscy, Robaczyńscy lub Glińscy, lecz wszyscy dodawali przy podpisie "sive Czaccy". Z czasem te rodziny wyprowadziły się.

Dla nas ważne jest prześledzenie losów potomstwa Piotra (1407-1450), drugiego syna Henryka z Zimnej Wody. Synem jego był Jan (zm. 1501) żonaty ze Świętochną, którego syn również Jan, nosił przydomek "Barłóg". Od niego pochodzi gałąź wołyńska. Ów Jan miał starszego brata Stanisława i młodszego Piotra, z których wywodziły się osobne gałęzie rodu.

Dzisiaj zadziwia nas obraz Czacza z XVI w., jaki ukazują Teki Dworzaczka. Nie przystaje on do utartych pojęć. Nie ma tam pana i kmieci, lecz jest aż sześciu właścicieli, wszyscy ze szlachty, o różnych nazwiskach. Cała wieś liczyła 29 łanów szlacheckich, tzn. ok. 400-550 ha, gdyż łany liczono bardzo różnie. Było też 9 łanów kmiecych, mniejszych, opustoszałych, wynajmowanych osiadłym kmieciom za czynsz. Każdy z właścicieli miał własny folwark, kilku zagrodników, lecz był też jeden rzemieślnik. Czaccy posiadali ponadto jedną karczmę i jeden wiatrak. Jako ciekawostkę podam, że ten jedyny wiatrak został rozebrany dopiero po II wojnie światowej. Wszyscy właściciele należeli do drobnej wielkopolskiej szlachty i żenili się z równymi sobie.

Ród Czackich zyskiwał stopniowo na znaczeniu. W XV w. spotykamy już nazwiska trzech kanoników poznańskich tego nazwiska: Macieja (1430), Jana (1444) i Mikołaja (1463), w następnym stuleciu jeszcze jednego, Andrzeja (1522).

Jędrzej Czacki, dziekan kujawski, kantor poznański, 27 razy został wybrany na deputowanego do Trybunału Koronnego. Na mocy ustawy sejmu 1589 r. został wyznaczony na delegata do poprawy praw koronnych.

Musieli Czaccy już nabierać znaczenia, skoro jeden z nich, Piotr, należał do świty króla Zygmunta Starego podczas zjazdu monarchów w Wiedniu w 1515 r. Pozostał na dworze cesarskim do 1545 r. i otrzymał tam tytuł "comesa" - hrabiego. W Polsce przedrozbiorowej używanie tytułów hrabiowskich, jako pochodzących od obcych monarchów, było zabronione, a przynajmniej przez demokratycznie nastawioną szlachtę bardzo źle widziane. Toteż nie używano ich. Czaccy uzyskali oficjalne potwierdzenie tytułu hrabiowskiego od rządu rosyjskiego pod koniec XIX w. W latach niewoli posiadanie tytułu ułatwiało załatwianie trudnych spraw z urzędnikami.

W początkach XVII w. spotykamy jedną gałąź Czackich na Wołyniu i Podolu. Wojciech Czacki (ur. 1621 r.), syn Jana i Modlibowskiej, pełnił tam funkcje chorążego, starosty i pułkownika królewskiego. Świadczy to o wcześniejszym osiedleniu się na kresach jego rodziny. Potwierdzają to również inne dane historyczne, np. już w 1579 r. inny Wojciech ożenił się z Barbarą Telefusówną i posiadał dom oraz plac w Kamieńcu Podolskim, Bartłomiej zaś w 1611 r. dokonał zapisu dużej sumy 7000 zł na rzecz klasztoru Franciszkanów w Konstantynowie.

Drugi Wojciech (Adam) przez małżeństwo z Katarzyną, księżniczką Zahorowską, przejął jej znaczne dobra, a przede wszystkim Księstwo Poryckie. Od tej pory Czaccy zaliczali się do możnych rodów tzw. posesjonatów. Wojciech ten zasłynął jako dzielny dowódca. Przed bitwą pod Chocimiem w 1673 r. rozbił oddział tureckich janczarów, a dowódcę ich, Agę, wziął do niewoli. Podczas bitwy stracił dwa konie i mimo odniesionych ran nie zszedł do końca z placu boju.

Syn Wojciecha Michał Hieronim (1693-1745) miał chorągiew pancerną i był stolnikiem, a może i kasztelanem wołyńskim, co dawało mu prawo zasiadania w senacie. Jeśli tak, to był może jedynym senatorem w rodzinie Czackich. Odziedziczył z ordynacji Ostrogskich 7 wsi, dających roczny dochód 26 tys. zł polskich. Na ówczesne czasy były to sumy bardzo znaczne.

Do typowych postaci epoki saskiej należał Feliks (Szczęsny) Czacki (1723-1790). Efektowny mówca na sejmikach, broniący szlacheckich przywilejów, a w sejmie walczący o utrzymanie liberum veto, swą postawą udaremnił podjęcie niejednej ważnej ustawy. Zwalczał postępowe szkolnictwo oo. pijarów, ale w rodzinnym Porycku założył drukarnię wydającą książki w kilku językach, m.in. w żydowskim. W innym majątku ufundował klasztor. Wydawszy odezwę przeciw równouprawnieniu innowierców, został przez ambasadora rosyjskiego Repnina aresztowany i przez sześć i pół roku był więziony lub trzymany pod nadzorem policji, a jego majątek plądrowano.

Jego synowie Michał i Tadeusz, pradziad Róży Czackiej, należeli do najświatlejszych ludzi swego pokolenia.

Michał Czacki (1753-1828), syn Szczęsnego i brat Tadeusza "należał do wybitniejszych osobistości Sejmu Czteroletniego", jak podano w Polskim Słowniku Biograficznym. Wyróżniał się znajomością prawa i zdolnością przemawiania. Utalentowany pisarz i publicysta wydał wiele pism oraz broszur politycznych i filozoficznych, a także Wspomnienia zawierające cenny opis prac Sejmu Czteroletniego. Ożenił się z Beatą Potocką.

 

Drugi Michał Czacki (ur. 1797 r.), syn Dominika, regimentarz wołyński i pułkownik wojsk polskich, w czasie powstania listopadowego, 14 kwietnia 1831 r. sformowawszy wraz ze Steckim oddział złożony ze 150 ludzi, przyłączył się do wojsk gen. Józefa Dwernickiego. Brał udział w bitwie pod Boremlem i osobistą odwagą przyczynił się do zwycięstwa Polaków. Po stłumieniu powstania jego rodzinny Boreml został zdewastowany, kościół zamieniony na cerkiew, a Michał nie mógł już wrócić do swojej posiadłości; przeniósł się więc do Galicji. Syn jego Feliks Czacki (1783-1862) przez 19 lat wchodził w skład Komisji Sądowej Edukacyjnej, a później jej przewodniczył. Likwidował majątek założonego przez Tadeusza Czackiego Liceum Krzemienieckiego na rzecz rosyjskiego Ministerstwa Finansów. Uzdolniony literacko, wydał 3 tomy studiów nad rewolucją francuską Etudes historiques sur la revolution francaise de 1789. Zgromadził wielką bibliotekę. Ożenił się z Barbarą Czacką, córką Dominika.

 

 

2. Tadeusz Czacki - pradziad Róży Czackiej

 

W Polskim Słowniku Biograficznym napisano o nim: "Samouk, mąż stanu, organizator handlu, przemysłu i rękodzieła, historyk wysokiej miary, znawca prawa, bibliofil, przede wszystkim organizator i reformator szkolnictwa. Cieszył się miłością uczniów i profesorów. [...] Zajął się sytuacją mniejszości narodowych, sprawami ekonomicznymi, biciem monety, drożyzną. Wydał wiele prac, m.in. z zakresu pedagogiki".

Tadeusz Czacki (1765-1813) kształcił się w Gdańsku, gdy jego ojciec, Szczęsny pozostawał pod nadzorem rosyjskiej policji. W rodzinnym Porycku z kieszonkowych pieniędzy utrzymywał nauczyciela dla dzieci ze wsi. Mając 19 lat został wybrany do Komisji Kruszcowej (ówczesne Ministerstwo Kopalnictwa), a w wieku 21 lat do Komisji Skarbu Koronnego (Ministerstwo Finansów). Po pierwszym rozbiorze Polski, gdy Prusy blokowały eksport Wisłą (panując nad jej ujęciem), a Austria zagarnęła kopalnie soli, Czacki wszczął badania nad wydobyciem soli, uspławnieniem rzeki Dniestr i opracowaniem hydrograficznej mapy Polski. Opłacał te działania z własnych funduszów. Pisał dzieła z zakresu historii, historii prawa oraz traktujące o mniejszościach narodowych, dopominał się m.in. o prawa dla Żydów, Tatarów i Cyganów. Dwutomowe dzieło O litewskich i polskich prawach i O statucie dla Litwy stanowi pierwsze opracowanie polskiego prawa. Stał się współzałożycielem Towarzystwa Przyjaciół Nauk, ogólnokrajowej akademii nauk. Założył Towarzystwo Żeglugi na Morzu Czarnym, które wypuściło pierwszy polski statek z Odessy do Triestu.

W czasie powstania kościuszkowskiego, w 1794 r., za niestawienie się w Petersburgu, w celu okazania lojalności wobec carycy, Katarzyna II skonfiskowała Tadeuszowi i jego bratu Michałowi dobra na Wołyniu. Obejmowały, jak to wówczas określano, 5367 dusz. Odzyskali je dopiero po śmierci carycy.

Gdy w 1803 r. car Aleksander I przyznał pewną autonomię polskiemu szkolnictwu na Litwie i Rusi, stanowiących kiedyś integralną część ziem polskich, Czacki został mianowany wizytatorem szkół dla Wołynia, Podola i Ukrainy. W ciągu 10 lat doprowadził do utworzenia około 130 szkół parafialnych i kilkunastu średnich. Był niestrudzonym kwestarzem, wdziękiem osobistym i zdolnością przekonywania spowodował niezwykłą ofiarność szlachty, zdobywając pieniądze na szczytne cele.

Za najdonioślejsze osiągnięcie Tadeusza Czackiego uważa się założenie w roku 1805. Liceum w Krzemieńcu, największym mieście na Wołyniu. Dokonał tego w bliskiej współpracy z księdzem Hugonem Kołłątajem, wielkim ówczesnym pedagogiem, wybitnym reformatorem, który opracował organizację i program wzorcowej, nowoczesnej, dostępnej dla wszystkich uczelni. Czacki korzystał też z rad kilku innych światłych ludzi tej epoki, byłych członków zlikwidowanej przez rząd carski Komisji Edukacji Narodowej. Wyższy oddział szkoły, postawiony na poziomie uniwersyteckim, składał się z trzech kierunków: filologicznego, matematycznego i prawnego (czwartego, rolniczo-ogrodniczego, nie udało się uruchomić).

W nauczaniu, kosztem ograniczenia wszechwładnej dotąd łaciny, położono nacisk na nauki ścisłe i opanowanie trzech nowoczesnych języków, a nawet na naukę mechaniki. Języków klasycznych uczono dopiero w wyższych klasach. Czacki bogato wyposażył gabinety fizyki i mineralogii, założył obserwatorium astronomiczne i ogród botaniczny. Zależało mu na ogólnym rozwoju młodego człowieka, toteż przewidział program wychowania fizycznego z nauką: pływania, jazdy konnej, szermierki, gry w piłkę. Przekazał do Krzemieńca zakupiony od króla księgozbiór, liczący 15 tys. tomów, uzupełnił go prywatnymi księgozbiorami (8 tys. tomów) i utworzył wielkiej wartości bibliotekę. Po jego śmierci trafić tam miało 32 tys. książek z jego własnej kolekcji. Otworzył też drukarnię dla szkoły.

Dewizą jego było: "użyteczność nauki szkolnej w życiu", czyli zaspokojenie najbardziej palących potrzeb społecznych, dlatego założył dwuletnią szkołę kształcącą geometrów i "mechaników praktycznych", w której zajmowano się też nauką budownictwa wiejskiego. Planował uczynić z Krzemieńca miasto-szkołę, stworzyć osobne instytucje dla kształcenia organistów oraz nauczycieli szkół parafialnych, gdzie by też uczono położnictwa i weterynarii . Miała powstać nawet szkoła dla guwernantek. Plany te pokrzyżowała wczesna śmierć - w 48 roku życia.

Liceum Krzemienieckie było znaną na terenie całej dawnej Rzeczypospolitej uczelnią, zdecydowanie katolicką, nie zastrzeżoną wyłącznie dla szlachty, wychowującą młodzież na prawych obywateli, patriotycznie nastawionych, o wyrobionym charakterze. Uczniowie mieli własny sąd koleżeński. Czacki dbał o bliski kontakt z rodzicami, których zapraszano na uroczystości szkolne, troszczył się o utrzymanie więzi z absolwentami. Zachęcał szlachtę do zaniechania kształcenia synów w domu i oddawania ich do liceum, zapewniając im przez to wyższy poziom nauki i zaprawę do życia społecznego.

Nic dziwnego, że za tak pomyślaną działalność Tadeusz Czacki spotkał się z ostrym prześladowaniem ze strony rosyjskich władz. Nie uniknął też przykrości i zawiści ze strony Uniwersytetu Wileńskiego. Nie zważał na to, pragnąc tylko jednego: "by plemię polskie moralnie odrodziło się, stało się tym, do czego jest wybitnie zdolne." (2)

Czacki był wielkim erudytą. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę w różnych dziedzinach piśmiennictwa. Poruszał problemy, które wydawały mu się najbardziej palące. Osobowość jego wycisnęła wyraźne piętno na rodzinie Czackich, dostrzegalne również u Róży Czackiej: zamiłowanie do historii i wyczucie prawa, kierowanie się nie z góry ustaloną koncepcją, lecz wyczuciem realnej potrzeby, kształcenie w znajomości zajęć praktycznych, wybitny zmysł organizacyjny, stałe zgłębianie nowych dziedzin wiedzy, umiejętność korzystania z pomocy i rady innych, talent pedagogiczny. Oprócz cech osobistych, Czaccy jako rodzina posiadali poczucie odpowiedzialności za losy kraju i najbliższej okolicy. Odznaczali się szacunkiem dla demokracji i tolerancją w stosunku do mniejszości narodowych.

 

 

3. Wiktor i Pelagia z Sapiehów Czaccy, dziadkowie Róży Czackiej

 

O Wiktorze, ur. w 1801 r., wiadomo bardzo niewiele. Syn wybitnego ojca, Tadeusza Czackiego, wcale nie był do niego podobny. Chorowity, mało energiczny, miał pociąg do alkoholu. Po śmierci ojca musiał spłacać długi zaciągnięte na hipotece majątków na rzecz Liceum Krzemienieckiego. Niczym pozytywnym nie zaznaczył się w historii swego rodu. Największym jego osiągnięciem było małżeństwo z wybitną osobą Pelagią Sapieżanką. Zmarł młodo.

W rodowodzie Matki Elżbiety Czackiej spotkać można wielkie nazwiska historyczne. Do nich należy jej babka ze strony ojca Pelagia, pochodząca z książąt Sapiehów (1803-1892), wywodząca się z rodu zasłużonych hetmanów, wielkich patriotów, lecz również zdrajców ojczyzny. Takim był jej dziadek ze strony matki Szczęsny Potocki, wielki magnat kresowy, który przyczynił się do upadku Polski. Należał do twórców, zawiązanej w imię obrony przywilejów szlacheckich, konfederacji targowickiej, która wezwała na pomoc przeciw reformatorom Rzeczypospolitej wojska Katarzyny II. Tak doszło do II. rozbioru Polski w 1793 r. Wielu potomków Szczęsnego całe życie pokutowało za przodka. Ojcem Pelagii był Mikołaj Sapieha, niegdyś adiutant księcia Józefa Poniatowskiego, marszałka Francji, dowódcy polskiej armii przy boku Napoleona.

W takiej atmosferze wychowywała się Pelagia. Wyszła za mąż za Wiktora Czackiego, syna Tadeusza. Mając chorowitego męża sama musiała radzić sobie z zarządem majątków, z których główny, Poryck, był zniszczony konfiskatami, dobra zaś zahorowskie zadłużone na rzecz Liceum Krzemienieckiego. Była osobą wielkiego formatu, silną osobowością, wywierała więc duży wpływ na otoczenie. Doprowadziła do pojednania z Bogiem Joanny Bobrowej, związanej romansem z Zygmuntem Krasińskim, który ją z czasem opuścił. Krasiński był kuzynem Wiktora Czackiego. Pelagia odważyła się zwrócić mu listownie uwagę, by nie rozbijał ognisk rodzinnych. W przyszłości Krasiński miał pozytywnie znaczący wpływ na formację jej syna Włodzimierza, kardynała.

Mądra, a zarazem stanowcza matrona doskonale wychowała czterech synów. Najstarszy, Władysław, nie miał bliskiego kontaktu z resztą rodziny. Włodzimierz, kardynał, jest kandydatem na ołtarze. Feliks, ojciec Róży Czackiej, życiem i stosunkiem do ludzi służył córce za wzór w postępowaniu, Tadeusz uchodził również za człowieka pełnego cichych cnót. "Jej dzieci, a potem wnuki obsługiwały się same, odwiedzały chorych, ubogich, spieszyły im z pomocą." (3) Także chłopcy musieli nauczyć się szycia, reperacji, cerowania, podobno celował w tym późniejszy kardynał Włodzimierz. Pelagia słynęła z dobroczynności, leczyła znakomicie ziołami. Była bardzo religijna.

Róża Czacka od lat dziecięcych odmawiała modlitwę ułożoną przez kardynała Czackiego, której nauczyła ją babka: "Boże mój, pragnę tylko spełnić wolę Chrystusa, a wszystkich łask i darów oczekuję od Jego miłosierdzia". Na następnych stronach książki poznamy, jak wielki wpływ miała Pelagia na małoletnią Różę.

 

 

4. Kardynał Włodzimierz Czacki - stryj Róży

 

Włodzimierz Czacki (1835-1888), kardynał, poeta, pisarz, jeden z najzdolniejszych watykańskich mężów stanu w XIX w., syn Wiktora i Pelagii z Czackich, brat Feliksa.

Z powodu wątłego zdrowia w 16. roku życia opuścił Polskę, do której już nigdy nie powrócił, i zamieszkał w Rzymie u ciotki Zofii z hrabiów Branickich, księżnej Odeschalchi. W czasie pobytu w Paryżu poznał księcia de Morny, utracjusza, zdobywcę niewieścich serc lecz wybitnego ministra. Po latach korespondencji doprowadził go do nawrócenia.

