Biografia prasowa  

 

Tadeusz Malawski  

przewodniczący zarządu Okręgu PZN we Wrocławiu

 Członek  Zarządu Główmego PZN   

 

    Perfekcjonista z charakterem

   Zawsze świetnie przygotowany do dyskusji, cytujący z pamięci liczby i paragrafy. Ci, którzy znają go bliżej, mówią, że w głowie ma komputer. W to, co robi, angażuje się bez reszty. Rzetelny i uparty w prezentowaniu swoich, nieraz kontrowersyjnych i nie zawsze zgodnych z aktualną koniunkturą, racji. Niezależny w sądach i poglądach.  

   - Skąd te mało dziś popularne cechy charakteru? - pytam Pana Tadeusza Malawskiego, od ośmiu lat przewodniczącego zarządu dolnośląskiego okręgu i członka Zarządu Głównego PZN?

   - Prawdopodobnie odziedziczyłem je w genach, ale i ukształtowało życie, w którym, powiem nieskromnie, pełniłem dość odpowiedzialne role. Jako człowiek całkowicie niewidomy przepracowałem 14 lat w Urzędzie Wojewódzkim we Wrocławiu na stanowisku kierownika oświaty rolniczej. I dopiero po przejściu na emeryturę zapisałem się do Związku Niewidomych.

   - Wcześniej nie odczuwał Pan takiej potrzeby?

   - Problemy ze wzrokiem miałem od dziecka, zawsze byłem krótkowidzem. Ale prawdziwe kłopoty zaczęły się na studiach, kiedy uległem wypadkowi i odkleiła mi się siatkówka. Jednak z powodzeniem ukończyłem wrocławską Akademię Rolniczą i rozpocząłem pracę nauczyciela, a potem wizytatora w szkołach rolniczych. Po sześciu latach od wypadku wywiązała się jaskra, a potem nieskutecznie zoperowana zaćma. I tak w 1981 roku straciłem całkowicie wzrok.

   - I wtedy zapukał Pan do drzwi PZN-u?

   - Nie, może dlatego, że w moim życiu wciąż działo się tak wiele. Zawsze interesowałem się sportem, we wczesnej  młodości trenowałem nawet lekkoatletykę. Potem, naturalną koleją rzeczy, zostałem bardzo aktywnym działaczem sportowym. Aż do roku 2000. byłem członkiem kierownictwa wojewódzkiego zrzeszenia LZS. Pomagałem organizować sportowe zawody i imprezy dla szkół rolniczych.

   O Związku oczywiście wiedziałem, jednak obawiałem się niewidomych. Postrzegałem ich jako nieszczęśliwych ludzi, o tendencjach roszczeniowych. A taka postawa była przeciwna mojej aktywnej naturze. Kiedy wreszcie, w 1993 roku, zapisałem się do tej organizacji, rzeczywistość mile mnie rozczarowała. Okazało się, że niewidomi to normalni ludzie, potrafiący się bawić, cieszyć z życia, organizować imprezy i pracować społecznie. Dlatego niemal od pierwszego dnia całym sercem zaangażowałem się w tę pracę. Podziwiałem zwłaszcza mojego dobrego dziś kolegę, Czesława Juźwika, który mimo ciężkiego kalectwa kocha życie i potrafi jeszcze pomagać innym. Jest bardzo aktywnym działaczem wrocławskiego Klubu Głuchoniewidomych.  

   - Przewodniczącym zarządu okręgu został Pan w trudnym okresie reformy administracyjnej Związku?

   - Można powiedzieć, że rzucono mnie na głęboką wodę i były nieraz momenty trudne. Przejęliśmy koła z dwóch okręgów: wałbrzyskiego i jeleniogórskiego. Niełatwo było zintegrować tak duży teren działania. Zwłaszcza z Wałbrzychem były spore problemy. Na szczęście dziś to już przeszłość i wszystko się poukładało.

   Nie pomagała też różnica zdań w wielu sprawach z ówczesnym kierownikiem okręgu, Marianem Kusajem, który uważał, że on jest od rządzenia, a prezydium niech mu w tym nie przeszkadza. A ja nie chciałem być malowanym przewodniczącym, lecz mieć znaczący wpływ na to, co się w moim okręgu dzieje. Po półtora roku pan Marian złożył rezygnację, ale myślę, że nie ma do mnie żalu.

   Po nim przez ponad sześć lat współpracowałem z dyrektorem Janem Rybackim, który w tym roku odszedł na emeryturę. Zastąpił go młody człowiek, wyłoniony drogą konkursu, Romuald Sikora.

