Biografia prasowa  

 

Dariusz Majorek  Prawnik, działacz PZN

 

 

                      Z wysokiego konia

                                 IWONA RÓŻEWICZ

Przedstawiamy: Dariusz Majorek, gdańszczanin, 28 lat, prawnik. Bariery - dysfunkcja wzroku (I grupa, słabowidzący) i dziecięce porażenie mózgowe, a więc i dysfunkcja ruchu. Osiągnięcia - asystent w Katedrze Państwa i Prawa na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego oraz ekspert Krajowej Rady Konsultacyjnej przy pełnomocniku rządu do spraw osób niepełnosprawnych. Pisze doktorat na temat: "Równość praw a osoby niepełnosprawne". W PZN - sekretarz Koła Miejskiego w Gdańsku i członek sądu koleżeńskiego.

- Ukończył Pan wyższe studia i ma pracę zgodną z wykształceniem. To nieczęste wśród osób niepełnosprawnych. Jest Pan ze swojego statusu zadowolony?

- Nie, ponieważ jestem malkontentem. Kiedy coś robię, to zawsze potem wydaje mi się, że mogłem zrobić to lepiej. Zadowolenie zatrzymuje człowieka w rozwoju, nie służy samorealizacji.

- Wysoko ustawia Pan sobie poprzeczkę...

- Przynajmniej jeśli spadnę, to, z wysokiego konia.

- Nad czym Pan ostatnio pracował?

- Przygotowywałem dla Krajowej Rady Konsultacyjnej opinię dotyczącą zaleceń Banku Światowego i stanowiska rządu w zakresie uprawnień niepełnosprawnych i wysokości przyznawanych im świadczeń. Zalecenia Banku idą, niestety, w kierunku ich ograniczania. Jednakże liczby przytaczane przez ten urząd na poparcie takiego stanowiska nie wydawały się dostatecznie uzasadnione. Z kolei ze strony rządu brak było jednolitej polityki. Był to raczej zbiór stanowisk resortowych, zresztą niekompletnych, bo swojej opinii nie przysłał na przykład ZUS.

- ZUS to aktualnie chłopiec do bicia...

- Nie można powiedzieć, by na to nie zasłużył. A zasługują przede wszystkim kasy chorych - system ich funkcjonowania nastawiony jest na dbałość o finanse, a nie o dobro pacjenta. Najważniejsze jest to, że ciągle brakuje kompleksowej polityki społecznej państwa wobec niepełnosprawnych. Na przykład w zakresie zatrudnienia - wciąż myśli się o nim w kategoriach pracy chronionej, nie zaś otwartego rynku pracy. Edukacja, choć sporo zrobiono w tym zakresie, ciągle nie nadąża za wyzwaniami i możliwościami tegoż rynku, brak jest efektywnych rozwiązań przeciwdziałających dyskryminacji niepełnosprawnych poszukujących pracy. Pracodawcy nie mają wystarczających ekonomicznych zachęt do ich zatrudniania, choćby poprzez system podatkowy, o ile firma nie ma statusu zakładu pracy chronionej. Urzędy pracy z kolei nie zawsze wiedzą, jaką pracę można zaoferować niewidomemu lub słabowidzącemu.

- Co Pan proponuje?

- Myślę, że konieczna jest nowa ustawa o niepełnosprawnych, określająca ich status w szerszym kontekście, na przykład w powiązaniu z systemem rehabilitacji ogólnej, nie tylko zawodowej. Nowa ustawa o organizacjach pozarządowych też by się przydała, gdyż potrzebne jest jasne określenie relacji między tymi organizacjami - jedną z nich jest PZN - a jednostkami samorządowymi w zakresie wzajemnych uprawnień i obowiązków.

- Jak wynika z wielu Pana wypowiedzi i osobistych doświadczeń, jest Pan zwolennikiem aktywnej i kreatywnej niepełnosprawności...

- Człowiek niepełnosprawny nie może być przedmiotem litości i nadopiekuńczych działań, czy to ze strony państwa, czy swojego otoczenia, choć środki pomocowe w usuwaniu barier są oczywiście konieczne. Ale głównie po to, aby niepełnosprawny mógł mieć atrakcyjną ofertę dla swojego naturalnego otoczenia. Takich postaw nie wykreujemy tylko poprzez regulacje prawne. Działać trzeba na różnych polach - edukacyjnym, promocyjnym; dużą rolę mogą odegrać tu media.

- Jest Pan sędzią sądu koleżeńskiego przy Polskim Związku Niewidomych. Czy w pełnieniu tej funkcji należy życzyć Panu bezrobocia?

- W tej materii mam uczucia ambiwalentne. Konflikty personalne i kompetencyjne są niepożądane w każdej organizacji. Z drugiej jednak strony nie chciałbym, aby ten urząd był martwy. Jego orzeczenie może być przydatne w rozwiązaniu jakiegoś nabrzmiałego konfliktu i wskazać drogę pojednania.

- Jako prawnik działa Pan na różnych polach. Czy wybór tego zawodu był wyborem z miłości?

- Nie do końca. Po skończeniu liceum wahałem się pomiędzy prawem a historią, z preferencją dla tej ostatniej. Cóż, zadecydowały względy praktyczne. Po studiach trzeba przecież podjąć pracę. Prawnik-ślepak ma szansę, z historykiem wygląda to gorzej.

- Ale Pana droga do indeksu, a może i potem, nie była chyba usłana różami? Jakieś trudności w korzystaniu z pomocy naukowych, poczucie "gorszości", stosunek rówieśników?

- Jeżeli mowa o różach, to nie było w nich zbyt dużo kolców. Jestem bardzo wdzięczny moim rodzicom, że wysłali mnie do szkoły masowej. Od zerówki. Toteż wcześniej wiedziałem, że jestem taki sam, tylko trochę inny. Zaakceptowałem to, a moi koledzy raczej mi w tym nie przeszkadzali. Czytam samodzielnie, oczywiście z pomocami optycznymi, więc nie byłem zdany na otoczenie. W szkole masowej uczeń niepełnosprawny powinien być równie dobry, a jeśli jest w czymś gorszy, to w innym musi być lepszy, choćby była to nawet bójka z kolegami. Jako licealista miałem opory przed wstąpieniem do PZN. Bałem się białej laski, sądziłem, że jest to społeczne zaszufladkowanie i skazanie na getto. Dziś widzę, jak bardzo nie miałem racji.

- Obok pracy i zainteresowań zawodowych ma Pan zapewne i swoje hobby?

- Oczywiście. Po pierwsze - fotografia, choć jak na razie, nie wywołuję zdjęć. Dalej muzyka, pozostałość po perkusyjnym incydencie z czasów licealnych. Lubię zwłaszcza jazz i Beatlesów. I wreszcie - turystyka górska oraz żeglarstwo. Ostatnio "chodzi" za mną udział w rejsie na "Pogorii" (dla niepełnosprawnych, dookoła świata, przyp. mój I.R.). Nie należy się temu dziwić, pochodzę przecież z marynarskiej rodziny. Pływał mój ojciec, wujowie. kuzyni. I ja jako małolat też marzyłem o zawodzie marynarza, tu jednak bariery były nieprzekraczalne. Mogę tylko liczyć, że kiedy moja dziewczyna zostanie moją żoną i urodzi się syn, to podejmie rodzinną tradycję.

- Życzę Panu, aby tak się stało i - dziękuję za rozmowę.        

Pochodnia  październik 2000