W Rzymie Czacki studiował na uniwersytecie, opanował biegle 6 obcych języków i poznał dogłębnie kulturę europejską. Wyróżniał się bystrością umysłu, dowcipem i urokiem osobistym. Pozyskał sobie sympatię, a z czasem przyjaźń papieża Piusa IX. Zaczął prywatnie studiować teologię i w końcu 1868 r. z woli Ojca św. w ciągu jednego dnia, w kaplicy swej ciotki, księżnej Odeschalchi otrzymał wszystkie święcenia kapłańskie. Oddał się pracy wśród rzemieślniczej ludności Rzymu, spowiadając garnących się do niego tłumnie wiernych. Papież mianował go "cameriere secreto" i prałatem domowym, a nawet stworzył dlań specjalny urząd sekretarza do korespondencji w obcych językach. Czacki musiał co dzień jadać obiad z Piusem IX i godzinami omawiać trudne sprawy. Włodzimierza cechowała wielka roztropność, trzeźwość umysłu, zdolność do praktycznego rozwiązywania problemów i wyczucie zagadnień dyplomatycznych. Dzięki temu potrafił we właściwym świetle ukazać sytuację Polski pod zaborem rosyjskim, zwłaszcza podczas powstania narodowego w 1863 r., przedstawianego na Zachodzie jako bunt Polaków przeciw legalnej władzy.

Po 1870 r. Włodzimierz Czacki wszedł do Kongregacji św. Oficjum i Kongregacji Studiów, został sekretarzem Kongregacji do Spraw Nadzwyczajnych Kościoła i tu oddał wielkie zasługi, broniąc go w trudnych chwilach. W 1870 r., w epoce Soboru Watykańskiego I, opublikował kilka broszur, dotyczących papiestwa i soboru, Polski oraz jej stosunku do Kościoła.

Papież Leon XIII radził się go, podobnie jak jego poprzednik, i w końcu udzieliwszy sakry biskupiej wysłał jako nuncjusza do Paryża, z tytułem arcybiskupa Salaminy in partibus. Włodzimierz Czacki podjął się trudnej do spełnienia misji w kraju rządzonym przez antyklerykałów i masonerię. Prowadząc otwarty salon, zdobył uznanie wyższych sfer stolicy. Potrafił zjednywać sobie nieżyczliwych polityków, a widząc ich ignorancję w sprawach Kościoła, udzielał rzetelnej informacji o jego zadaniach i polityce. Udało mu się w końcu pozyskać nieprzejednanego papieskiego wroga, premiera Leona Gambettę. W ciągu trzyletniej pracy spełnił w dużej części otrzymane od papieża Leona XIII zalecenia: utrzymania zagrożonego konkordatu oraz budżetu Ministerstwa Wyznań Religijnych, obsadzenia stolic biskupich wartościowymi ludźmi, złagodzenia radykalnych przepisów dotyczących szkolnictwa, ocalenia paru zakonów męskich i żeńskich skazanych na wygnanie, wpłynięcia na miejscowe duchowieństwo, by nie włączało się w opozycyjną grę polityczną.

Arcybiskup Czacki źle znosił klimat miasta nad Sekwaną i po upływie trzech lat poprosił o przeniesienie do Rzymu. Papież, acz niechętnie, spełnił jego życzenie oraz nadał mu godność kardynała z tytułem św. Pudencjanny. Kardynał Czacki był członkiem siedmiu Kongregacji rzymskich, protektorem trzech zakonów i Królestwa Portugalii. Przyczynił się do zawarcia ugody z rządem niemieckim w sprawie Kulturkampfu. Stale demaskował politykę rosyjską, dążącą do rusyfikacji narodu polskiego poprzez zmuszanie terrorem unitów, a nawet katolików, do wpisywania się do prawosławnych ksiąg stanu cywilnego. Gdy po powstaniu 1863 r. na ziemiach dawnej Polski zamykano kościoły, internowano biskupów, usuwano zakony i prześladowano księży, w Rzymie nikt poza Czackim o tym nie wiedział. Dokładna znajomość tych spraw stała się prawdopodobnie przyczyną śmierci kardynała. Podczas wizyty przedstawiciela carskiego rządu Aleksandra Izwolskiego i długotrwałych z nim rozmów, kardynał Czacki źle się poczuł. W parę godzin po przybyciu nieznanego lekarza znaleziono go nieżywym. Kardynał Ferrata, dawny sekretarz nuncjatury w Paryżu, zapewnił rodziny Branickich i Czackich, iż Watykan jest przekonany o skrytobójczej śmierci kardynała Czackiego, prawdopodobnie przez otrucie. (4) Gdy w latach osiemdziesiątych XX w. dokonano komisyjnie jego ekshumacji, znaleziono ciało nietknięte. (5)

Siostra Matki Czackiej Pelagia Karnkowska napisała: "Bóg, znacząc Siostrę moją piętnem cierpienia, przeznaczał do wielkich swoich celów [...], jak kard. Czackiego i ten potężny zmysł administracyjno-organizacyjny podany miała z generacji na generację. Jest dużo podobieństwa w ustroju umysłowym Matki z umysłem genialnym Kardynała." (6) A Maria Weyssenhoffowa (7) opowiadała, jak babka Róży Czackiej "... mówiła o życiu dziada Tadeusza Czackiego i o Krzemieńcu, a najlepiej lubiła mówić o swoim synu Kardynale, z którego była dumna, a raczej szczęśliwa, że tak się udał jej "chłopiec"". Rozmowy takie niewątpliwie nie pozostawały bez echa w duszy jej wnuczki.

We wspomnieniach rodziny Czackich, dotyczących kardynała Włodzimierza, znajduje się opis dwóch mało znanych faktów. W dniu jego śmierci, w popołudniowych godzinach, w mieszkaniu jego matki Pelagii nagle spadł ze ściany obraz. Pani domu wezwała służącego i poprosiła, by zawiesił go z powrotem. Po chwili obraz spadł ponownie i wówczas wiedziona macierzyńskim instynktem pani Pelagia zawołała: "Już wiem, mój syn nie żyje." (8) Było to prawdą.

Drugie opowiadanie odnosi się do miejsca spoczynku ś. p. Kardynała. Wiadomo, że w czasie wyjazdów do Rzymu kardynał Stefan Wyszyński i metropolita krakowski Karol Wojtyła chodzili modlić się u jego grobu. Kiedyś otwarto sarkofag i stwierdzono, że grób jest pusty. Wywołało to konsternację. Najbardziej przejęli się tym faktem ks. zmartwychwstańcy, związani tradycjami z tą postacią. Ich przełożony generalny poświęcił dwa urlopy, aby szukać jego grobu. Cmentarz komunalny miasta Rzymu jest bardzo rozległy: poszukiwania nie dały rezultatu. Raz, wyczerpany chodzeniem, zdrzemnął się, siedząc na jakimś grobie. Nagle ocknął się i ujrzał siedzącego obok jednego z dozorców terenu. Wdał się z nim w rozmowę i zwierzył ze swoich kłopotów. Wówczas otrzymał niespodzianą odpowiedź: "Przecież Kardynał leży tu, w sąsiednim grobie." Urządzono uroczystą ekshumację, w czasie której jeden z włoskich lekarzy, członek wyznaczonej do tego Komisji, widząc, że ciało po ok. 100 latach jest całe, a twarz jakby zaróżowiona, pozwolił sobie na ironiczną uwagę: "Nie ma czemu się dziwić, przecież trucizna go zakonserwowała". Zwłoki przeniesiono uroczyście do sarkofagu w bazylice św. Pudencjanny, a przy okazji stwierdzono, że Kardynał był bardzo wysokiego wzrostu. (9)

 

 

5. Rodzice

 

Syn Wiktora Czackiego i Pelagii z Sapiehów, Feliks Marian Czacki, ojciec Róży (1840-1909), wnuk wielkiego Tadeusza, brat kardynała Włodzimierza, miał starszego brata Władysława ożenionego z Leonią Sapieżanką oraz młodszego Tadeusza. On sam ukończył Instytut Szlachecki w Warszawie, studiował przyrodę na uniwersytecie w Kijowie i przez dwa lata medycynę, po czym przejął zarząd nad rodzinnym Poryckiem. (10) Zaślubił Zofię Ledóchowską z linii wołyńskiej. W czasie powstania 1863 r., gdy Kozacy rozbili pod Poryckiem oddział partyzancki, obwiniono Feliksa - pewno nie bez racji - o udzielanie pomocy powstańcom.

Skazany na 6 lat więzienia i osadzony w Łucku, na dłuższy czas przed odsiedzeniem kary został wykupiony przez znanego z patriotyzmu krewnego, Władysława Branickiego, właściciela Białej Cerkwi. (11) Czackiemu nie wolno było mieszkać w rodzinnych stronach, toteż chcąc uratować Poryck przed konfiskatą, przekazał go na razie bratu Tadeuszowi, sam zaś przez administratorów zarządzał majątkami żony: Koniuchami, Ludzinem i Borszczami. (12) Dzięki stosowaniu ulepszonych metod gospodarowania podniósł znacznie ich dochodowość. Miał już wówczas opinię zdolnego organizatora i świetnego rolnika. To zapewne skłoniło Branickiego do zawarcia z nim umowy, iż na dziesięć lat przejmie administrację jego olbrzymich dóbr na Ukrainie, liczących ok. 100 tys. ha czarnoziemu.

W ciągu 10 lat (1872-1882) pełen energii i inteligencji Feliks przeobraził słabo gospodarowane latyfundium w kwitnący obiekt. Założył nasiennictwo buraczane, wybudował trzy cukrownie, rafinerię, uruchomił fabrykę maszyn rolniczych, doprowadził do budowy kolei żelaznej, rozwinął stadninę koni arabskich. Majątek zaczął przynosić ogromne dochody.

Feliks Czacki przez całe życie odznaczał się zacięciem w pracy społecznej. Z jego inicjatywy otwarto w Białej Cerkwi Kasę Emerytalną oraz gimnazjum z bezpłatną nauką dla najlepszych uczniów. Oddano do użytku dobrze wyposażony szpital. Do administracji wciągano Polaków, dając pierwszeństwo uczestnikom powstania w 1863 r., pozbawionym najczęściej środków do życia, lub powracającym z Sybiru zesłańcom.

W 1882 r. kończył się przewidziany umową okres pracy Feliksa w Białej Cerkwi. Nieuleczalnie chory Branicki przebywał niemal bez przerwy za granicą. Majątkiem kierowała jego żona, Maria z Sapiehów.

W tych warunkach w końcu 1882 r. Czaccy zdecydowali się na wyjazd do Warszawy. Chcieli też stworzyć dzieciom lepsze warunki kształcenia. Z czasem zdjęto wyroki skazujące Feliksa Czackiego. Stosunki z Petersburgiem poprawiły się do tego stopnia, iż uzyskał tytuł szambelana carskiego i otrzymał zatwierdzenie nadanego rodzinie w XVI w. tytułu hrabiowskiego (1895). W końcu wszedł jako poseł do Dumy. Wskutek układów rodzinnych po śmierci brata Tadeusza przejął z powrotem Poryck.

Zamieszkawszy w Warszawie Feliks pracował i zajmował się sprawami społecznymi. Jako wiceprezes spółki akcyjnej, prowadzącej największą w Królestwie inwestycję - budowę Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, ułatwiającej Polakom kontakt z Zachodem, dbał o zatrudnianie tam polskiego personelu. Uczestniczył w założeniu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, które w przeznaczonym do wystaw gmachu prezentowało prace rodzimych artystów. Współdziałał przy tworzeniu Banku Handlowego. Zarządzał rozrzuconymi w trzech guberniach majątkami ciotki Augustowej hr. Potockiej, znanej filantropki. Podobnie, po śmierci właściciela, zajął się ordynacją Krasińskich.

Pełnił funkcję prawnego opiekuna nad sierotami z kilku rodzin, proszono go do rad familijnych, sądów polubownych. Dzięki stosunkom w Petersburgu uratował od zesłania lub śmierci około 1000 Polaków zaangażowanych w walkę o wolność. Dzięki udzielanym stypendiom umożliwił 70 młodym ludziom zdobycie dyplomów uniwersyteckich. Przy czym nie oglądał się zupełnie na pochodzenie potrzebującego. W Warszawie, gdy ktoś znalazł się w krytycznej sytuacji, mówiono: "Idź pan do hrabiego Czackiego." (13)

W 1882 r. rząd carski odnowił konkordat ze Stolicą Apostolską. Dla prześladowanego od lat Kościoła interwencje Feliksa Czackiego były cenne i skuteczne. Uratował kilka kościołów przed przekształceniem na cerkwie, wyjednał zgodę władz na budowę paru nowych świątyń w Królestwie, jak również na otwarcie kilku innych. Dzięki niemu Matka Marcelina Darowska, założycielka ss. niepokalanek uzyskała zgodę na otwarcie zakładu wychowawczego w Szymanowie. Kilku żeńskim zakonom wyrobił prawo osiedlenia się w Królestwie. Siostry miłosierdzia - szarytki ocalił od zastąpienia ich przez Rosjanki. Uratował od likwidacji Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności. Przez niego wysyłano do Rzymu tajne papiery dotyczące spraw Kościoła, gdyż w środowisku watykańskim miał wyrobione stosunki dzięki bratu, kardynałowi. Feliks Czacki hojnie wspomagał seminarium duchowne w Żytomierzu, które miało tak ważną rolę odegrać w życiu jego córki. (14)

"W domu Czackich panował kult Ofiary Eucharystycznej. [...] Feliks Czacki do Komunii św. przystępował kilka razy do roku, co wówczas wśród mężczyzn było rzadkością. W kościele parafialnym w Koniuchach z jego polecenia celebrans odprawiał głośno Mszę św., w której ojciec Róży uczestniczył z mszałem w ręku, starając się udostępnić teksty liturgiczne zebranym. Były to prekursorskie posunięcia." (15)

Jaki wpływ miał taki ojciec na córkę? Wiemy, że kochał ją najbardziej ze wszystkich dzieci, na wszystko pozwalał, "psuł ją, pieścił [...], dogadzał - nie troszcząc się o zasady pedagogiki ówczesnej." (16)

 Pan Feliks, ciągle zajęty cudzymi i swoimi interesami, najlepsze chwile spędzał z najmłodszą córką. Wtajemniczał ją w swoją działalność, szukał zarazem u niej pokrzepienia i odpoczynku. Można z pewnością twierdzić, że wybitny zmysł organizacyjny Róża odziedziczyła po ojcu, wiele od niego przejęła w zakresie znajomości spraw prawnych i ekonomicznych. Z jego polecenia musiała nauczyć się prowadzić wszelkie rachunki. W przyszłości powie, że "pragnęła tak jak on postępować, z podobną dobrocią w stosunku do każdego." (17)

Zofia z Ledóchowskich Feliksowa Czacka, matka Róży, należała do średniozamożnego rodu wywodzącego się z Rusi, sięgającego korzeniami przełomu XV i XVI w. Ród ów wydał dwóch wojewodów i pięciu kasztelanów, a zatem siedmiu senatorów za czasów I Rzeczypospolitej. Później spotykamy nazwiska dwóch generałów Ledóchowskich. Nie był to więc przeciętny ród. Wywodzili się z niego: arcybiskup gnieźnieński kardynał Mieczysław, z linii austriackiej błogosławiona Urszula, założycielka urszulanek szarych oraz błogosławiona Maria Teresa, założycielka Sodalicji Piotra Klawera, jak również Włodzimierz, generał jezuitów i kandydat na ołtarze.

Już w początku XVI w. Ledóchowscy rozdzielili się na gałęzie: wołyńską i radomską. W XIX w. gałąź radomska wydała z siebie dwie linie osiadłe w Austrii, z których jedna pod koniec tegoż wieku powróciła do Polski.

Gałąź wołyńska utrzymywała więź rodzinną z linią radomską i liniami osiadłymi w Austrii. Dowodem tego była adopcja przez Mieczysława Halkę-Ledóchowskiego młodego Aleksandra, syna Michała ze Smordwy na Wołyniu. Bliskiego pokrewieństwa między tymi liniami nie było. Jednakże więź rodową utrzymywano z tymi, którzy posiadali, tak jak Ledóchowscy, ten sam herb. Poczucie wspólnoty zaznacza Maria z Ledóchowskich Weyssenhoffowa we wspomnieniach. Kardynała Mieczysława Ledóchowscy z Wołynia uważali za swojego dalekiego krewnego. Wiemy, że Matka Elżbieta jeździła do Pniew do bł. Urszuli Ledóchowskiej radzić się w jakichś sprawach. Pochodzenie z rodu o historycznym nazwisku i koligacje z ośmiu czy dziewięciu arystokratycznymi rodami, żyjącymi na bardzo wysokiej stopie i o wielkich ambicjach nie było dla Róży Czackiej ułatwieniem na drodze do świętości. Jednakże miała w rodzinie wiele pięknych wzorców do naśladowania.

Zofia z Ledóchowskich Czacka (1845-1912), matka Róży, była córką Romualda, marszałka szlachty podolskiej, i Leontyny z Czackich. Pochodziła z Matwiejowic. Matka Elżbieta z właściwą sobie otwartością pisze: "Dzieciństwo miałam dziwnie smutne. Matka moja była chorobliwie nerwowa, co stwarzało przykrą bardzo atmosferę w domu." (18) Więcej szczegółów podaje Maria z Ledóchowskich Weyssenhoffowa, blisko związana z Czackimi, siostrzenica Zofii: "Zimna, sztywna, w gruncie [rzeczy] dobra i uczynna. Wolała zacisze domowe. W salonach nazywano ją złośliwie "lodownią pokojową"." (19) Prawdopodobnie miała wygórowane wyobrażenie o rodzinie męża i swojej, o ich znakomitym pochodzeniu. Znajdowało to wyraz w zewnętrznych wystąpieniach, w okazałości przyjęć. Maria Weyssenhoffowa pisze o nich z akcentem ironii, dodając, że kierowała się ambicją, walcząc zarówno o najwyższe stanowisko dla męża, jak i najlepszą przyszłość synów. (20)

Córkę wychowywała bardzo surowo, nie okazując serdeczności. Stawiała dziewczynce wielkie wymagania. Nie zadbała jednak należycie o wychowanie religijne dziecka. W stosunku do domowników bywała nieraz gwałtowna. Jednakże szanowała ich i zwracała się do nich per pan, pani, co w owych czasach należało do rzadkości, oraz nie pozwalała dodawać im zbytecznej pracy.

Po utracie wzroku przez córkę zmieniła się wyraźnie. Stała się dobra i troskliwa, dokładała starań o jak najlepsze leczenie. Pomagała córce w uczeniu się pisma brajla, przepisywała książki dla niewidomych. Nie szczędziła ofiar na założony przez Różę w Warszawie zakład.

