Biografia prasowa  

 

Maria Marchwicka  

Absolwentka socjologii i polonistyki  

Doktor  socjologii , wykładowca na  wyższej uczelni

Autorka licznych artykułów prasowych  

 

Rozmowa miesiąca  

Z Marią Marchwicką rozmawia Stanisław Kotowski

 Jesteś osobą słabowidzącą. Powiedz, jaki jest stan Twojego wzroku.

   M.M. - Może mniej niż słabowidzącą, ze szczątkowym widzeniem w jednym oku.  


S.K. - Wiem, że wzrok utraciłaś w znacznej części, na skutek wypadku. Powiedz nam, co to był za wypadek.

M.M. - Robiłam doświadczenie za które p. Nobel ustanowił nagrodę, to znaczy chciałam się przekonać, czy istotnie nitrogliceryna jako ester ładnie pachnie. I owszem, przekonałam się, że tak jest, ale za cenę prawie utraty wzroku. Jeśli chodzi o stan mojego wzroku, to pogorszył się, szczególnie w zakresie widzenia centralnego.  

S.K. - To już wiemy jak było i jak jest z Twoimi możliwościami widzenia. Teraz powiedz nam, jak wyglądała Twoja droga do wiedzy, do jakich szkół uczęszczałaś - jaka była szkoła podstawowa, ogólnodostępna czy specjalna?

M.M. - Wypadek zdarzył mi się w pierwszej klasie liceum. Po zakończeniu długiego procesu leczenia oczu dzięki szczęśliwemu przypadkowi, który nazywał się p. Henryk Zaganiaczyk - kierownik poznańskiego okręgu PZN udało mi się podjąć dalszą naukę w liceum w Kórniku k. Poznania. Pan Henryk zrobił co było w jego mocy, a nawet więcej, aby mi naprawdę pomóc. To on przekonał kuratorium, dyrektora liceum, załatwił całościowe utrzymanie internatowe. To p. Henryk starał się nam uczącym się i studiującym "przychylić nieba" . Zachowałam go we wdzięcznej pamięci.  

 Pan Henryk wypożyczył nam magnetofon będący własnością okręgu, po to aby można było nagrywać materiał do egzaminu. Szczególnie błogosławili go za ten gest prawnicy mający do zapamiętania tony przepisów.  

S.K. Jak sobie radziłaś w liceum?

M.M. - Samodzielnie nauczyłam się brajla, nota bene z dość nudnego podręcznika oraz jakiej takiej orientacji w nowej sytuacji. Nie organizowano specjalistycznych kursów, więc nie miałam wyboru, musiałam sama się zakrzątnąć. Maturę pisałam brajlem. A jak sobie dawałam radę? Na szczęście ratowała mnie dobra pamięć i lekkość pióra. Ja pomagałam pisać wypracowania, a w zamian czytano mi materiał lekcyjny.  

 S.K. - Jeszcze raz potwierdza się prawidłowość, że łatwiej jest korzystać z pomocy, jeżeli można jej również udzielać.

Mamy maturzystkę. Cóż robi nasza abiturientka ze świadectwem maturalnym w kieszeni?

M.M. - Złożyłam dokumenty na wydział prawa, ale gdy okazało się, że w komisji egzaminacyjnej zasiada prof. Ziębiński "Gandhi" zdeklarowany antyfeminista, literalnie stchórzyłam. Nie mogłam sobie pozwolić na luksus niedostania się na studia. Jako niewidoma nie miałam komfortowej sytuacji w domu. Studia były moją jedyną szansą. W panice przeniosłam dokumenty piętro niżej, do dziekanatu filologii polskiej. Egzamin wstępny zdałam bez proble

. Niemniej udało mi się zrobić prawie równolegle dwa fakultety - jako drugi socjologię, ponieważ liczyłam, że mając dwie specjalizacje mam większe szanse na znalezienie pracy.  

ł S.K. - Czy Twoje oczekiwania się spełniły? Czy socjologia ułatwiła Ci znalezienie zatrudnienia?