   - Jaką strategię działania preferuje Pan jako przewodniczący?

   - Stawiam na trzy według mnie najważniejsze sprawy - rehabilitację, informację i integrację. Jako członek władz Związku dbam szczególnie o to, by w moim okręgu wszyscy byli dobrze poinformowani o tym, co się w naszej organizacji dzieje. Owocuje to aktywnością jej członków. Przy okręgu działają kluby, skupiające ludzi o różnych zainteresowaniach. Oprócz wspomnianego już i bardzo aktywnego Klubu Głuchoniewidomych, jest też Klub Cukrzyków, współpracujący z internetową kawiarenką, Klub Ludzi Ciekawych Świata oraz Sekcja Masażystów. Ich członkowie uczą się języków, poznają medycynę niekonwencjonalną, pogłębiają wiedzę o swojej chorobie, uprawiają turystykę, a nawet latają balonem. Wszystko to sprawia, iż utożsamiają się ze swoją organizacją i sami tworzą taki jej kształt i klimat, który im najbardziej odpowiada. A my jesteśmy po to, by im w tym nie przeszkadzać, lecz dyskretnie pomagać.

   - Brak pieniędzy to duża przeszkoda w działaniu...

   - To nasza największa bolączka, a myślę, że i wszystkich placówek w kraju. W terenie sytuacja jest tragiczna, wiele okręgów ma problemy z płynnością finansową. Od dwóch lat próbujemy zlikwidować nasze zadłużenie. Rok temu przygotowaliśmy nawet program naprawczy, ale efekty były niezadowalające. Niewiele też dała nasza ubiegłoroczna akcja o pieniądze z odpisu 1 proc. od podatku na organizacje pożytku publicznego. Choć napracowaliśmy się bardzo wiele, pozyskaliśmy raptem 20 tysięcy. O pieniądze występujemy gdzie się tylko da. Co roku z różnym powodzeniem składamy wnioski do Urzędu Miasta o sfinansowanie kilku imprez. A przecież mamy ośmiu etatowych pracowników (w tym trzy etaty w kołach), duży teren działania, a nasz okręg jest jednym z większych  w kraju. Wszystko to trzeba utrzymać. Pieniądze z funduszy unijnych na razie są dla nas trudne do zdobycia. Barierą są zbyt skomplikowane procedury. Mimo to w tym roku złożyliśmy wniosek do Funduszu Inicjatyw Obywatelskich. Z jakim skutkiem - na razie nie wiadomo. Dlatego mój postulat pod adresem władz w Warszawie jest taki - szkolić, i jeszcze raz szkolić pracowników w terenie w pisaniu wniosków i aplikacji.

   - Czy na tę finansową mizerię jest jakaś rada?

   - Według mnie okręgi należy jak najpilniej oddłużyć, bo inaczej finansowa zapaść będzie się pogłębiać. Skąd pieniądze? Można by na ten cel sprzedać jedną nieruchomość. Nie uszczupli to zbytnio majątku Związku, a znacząco ulży placówkom w terenie, które od lat, z powodu braku pieniędzy, nie mogą „rozwinąć skrzydeł”.

   - A jako członek Zarządu Głównego jak ocenia Pan jego działanie w tej kadencji?  Może należałoby coś zmienić, usprawnić?

   - Źle się stało, że ścisłe kierownictwo Związku wyłoniono  z jednego okręgu - mazowieckiego, ale takie są koszty demokracji. Nie podobają mi się też waśnie w tym okręgu, które przybrały zasięg ogólnopolski. Nie sprzyja to dobrej pracy, jeśli cały czas trzeba udowadniać, że „nie jest się wielbłądem”, chodzić po sądach i prokuraturach. Mimo to sądzę, iż działania władz Związku idą w dobrym kierunku.

   A co według mnie należy zmienić? Na najbliższym zjeździe delegatów trzeba zmienić niektóre zapisy w statucie, tak by  zasady wyboru władz były jednolite we wszystkich strukturach naszej organizacji. Należałoby też jasno określić kompetencje dyrektorów okręgów, którzy moim zdaniem nie powinni być członkami wybieralnych władz Związku. Jestem również zwolennikiem stworzenia możliwości uzyskiwania osobowości prawnej przez koła terenowe PZN.

   - Dziękuję za rozmowę, życząc zdrowia i wielu jeszcze lat działania dla naszego wspólnego dobra.

                        Rozmawiała Grażyna Wojtkiewicz

Pochodnia  październik 2005