W ostatniej chorobie męża z taktem i odwagą doprowadziła go do spowiedzi. Jako prezeskę Konferencji Pań św. Wincentego h Paulo kosztowało ją wiele trudu, by zdobywać fundusze dla podopiecznych sióstr szarytek. Podczas swej przedśmiertnej choroby słodyczą i cierpliwością wprawiała w podziw otoczenie. Można przypuszczać, że na tę zmianę charakteru wpłynął też przykład córki. (21)

 

 

6. Dzieciństwo i młodość

 

a. Pobyt w Białej Cerkwi

 

Róża Czacka urodziła się 22 października 1876 r. w Białej Cerkwi (22) na Ukrainie jako szóste dziecko Feliksa i Zofii z Ledóchowskich Czackich. Róża została ochrzczona 19 listopada tegoż roku w kościele rzymsko-katolickim w dzień św. Elżbiety Węgierskiej. "Chrztu udzielił jej proboszcz parafii, kanonik Seweryn Mogilnicki, rodzicami chrzestnymi byli Antoni Potocki i Maria Branicka." (23)

W Białej Cerkwi zaczynały się budzić uczucia religijne małej Rózi. Na całe życie zapamiętała słowa Madame Chapellier, francuskiej wychowawczyni, że św. Antoni modlił się zawsze i wszędzie. Już wówczas próbowała go naśladować.

O swoim dzieciństwie tak pisała w "Notatkach osobistych": "Z rozkazu Ojca [W. Korniłowicza - M. Ż.] zaczynam pisać historię mego życia. Urodziłam się w październiku 1876 r. w Białej Cerkwi, na Ukrainie. Chrzest mój odbył się podobno 19 listopada, w dzień św. Elżbiety, o czym się dowiedziałam z metryki mojej, w kilka lat po otrzymaniu imienia zakonnego, Elżbiety. Rodzice moi mieli siedmioro dzieci. Ja byłam szósta z rzędu. Najmłodszego, Jędrusia, pamiętam, zmarł prawie nagle w [czasie] nieobecności moich Rodziców. Pierwsze wspomnienia moje związane są z wiosną. Do dzisiejszego dnia pamiętam to pierwsze zetknięcie się moje z wiosną. Zapach specjalny w powietrzu, cudny koloryt nieba i świergot ptaków koło wielkiego domu o dużych kolumnach. Mój Ojciec, siostra moja o 8 lat ode mnie starsza i dwaj moi bracia, powrócili rano z konnego spaceru. Posadzili mnie na klacz mego brata i kilka razy objechałam w ten sposób w koło dziedzińca, trzymana na koniu nie pamiętam przez kogo. Pewnie tej samej wiosny spacer do lasu powozem, wszyscy zbierali fiołki, a mnie nosił na ręku stary Kozak. [...] Potem pierwsze majowe nabożeństwa: ołtarzyk w dziecinnym pokoju, ubrany wiosennymi kwiatami przez naszą starą Francuzkę, p. Chapellier. Nigdy już później takich kwiatów nie widziałam". Matka Czacka pisała dalej: "Mieliśmy wtedy jednocześnie ze starą Francuzką, którąśmy bardzo kochali, jeszcze Angielkę i nauczycielkę Polkę do mojej siostry, a także Niemkę, którejśmy nie cierpieli. Było to niedługo po wojnie francusko-pruskiej i zdaje się, że nasza antypatia była wywołana przez ukrytą niechęć naszej Francuzki do Niemki. Już wtedy słyszeliśmy o Bismarcku (24) i o strasznych zorzach północnych, które się ukazywały na Wołyniu w domu moich rodziców i były przez nich i p. Chapellier obserwowane. Tych czasów też sięga wspomnienie dnia letniego: żar słońca, cudny zapach rezedy i innych kwiatów, a jednocześnie orzeźwiający powiew wiatru stepowego, który, jak mówili starsi zaczynał dąć przy wschodzie słońca, a uciszał się wraz z jego zachodem". Matka Czacka od dziecka była wrażliwa na wszelkie objawy piękna i umiała się nimi zachwycać. Po latach wracała myślą do powiewu wiatru, zapachów i urody kwiatów. Ta cecha pozostała u niej żywa do końca życia.

"W tym czasie również zrobiły na mnie ogromne wrażenie dwa drobne na pozór zdarzenia. Jedna z naszych nauczycielek śmiała się i krytykowała w mojej obecności moją matkę. Słuchałam tego z wielkim zdziwieniem, a ona pewnie ani się domyślała, co za krzywdę robi dziecku. Drugim razem znowu ta sama nauczycielka, znowu w mojej obecności krytykowała jakieś rozporządzenie mojej babki. To rozporządzenie było rzeczywiście bolesne dla nas, dzieci. Mieliśmy wielkiego psa św. Bernarda, którego moja babka kazała zabić, bo była obawa, że się wściekł. Kochałam bardzo moją babkę i na szczęście, prócz zdziwienia wielkiego, nie wpłynęło to w niczym na osłabienie miłości mojej do babki, gdy tymczasem tamta krytyka wzbudziła w sercu moim pierwszą niechęć do mojej matki. Starsi nie zdają sobie wcale sprawy z tego, jak ich zachowanie, wyraz twarzy, gesty i to, co mówią, wpływa ujemnie lub dodatnio na dzieci, z którymi obcują. [...] Wtedy też widziałam pierwszy bal na imieniny mego ojca. A ponieważ obchodzono tego samego dnia i moje, były to pierwsze imieniny, które pamiętam. Dorosły mój kuzyn chciał koniecznie, żebym z nim tańczyła, ale jakoś to zupełnie nie szło. Dostałam też wtedy pierwszą złotą broszkę z perełkami i innych dużo prezentów. Pamiętam też pierwsze i ostatnie drzewko na Boże Narodzenie: było ono ogromne, pod nim okrągła ławka z prezentami dla dzieci. Przez wiele lat tęskniłam za drzewkiem, nigdy go więcej nie miałam i zawsze było mi smutno, że inne dzieci mają drzewko, a ja nie. Moi Rodzice nawet się nie domyślali, że to był dla mnie powód do wielkiego zmartwienia. Bracia moi o drzewko nie dbali, siostra moja była prawie dorosła, a ja nie śmiałam się przyznać, że mnie to tak boli. Prawdziwie dziecinne zmartwienie".

"Pierwszy raz wtedy doświadczyłam dziwnego bardzo uczucia. Jechaliśmy znowu na spacer czwórką siwych koni, które w pewnym momencie zaczęły ponosić. Furman, nie mogąc ich zatrzymać, skręcił w rów. Nie zdawałam sobie sprawy z niebezpieczeństwa, tylko widziałam blade twarze wystraszone, szczególnie mojej Matki i kuzynki mojej, dorosłej już wtedy. Na szczęście nic się nikomu wówczas nie stało, tylko wspomnienie - bardzo silne pierwsze wrażenie jakiegoś niebezpieczeństwa. Wtedy też pierwszy raz jeździłam statkiem w licznym towarzystwie z moimi Rodzicami po ślicznej rzece Rosi, która płynęła blisko domu, w którym mieszkaliśmy. Był to mały statek parowy zbudowany pod kierunkiem jednego z moich krewnych. Nagle coś się zepsuło w motorze i wszyscy musieli pośpiesznie na brzeg wysiadać. Ktoś mnie wziął na ręce i przeniósł poprzez kamienie na wysoki brzeg. Wróciliśmy do domu późno w nocy. Pierwszy raz widziałam piękną, letnią noc. Jeden dzień w tym czasie zapisał się w mojej pamięci kilkoma zdarzeniami, które znowu zrobiły na mnie bardzo silne wrażenie. Dostałam od mojej matki chrzestnej olbrzymią lalkę i bawiłam się nią, wsiadając i wysiadając z powozika wiedeńskiego, który do nas, wszystkich dzieci, należał. Ostrzegano mnie, żebym uważała, bo łatwo może się lalka przy takiej zabawie stłuc. Lalka była tak ciężka i wielka, że przewróciłam się z nią i głowa rozbiła się na kawałki. Wtedy pierwszy raz w życiu doznałam wrażenia, że coś się stało nieodwołalnego, bardzo smutnego. To uczucie, którego doznałam kilka razy w życiu - utrata wzroku, śmierć kogoś drogiego. To coś, co się stało, coś się skończyło i nie da się naprawić. Płakałam gorzko i nikt nie mógł mnie pocieszyć. Przyniesiono mi tę samą lalkę z naklejonymi paskami płótna na twarzy. Powiększyło to jeszcze moje zmartwienie. Tego dnia przyjechali do Białej Cerkwi Murzyni kupować konie. Byli u mego Ojca, pokazywano im konie. Myśleli, że ich widok mnie rozerwie. Płakałam ciągle, nie chciałam na nich patrzeć. Pamiętam ich jednak." (25)

Warunki, w których żyła rodzina Czackich w Białej Cerkwi, były więcej niż dostatnie. I choć w pamięci Róży pozostały niezatarte wrażenia z Ukrainy, to zapamiętany ołtarzyk z dziecinnego pokoju i kwiaty, gdy odprawiano majowe nabożeństwo, to niemal jedyne pogodne wspomnienia z tego czasu.

Matka Elżbieta otwarcie przyznała, że dzieciństwo miała ciężkie i przykre. Wpłynęło na to usposobienie matki, osoby zimnej, surowej i bardzo nerwowej. Hołdując zasadom ówczesnej pedagogiki, wychowywała córkę bardzo twardo. Gdy np. ta nie wypiła na śniadanie mleka, bo go nie lubiła, nic więcej nie dostawała do zjedzenia aż do obiadu. Jeśli w pokoju, w którym się uczyła, zamierzano napalić w piecu po południu, przez cały ranek musiała siedzieć w zimnie. Już w wieku 4 lat wymagano od niej wietrzenia pościeli i bielizny oraz utrzymywania wszystkich rzeczy we wzorowym porządku. Wiele starań matka wkładała jednak w kształcenie dziecka. Oprócz starej niani Gąsiorowskiej, którą mała Rózia kochała ponad wszystko, były nauczycielki do nauki trzech języków. Surowość wychowania wydawała się tym bardziej trudna do zrozumienia, że Rózia jako niemowlę przechodziła żółtaczkę i była bardzo wątłym dzieckiem. Być może Zofia Czacka na wzór angielski uważała, że takie wychowanie uodporni Rózię zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

Świetlaną postacią w okresie dzieciństwa był ojciec Róży, "pan Feliks". Kochał nad wyraz najmłodsze słabowite dziecko i gotów był spełnić wszystkie jego pragnienia. Często jednak musiał wyjeżdżać, by załatwiać interesy i niewiele czasu mógł jej poświęcać.

 

 

b. Przeprowadzka do Warszawy. Obraz miasta w końcu XIX wieku

 

W grudniu 1882 r. Feliksowie Czaccy zdecydowali się przeprowadzić do Warszawy. Chcąc opisać lata młodości Róży Czackiej warto choć w skrócie nakreślić obraz stosunków panujących tam w drugiej połowie XIX w.

Po stłumieniu powstania 1863 r., w którym uczestniczyło 200 tys. Polaków, staczając 1200 potyczek, rząd carski usiłował wszelkimi sposobami wymazać ze świadomości polskiego narodu poczucie tożsamości. Powołany przez rząd carski specjalny Komitet Urządzający dla Królestwa Polskiego zniósł odrębność Królestwa od Rosji, zlikwidował Radę Stanu, czyli namiastkę własnego rządu, jak również budżet, Bank Polski, Komisję Wyznań i Oświecenia itd. Urządzone na wzór rosyjski lokalne władze administracyjne, skarbowe, pocztowe, szkolne, podporządkowano odpowiednim ministerstwom caratu. Ażeby zatrzeć wszelki ślad polskości nawet nazwę Królestwa Polskiego zmieniono na "Kraj Przywiślański". Na jego czele stanął w latach osiemdziesiątych generał gubernator Josif Hurko, (26) a oświatę podporządkowano jednemu z najokrutniejszych rusyfikatorów kuratorowi Aleksandrowi Apuchtinowi. (27) Miejsce jedynej wyższej uczelni, Szkoły Głównej, zajął rosyjski uniwersytet, a w sądach, urzędach i szkołach obowiązywał język rosyjski, z wyjątkiem lekcji religii. Rozpoczęły się prześladowania Kościoła. Zniesiono Kościół unicki, konfiskowano dobra kościelne, zamykano klasztory, wysyłano na zsyłkę duchownych. Pewne złagodzenie kursu nastąpiło po przyjeździe w 1894 r. do Warszawy następcy Aleksandra III, cara Mikołaja II. Odwołał on Hurkę i Apuchtina, tak że życie społeczne mogło się nieco swobodniej rozwijać. Wśród Polaków w zaborze rosyjskim rozwinęła się idea "pracy u podstaw", pracy na rzecz oświaty, kultury polskiej i ekonomii: w ten ruch włączył się Feliks Czacki przybywając do Warszawy.

Realistyczny i przejmujący obraz stolicy przedstawił Stefan Kieniewicz w książce: Warszawa w latach 1895-1914 (Warszawa 1990). Było to miasto kontrastów. Twierdzono, że mieszka w niej 66 milionerów, w tym "10 przedstawicieli arystokracji i dwóch innych Polaków"; poza tym Niemcy, Rosjanie i Żydzi. Zaznaczył się wzrost burżuazji, naśladującej styl życia ziemian. Tworzyła się też coraz liczniejsza warstwa inteligencji, na ogół żyjąca bardzo ubogo, gdyż wolne zawody nie przynosiły wysokich dochodów. Inteligencja pozostawała pod wpływem prądów pozytywizmu, czyli "pracy u podstaw", była ideowa i patriotyczna, często lewicująca. Rosła liczba robotników, szczególnie w wielkich przedsiębiorstwach produkujących na rynki rosyjskie. Zarobki robotników były niskie, a pracowano przeciętnie po 10-14 godzin, zdarzały się przypadki 18-godzinnego dnia pracy. Liczniejsza i także uboga była warstwa rzemieślników, zwłaszcza pomocników w warsztatach.

Warszawa końca XIX w. liczyła 700 tys. mieszkańców i przeciętnie przybywało rocznie do miasta 20 tys. przede wszystkim biedaków, którzy po zniesieniu pańszczyzny (1864) nie mogli znaleźć zatrudnienia na wsi. Wskutek tego wzrastało w mieście żebractwo, nędza, przestępczość i prostytucja. Statystyki z 1869 r. wykazywały 10% nieślubnych dzieci, lecz już w 1910 - 30%. Podrzutki znaleźć było można w sieniach kamienic, na schodach, nawet w rynsztokach ulic. Ludzie kalecy skazani byli na żebractwo i nędzę.

W 1895 r. gubernator Hurko dokonał fuzji wszystkich instytucji dobroczynnych, oddając je pod opiekę swojej żony, wkrótce jednak podporządkował władzy oberpolicmajstra. Zarówno te instytucje, jak i Biuro Nędzy Wyjątkowej pomagały biedocie w minimalnym stopniu. Więcej dokonały prywatne działania ludzi dobrej woli. Dzięki nim powstały m.in. tanie kuchnie, udzielające posiłków po bardzo niskiej cenie. Piękną kartę w historii stolicy zapisało Towarzystwo Dobroczynności. Utrzymywało starców i kaleki, dzieci oraz prowadziło ochronki, sale "pożytecznych robót" dla młodzieży i dziewcząt, a także bezpłatne czytelnie.

Poziom analfabetyzmu był przerażający, wynosił wśród dziewcząt 90,5%, chłopców 79,5%, a wśród kobiet 55% i często uniemożliwiał otrzymanie pracy.

Gdy się zna choć trochę losy miasta na przełomie wieku, łatwiej zrozumieć zaangażowanie społeczne Feliksa Czackiego oraz jego córki Róży, która od 22 roku życia stale zajęta była szydełkowaniem ubrań dla podrzutków i pomocą najuboższym.

Pod względem wyznaniowym większa część ludności należała do Kościoła rzymsko-katolickiego, niewielu było protestantów, za to ogromny procent w mieście stanowili Żydzi.

Arcybiskup Popiel (zm. 1912), powróciwszy z zesłania, zadbał o wyższy poziom i wzrost liczby księży diecezjalnych ze 134 do 170. Kształcili się oni w miejscowym seminarium, gdyż rząd zniósł Akademię Duchowną. Poziom księży nie był wysoki; do studiów w seminarium, trwających niekiedy tylko dwa lata, dopuszczano kandydatów po 4 klasach gimnazjalnych. Wyższe studia odbywać mogli jedynie w Petersburgu. Wzrosła jednak liczba parafii; w Warszawie było 29 kościołów, wybudowano nowych 5, odrestaurowano 2, włączono 12 poklasztornych i 20 kaplic. Wszystkie zakony męskie po 1864 r. zostały usunięte z ziem całego Królestwa, z żeńskich czynnych zostały tylko szarytki, a z kontemplacyjnych wizytki i sakramentki. Wiarę ratował rozwijający się intensywnie podziemny ruch bezhabitowych zgromadzeń ukrytych.

Prekursor ruchu odnowy, kapucyn bł. o. Honorat Koźmiński działał tajnie poprzez konfesjonał. W latach 1855-1895 powołał on 22 żeńskie zgromadzenia bezhabitowe i 4 męskie, do dzisiaj utrzymało się z nich 16. W początkach XX w. liczyły 7,5 tys. członków, a do 1907 r. liczba domów zgromadzeń wzrosła ze 132 do 263. W dużej mierze dzięki nim utrzymała się religijność w społeczeństwie. Zgromadzenia opiekowały się robotnicami fabrycznymi, chroniąc je przed wyzyskiem i nierządem, prowadziły wśród ludu wiejskiego akcję oświatową i trzeźwościową. Większa ulga w stosunkach między caratem a Kościołem zaznaczyła się po śmierci cara Aleksandra III w 1894 r. Skorzystało z niej polskie duchowieństwo. Wikariusz parafii Narodzenia Najśw. Maryi Panny na Lesznie w Warszawie ks. Karol Bliziński zapoczątkował w Wielkim Poście 1898 r. głoszenie konferencji dla robotników. W rok później wzięło w nich udział 5 tys. osób. (28)

Na przełomie XIX i XX w. obserwujemy ożywioną działalność warszawskich pozytywistów - zwolenników "pracy u podstaw" oraz powstających partii: endecji i socjalistów. Urzeczeni ideami postępu technicznego i gospodarczego oraz szerzenia oświaty, pozytywiści udzielali się bardzo czynnie w akcjach oświatowo-filantropijnych, niektórzy wzywali do walki narodowowyzwoleńczej.