M.M. - Socjologia dala mi pewną wiedzę o mechanizmach leżących u podstaw procesów społecznych. Absolwenci tego kierunku byli postrzegani nieufnie. Znali bowiem tajniki pomiaru i interpretacji zjawisk, które byłoby wygodnie zamieść pod dywan.  

S.K. - Jak już wiemy, byłaś i jesteś osobą słabowidzącą. Czy miałaś na studiach jakieś przykrości z tego tytułu? Jak układały się Twoje stosunki z koleżankami i kolegami?

M.M. - Nie najlepiej. Byłam chodzącym kompleksem z powodu blizn powypadkowych na twarzy i biednego odzienia. A to nie przysparza towarzystwa. Szkoda, że wówczas nie było lumpeksów. Dlatego z utęsknieniem czekałam na zgrupowania uczącej się młodzieży organizowane przez PZN, bo tu wtapiałam się w tłum. Dla mnie był to odpoczynek od codzienności, poza tym ceniłam zajęcia rehabilitacyjno-rekreacyjne, wędrówki i wspólne czytanie książek.  

 Gdy jakoś okrzepłam na studiach, nabrałam wiatr w żagle i zostałam naukową stypendystką. Zaproponowano mi nawet asystenturę, niestety, Warszawa do której się przeniosłam ze względu na drugi kierunek studiów, była meldunkowo zamkniętym miastem. Musiałam szukać szczęścia na prowincji.  

S.K. - Powiedz jeszcze, z której dziedziny pisałaś pracę doktorską?

M.M. - Zaczęło się niefortunnie. Zdałam na studia doktoranckie w ówczesnej Wyższej Szkole Ekonomicznej. W momencie ich rozpoczęcia trafiłam po raz kolejny na operację okulistyczną, w następstwie której na dłuższy czas zostałam wyłączona z aktywności. Miałam zbyt wiele zaległości. Zdecydowałam się na tryb zaoczny, ale dysertację obroniłam z socjologii imprez masowych.  

S.K. -  

 podjęłaś pracę na uczelni. Opowiedz o tej nowej pracy. Jak sobie radziłaś, jakie miałaś trudności i jak je pokonywałaś?

M.M. - W nowej pracy zaadaptowałam się dość szybko, ponieważ wykłady, ćwiczenia czy seminaria w większości to przekaz ustny. Poza tym gromadziłam i wykonywałam we własnym zakresie pomoce naukowe. Przyznam, że bardzo lubiłam studentów, choć ci starali się czasami wyprowadzić mnie w pole, ale to był mój problem, żeby się nie dać. Przecież to jest odwieczny kontredans student-wykładowca, więc czemu mieliby mnie oszczędzać. W trakcie pracy na uczelni zrobiłam dodatkową specjalizację i dlatego mogłam bez kłopotu realizować się jako socjolog ze specjalizacją socjologia defektologiczna (tak się określa nachylenie ku wszelkim niepełnosprawnościom), a także jako socjoterapeuta. Niejako po drodze wpadała mi psychologia defektologiczna i ulubiona metodologia badań empirycznych.  

S.K. - Na uczelni przepracowałaś do emerytury. Czy praca wykładowcy jest odpowiednia dla osób słabowidzących?

M.M. - Oczywiście, nie tylko dla słabowidzących, ale i niewidomych. Wielu niewidomych pracuje na uczelniach, a więc nie byłam odosobniona. Przy obecnej technice można komputerowo przygotować prezentacje, testy, ilustracje i inne atrakcje dydaktyczne. Ważne jest, aby mieć uczciwy stosunek do ludzi.  

 S.K. - Teraz przenieśmy się na grunt bardziej osobisty. Masz córkę. Jak radziłaś sobie z jej pielęgnowaniem, karmieniem, pozawerbalnym porozumiewaniem się z nią? Czy Twój osłabiony wzrok pozwalał na to wszystko?