Matka Czacka tak opisuje przeprowadzkę z Białej Cerkwi do Warszawy: "Przed Bożym Narodzeniem 1882 r. Rodzice moi wraz z nami wyjechali z Białej Cerkwi do Warszawy, gdzie mieliśmy mieszkać, wyjeżdżając na lato na Wołyń. Pamiętam doskonale dzień wyjazdu. Ten dzień był także wielkim i ciężkim dla mnie zmartwieniem: miałam się rozstać z moją starą nianią, p. Gąsiorowską. Pamiętam tę chwilę, kiedy stałam oparta twarzą o drzwi dziecinnego pokoju i zalewałam się łzami. Pamiętam jeszcze poczciwą, starą twarz tej mojej niani. Na dworcu mnóstwo osób odprowadzało moich Rodziców. Dostałam od jednego z panów olbrzymie pudło cukierków i znaleźliśmy się w wagonie pierwszej klasy. Dla Ojca mego dano cały wagon salonowy. Jechaliśmy długo. Była to pierwsza moja podróż koleją. Zmartwienie i wielka liczba cukierków zjedzonych w podróży sprawiły, że przyjechałam chora do Warszawy. Okazało się, że dostałam żółtaczki [po raz drugi]. Chorowałam długo, nic nie mogłam jeść. Ta choroba zaczęła drugi okres mego życia. Zamieszkaliśmy w mieszkaniu o wielkich, wysokich pokojach, o olbrzymich oknach. Za domem był ukryty wśród murów mały, ocieniony ogródek, w którym wolno nam było się bawić, a nawet całe dnie spędzać, kiedy było ciepło." (29)

W Warszawie Czaccy zamieszkali w pałacu Krasińskich przy ul. Krakowskie Przedmieście 5. Był to kompleks pałacowy należący do hr. Róży Raczyńskiej z domu Potockiej, synowej poety Krasińskiego. W otoczeniu tej mądrej i szlachetnej osoby zamieszkało kilka spokrewnionych arystokratycznych rodów. Dla dziecka nie miało to znaczenia, natomiast pożegnanie się ze wsią, przyrodą i całkowitą swobodą stanowiło prawdziwą tragedię. "Mury, hałas, zimno, ponuro - wysokie pokoje, olbrzymie okna" - napisze po latach 55-letnia Matka Elżbieta, wspominając swe wrażenia po przyjeździe do stolicy. (30) Na spacery wychodziła z wychowawczynią, wyszukując boczne ulice, by uniknąć zgiełku miasta. "Jako dziecko była nieśmiała i trochę kryjąca się za innymi, ale kiedy starsza siostra Pelagia [primo voto Karnkowska] wyszła za mąż [1888 r.], musiała zająć swe miejsce, jako córka domu i można było zauważyć zarysowujący się charakter" - napisała po latach jej ciotka. (31)

W Warszawie musiała dalej uczyć się władania trzema językami, co zresztą później bardzo jej się przydało. Znała także dobrze język ukraiński, którym posługiwała się większość służby w Białej Cerkwi i Koniuchach. Pani Czacka wielce troszczyła się o wykształcenie córek. Starsza o 8 lat Pelagia została oddana do Zakładu Sióstr Niepokalanek w Jazłowcu. Rózię z powodu zagrożenia wzroku wychowywano w domu. Do 14. roku życia matka sama zajmowała się jej kształceniem, jedynie języków obcych uczyły cudzoziemki. Róża bała się lekcji z matką, kończących się najczęściej głośnym karceniem. Cenne natomiast okazały się wymagania matki w zakresie umiejętności właściwych kobietom, jak: szycie, szydełkowanie, haftowanie, praca na drutach. Uczyła ją tego Francuzka pani Chapellier. W czasie pobytu w Koniuchach Róża opanowywała zajęcia gospodarskie związane nie tylko z przygotowaniem posiłków, obsługą spiżarni, robieniem przetworów, lecz także obrządzaniem i leczeniem zwierząt. To, co ciekawe i pożyteczne, dziwnie przeplatało się w dzieciństwie Róży z ciągłym znoszeniem przykrości ze strony otoczenia. Autorzy relacji i sama Matka Elżbieta wspominają dokuczliwe żarty, które spotykały ją ze strony braci. Śmiali się z jej skłonności do płaczu, przedrzeźniali i wytykali wszystkie niedoskonałości. Toteż Matka Czacka napisze po latach: "O, jaki Pan Jezus dobry! Od dzieciństwa nie szczędził mi prawdy. Od dzieciństwa byłam otoczona ludźmi, którzy mi w najrozmaitszy sposób prawdę podawali. Nie mogłam mieć nigdy iluzji, co do mojej osoby". I dalej: "Dziecinne i młode lata moje były ciągłym prawie cierpieniem. Dopiero dziś widzę, jaką to było łaską Bożą. Jako dziecko byłam uważana za grzeczną, byłam nieśmiała i ciągle płakałam. Byłam najmłodsza z całego rodzeństwa i dziwnie wszystkich się bałam. [...] Mego ojca kochałam bardzo. Był bardzo dobry dla wszystkich. Lubił każdemu przyjemność zrobić i za dziecinnych lat nieraz myślałam, że byłoby tak dobrze być samą z moim ojcem. Zdawało mi się, że moja biedna matka przeszkadza temu, żeby był raj na ziemi. Bałam się mojej siostry, o 8 lat starszej ode mnie i moich braci, bo się bardzo ze mnie wyśmiewali. Było to także wielką łaską Bożą, bo to mnie nauczyło nie mieć żadnych względów ludzkich." (32)

Jak wyglądało w tym czasie życie religijne Róży? Nie wiadomo, jak byłoby się ukształtowało, gdyby nie zamieszkanie pod jednym dachem z babką, Pelagią z Sapiehów Czacką. Była mądrą i energiczną kobietą, obdarzoną zmysłem pedagogicznym, głęboką religijnością i dała Róży duchową formację. Pelagia Czacka wdrożyła wnuczkę do modlitwy myślnej i do kultu Eucharystii. Rózia pierwsze rekolekcje odbyła wraz z matką w wieku lat 8. Konferencje głosił ks. Rembieliński. Do pierwszej Komunii św. przystąpiła mając lat 11. Odbyło się to w kościele św. Krzyża w Warszawie bez żadnej uroczystości. Róża nie miała nawet białej sukienki.

Wpływ babki na Różę był ogromny i wielopłaszczyznowy. (33) Pelagia mówiła jej o historii Polski, o królach i ich życiu. Najchętniej jednak opowiadała o pradziadzie Tadeuszu Czackim i jego pracy oświatowej, a także o swym synu kardynale Włodzimierzu, do którego czasem jeździła do Rzymu. Wspominała również drugiego w rodzinie dostojnika kościelnego, Mieczysława Ledóchowskiego, który otrzymał kapelusz kardynalski w pruskim więzieniu za czasów Bismarcka. Niewątpliwie opowiadania babki przyczyniły się do wyrobienia u Róży podziwu dla ludzi niezłomnych i wiernych ideałom, którzy tak wiele poświęcili - Bogu i Ojczyźnie.

"Kochałam bardzo moją babkę, której najwięcej zawdzięczam. Była mądra i dobra. Zawsze wesoła i myśląca o drugich, chociaż, jak się później dowiedziałam, dużo bardzo cierpiała, umiała dzieciom w najrozmaitszy sposób życie osłodzić. Toteż do mojej babki uciekałam z domu. Mieszkała niedaleko od nas i zawsze wypraszałam się do Niej, gdzie najmilsze spędziłam chwile. Całe życie mojej babki było przykładem dla mnie. W salonie mojej babki i jej siostry był ołtarz zamykany, przy którym codziennie odprawiała się Msza św. Moja babka i wiele ciotek, przede wszystkim siostra mojej Babki przystępowała codziennie do Komunii św. Od mojej babki uczyłam się pierwszych zasad wiary. Jako malutka sześcioletnia dziewczynka czytałam mojej babce Naśladowanie Chrystusa Pana [Tomasza a Kempis, O naśladowaniu Chrystusa]. Miała starą, francuską książkę, którą otrzymała od swojej matki z poleceniem, by nie tylko sama ją codziennie czytała, lecz także by ją wszystkim rozdawała. Na tej książce nauczyłam się czytać i ona mnie wychowała. Nie wiem, czym bym była, gdyby nie moja babka i Naśladowanie Chrystusa Pana. Jestem zresztą pewna, że modlitwom mojej babki zawdzięczam tyle łask, które spłynęły na mnie. Za dziecinnych lat miałam słabe oczy. Miałam zły zwyczaj, że starałam się patrzeć prosto w słońce. Zdawało mi się w mojej głupocie, że patrzeć prosto w słońce jest dowodem odwagi. Nikt tego nie zauważył, a ja myślę, że to musiało bardzo mi oczy osłabić. Nikt zresztą o moje oczy się nie niepokoił. Tylko moja babka miała widocznie jakieś przeczucie, że oślepnę, bo mnie uczyła, że powinnam mieć [...] [rzeczy w] porządku, by wszystko umieć po ciemku znaleźć, tak jak moja prababka, która przy końcu życia nie widziała. Zachęcała mnie moja babka, bym dużo modlitw umiała na pamięć, bym się mogła bez książki modlić." (34)

 

 

c. Szkolna nauka Róży

 

Z chwilą ukończenia przez Różę 14. roku życia Zofia Czacka przestała osobiście uczyć córkę i dobrała jej odpowiedni zespół nauczycieli i nauczycielek. Do nauki francuskiego przyjęła Francuzkę pannę Granet, którą Róża bardzo polubiła. Bracia wyśmiewali się, mówiąc, że "Rózia oprócz Pana Boga i panny Granet nikogo nie uznaje". Nieznana z nazwiska Angielka miała zacięcie sportowe. W jej towarzystwie Róża odbywała kilkukilometrowe spacery z Krakowskiego Przedmieścia do Belwederu. Historii i literatury francuskiej uczyła ją Laura Bisiere, nauczycielka literatury francuskiej w Warszawie, autorka cenionego podręcznika dla wyższych szkół gimnazjalnych. Naukę historii i literatury polskiej prowadziła Anna Kowalewska, osoba bardzo wykształcona, lecz stawiająca uczennicom wygórowane wymagania. Cioteczna siostra Róży, Maria Ledóchowska-Weyssenhoffowa, która uczyła się razem z Różą, określiła ją jako osobę nieznośną, upokarzającą młodzież samą formą wymagań. Rzecz jednak charakterystyczna, że ta właśnie nauczycielka nie mogła się nachwalić Róży, podkreślając jej cierpliwość i pokorę w znoszeniu uwag. Nauczycielki zapraszano na lato do Koniuch, gdzie trwała dalej nauka, zapewne jednak w niepełnym zakresie, gdyż był to okres ćwiczenia się również w zajęciach praktycznych. Oprócz przedmiotów szkolnych Róża uczyła się muzyki. Brała lekcje u znakomitej nauczycielki Ludwiki Dąmbrowskiej. Mając dobry słuch i wrodzoną wrażliwość, czyniła szybkie postępy, bardzo pięknie grała utwory Chopina.

Do pełni ówczesnego wychowania należała umiejętność tańca. Róża jeszcze jako dziecko wykazywała w tym kierunku duże zdolności, obmyślała nawet nowe kroki taneczne. Lubiła tańczyć. Lekcji udzielały jej najpierw fachowe nauczycielki, potem specjalny mistrz.

W życiu Róży, w miarę jak dorastała, zachodziły duże zmiany. Gdy miała 16 lat, zmarła jej ukochana babka Pelagia (1892). Tego, jak powszechnie była szanowana, dowodzi fakt, że w uroczystościach pogrzebowych brało udział prawosławne duchowieństwo Porycka i kahał żydowski.

Mniej więcej w tym czasie Feliksowie Czaccy przenieśli się do nowo nabytego pałacyku przy ul. Nowozielnej 49. Była to wielkopańska siedziba z okazałą bramą wjazdową, o luksusowo wykończonych wnętrzach, położona w sąsiedztwie podobnych jej pałacyków. Należały one do rodzin arystokratycznych, ziemiańskich, albo warszawskiej burżuazji. Parter zajmował Feliks Czacki z synami. Na pierwszym piętrze ciągnęła się amfilada salonów, na drugim - pokoje mieszkalne. W podwórzu znajdowała się stajnia i wozownia, przedmiot zainteresowania młodych Czackich. Trzymano tu eleganckie ekwipaże i rasowe konie zaprzęgowe ze stadniny w Koniuchach. (35)

Jeszcze za młoda, by występować w świecie, brała jednak Róża udział w życiu towarzyskim. W Wielkim Poście hr. Stadnicka, zamożna i znana z dobroczynności dama, z własnych środków wspomagająca "warszawskie biedy", zbierała u siebie kilkadziesiąt panienek z ziemiańskich domów. Co sobota sadzała je przy długich stołach i rozdawała skrojony i sfastrygowany materiał na ubranka dla ubogich dzieci. Każda z dziewcząt musiała materiał zeszyć, a jeśli tego nie zdążyła zrobić, brała do domu, by tam robotę wykończyć. Na następne spotkanie oddawała ją gotową z własnym podpisem. Panny szyły w milczeniu, podczas gdy specjalnie zaproszony światły ksiądz wygłaszał do nich konferencję. Wszystko kończyło się herbatą i ciastkami. Widać Róży spodobał się ten pomysł, gdyż w 20 lat później skopiowała go dosłownie jako Matka, z tą tylko różnicą, że ubrania były przeznaczone dla niewidomych.

Spróbujmy pokusić się o charakterystykę Róży Czackiej w tym okresie. Mimo iż ze względu na nieco za duży nos nie była pięknością i mimo wrodzonej nieśmiałości, pociągała całą swą postacią: ładną, delikatną cerą, pięknymi włosami, a szczególnie zgrabnością i żywością ruchów. Nigdy ani w wieku podlotka (a wówczas panny nieraz wychodziły za mąż mając 16 lat), ani później nie zauważono, by ktoś się nią zainteresował w celach matrymonialnych. Również z jej strony nie wystąpiło jakieś szczególne uczucie do młodego człowieka. "Od najmłodszych lat była to niepowszednia dziewczynka, refleksyjna bardzo, szalenie bystra, chwilami skupiona, medytacyjna niemal, to rwąca pędem szalonym ku wspaniałym hasłom piękna, dobra, ku ideałom narodowych umiłowań. Bez łez, stara będąc, nie mogę mówić o tej skromnej jasnowłosej dziewczynie, o [jej] błękitnych oczach pełnych wyrazu" - pisała po latach jej siostra. (36)

Sylwetkę jej z tych lat skreśliła też ciotka Anna Branicka: "Charakter miała zawsze bardzo silny i energiczny. Przez swą samodzielność często niepokoiła rodzinę, bano się, że sobie rady nie da. Mówiono - Rózia jest charakterna." (37) A Maria Ledóchowska nieco inaczej scharakteryzowała kuzynkę: "Rózia, choć ode mnie młodsza, wcześniej dojrzewała, uprzedziła mnie w rozwoju życia wewnętrznego. Żyła w Bogu. Dla mnie, starszej, stała się autorytetem. Dla niej nie istniał świat przyziemny. Ale wiedziała, że służyć Bogu można tylko przez dobre uczynki wobec bliźniego, mając miłość w duszy." (38)

W miarę upływu lat kładziono coraz większy nacisk na kształcenie Róży. Przyrody uczył ją student Uniwersytetu Warszawskiego, znany później lekarz dr Szmurłło. Feliks Czacki, z wykształcenia przyrodnik, nauczył ją stosowania praktycznego wiedzy przyrodniczej w hodowli, ogrodnictwie i przemyśle rolnym (cukrownia, gorzelnia). W Koniuchach zaznajamiała się coraz dokładniej z obrządkiem i leczeniem zwierząt, wykonywaniem prostych prac gospodarskich. "U boku ojca poznaje Róża elementy prawa, stosowania ich w zarządzaniu majątkiem, w organizowaniu instytucji, które powinny posiadać podstawy prawne. Bezpośrednio od ojca otrzymuje Róża przygotowanie do życia, co z czasem okaże się nieocenionym skarbem." (39)

Pan Feliks lubił zabierać córkę na obchód gospodarstwa. Uczył ją, jak przełożony powinien kontrolować i oceniać pracę swych podwładnych, niekiedy poprawić lub zganić. Zasady te stosowała Róża w dalszym życiu, wymagała też przestrzegania ich przez innych. "Kontakt ojca z najmłodszą córką stawał się coraz pełniejszy. [...] Wcześnie uczyła się zarządzania dużym domem i majątkiem. W kontaktach z pracownikami, oficjalistami swych rodziców wykazywała miłość bliźniego, ducha prawdziwej demokracji." (40)

 

 

d. W życiu światowym stolicy

 

Na razie stan oczu Róży przestał być alarmujący, a fakt ukończenia 18. roku życia skłaniał matkę do wprowadzenia jej w wielki świat. Zofia Czacka miała wielkie ambicje, uważała, że przynależenie do rodziny o historycznym nazwisku nakłada określone obowiązki, a splendor rodu wymaga okazałości. Nie wyjeżdżała z domu inaczej niż karetą ozdobioną znakiem herbowym, ze stangretem i lokajem w liberiach. W pałacyku na Nowozielnej urządzała co wtorek przyjęcia, podczas których lokaje w białych rękawiczkach roznosili ciastka i napoje na srebrnych tacach. Na salony wchodziła z podniesioną głową, natomiast córka szła za nią skupiona, "cicha i poważna, uprzejma i uśmiechnięta." (41) Pan Feliks nie lubił światowości i nie pokazywał się w salonach. Siedział z synami i męską młodzieżą przy herbacie we własnym apartamencie, gdzie zabawiali się wesołą rozmową.

Róża uważała bywanie w świecie za wielką stratę czasu, nie gustowała w zdawkowej paplaninie. Zainteresowania jej szły w kierunku rzetelnej wiedzy o świecie i ludziach; lubiła grę na fortepianie. Tańczenie przez całą noc do rana nie bawiło jej zbytnio. Rzadko zdarzało się, by ktoś w tańcu podejmował poważną rozmowę lub poruszał tematy religijne, jak to robił przyszły mąż jej kuzynki Waldemar Weyssenhoff. O wrażeniu, jakie sprawiała na gościach, dowiadujemy się z wypowiedzi późniejszego ambasadora Polski przy Watykanie Władysława Skrzyńskiego. Przebywał kiedyś w towarzystwie, gdzie toczyła się płytka, światowa rozmowa. "A wśród tego weszła panna Czacka i wszedł z nią inny świat." (42)

Warto zacytować tu parę podobnych wypowiedzi o zachowaniu się Róży w "wielkim świecie". We Wspomnieniach Maria z Ledóchowskich Weyssenhoffowa notuje: "Był czas, kiedy u Rózi wzrok nie był jeszcze zagrożony, a rodzice jej wymagali, aby bywała w świecie na wszystkich imprezach wielkoświatowych, na żurkach i balach, co Rózi wydawało się śmiertelnie nudne, czcze i puste. Ubolewała biedaczka, że zajmują dużo cennych chwil, że wymagają czujności i wysiłku przez dnie i noce bezsenne, że wyczerpują energię. Ale poddawała się woli rodziców. Chodziła, gdzie chcieli, przyjmowała gości w domu, rozmawiała z młodymi ludźmi, tańczyła do upadłego. Wtenczas był zwyczaj od wieków głęboko zakorzeniony w społeczeństwie bogatym, że matki nigdzie nie puszczały córek niezamężnych samych, ale wszędzie na krok nie odstępowały od nich. Wymagano od panien bezwzględnej uległości, ślepego posłuszeństwa, czyli uszanowania autorytetu." (43)

W innym miejscu pisze: "Róża robiła honory i starała się podtrzymać ogólną rozmowę i nadać jej właściwy ton. To ją wiele kosztowało, niechętnie odrywała się od swoich zajęć, a banalna konwersacja ją nużyła. Trzeba było się zdobyć na błyskotliwość i dowcip [...] Zwracała na siebie uwagę każdym odezwaniem się i wszyscy się z nią witali z życzliwością i szacunkiem." (44) I dodaje jeszcze: "Około roku 1895, a może 1896 i ja bywałam na karnawale warszawskim, jednocześnie z Rózią. Wspominam wielki bal wydany przez Wujostwa Czackich. Zgromadzili u siebie wiele utytułowanych osób z wysokiej arystokracji, całą śmietankę towarzystwa, całą złotą młodzież z całej Polski. Tańczono na pierwszym piętrze. Tańcami kierował Waldemar Weyssenhoff, którego jeszcze mało znałam. Zwano go wodzirejem. Orkiestra była pod batutą sławnego mistrza Lewandowskiego. Na drugim piętrze podano kolację po północy, z czerwonym barszczem w filiżankach - na długich stołach (w pokojach sypialnych). Imponująco przedstawiały się schody przykryte czerwonym suknem i strojne pary wchodzące lub zstępujące z góry. Rózia z wdziękiem pomagała Rodzicom robić honory domu. Opanowana, cicha, uprzejma. Nie było Tadeusza ani Stanisława; pochowali się gdzieś." (45)

Mieszkający w sąsiedztwie pałacyku Czackich Czesław Nusbaum, młody przedstawiciel warszawskiej burżuazji, w eseju Nasi sąsiedzi z ulicy Nowozielnej zamieścił parę szczegółów o Róży Czackiej. Widział ją raz pieszczącą konie. "Pamiętam i do dziś widzę ją, jakby to wczoraj było, gdy którejś wiosny wyjeżdżała w powozie, zaprzężonym w parę pięknych koni, aby wziąć udział w korso kwiatowym, które odbywało się co roku w Alejach Ujazdowskich. Powóz, cała uprząż, przybrana była niezapominajkami. Hrabianka Róża w powozie, w niebieskiej, wytwornej toalecie i dużym, wedle ówczesnej mody kapeluszu, margarytkami przybranym, była uroczym zjawiskiem". (46) Widok taki z pewnością spowodował oklaski publiczności.

Róża długo niechętna bywaniu w świecie, zaczynała w końcu znajdować w nim swoje miejsce. "Zdaje się, że mając lat 19, hrabianka Róża zaczęła bywać w świecie, była ślicznie ułożona, bardzo dystyngowana, prześlicznie się kłaniała i tańczyła, świat się jej bardzo podobał, piękne toalety, bale, teatry, koncerty, jedwabie, koronki i piękne biżuterie zapełniały jej czas. Na szczęście od I Komunii św. [...] nie rozstawała się już z Naśladowaniem Chrystusa i prawie że już nie opuszczała Mszy św. i Komunii św. Nie pamiętam, ktoś mi opowiadał, że nieraz wróciwszy z balu nad ranem, przebierała się i szła ze swoją nauczycielką na Mszę św. Niedługo potem, może w rok, widywałam hrabiankę Różę w okularach i szeptano, że traci wzrok. W 19. roku życia ociemniała zupełnie." (47)

Wspominając po latach te czasy Matka napisała: "Życiem światowym żyłam długo i miałam do niego wstręt, do "cukrzenia", do dyplomacji." (48) W rozmowie ze swoją pokojową przyznała jednak coś innego: "Z chwilą kiedy mi się najwięcej zaczął podobać świat, dobry Pan Jezus zabrał mi oczy, abym z mojego kalectwa skorzystała i zaczęła opiekować się niewidomymi".

Sprzeczność tych dwóch wypowiedzi łatwo wyjaśnić. Z początku Róża widziała tylko czczość życia światowego, raził ją brak szczerości i prostoty. W jej prawej naturze budził odruch sprzeciwu. Gdy bliżej poznała bywającą w Warszawie młodzież, z której większość była z nią spokrewniona, stosunek do świata uległ zmianie. Spośród spotykanych ludzi wielu posiadało duże zalety: takt, kulturę, głębokie wykształcenie, zaangażowanie w życie społeczne lub polityczne kraju. Było w nich coś więcej niż "cukrzenie" i "dyplomacja". Również estetyka i wspaniałość przyjęć mogły urzekać.

 

 

e. Przełom w życiu

 

Wobec pogorszenia się wzroku rodzice przestali nalegać na Różę, aby bywała w salonach. Przestała bowiem radzić sobie na przyjęciach, nie poznawała znajomych, potykała się o meble, powstawały upokarzające sytuacje. W końcu wycofała się z życia towarzyskiego. Gdy ostatnie złudzenia co do odzyskania wzroku prysły, zagłębiała się w życie wewnętrzne.

Już w okresie dzieciństwa w rodzinie małej Rózi zdano sobie sprawę z zagrożenia jej wzroku. U jej przodków, m.in. u pradziada Tadeusza, występowała krótkowzroczność. Również starszy z braci, Tadeusz, po pierwszej wojnie światowej zaniewidział zupełnie. U Róży sytuacja nie była alarmująca. Przy zachowaniu środków ostrożności można było istniejący stan długo utrzymać. Tymczasem popełniono nieumyślnie kilka błędów, np. pozwalano na wpatrywanie się w słońce, czytanie i naukę przy słabym świetle ówczesnych lamp naftowych, niezbyt dbano o właściwy dobór szkieł. Często o tym wspominano: "Słyszałam od kogoś z rodziny, że hrabianka Róża urodziła się z wadliwą budową oka, ale przy wielkim i wczesnym staraniu i leczeniu nie widziałaby pełnym okiem, ale słabo, trochę jednak by widziała. Kiedy dorastała, narzekała, że trudno jej czytać, szczególnie wieczorem przy lampie"; (49) "... od dzieciństwa prowadzono ją do okulisty, chociaż nie przejmowano się jej dość znaczną krótkowzrocznością. Lekarz zapisywał jej szkła niewłaściwe." (50) Odpowiedzialność za to później Matka Elżbieta wzięła na siebie, mówiąc, że udzielała mu nieścisłych odpowiedzi: "... ani na myśl mi nie przychodziło, że stracę wzrok, a to, że często nie widziałam tego, co w moim otoczeniu widziano, wydawało mi się rzeczą naturalną i do tego się nie przyznawałam. Od dzieciństwa chodziłam do okulisty, który mówił, że mam krótki wzrok. Zresztą mam przekonanie, że go ściśle określić nie mógł, bo ja przez roztrzepanie czy nieuwagę bardzo nieściśle odpowiadałam, jak mi szkła przymierzał i być może, że okulary, które mi zapisywał, były źle do oczu dobrane. Może inne dzieci są mądrzejsze ode mnie, ale zdaje mi się, że trzeba bardzo ostrożnie dzieciom okulary dobierać. Zresztą bolały mnie często oczy od płaczu, bo byłam strasznie wrażliwa jako dziecko. Trzęsłam się cała, jak moja matka na kogoś się gniewała. Pewnie zresztą miała w zasadzie rację, ale ja tego nie rozumiałam, a bony i nauczycielki często o tym swoje uwagi przy mnie robiły. Kochałam zresztą bardzo naszą starą bonę Francuzkę i kiedy jej się jakaś bura dostała, uważałam to za szczyt niesprawiedliwości. Wolałam sama burę dostać, jak widzieć ją płaczącą." (51)

Wszystkie te przyczyny miały charakter uboczny, a właściwym powodem utraty wzroku był upadek czy nawet dwa upadki z konia przy pokonywaniu przeszkody. Czaccy od dawna prowadzili hodowlę angloarabów, a na Wołyniu nie brakowało terenów do uprawiania jeździectwa. Róża, podobnie jak reszta rodzeństwa, przepadała za konną jazdą. Dawało jej to wiele przyjemności, a bezpośredni kontakt z przyrodą dopełniał radości.

Brat Róży, Tadeusz, służył w konnej gwardii; w Koniuchach zatem wiele wspólnie galopowano i skakano przez przeszkody. Mamy na ten temat wiarygodną relację jej ciotki, Anny Branickiej. "... Bracia zauważyli, że wzrok siostry się przykróca, bo choć dobrze konia dosiada i lubuje się w przesadzaniu przeszkód, jednak jak gdyby mniej orientowała się w rozmiarach rowu lub nachyleniu płotu i choć odważnie jak dawniej bierze przeszkody, ale coraz mniej koniem na nie kieruje. Chłopcy robili jej uwagi, dość niechętnie przyjmowane i zupełnie lekceważone, i przepowiadali, "że się to Rózi źle skończy". Rzeczywiście następnego lata spadła z konia przy przeszkodzie i mogła się zabić, ale skończyło się na poważnym wstrząsie i poranieniu, które zmusiły Rózię do zadbania o siebie i do wyrzeczenia się konia, z początku chwilowo, lecz potem bodaj czy nie na zawsze." (52)

Już wcześniej przydarzały się jej upadki, które wzrok osłabiały, lecz ojciec "szalenie Rózię kochał, na wszystko jej pozwalał. Rad był, że ładnie jeździ konno." (53) Dodajmy dla ścisłości, że Róża jeździła zawsze po damsku; inny sposób jazdy kobiet w owych czasach był nie do pomyślenia.

O wypadku z koniem, który zadecydował o dalszym losie Róży, wiemy z relacji jej siostrzenicy, Teresy Karnkowskiej: "Wiemy również od mojej matki, że w tych latach wczesnej młodości, na jednej z licznych przejażdżek konnych z braćmi swymi, w pełnym galopie - koń nagle stanął i Ciocia przez głowę jego spadła w postawie siedzącej ... siatkówki w oczach pękły - operacja zeszycia; leczenie w Warszawie prowadził doktor Gepner, (54) najstarszy z polskich pokoleń lekarzy okulistów. Wiem, że Ciocia jeździła z rodzicami do Berlina, ratując swój wzrok u sławy ówczesnej, dr. Gałęzowskiego. (55) Coś jak przez sen pamiętam, że Mama wspominała o jakimś pożarze w Teatrze Rozmaitości w Warszawie, w którym na przedstawieniu była Ciocia z Rodzicami, gdy wybuchł pożar i ostry, gryzący dym wyraźnie zaszkodził i pogorszył znowu stan wzroku, który powoli zanikał. Ten zanik nerwów ocznych nazywano "glaukomą" [jaskrą - M. Ż.], nazwa ta utkwiła mi w pamięci." (56)

Siostra Teresa Landy wymieniając przyczyny utraty wzroku dodaje, że nastąpiła "... pomyłka w diagnozie słynnego lekarza, którego nazwiska, przez miłość bliźniego Matka Czacka nikomu nie wyjawiła." (57)

Pierwszy odruch Róży, tak zawsze opanowanej, był nieoczekiwany: stała się przykra dla otoczenia. Tak pisze o tym jej wierna towarzyszka: "... Z chwilą, kiedy hrabianka Róża zaniewidziała, matka jej stała się dla niej ogromnie tkliwa, widać było na twarzy ból ogromny, kiedy na nią patrzała. Hrabianka przeciwnie, była przykra, a był czas, że nie chciała nieraz rozmawiać, zapytana nie odpowiadała. Słyszałam, jak hrabina mówiła raz do jednej swej krewnej: "Idź do Rózi i zapytaj, jak jej jest, bo mnie nie odpowie, nie chce ze mną rozmawiać"." (58)

Rodzina była zamożna, toteż rodzice wozili córkę do największych sław europejskich, nie mówiąc o krajowych. Wcześniej, bo już w 1893 r., czyli na rok przed wypadkiem, Róża przebywała dość długo w okulistycznym oddziale kliniki poznańskiej. Lekarzom stan jej wzroku nie wydawał się groźny, oczekiwano poprawy. Po upadku z konia wysłano ją do Paryża i Berlina, radzono się najlepszych specjalistów, przeprowadzono wiele bolesnych operacji, wszystko bez skutku. Ostatniej operacji dokonano w Berlinie, jedynie w celu zachowania zewnętrznej czystości oczu.

Równocześnie następowała w Róży powolna przemiana: jakby uspokajała się, a wraz z traceniem wzroku wzrastał jej autorytet i wpływ na otoczenie. "Jeżeli było jakieś nieporozumienie między hrabiną a służbą albo służby między sobą, hrabina zaraz odsyłała do hrabianki, a jak hrabianka osądziła, tak już musiało być. Szeptano tylko potem: "Tak musi być sprawiedliwie, bo hrabianka Róża tak powiedziała". I zupełnie spokojnie zgadzano się na to." (59)

Maria Weyssenhoffowa dodaje: "Zdumiewała wszystkich zaparciem się siebie. Ojciec, obciążony interesami, skłopotany, szukał przy niej pocieszenia, odpoczynku. Dawała ciepło rodzinne. Z domowników każdy udawał się do niej o pomoc, o radę." (60)

A kuzynka Feliksa Czackiego, Anna Branicka, której doradzał w interesach majątkowych, dorzuca parę szczegółów: "Coraz więcej stawała się powiernicą, przyjaciółką ojca, który pracował na wszystkich ówcześnie dozwolonych polach pracy społecznej (Towarzystwo Dobroczynności, Szpitalik Dziecięcy, Towarzystwo Kredytowe Ziemskie, Kolej Warszawsko-Wiedeńska), nie licząc porad w rozmaitych trudnych, zawiłych sprawach z rządem rosyjskim etc. i to wszystko bywało przegadane w pokoju Rózi, która coraz częściej słówko rady wynalazła, a na każdy wypadek przynosiła swe gorące zainteresowanie, dzieląc troskę, ciesząc się pociechą. I w rodzeństwie ona, najmłodsza, nabierała pewnej powagi, liczono się z jej zdaniem, proszono o nie. W tym odosobnionym pokoju zaczęło się promieniowanie Rózi." (61)

Upływał już trzeci rok od upadku z konia, a mimo intensywności leczenia stan wzroku stale się pogarszał. Rodzina nie mogła się zgodzić z faktem, że ich córka faktycznie nic nie widzi. Przestano przyjmować gości, okna zasłonięto niebieskimi firankami, a lampy takimiż abażurami. Kalectwo Róży trzymano w tajemnicy. Gdy o nią pytano, padała odpowiedź, że ją głowa boli. Kiedy wyjeżdżała na kolejną operację za granicę, zbywano to powiedzeniem, że pojechała na kurację. Zapytani o wynik operacji rodzice informowali, że wszystko jest w porządku, lecz lekarze zalecili jej wiele spokoju. Gdyby nie służba, która rozniosła prawdziwe informacje, nikt nie znałby prawdy. Ślepota była w domu uważana za coś poniżającego, za jakąś hańbę i do końca się z tym ukrywano. O Róży mówiła matka: "Moja córka źle widzi." (62)

W 1898 r., cztery lata po upadku z konia, rodzice Róży zaplanowali podróż z nią do Paryża w celu przeprowadzenia jeszcze jednej operacji. Ona już nie wierzyła w skuteczność leczenia i przed wyjazdem postanowiła zasięgnąć rady okulisty, przyjaciela rodziny dr Bolesława Ryszarda Gepnera, (63) syna lekarza, który dokonał pierwszej po wypadku operacji. Wybrała się do niego sama. Zapytany, czy wyjazd do Paryża uważa za celowy, Gepner, znający duchową siłę swej pacjentki, nie wahał się powiedzieć prawdy: "Wzroku pani nie odzyska, gdyż jest bezpowrotnie stracony. Wszelkie dalsze starania i zabiegi już nic nie dadzą. Zamiast tego niech pani pomyśli raczej o zajęciu się losem 18 tys. niewidomych w Królestwie Polskim, o których do tej pory nikt się nie zatroszczył". Według nieco innej wersji dr Gepner miał powiedzieć: "Niech pani nie pozwoli wozić się od jednej sławy zagranicznej do drugiej, tu nie ma nic do zrobienia, stan wzroku jest beznadziejny. Niech pani zajmie się niewidomymi, którymi w Polsce nikt się nie zajmuje." (64) Słowa te przesądzić miały nie tylko o przyszłości Róży Czackiej, lecz również o losie setek, a właściwie tysięcy innych ludzi pozbawionych wzroku.

Po powrocie Róża zamknęła się w pokoju i przez trzy dni nie chciała nikogo widzieć. Gdy w końcu ukazała się we drzwiach, była uśmiechnięta i radosna. Zwróciła się do swej pokojowej i poprosiła o spakowanie walizek, gdyż chce wyjechać za granicę, by tam nauczyć się, jak należy pomagać niewidomym.

O tym dramatycznym przezwyciężeniu siebie przez młodą osobę, stojącą u progu życia, pięknie wypowiedziała się po latach blisko z Matką związana prof. Janina Doroszewska, współpracownica Marii Grzegorzewskiej. "Odwaga, jaka narodziła się w tamte dni, napiętnowała jakimś wielkim dostojeństwem całą postać Matki do końca życia... Ale odwaga, jaka uderzała w postaci Matki każdego, kto zetknął się z nią, to nie była tylko odwaga "dobrego przyjęcia kalectwa". W postaci Matki uderzała - czuliśmy to wszyscy - również i siła idąca jeszcze z innej odwagi - wyrzeczenia się wszystkiego. [...] Była odważna odwagą i prosta prostotą człowieka, który oddał każdy swój gest, każde słowo, każdą myśl - nic sobie nie pozostawiwszy." (65)

Po pamiętnej rozmowie z dr. Gepnerem Róża Czacka wyjechała do Paryża. Nie znamy szczegółów tego pobytu, wiadomo tylko, że spotkała się z ludźmi i organizacjami poświęconymi sprawie niewidomych. Otrzymane tam informacje pozwoliły na dobór fachowej literatury i zaprenumerowanie tyflologicznych (66) czasopism w kilku językach. Taki był początek dziesięcioletniego przygotowania do nowej działalności.