M.M. - Och, nie żartuj, małżeństwa osób całkowicie niewidomych dają sobie radę, a ja miałabym mieć problemy, szczególnie że małżonek był osobą widzącą i skorą do wszelkiej pomocy. Byłam nieco teoretyczną mamą, ponieważ dużo na temat pielęgnacji i wychowania czytałam. Poza tym byłam i jestem przesadna w sprawach gospodarstwa domowego. Wychodzę z założenia, że to, co wybacza się osobie widzącej, nam się nie wybacza. Ludzie komentują: "no tak, czego się można po ślepym/ślepej spodziewać".

S.K. - Praca zawodowa i życie rodzinne, prowadzenie domu i podobne obowiązki z pewnością nie wypełniają Twoich dni po brzegi. Czy masz jakieś hobby? Co Cię interesuje? Czym wypełniasz wolny czas?

M.M. - Teraz na emeryturze jesteśmy z małżonkiem nie mniej zajęci. Mamy wspólne, ale też osobne bziczki i bziki. Oboje dużo czytamy, eksploatując niemiłosiernie e-kiosk Stowarzyszenia De Facto, bardzo lubimy muzykę klasyczną, kolekcjonujemy płyty, mamy ich spory zbiór. Poza tym wszelkie koncerty są nasze, oglądamy i recenzujemy filmy z audiodyskrypcją, także dzięki pośrednictwu wspomnianego De Facto. Z radością przemierzamy ścieżki z kijkami, wędrujemy z klubem turystycznym "Razem na Szlaku". Moje osobne przyjemnostki to fotografia, obróbka zdjęć, malowanie i podróże. Zawsze byłam wrażliwa na otaczającą rzeczywistość, stąd te zainteresowania.  

S.K. - Turystyka, muzyka, lektury - to zrozumiałe. Zainteresowały mnie Twoje upodobania i zdolności plastyczne. Czy osłabiony wzrok nie ogranicza tych możliwości w stopniu, który powoduje, że malowanie przestaje być przyjemnością?

M.M. - Utrata wzroku prawie nie zmniejszyła wrażliwości na kolor i kształt. Maluję z wyobraźni akwarelkami na podłożu wielkości otwartego zeszytu. Dzieje się tak, ponieważ wodzę nosem po kartce i większej płaszczyzny czynnym jednym okiem nie ogarnę. Bywa, że nos jest w kropki i plamki, jako dodatkowy efekt pracy. Miewałam wystawy zbiorowe i indywidualne, ale nie poważyłabym się nazwać artystką, jedynie hobbystką amatorką.  

 S.K. - A jak wygląda sprawa obróbki zdjęć, bo przecież i tym się zajmujesz?

 M.M. - Mam program graficzny Photoshop. Zdjęcie powiększam na potężnym monitorze i podrasowuję je - ostrość, kolorystykę usuwam zbędne elementy, poprawiam perspektywę. Mogę je także udramatyzować dodając mgłę, zmieniając barwy, paniom ujmuję tuszy i lat, wybielam ząbki itp.  

S.K. - Na zakończenie, jako wieloletni wykładowca na wyższej uczelni, co chciałabyś powiedzieć niewidomym i słabowidzącym studentom oraz osobom, które kończą szkoły średnie i zastanawiają się nad możliwością podjęcia dalszej nauki na studiach wyższych?

M.M.- Kiedyś usłyszałam pytanie skierowane na środowiskową listę dyskusyjną - "poradźcie mi, na jakiej uczelni najłatwiej się studiuje". Przy takiej filozofii trudno cokolwiek radzić czy sugerować. W dobie nadprodukcji wszelkiej maści szkół wyższych, te ostatnie biją się bez mała o słuchaczy mamiąc ich łatwością studiowania i oferując wszelkie udogodnienia. Niepełnosprawni studenci ponadto mają do dyspozycji biura, pełnomocników załatwiających za nich ulgi i zwolnienia a to od testów, a to od zaliczeń. Dlatego byłabym złym prorokiem zabierając w tej sprawie głos.  

S.K. - Dziękuję za rozmowę. Myślę, że wiele osób zastanowi się nad Twoimi przemyśleniami. Jest to cel naszych rozmów. Dziękuję.

Wiedza i Myśl maj czerwiec 2013

/Fragmenty/