Autorka książki Torowała drogi niewidomym Alicja Gościmska, która współpracowała w latach trzydziestych z Matką Czacką w dziale tyflologii, cytuje dwie wypowiedzi o jej podróżach zagranicznych. Jedna pochodzi od siostry Teresy Landy, bliskiej współpracownicy Matki Elżbiety Czackiej, która pisze: "Nie wystarczyło jej czytanie, [...] jej realizm, rzetelność we wszystkim co robiła, sięganie do źródeł, [...] [postanowiła] poznać zamierzenia i osiągnięcia krajów posiadających tradycję tyflologiczną. Wtedy jeszcze przodowały zakłady francuskie. Róża Czacka przywozi do Polski tradycje sięgające czasów Valentina Hauy (koniec XVIII w., początek XIX w.), który pierwszy rzucił hasło - "niewidomy może być użyteczny". Ze specjalnych czasopism i książek poznaje próby i doświadczenia angielskie i amerykańskie, które wniosły nowe elementy do metod nauczania, szkolenia zawodowego, zatrudnienia niewidomych." (67)

Wiele razy przytaczana i blisko z Różą Czacką związana kuzynka dodaje kilka istotnych szczegółów: "Owocny był jej pobyt w Paryżu. Chciała się dobrze przygotować do nowej roli jako niewidoma. Chodziła na wykłady, zwiedzała zakłady specjalne. Uczyła się, badała, szukała drogi..." (68)

W obu relacjach nie są podane żadne daty. Skądinąd wiemy, a przede wszystkim z notatek samej Matki, że dopiero po śmierci ojca w 1909 r. zaczęła na dobre studiować doświadczenia zagraniczne, a poznanie Maurice'a de la Sizeranne, które zadecydowało o obraniu właściwego kierunku w pracy dla niewidomych, nastąpiło dopiero w 1912 r. Jak zatem wyglądało pierwsze zetknięcie się z organizacjami zajmującymi się sprawą niewidomych, pozostanie tajemnicą. Czy cytowane relacje dotyczą roku 1898, czy późniejszych wyjazdów, nie wiemy. Ważne natomiast jest poznanie organizacji dla niewidomych i Sizeranne.

Zagraniczna podróż musiała wywrzeć na Róży wielkie wrażenie, skoro po powrocie odbyła z rodzicami zasadniczą rozmowę o swojej przyszłości. Oświadczyła im, że pragnie zostać zakonnicą i założyć zakład dla niewidomych. Rodzice ani słyszeć o tym nie chcieli. "Tej nocy na chwilę oka nie zmrużyłam [...]. Ile ja nocy przepłakałam." (69)

 

 

7. Zarys historii edukacji niewidomych w Europie

i studia Róży Czackiej

 

Pierwszym krajem, w którym zajęto się niewidomymi, była Francja. Już w XIII w. król Ludwik IX Święty ufundował w Paryżu specjalny ośrodek opieki przeznaczony dla ociemniałych uczestników wypraw krzyżowych. Nazwano go "Quinze-vingt", czyli "Piętnastu-dwudziestu", gdyż tylu tylko krzyżowców przyjmowano. Ogólnie biorąc, w średnich wiekach uważano niewidomych za ludzi nieużytecznych, skazanych na żebractwo. Dopiero myśliciele z okresu Oświecenia okazali temu problemowi więcej zrozumienia, a Denis Diderot jako pierwszy ułożył wówczas memoriał o możliwościach kształcenia ociemniałych.

W końcu XVIII w. znalazł się we Francji mądry i pełen wrażliwości naukowiec Valentin Hauy (1745-1822), który zagadnienie inwalidów wzroku dojrzał w pełnym wymiarze. Jako zdolny językoznawca, zatrudniony w tym charakterze przy dworze królewskim, a następnie przy kolejnych rządach, miał ułatwiony dostęp do wielkich tego świata. Zapoczątkował kształcenie niewidomych, zorganizował pokazy ich umiejętności, opracował programy i pierwowzory podręczników, a nawet wzorzec dostępnego im wypukłego pisma. Był to wypukły druk liter naszego alfabetu. Wprowadził nauczanie kilku zawodów. W założonej przez siebie własnej szkole uczył równocześnie grupę dzieci widzących i niewidomych. Jedni drugim mieli pomagać w opanowaniu przedmiotów, w których się najbardziej wyróżnili. Zapoczątkował więc prawdziwe partnerstwo - szkołę integracyjną, tak współcześnie propagowaną. Mimo niepowodzeń i prześladowań ze względów politycznych przykład jego przyniósł widoczne rezultaty. W kilku krajach zaczęły powstawać szkoły z internatami i stworzono niewidomym możliwości pracy rzemieślniczej.

Najwybitniejszych kontynuatorów dzieła Valentina Hauy wydała znowu Francja. Na pierwszym miejscu należy wymienić Ludwika Braille'a (1809-1852), ucznia Królewskiego Instytutu dla Niewidomych w Paryżu. W wieku 16 lat, pracując ukradkiem po nocach, udoskonalił, przedstawiony dyrekcji szkoły przez kapitana artylerii Charles a Barbier a de la Serre, projekt pisma złożonego z punktów i kresek. Uprościł go i ulepszył. Cały alfabet, łącznie z interpunkcją, symbolami liczb oraz nut, zawarł w zbiorze kilkudziesięciu znaków opartych na zasadzie dającego się objąć opuszkiem palca sześciopunktu. System ten dopiero po 25 latach doczekał się uznania. W końcu wynalazek nieletniego ucznia uznano za genialny. Po śmierci ciało jego, złożone w rodzinnej wsi, w 1952 r. zostało przeniesione do paryskiego Panteonu.

Jedną z najwybitniejszych postaci wśród francuskich tyflologów był syn malarza pejzażysty i brat historyka sztuki Roberta - Maurice de la Sizeranne (1857-1924). Pochodził ze starej francuskiej szlachty, młodość spędził na wsi, w zamku swoich rodziców. Kochał przyrodę i piękno. Utrata wzroku w wypadku w 9. roku życia zmusiła go do przestawienia zainteresowań w innym kierunku. Maurice przyjął ze spokojem i dojrzałością zaistniałą sytuację. Ukończył szkołę w paryskim Instytucie dla Niewidomych, wyróżniając się zdolnościami, m.in. muzykalnością. Po maturze uczęszczał na wykłady w Sorbonie. Nie dbał o karierę, ponieważ za cel życia postawił sobie pomoc ociemniałym. Sławę zdobył przez stworzenie społecznej organizacji "Association Valentin Hauy pour le bien des Avengles" ("Stowarzyszenie Walentego Hauy dla dobra Niewidomych").

Musimy bliżej przyjrzeć się tej postaci ze względu na wpływ Sizeranne'a na działalność Róży Czackiej. De la Sizeranne zajął się nie tylko całokształtem problemów związanych z niewidomymi, lecz dostrzegł ich konkretne szczegóły. Nie zamierzał zakładać szkół ani internatów dla niewidomych, gdyż Francja posiadała ich dostateczną liczbę. Zwrócił się natomiast ku innym potrzebom swojego środowiska i złożył w ręce trzech komisji plan działania w dziedzinach: intelektualnej, moralnej, społecznej i materialnej.

Pierwsza komisja miała zacząć zajmować się propagandą sprawy niewidomych, prostowaniem błędnych pojęć o ograniczeniu ich możliwości oraz zbieraniem środków materialnych.

Druga otrzymała za zadanie prowadzenie pracy naukowej, badawczej. Miała zająć się studiowaniem możliwości niewidomych, szukaniem nowych dla niewidomych zawodów, opracowywaniem programów, podręczników, pomocy szkolnych, urządzeń technicznych, pielęgnowaniem uzdolnień do nauki lub sztuki. Stanowiła mózg instytucji. Komisja ta składała się z sekcji przeznaczonych tylko do badań metod i systemów nauczania intelektualnego i fachowego, lecz równocześnie także do testowania aparatów i narzędzi specjalnych. Pracowano nad ich udoskonalaniem i rozpowszechnianiem, zajmowano się gromadzeniem materiału dla szkół specjalnych, unifikacją metod i koordynacją wysiłków, wyborem dzieł do publikowania itd.

Wszystko zbiegało się jednak w trzeciej komisji. Dwie pierwsze miały tylko służyć jako przygotowanie do działalności najważniejszej, jaką była praca patronacka. Niemodne dziś i nie używane w Polsce określenie "patronat" etymologicznie nawiązywało do opieki ojca rodziny nad dziećmi. Zasięg tej pracy był szeroki i obejmował: nawiązywanie osobistych lub korespondencyjnych kontaktów z dorosłymi niewidomymi oraz ich rodzinami. Sizeranne chciał mieć o każdym ociemniałym maksimum informacji po to, by mądrzej móc doradzać i pomagać. Dużą wagę przykładano w patronatach do nauki brajla, szkolenia zawodowego, organizowania opieki lekarskiej. W zakres Komisji do Spraw Patronackich wchodziło doradztwo rodzinom dzieci niewidomych, w celu wskazania właściwych metod wychowania dziecka od chwili urodzenia poprzez wiek przedszkolny, naukę w szkole podstawowej i średniej, aż do wyboru między nauką zawodu a wyższymi studiami. W tej pracy Sizeranne kładł nacisk na dobry, bliski kontakt dziecka z rodziną i w ogóle na życie rodzinne niewidomych.

W końcu zainteresował się specjalnymi grupami niewidomych - dziećmi i młodzieżą o niedorozwoju psychicznym, głuchoniewidomymi, ociemniałymi dorosłymi, inwalidami wojennymi lub z wypadku. Wiele starania włożył w uruchomienie wydawnictw poświęconych sprawie niewidomych, w założenie biblioteki, muzeum, biura przepisywania książek. Umiał wychwycić zagadnienia wcale lub niedostatecznie opracowane i szukał dla nich rozwiązań. W stosunku do zakładów wychowawczych ograniczał się do doradztwa. Warta zacytowania jest wypowiedź jego biografa Piotra Villeya o założonej przez Sizeranne'a instytucji: "Nie ma ona na celu rozdawania jałmużny. Główną pomocą, jakiej udziela, ma być reedukacja, dynamizowanie czynu, budzenie inicjatywy: przede wszystkim uczynienie z egzystencji niewidomego życia użytecznego. Praca to światło ociemniałego. Taką ambicję ma Stowarzyszenie. Realizacja jej jest możliwa jedynie przy pomocy licznych, gorliwych i posiadających odpowiednie kompetencje przyjaciół." (70)

Sizeranne a cechowała wielka dojrzałość. Przed każdym nowo powziętym zamiarem odbywał długie studia, uczył się na poprzednich doświadczeniach, przeprowadzał próby. Napisał kiedyś: "W społeczeństwie, tak jak w naturze, trwałe są tylko te rzeczy, które nie powstają od razu, lecz przeciwnie, tworzą się od zaczątków i stopniowo wiążą ze sobą, wynikają jedne z drugich". Nie przywiązywał wielkiej wagi do pieniędzy, uważał, że decydujący jest dobór ludzi. Był przykładem skromności. Swój ogromny trud opracowania skrótów brajlowskich przedstawił później jako dzieło zbiorowe. "Gdy ktoś publicznie przypisał sobie inicjatywę stworzenia Stowarzyszenia im. Valentina Hauy - nie zaprzeczył [...]. Zamiast coś zrobić sam, ilekroć to było możliwe, polecał to wykonać drugim. [...] Nigdy organizator nie tłumił w nim świętego..." (71)

Dla zilustrowania poglądów Sizeranne'a niech posłuży parę cytatów z jego pism: "Stowarzyszenie pragnie pomagać niewidomym poprzez patronowanie (patronage), a nie przez jałmużnę. Chcąc patronować, trzeba dawać siebie samego, trzeba blisko związać się z niewidomym, z jego rodziną, wymaga to o wiele więcej troski i wysiłku, lecz o ile bardziej jest owocne" i "Patronat służy o każdej porze i w każdym punkcie kraju niewidomym pracującym". W dniu oficjalnego założenia Towarzystwa im. Valentina Hauy Sizeranne wypowiedział znamienne słowa: "Nasze przedsięwzięcie udało się, ponieważ my, którzy je zapoczątkowaliśmy, jesteśmy niewidomi. Mamy w tych sprawach kompetencję, którą nam dało nasze kalectwo [...]. Marzę o umieszczeniu przy każdym niewidomym ręki, która by go wiodła i podtrzymywała przez całe życie." (72) Myśl wprzęgnięcia ociemniałych w służbę podobnych sobie jest jedną z podstawowych myśli Sizeranne'a. Niektóre działy pracy, jak np. biblioteki brajlowskie, zorganizował opierając się wyłącznie na pracy niewidomych.

Wpływ Maurycego de la Sizeranne na Różę Czacką był tak wielki, że oddziałał na całą jej przyszłą działalność. Tytuł jego pierwszej broszury Niewidomi użyteczni (Les Aveugles utiles, 1881) streszcza jego zasadnicze idee i program działania. Nie należy się dziwić, że jego ludzka i chrześcijańska koncepcja została z entuzjazmem przyjęta przez Różę Czacką. Uznała ją za najbardziej prawidłową i najnowocześniejszą. Znając polską rzeczywistość, świadoma była tego, że w przyszłości będzie musiała wypracować własne metody. Stale śledziła postępy dokonywane za granicą i przemyśliwała, jak tamtejsze rozwiązania przenieść na grunt polski. Sytuacja w kraju, od stu lat rozerwanego pomiędzy trzy wrogie mocarstwa, nie dawała się porównać do stosunków we Francji. Koncepcje tamtejsze były jednak warte naśladowania. Po ich gruntownym przestudiowaniu Róża "... postanowiła założyć jakąś podobną instytucję, która by sprawę niewidomych w Polsce postawiła na poziomie europejskim. Nie chciała tworzyć zakładu opiekuńczego, lecz organizację, mającą ogarnąć zasięgiem całokształt problemów niewidomych od strony teoretycznej i praktycznej." (73)

W czasie podróży zagranicznych podjętych po śmierci ojca Róża Czacka coraz bardziej wgłębiała się w problemy niewidomych i wszędzie spotykała się z nazwiskiem Maurycego de la Sizeranne. Zaczęła z nim korespondować, a w 1912 r. wybrała się do Paryża, by go osobiście poznać. Spotkanie to miało decydujące znaczenie dla jej dalszej działalności; powiedziała kiedyś: "Jemu zawdzięczam w głównej mierze kierunek fachowy instytucji". Sizeranne miał już za sobą blisko 30-letni okres owocnej pracy. Dzięki jego inicjatywie powstało muzeum sprawy niewidomych oraz biblioteki w Paryżu i na prowincji, wychodziły też czasopisma "Le Louis Braille" i "Le Valentin Hauy" oraz wielkiej wartości przez niego pisane książki. Toteż po powrocie do kraju Róża zadbała o przetłumaczenie i wydanie jednej z najcenniejszych Niewidomy o niewidomych (Les Aveugles par un aveugle). Pozycja ta w Polsce ukazała się w tłumaczeniu, już w dwa lata po francuskim wydaniu, w 1914 r. W kontakcie z Sizerannem Róża Czacka zrozumiała, że połączenie religijno-moralnej i społecznej strony jej pracy jest nie tylko możliwe, ale i konieczne. Pod wrażeniem nieprzeciętnej osobowości tego człowieka nadal z nim korespondowała i radziła się w konkretnych przypadkach. Niestety, z tej korespondencji nic się nie zachowało.

Na wzajemne zrozumienie tych dwojga ludzi składało się wiele czynników. Zbliżało ich pochodzenie - wywodzili się z rodzin o wysokiej kulturze i szlacheckich tradycjach, oraz dzieciństwo spędzone na wsi w otoczeniu bujnej przyrody, którą oboje kochali. Oboje cechowała muzykalność i zainteresowanie malarstwem, których mimo utraty wzroku nie wyrzekli się. To wszystko tworzyło klimat duchowych pokrewieństw, choć istniały również głębsze motywy. Róża podziwiała u sławnego tyflologa jego ścisłość rozumowania, systematyczność i realizm w postępowaniu, a ponad wszystko - głęboką religijność. Maurice de la Sizeranne poświęcał codziennie oznaczony czas na religijne rozmyślanie i miał zwyczaj notować w brajlu to, co z niego wynosił. Żył Ewangelią, Naśladowaniem i psalmami, czytywał też chętnie dzieła teologiczne. Z takich źródeł czerpał natchnienie do czynu. Wiele zasad Sizeranne'a Róża Czacka przyjęła za swoje. Bliska jej była myśl o zakładaniu tylko zalążków nowych dzieł, by potem cierpliwie czekać, aż się same rozwiną.

 

 

8. Sytuacja niewidomych na ziemiach polskich

na przełomie XIX i XX wieku

 

Najwcześniej zajęto się tą sprawą w zaborze rosyjskim. Twórca i rektor powstałego w 1817 r. Instytutu Głuchoniemych przy Placu Trzech Krzyży w Warszawie ks. Jakub Falkowski począwszy od 1821 r. przyjmował do swojej szkoły po kilkoro dzieci ociemniałych, które uczono czytać i pisać wypukłymi drukowanymi literami. Zakład otrzymał nazwę Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych. Dopiero w roku 1842, za rektoratu ks. Szczygielskiego, utworzono pierwszą klasę dla dzieci niewidomych. Wprowadzono też naukę rzemiosła, lecz specjalnością szkoły stało się kształcenie niewidomych muzyków. Z inicjatywy dyrektora Papłońskiego w 1864 r. absolwenci zawiązali Towarzystwo Niewidomych Muzyków, byłych wychowanków Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych w Warszawie. Uzyskali lokal w poklasztornym budynku przy ul. Piwnej 9/11, który w przyszłości, w 1956 r., otrzyma zgromadzenie założone przez Różę Czacką. Towarzystwo liczyło 50 członków niewidomych. Połowę zarządu stanowili ludzie ociemniali. Prowadzono biuro pośrednictwa pracy, przyjmujące zamówienia dla muzyków na stałe i dorywcze miejsca zatrudnienia - w restauracjach i kawiarniach, szkołach tańca i przy baletmistrzach. W świetlicy lektor uczył z nut nowych utworów. Niewidomi tworzyli chóry i zespoły muzyczne. 20 pokoi w budynku Towarzystwa służyło jako stała siedziba dla niewidomych muzyków i ich rodzin.

W Wilnie od 1880 r. istniało Kuratorium Opieki nad Ociemniałymi. Była to organizacja filantropijna, w której pracowały głównie osoby widzące.

W zaborze austriackim pierwszą placówką wychowawczą był otwarty w 1851 r. Zakład Ciemnych we Lwowie, ufundowany przez hr. Wincentego Zarembę-Skrzyńskiego, a kierowany przez honorową dyrekcję z kuratorem na czele. Faktycznie kierownictwo pełnili widzący nauczyciele. Początkowo przyjmowano tylko chłopców, z czasem również dziewczęta. Liczba miejsc dochodziła do 40. W 1902 r. otwarto przedszkole. Istniały tu kursy: dwu- i czteroletnie, uczono kilku przedmiotów, pisania zaś i czytania z pomocą wykłuwanych łacińskich liter wypukłych. Dochodziła do tego nauka muzyki na paru instrumentach oraz trzech rzemiosł. Na wysokim poziomie utrzymane były roboty koronkarskie i szydełkowe dziewcząt. Opiekowano się absolwentami szkoły, zwłaszcza dziewczętami, umieszczając je u krewnych, znajomych lub innych opiekunów i troszcząc o dostarczanie im roboty i surowca. Okazywano wiele starania o dobre wychowanie dzieci, lecz za mało je usamodzielniano i nie zapewniano widoków na przyszłość.

W zaborze pruskim w Wolsztynie powstał założony przez aptekarza mały, prywatny zakład. Po przeniesieniu do Bydgoszczy, dzięki tworzonej fundacji kształciło się tam aż 88 wychowanków w szkole ośmioklasowej. Szkolono w zakresie kilku rzemiosł, jak tapicerstwo, stroicielstwo i masaż. Stosowano tu już brajlowski system nauczania. Był to nowoczesny zakład wychowawczy. Ujemną jego stronę stanowiła tendencja do germanizacji uczniów.

Liczba wyszkolonych niewidomych była, jak widać, bardzo niewielka. W Królestwie Polskim, gdzie niewidomych szacowano na 16-18 tys., żebracy stanowili 99%. Taki stan zastała Róża Czacka w momencie, gdy zaczęła się interesować losem ociemniałych.

Śmierć ojca 10 lipca 1909 r. była dla Róży ciężkim ciosem, stratą ukochanej i podziwianej osoby. (74) Przez wiele miesięcy musiała patrzeć, jak męczył się umierając na raka. (75) Feliks Czacki, zawsze głęboko religijny, w ostatniej chorobie wykazywał dziwną niechęć przystąpienia do spowiedzi. Mimo nacisków rodziny wciąż ją odwlekał. Musiał to być wielki ból dla jego córki. Róża przejmowała stopniowo kierownictwo domu i opiekę nad ojcem. W końcu Zofia Czacka zdobyła się na odwagę i otwarcie powiedziała mężowi, że niewiele mu życia pozostaje i musi przyjąć sakramenty święte. On już nie oponował, lecz podziękował żonie za szczere postawienie sprawy i życzenie jej spełnił. Niedługo po tym zmarł. Fakt ten wskazuje na przemianę wewnętrzną, jaką pod wpływem cierpienia córki przeżyła matka. Gdy Róży składano wyrazy współczucia, odpowiedziała: "Tak! Trzeba modlić się za mnie, abym ten nowy okres życia należycie zrozumiała i wypełniła." (76) W krótkim czasie zmarła jej wierna towarzyszka, mademoiselle Granet. Róża pielęgnowała ją nawet nocami. Po stracie najbliższych dwóch osób poczuła, że zerwały się jej najściślejsze więzy z rodziną i więzy przyjaźni, trzymające ją w dawnym otoczeniu. Stopniowo z niego wyrastała, stawała się wolna i zdolna, by oddać się bez reszty niewidomym.

Wyraźnym tego znakiem były zmiany wprowadzone w codzienny tryb życia. Barwnie opowiedziała to jej ciotka Branicka: "Jak wróciłam ku jesieni do Warszawy, na Zielnej już się życie unormowało. Rózia łagodnie, bez słów, ale od razu swój tryb życia zmieniła, witała się z odwiedzającymi, dając do zrozumienia, że nie widzi, nie rozpoznaje, więc prosi o pomoc, w podaniu krzesła, w usadzaniu gości etc. [...] Rózia była duszą domu. Stosunek z matką był najlepszy, ale w tym, co jej dotyczyło, spokojnie swoje przeprowadzała. Pierwszym jej postanowieniem było nauczyć się czytać systemem Braille'a, pamiętam, z jakim wzruszeniem powiedziała mi raz tej zimy: "Ciocia nie wie, jaką mam teraz pomoc i pociechę, na przykład tej nocy spać nie mogłam i nie potrzebując budzić lub niepokoić kogokolwiek, wyciągnęłam tylko rękę - ze stoliczka stojącego obok ściągnęłam książkę i tak cichutko, nie paląc żadnego światła, czytałam sobie Naśladowanie; mało tego, przewracałam kartki wyszukując ukochane teksty i zdania. Co za uczucie wolności, niepodległości". [...] Dbała o to, aby swój pokój w porządku utrzymywać, sama obliczała bieliznę do prania, z prania odbierała, sama się ubrała, uczesała, a ubrana była zawsze starannie i uczesana; włosy ładnie upięte, choć wtedy ich krótko nie obcinano - i trzeba było umiejętnie i cierpliwie szpilkami upinać, suknie nosiła czyste i bez plam. W niczym nigdy nie było niedbalstwa ani zapuszczenia." (77)

Okres przygotowania do działalności na rzecz niewidomych był równocześnie czasem duchowych oczyszczeń Róży. Dotkliwie dawał się jej we znaki brak zdrowia. Cierpiała na nerki, a przejazd po bruku konną dorożką nabawiał migren i torsji. Musiała potem kilka dni spędzać w łóżku. Toteż w 1912 r. doktorzy skierowali ją na kurację do Meranu. Opis podróży i dalszego leczenia zawdzięczamy jej towarzyszce, Helenie Makowieckiej, długoletniej niegdyś krawcowej w rodzinie Ledóchowskich. Od stycznia 1912 r. pani Helena pracowała u Czackich na Nowozielnej. Wyznaje: "od razu bardzo hrabiankę pokochałam". Jej świadectwo zasługuje na wiarę, a odsłania pewne "wady hrabianki", o które można by Róży nie podejrzewać. Dzięki temu możemy prześledzić drogę jej przemian duchowych. Makowiecka pisze, że razem wyjechały do Włoch. "W podróży [hrabianka] lubiła luksus tak, że miała wagon sypialny". Gdy zaplanowana kuracja nie dała oczekiwanych rezultatów, Róża ze swą towarzyszką udały się do Marienbadu. Tamtejszy system leczenia, polegający na kąpielach, leżeniu, spacerach, dał tak dobre rezultaty, że panie pozostały na miejscu całych 5 miesięcy. Helena Makowiecka robi znaczącą uwagę: "... [hrabianka] była wtedy wielką damą i lubiła nadzwyczaj zmianę toalet". I dodaje: "Jeździłyśmy na spacery, wizyt trochę miała, lubiła się stroić." (78)

W tym samym roku matka Róży zaczęła poważnie chorować na tę samą chorobę, na którą umarł jej mąż - raka wątroby. Uderzająca jest uwaga Anny Branickiej o Zofii, która niegdyś ostra i trudna, po wypadku córki stała się cierpliwa i pełna słodyczy. "W 1912 r. matka Rózi coraz ciężej chorowała. Wnet lekarze orzekli, że podobnie do męża miała raka na wątrobie. Rózia objęła kierunek domu, kierunek pielęgnacji matki i kierunek rodziny. Przez tę zimę 1912-1913 Feliksowa już łóżka nie opuszczała, ale dostęp do niej był łatwy. Rózia dbała, aby, o ile to matkę za bardzo nie męczyło, rodzina ją odwiedzała, coś opowiadała, coś przyniosła, aby pogodna atmosfera matkę otaczała, przy tym ksiądz ją regularnie odwiedzał. Nie potrafię powiedzieć, jak słodką i poddaną była Feliksowa przez tę ostatnią zimę swego życia. Poza tym, po skończonym dniu Rózia z rodzeństwem po wieczornej kolacji przyjmowała członków rodziny i przyjaciół." (79)

Helena Makowiecka pisała: "Kiedy Hrabina zachorowała, nie było może lepszej pielęgniarki nad hrabiankę. I w nocy, i w dzień nie odstępowała od łóżka, choć były dwie pielęgniarki, jedna na dzień, a druga na noc. Jak na chwilkę wyszła, hrabina zaraz się pytała, czy hrabianka nie chora, że jej nie ma. Gdy hrabianka przyjechała do Warszawy, zastałyśmy hrabinę już chorą. Doktorzy prawie co dzień. Hrabina, póki jeszcze mogła chodzić, nauczyła się pisać brajlem i przepisywała książki dla ociemniałych. Przy stoliku, gdzie pisała, wisiał woreczek płócienny z napisem: "okruchy". Do tego woreczka wrzucała każde reszty, które przynosili od rachunków, z miasta, od kucharza i co miesiąc była dobra suma, którą oddawała hrabiance na zakład. (80) Prócz tego gotówką dawała - 30 rubli miesięcznie już jako stałą pomoc [...]. Hrabina bardzo się opiekowała ociemniałymi; dziewczętom ociemniałym kazała przychodzić do pałacu na podwieczorki i bardzo ich zawsze ugaszczała. Choroba hrabiny bardzo się jednak posuwała (rak), ale była otoczona wielką troskliwością dzieci, a szczególniej hr. Róży, która jej nie odstępowała. Przy ołtarzu Matki Boskiej od szczęśliwej śmierci, w kościele pokarmelickim, często hrabianka zamawiała Msze św. za swoją matkę w intencji uproszenia dla niej szczęśliwej śmierci, bo już ratunku nie było. 7 kwietnia 1913 r. o godzinie 4. po południu skonała szczęśliwie, otoczona rodziną i dziećmi. Po powrocie z pogrzebu do Warszawy hrabianka zajęła apartament matki (sypialny i salon nazwany "Egipt" ze względu na umeblowanie w stylu wschodnim) i sypialny po ojcu, który zamieniła na swoje biuro prywatne. W dawnym swoim sypialnym urządziła biuro dla patronatu nad ociemniałymi, którym zajmowała się p. Staczyńska. W administracji domowej porobiła duże oszczędności: oddaliła kucharza, wzięła kucharkę, a mnie powierzyła prowadzenie rachunków całej gospodarki i dyspozycje obiadów. Jednakże bardzo trudno było dogodzić hrabiance w wyszukaniu potraw." (81)

 

Przypisy:

 

1. Patrz: Z. Ciepielucha, Z przeszłości ziemi kościańskiej, Kościan 1929; Słownik historyczno-geograficzny województwa poznańskiego w średniowieczu, cz. I, z. 2, Poznań 1982, s. 273-274; Wielka Encyklopedia Powszechna Ilustrowana, t. XIV, Warszawa 1895, s. 621; K. Pułaski, Kronika polskich rodów szlacheckich Podola, Wołynia i Ukrainy, t. 1, Brody 1911, s. 37-38; A. Boniecki, Herbarz Polski, cz. I i III; K. Górska-Gołaska, Ciołkowie. Z życia drobnej szlachty wielkopolskiej Poznań 1997; K. Niesiecki, Herbarz, t. III, 1839, s. 2; H. Czacka [żona Tadeusza, brata Matki], "Historia rodziny Czackich herbu Świnka", mps, Archiwum Franciszkanek Służebnic Krzyża, Warszawa, ul. Piwna 9 (dalej AFSK).

2. P. Karnkowska, "Kresowa Warownia Ducha", mps, 1924, s. 9-24, AFSK,. "Widoczne jest, że ta znajomość praw krajowych przechodziła z pokolenia na pokolenie" - cyt. za M. Rolle, Tadeusz Czacki i Krzemieniec, Lwów 1913. P. Czacka, "Wspomnienia młodemu pokoleniu rodziny Czackich", mps, 28 X 1924, s. 7, AFSK. Michał Rolle przytacza znamienne słowa Tadeusza Czackiego: "... na własnej ziemi i z własnych sił trzeba budować podstawy trwałości gmachu odrodzenia Rzeczypospolitej, jej kultury i sławnego bytu [...]. Trzeba, żeby naród garnął się sam do oświecenia i do dobrego wychowania młodzieży, to odrodzi dawną naszą siłę cywilizacyjną, wzmocni trwałym nabytkiem, a wtedy nikt i nic nie pokona" - M. Rolle, Ateny Wołyńskie, Lwów 1890, s. 13. Znane jest powiedzenie rusyfikatora ziem polskich Nikołaja Nowosilcowa (1768-1838), że Tadeusz Czacki przez swą działalność oświatową opóźnił o 100 lat rusyfikację wschodnich kresów Polski.

3. Konferencje duchowe dla sióstr [notatki], Laski 1930-1947, b.m. i r.w. do użytku wewnętrznego Zgromadzenia FSK (dalej K) 4 VII 1946, s. 233. Por. również wspomnienia Anny z Działyńskich Potockiej (1846-1926): "Osoba ta [Pelagia z Sapiehów Czacka], która szalenie dużo w życiu przeszła, bo majątkowe wywroty, takie, że nie było tych przykrości i tych upokorzeń, których by nie doznała. Starość opromienił jej Bóg za to; syn, kardynał Miro Czacki otoczył ją chwałą własną. Spokojnie razem z siostrą dożywała wieku, otoczona gromadą wnuków i prawnuków. Równie pobożna, równie tkliwa i dobra była to przy tym staruszka, pełna zdrowia i wesołości. Poczciwa jej twarz jaśniała humorem i dobrotliwością. Pamięć miała bajeczną, anegdotek zabawnych zawsze zapas gotowy, przepisów na wszelkie choroby oraz na wszelkie możliwe ciasteczka i przysmaki. Tańczyła ona jeszcze poloneza z księciem Józefem Poniatowskim [w pałacu] Pod Blachą; więc wiekowa była bardzo. Na kilka miesięcy przed jej śmiercią przysiadłam się do niej z zeszytem i prosiłam o dyktowanie różnych przepisów. Jak z rękawa sypała to przepis na paluszki do herbaty, to pomadę na włosy, to smarowanie na reumatyzm, to proszki na febrę; nigdy się nie zawahała i nie pomyliła, co do proporcji; a co do lekarstw jej, [to] tak były sławne w Warszawie, że u niektórych aptekarzy dość było powiedzieć: "woda pani Czackiej na oczy" albo "smarowanie pani Czackiej na reumatyzm", już wiedzieli, o co chodzi, bo tylu ludzi po to przychodziło. Rano obie panie [Pelagia z Sapiehów Czacka i Teresa z Sapiehów Potocka] na czczo słuchały Mszy Świętej i przyjmowały zwykle Komunię Świętą przy ołtarzyku domowym; serce się rozgrzewało patrzeć, jak żarliwie się one modliły! Ciotka Czacka, zwykle półgłosem, bo już trochę nie dosłyszała. O! Było czym obdzielić to liczne pokolenie wnuków i prawnuków, tymi modlitwami i błogosławieństwami, o które dla nich błagały te dwie sędziwe matrony, te ewangelicznej prostoty chrześcijanki. Żeby to zawsze tak się objawiała pobożność, jak u nich, tak zdrowo, prosto, po staropolsku, bez żadnych chorobliwych egzageracji, żeby tak się zawsze opierała na obowiązku, na pracy, na miłości bliźniego, jak by wpływ ten promieniał słodko i wsiąkał w rosnące wokoło pokolenie! Przypominam sobie śliczny rys życia cioci Czackiej. Mówiłam, że w otoczeniu tych pań były osoby, które mnie nie lubiły i nieraz dopiekły, co się zowie. Raz w obecności cioci oberwało mi się porządnie, a dosyć niesprawiedliwie. Niedługo potem poszłyśmy spać. A że to było w pierwszych czasach mego wdowieństwa, że byłam bardzo cierpiąca, osłabiona, zdenerwowana, siedziałam sobie późno w noc i płakałam. Raptem słyszę kroki cichuteńkie, zbliżające się powoli, ostrożnie, zerwałam się przestraszona, a to kochana ciocia Czacka w nocnym czepeczku, w pończochach, żeby nikt nie słyszał, z palcem na ustach idzie mnie pocieszać! I nuż tulić i całować! Jakże mi słodko było wypłakać się na jej poczciwym i nieocenionym sercu!" - A. Potocka, Mój pamiętnik, Warszawa 1973, s. 318-319. Por. też J. Stabińska, Matka Elżbieta Róża Czacka, Laski 1989, s. 21-24.

4. Jadwiga Konstantowa Branicka usłyszała z ust kardynała Ferraty w Rzymie następujące słowa: "Madame la Comtesse, je veux et je tiens a ce que la famille Czacki sache, que l'Eminent et inoublie Cardinal a succombe victime de son grand devouement pour la cause polonaise. Le Vatican le sait positivement - apres tant d'annees aujourd'hui je puis le dire - et la famille Czacki doit le savoir - que c'est sa grande connaissance des graves circonstances pendant les pertractations du St. Siege avec le Gouvernement Russe qui ont occasionne sa mort". W wolnym tłumaczeniu: "Pani Hrabino, pragnę i zależy mi na tym, by rodzina Czackich wiedziała, że wybitny i niezapomniany Kardynał padł ofiarą swego wielkiego oddania sprawie Polski. Watykan konkretnie zdaje sobie sprawę - po tylu latach mogę to powiedzieć - a rodzina Czackich musi to wiedzieć, że to jego wielka znajomość ważnych okoliczności w czasie [toczących się] pertraktacji stolicy apostolskiej z rządem rosyjskim spowodowała jego śmierć" - tłum. M. Żółtowski. "Jeden z kilku służących stryja Włodzimierza - dodaje Pelagia z Czackich Karnkowska - w chwili jego zasłabnięcia sprowadził doktora, mówiąc, że z poselstwa rosyjskiego podsuniętego, przepłaconego, jakiś Włoch, mason, widać, że i on nie był bez zarzutu. Ów doktor dość długo siedział w pokoju stryja. Twierdzą, że musiał go uśpić chloroformem z jakimś środkiem trującym. Duża doza zrobiła swoje, szczególnie, że znaleźli Stryja z kompresem na sercu, a woń okropna, gryząca, ostra rozchodziła się po apartamencie. [Ojciec] Konstanty Czorba, zmartwychwstaniec, a cioteczny brat ojca mego i stryjów, jako fakt autentyczny mówił mi, że właśnie to było powodem śmierci Kardynała, że został zgładzony ze świata. Stało się to w chwili (styczeń 1888 r.) przyjazdu posła z Moskwy Izwolskiego, który miał prowadzić w Rzymie pertraktacje w chwili bardzo ważnych konferencji z Leonem XIII, w sprawach Kościoła i katolików. Narady szły ciężko. Nikt w całym gremium doradców papieża nie znał dokładnie stosunków panujących na zabranych ziemiach polskich ani zakusów rosyjskich, by przez rusyfikację ludności wciągnąć ją do prawosławia. Dlatego jego właśnie zgładzono. Zmarł po 30 latach życia w Rzymie w służbie Kościołowi". - P. Karnkowska "Wspomnienia" 8 III 1945, mps, AFSK. Archiwum Kardynała Czackiego miało być z jego woli otwarte dopiero w 50 lat po jego śmierci.

5. Relacja ustna Zofii Czackiej, bratanicy Róży Czackiej w latach osiemdziesiątych XX w. oraz list do niej z 4 IV 1982 od ks. W. Kosińskiego CR z Rzymu, Archiwum Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, Laski koło Warszawy (dalej cyt. A. Tow.).

6. P. Karnkowska, op. cit.

7. M. Weyssenhoffowa, "Wspomnienie o Matce Czackiej", mps , s. 11, AFSK. Maria z Ledóchowskich Weyssenhoffowa (1875-1970), kuzynka Róży Czackiej, po powstaniu warszawskim wraz z mężem pozostawała pod opieką Lasek, zmarła w Żułowie.

8. H. Czacka, op. cit.

9. Relacja ustna Zofii Czackiej oraz list do niej ks. W. Kosińskiego z 4 IV 1982 CR z Rzymu, A. Tow.

10. Poryck - pięknie położone miasteczko wśród łąk nad rzeką Ługą, 27 km na południe od Włodzimierza Wołyńskiego. W 1870 r. liczyło 573 mieszkańców, w tym 56% Żydów. Posiadało kościół rzymsko-katolicki pod wezwaniem św. Trójcy i św. Michała Archanioła. Liczba katolików w rozległej parafii wynosiła 664 osoby. Była też w mieście cerkiew i dwie szkoły, w tym jedna żydowska. W pobliżu nad dwoma jeziorami dwa pałace Czackich. Niegdyś własność książąt Poryckich, potem książąt Zahorowskich, przez małżeństwa dostał się Poryck do rodziny Czackich. W wieku XVIII mieli oni drukarnię i bogaty księgozbiór. Poryck był kilka razy konfiskowany Czackim przez rząd carski, grabiony przez Kozaków, w latach 1915-1920 splądrowany przez armie: rosyjską, austriacką, ukraińską, bolszewicką. Majątek obejmował 4841 ha, w tym wiele łąk, i słynął z gospodarki hodowlanej, zwłaszcza koni arabskich oraz angloarabskich. Był tam browar, tartak, dwie cegielnie i młyn wodny - Słownik geograficzny, t. VIII, Warszawa 1886, s. 832, J. Stabińska, op. cit.

11. Władysław Branicki z Białej Cerkwi (1826-1884) okazałym wyglądem, niezwykłą w późniejszym wieku tuszą, prostymi obyczajami i upodobaniami, gościnnością, wielką dozą zdrowego rozsądku przypominał bardziej przeciętnego brata-szlachcica niż jednego z najbogatszych magnatów na Ukrainie; a był właścicielem 90 wsi i kilku miast, których dochód roczny w gotówce obliczał na 2 mln rubli. Dobra białocerkiewne obejmowały klucze: białocerkiewski, hrebioński, ksawerowski, olszański i zofijski. Cztery cukrownie pobudowane w stepie przynosiły mu duży dochód, miał też magazyny zbożowe w Odessie i Kijowie, pałac na Nowym Świecie w Warszawie, dwa pałace w Paryżu, nadmorską willę Olivietto w Nicei, kapitały w bankach Paryża, Londynu, Berlina i Rzymu oraz w Rosji. Nad rozległymi interesami pana z Białej Cerkwi czuwał brat Ksawery oraz prywatne biura w Wilnie i Kijowie, prowadzone przez ludzi związanych licznymi więzami z rodziną Branickich - M. Ruszczyc, Dzieje rodu i fortuny Branickich, Warszawa 1991, s. 358-359.

12. Koniuchy leżą o 22 km na wschód od Porycka, w dawnym powiecie hrubieszowskim. Założone były przez hetmana Stefana Czarnieckiego jako kresowa forteca; zachowały jeszcze w XIX w. obronną bramę z więzieniem, most zwodzony, wały i fosy. We dworze wisiały portrety królów polskich i historycznych postaci i były jakby żywą ilustracją dziejów narodu. Jako własność rodziny Ledóchowskich przez małżeństwo Feliksa Czackiego z Zofią Ledóchowską weszły do rodziny Czackich. W 1916 r. stary, modrzewiowy kościół spalili Ukraińcy - Słownik Geograficzny, t. IV, Warszawa 1883, s. 340-341, por. również J. Stabińska op. cit. s. 24-26. W Borszczach, położonych na dalekim Podolu, w pobliżu Odessy, bracia Róży spędzili pierwsze lata I wojny światowej.

13. H. Makowiecka - s. Maria Franciszka, "Wspomnienia", 1937, mps, s. 1, AFSK. Helena Makowiecka (1868-1951) była garderobianą u Ledóchowskich, od 1912 pracowała u Czackich, przez wiele lat była nieodłączną towarzyszką Róży Czackiej, w 1918 wstąpiła do Zgromadzenia Franciszkanek Służebnic Krzyża, uczyła dziewczęta robót ręcznych.

14. M. Weyssenhoff, op. cit. "Większą część roku bawiono w Warszawie, gdzie wuj Feliks miał ważne zajęcia. Tworząc szerokie plany i posiadając nadmierną energię, którą potrzebował wyładować, zabrał się do interesów, nie tylko swoich, ale wielu innych. Administrował wielkimi dobrami swojej ciotki, p. Augustowej Potockiej w Wilanowie. Opiekował się majątkiem spadkobierców po zmarłej siostrze, p. Iżyckiej. Opiekował się i innymi majątkami nieletnich. Był zapraszany do sądów polubownych i do rad familijnych. Chętnie przychodził z pomocą potrzebującym. W Warszawie hr. Czacki był znany i lubiany. Przystojny, uprzejmy, imponował gestem wielkopańskim, bystrym umysłem, sprężystością w działaniu. Był bardzo towarzyski, grzeczny dla wszystkich, ujmował wielu serdecznością w obejściu" - ibidem, s. 11.

15. J. Stabińska, op. cit., s. 32-33.

16. H. Makowiecka, op. cit., s. 2; M. Weyssenhoff, op. cit..

17. A. Gościmska, Torowała nowe drogi niewidomym. Róża Czacka - Matka Elżbieta jako tyflolog i wychowawca, Laski 1983, s. 2-3. Alicja Gościmska (1908-1991) ukończyła studia wyższe z romanistyki i psychologii, studiowała też polonistykę, od 1935 pracowała w Dziale Tyflologii w Laskach, w latach 1945-1952 była wychowawczynią w internacie chłopców, drużynową męskiej, a potem żeńskiej drużyny harcerskiej w Laskach. W latach 1963-1983 kierowała Działem Tyflologii, autorka książek o Laskach.

18. Matka Elżbieta Czacka "Notatki osobiste", mps, AFSK (dalej NO) 14 IX 1927.

19. M. Weyssenhoff, op. cit., s. 2.

20. Ibidem.

21. A. Branicka, "Wspomnienia o Matce Elżbiecie Czackiej", mps, 1936, s. 9-10, AFSK. Anna z Potockich Branicka (1863-1958) żona Ksawerego, właścicielka Wilanowa.

22. Biała Cerkiew - miasteczko położone nad Rosią, dopływem Dniepru, oddalone o 86 km od Kijowa. W końcu XIX w. miasto liczyło 18 697 mieszkańców, w tym 8461 prawosławnych, 412 katolików, 9808 izraelitów i 16 starowierów. Były tam: 3 cerkwie, 1 kościół rzymskokatolicki, 2 synagogi, gimnazjum, 3 fabryki. Uprzemysłowienie nastąpiło przede wszystkim dzięki sprężystej administracji Feliksa Czackiego. W 1774 r. król Stanisław August Poniatowski nadał starostwo w Białej Cerkwi hetmanowi Franciszkowi Ksaweremu Branickiemu, który był twórcą konfederacji targowickiej. W momencie uchwalenia reform i odradzania się Rzeczypospolitej członkowie konfederacji powodując ściągnięcie wojsk rosyjskich doprowadzili do rozbioru Polski. Majątki Branickich wynosiły ok. 140 000 ha ukrainnego czarnoziemu i należały do największych fortun w kraju. Żona hetmana, Aleksandra z Engelhardtów, córka ambasadora w Warszawie Potiomkina i carycy Katarzyny II, założyła przy swej rezydencji olbrzymi park. Przecięty rzeką i wąwozem, utrzymywany przez specjalistów, budził on powszechny podziw - Słownik Geograficzny, t. I, Warszawa 1882, s. 174-175; NO 5 IV 1932. Antoni Potocki (1841-1909) był uczestnikiem powstania styczniowego i wujem Róży. M. Branicka z domu Sapieżanka (1843-1918) była właścicielką Białej Cerkwi.

23. NO 5 IV 1932.

24. Otto von. Bismarck, książę (1815-1898), "żelazny kanclerz" inicjator zjednoczenia Niemiec, zwycięzca Francji w 1871 i autor radykalnego planu germanizacyjnego poprzez walkę z religią i polskością, tzw. Kulturkampfu.

25. NO 14 IX 1927, 5 IV 1932.

26. Josif Hurko 1828-1901, generał gubernator warszawski w latach 1883-1894, bezlitosny rusyfikator.

27. Aleksander Apuchtin (1822-1904), kurator warszawskiego okręgu szkolnego w latach 1879-1897, bezwzględny urzędnik carski, walczący z każdym objawem polskości wśród młodzieży.

28. J. Mrówczyński CR, Polscy kandydaci do chwały ołtarzy, Wrocław 1987, s. 125-126 oraz B. Kumor, Historia Kościoła, cz VII, Lublin 1991, s. 417.

29. NO 5 IV 1932.

30. Ibidem.

31. A. Branicka, op. cit.

32. NO 12 XI 1928.

33. K 4 VII 1946, s. 233.

34. NO 12 XI 1928.

35. "Były to ostatnie lata ubiegłego, XIX, stulecia. Lata kończących się, dawnych form i stylu życia, ostatnie przebłyski życia zamożnej burżuazji warszawskiej. Zajmowaliśmy obszerne, 10-pokojowe mieszkanie przy zbiegu ulic Nowozielnej z Próżną. Widywałem czasem hrabiankę Czacką z naszego balkonu. Była wtedy młodą, urodziwą, pełną kobiecego wdzięku panną. Zdążyłem podczas tych moich balkonowych obserwacji zauważyć, jak bardzo lubiła konie i z jaką czułością obchodziła się z nimi. Państwo Czaccy posiadali bowiem piękne konie. Hrabiego Czackiego przypominam sobie, jako eleganckiego, starszego, o białych wąsach pana. Widywałem go, gdy wyjeżdżał sprzed pałacyku parą pięknych, karych koni. Hrabianka Róża żywo interesowała się wyścigami konnymi. [...] Wspomnienie moich dziecinnych lat przenosi mnie na ulicę Nowozielną, na nasz balkon, na okoliczne domy i widzę [...] pannę Różę Czacką w powozie, gdy w godzinie przedwieczornej w towarzystwie swych znajomych wyjeżdżała na przejażdżkę w pięknej toalecie, roześmiana, wesoła. Odwracała się w powozie do kogoś stojącego przed ich pałacykiem, a kiedy powóz skręcał w ulicę Próżną, aby osiągnąć Marszałkowską, machała jeszcze ręką" - C. Nusbaum, "Nasi sąsiedzi z ulicy Nowozielnej, fragment wspomnień młodości", mps, ok. 1961, AFSK.

36. P. Karnkowska, list do s. Adeli Góreckiej, 16 X 1933, AFSK.

37. A. Branicka, op. cit., s. 2.

38. M. Weyssenhoff, op. cit., s. 13.

39. A. Gościmska, op. cit., s. 2.

40. Ibidem.

41. M. Weyssenhoff, op. cit. s. 6-7.

42. List Katarzyny Branickiej do Antoniego Marylskiego z 10 VI 1964. AFSK. Katarzyna Branicka (1889-1968), córka Ksawerego z Wilanowa. Hojna ofiarodawczyni dla Dzieła Matki, służyła jej jako lektorka z języków obcych.

43. M. Weyssenhoff, op. cit. s. 6-7.

44. Ibidem.

45. Ibidem; por. też: "Wspominała też Matka [...] że dobrze pamięta, jak z Adamem tzw. Adusiem - późniejszym dominikaninem o. Jackiem Woronieckim tańczyła mazura, gdy jeszcze był w mundurze ułanów grodzieńskich, gdzie odbywał służbę wojskową (podczas okupacji carskiej Rosji). I tak, jak pamiętam w rodzinie i w całym środowisku, zdumienie, a nawet nieraz zgorszenie "sensacyjną" wiadomością, że "Aduś Woroniecki idzie na księdza", tak później pamiętam komentarze o tym, że Róża Czacka jest zakonnicą i mówi się już o Niej "Siostra Czacka"" - tak Gabriela ze Starzeńskich Hołyńska, siostra Stefana pisała, we "Wspomnieniu o Matce Czackiej", mps, AFSK.

46. C. Nusbaum, op. cit.

47. H. Makowiecka, op. cit. Por. też: "Czaccy [...] Rózię w dalszym ciągu w świat wprowadzali, tj., że bywała na balach, zebraniach, tak popołudniowych, jak wieczornych. Ale co parę tygodni lub miesięcy można było zauważyć, że to bywanie kurczy się, tłumaczono to ogólnym osłabieniem Rózi, wzmagającym się reumatyzmem, radzono się lekarzy, którzy polecali coraz więcej odpoczynku, po południu trochę snu, więc wychodziła z domu coraz mniej i na ostatnich balach, na których ją widziałam, znać było, że trudno ludzi rozpoznaje, lecz nigdy nie było mowy o wzroku. [...] Rodzice Rózi tak boleli i taką obawą byli przejęci, że unikali ze strachem wszelkich zapytań [...], szczególnie ojciec jej zbywał nieśmiałą wzmiankę lub pytanie: "mamy nowego doktora i rzecz jest na dobrej drodze." [...] Trzeba też dodać, że tego bywania w świecie długo nie było, bywała zimą 1896/1897, ale jak wspomniałam, następne lata coraz mniej", A. Branicka, op. cit., s. 2-4.

48. 12 XI 1928.

49. H. Makowiecka, op. cit., s. 2.

50. A. Branicka, ip. cit., s.2.

51. NO 12 XI 1928.

52. A. Branicka, op. cit., s. 2-3.

53. H. Makowiecka, op. cit., s. 2.

54. Dr Bolesław Gepner (1 XI 1838-1913) był lekarzem okulistą, m.in. na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, której wiceprezesem był Feliks Czacki. Dr Gepner pełnił funkcję naczelnego dyrektora Instytutu Oftalmicznego - J. Stabińska, op. cit., s. 40.

55. Dr Ksawery Gałęzowski (1832 r.-22 III 1907) światowej sławy okulista polski, właściciel prywatnej kliniki w Paryżu.

56. T. Karnkowska, "Wspomnienie o Matce Czackiej", mps, AFSK. Teresa Karnkowska (1890-1972) była siostrzenicą Róży Czackiej.

57. A. Gościmska, op. cit., s. 208.

58. H. Makowiecka, op. cit., s. 2.

59. Ibidem, s. 3.

60. M. Weyssenhoff, op. cit., s. 5.

61. A. Branicka, op. cit., s. 4-5; patrz też ibidem: "Wszystkie zabiegi koło jej oczu [były] okryte tajemnicą w oczekiwaniu czegoś skuteczniejszego, nikt nie miał serca pytać, gdy się widziało, że pytania bolą. [...] Czuła i rozumiała cierpienie rodziców, więc znikała, wracała do swojego pokoju, gdy tylko obiad albo kolacja były spożyte. Nie wątpię, że doktorzy o chwilach spoczynku mówili, ale zdawało mi się zawsze, jak teraz myślę, że ona te spoczynki przeciągała, żeby zniknąć z oczu. Miała przy sobie dawną nauczycielkę Francuzkę, pannę Granet, która dzieliła to odosobnienie Rózi - i zupełnie była jej oddaną. [...] Kiedy zadawałam Rózi jakie pytanie co do jej zdrowia, słyszałam stereotypową odpowiedź, jakby wyjętą z ust ojca jej: "Chwilowo było gorzej - ale obecnie wszystko na dobrej drodze", a panna Granet siedziała milcząca, ale łzy jej cicho po twarzy spływały".

62. Ibidem.

63. Bolesław Ryszard Gepner (1864-1923), junior, ukończył studia lekarskie w Warszawie w 1888 r. "cum eximia laude". Asystent w Instytucie Oftalmicznym im. Książąt Lubomirskich, dokształcał się w Heidelbergu, Frankfurcie nad Menem i Berlinie. Jako lekarz okulista pracował na Kolei Nadwiślańskiej, a jako pomocnik okulisty na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. W 1900 r. został ordynatorem w Instytucie Oftalmicznym, wiceprezesem, potem prezesem Polskiego Towarzystwa Okulistycznego. Walczył o polską szkołę. Pozostawił 30 prac naukowych, z czego 12 opublikował. W Warszawie mówiono, że uratował wzrok 400 pacjentom - P. Szarejko, Słownik Biograficzny Lekarski, Warszawa 1991.

64. S. Maria Franciszka - Irena Tyszkiewiczowa, relacja ustna, ok. 1953 r., spisana przez autora i w jego posiadaniu.

65. J. Doroszewska, Matka Czacka w oczach przyjaciół [w:] Ludzie Lasek, pr. zb. pod. red. T. Mazowieckiego, Warszawa 1987, s. 77-89.

66. Tyflologia - od greckiego "tyflos", niewidomy, jest nauką o "sprawie niewidomych".

67. Z. Landy - s. Teresa, Wspomnienia [w:] A. Gościmska, op. cit., 14.

68. M. Weyssenhoff, op. cit., s. 15.

69. S. Kaliński, relacja ustna, 1995 r., spisana przez autora i w jego posiadaniu. Stanisław Kaliński wychowywał się i uczył w Laskach w latach 1926-1943. Przytoczone zdanie Matka wypowiedziała na spotkaniu z chłopcami w roku szkolnym 1931/1932.

70. P. Villey, Maurycy de la Sizeranne [w:] Wypisy tyflologiczne, cz. II, s. 65.

71. M. de la Sizeranne, Trente ans d'etudes [w:] A. Gościmska, op. cit., s. 18.

72. Ibidem.

73. A. Marylski, Laski, "Szkoła Specjalna" t. XVI, 1946/1947, nr 1.

74. Na jesieni 1908 r., gdy cała rodzina wróciła z Koniuch, zauważono wyraźne pogorszenie zdrowia Feliksa Czackiego. Tracił siły i humor, doktor stwierdził raka wątroby i oczywista już była bezskuteczność leczenia. Do uśmierzenia narastających bólów pozostawała tylko morfina. "Wszelkie myśli ratunku chorego były dyskutowane przez Rózię, siostrę jej Pelę Karnkowską, ich matkę, a potem memu mężowi poddane" - pisze Anna Branicka. "Rózia z wolna, ale stale wychodziła ze swego odosobnienia, przesiadywała przy ojcu, była obecna przy naradach, słuchała tego, co ten i ów poddawał; mało się odzywała na rozmaite sugestie [...], ale można było odczuć, że ona już w głębi serca Wolę Bożą przyjmuje i do ofiary się przygotowuje" - A. Branicka, op. cit., s. 6.

75. "Pojąć łatwo, co się przez te dnie w duszy Rózi dziać musiało; chodziła z twarzą skamieniałą z bólu, mam wrażenie, że modlitwa u niej musiała być nieustanna". Ibidem, s. 7.

76. Ibidem.

77. Ibidem, s. 9.

78. H. Makowiecka, op. cit., s. 5.

79. A. Branicka, op. cit., s. 10.

80. Patrz o tym dokładniej w części II rozdz. 1.

81. H. Makowiecka, op. cit., s. 3-5.