Zrozumieć niepełnosprawnych

     Andrzej Szymański

Wywiad z posłem PSL - prezesem Polskiego Związku Niewidomych - Tadeuszem Madzią

- Panie prezesie, jaka jest sytuacja finansowa Związku?

- W tym roku jest nadzwyczaj trudna. Do dziś nie mamy jeszcze żadnej informacji, ile pieniędzy otrzymamy z Ministerstwa Zdrowia i z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, stąd niewiadomych jest bardzo wiele. Zarząd Główny ma spore zadłużenie wobec okręgów i własnych jednostek jeszcze z ubiegłego roku. Jest nam dużo trudniej niż w jakimkolwiek poprzednim okresie.

- Co robi Zarząd Główny, by poprawić tę sytuację?

- Bez przerwy atakujemy Ministerstwo i Fundusz. Utrudnieniem są ciągłe zmiany kadrowe w tych instytucjach. Opóźniane są decyzje wykonawcze, bowiem nowi ludzie nie znają jeszcze naszej problematyki. W Ministerstwie Zdrowia pracował do niedawna wiceminister Jacek Buchacz, z którym mieliśmy dobre kontakty. Awansowano go na ministra współpracy z zagranicą. Drugi wysoki urzędnik tegoż ministerstwa, wiceminister Wiesław Jakubowiak, został odwołany i do tej pory nie wiadomo, z kim dyskutować o naszych sprawach. Przy każdym spotkaniu z ministrem zdrowia mówię o problemach niewidomych. Komitet Społeczno-Polityczny Rady Ministrów powinien wreszcie zdecydować, jakie usługi na rzecz niewidomych ma świadczyć Związek, a jakie inne instytucje. Te uzgodnienia muszą być niezmienne i stałe.

- Panie Tadeuszu, które spółki przynoszą Związkowi zyski, a do których się dokłada?

- Prawie wszystkie przynoszą zyski. W ubiegłym roku odpisy z zysków spółek na rzecz Związku wyniosły dwa miliardy złotych. Ten rok będzie znacznie lepszy. W tej chwili najlepsze są warszawskie spółki: Zakład Wielobranżowy, Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Handlowe oraz Zakład Nagrań i Wydawnictw. Jedyny większy problem przedstawia spółka w Ostrowcu Świętokrzyskim, w której w ubiegłym roku zanotowaliśmy około 60 mln strat. Polityka dotycząca działalności spółek, którą przyjęliśmy przed laty, okazała się skuteczna i efektywna.

- PZN ma cztery własne ośrodki, teraz przymierzamy się do zakupu piątego. Czy nie za dużo "grzybów w barszczu"?

- Ten piąty ośrodek w Ustroniu Morskim to były obiekt wojskowy, teraz pusty. Chcemy go przeznaczyć na "zieloną szkołę" dla dzieci niewidomych i słabowidzących i równocześnie na kolonie letnie. Jest tam piękna plaża, urocza okolica, zabudowa pawilonowa. Z pozostałych ośrodków jestem zadowolony i żadnego specjalnie nie wyróżniam. Ja sam nie mam czasu na odpoczynek i każdy z tych ośrodków odwiedzam sporadycznie i na bardzo krótko. Dobrze się w nich czuję. Jeśli chodzi o standard, to najlepszy jest Ustroń Zawodzie. Drugi elegancki i czysty ośrodek to Ciechocinek. Podłączamy teraz do niego kanalizację, wkrótce będziemy go gazyfikować. Obecnie bardzo dużo robi się w Muszynie. Modernizujemy stary ośrodek, będą dwuosobowe pokoje z łazienkami, jest już nowoczesna kotłownia.

- Jak Pan godzi funkcje szefa Związku i posła?

- Jest to bardzo trudne. Czasami ta gonitwa odbywa się kosztem jednego, czy drugiego, ale z kolei w Sejmie nie muszę się wszystkim zajmować. Każdy z nas ma jakąś specjalizację.

- A czym się Pan zajmuje w Sejmie?

- Działam w Komisji Polityki Społecznej. Przewodniczącą jest pani poseł Anna Bańkowska. Muszę przyznać, że ta komisja wykazuje coraz większą chęć poznania problemów osób niepełnosprawnych - niewidomych, głuchych, inwalidów ruchu - ich spraw zawodowych, szkolnictwa itp. Jest w niej paru posłów inwalidów i stanowimy swego rodzaju grupę nacisku, zwracającą Sejmowi uwagę na problemy tej grupy osób.

- Niedawno gościliśmy na Konwiktorskiej parlamentarzystów. Bardzo chwalili Pana za aktywność. W czym się ona przejawia?

- Profesor Roman Kurcbauer - przewodniczący parlamentarnego zespołu do spraw osób niepełnosprawnych - wyraził chęć, by posłowie zapoznali się z problemami niewidomych. Specyfika naszego inwalidztwa jest szczególna i na ogół społeczeństwo i posłowie nie znają naszych potrzeb. Dopiero, kiedy usłyszą, jak ich jest wiele, zaczynają rozumieć, że Związek w dużym stopniu wyręcza różne instytucje w działaniach na rzecz tej prawie 80_tysięcznej grupy inwalidów. To było cenne spotkanie i myślę, że znajdzie oddźwięk w pracach komisji.  

- Panie prezesie, nasze społeczeństwo boi się kontaktów z niepełnosprawnymi. Czy to samo odnosi się do Wiejskiej?

- Początkowo czułem się na Wiejskiej bardzo obco. Tylko wśród kolegów z PSL spotykałem się z życzliwością, ale była ona na dystans. W miarę upływu czasu, dyskusji i spotkań, miałem coraz więcej przyjaciół. Po prawie dwóch latach uczestniczenia w pracach Sejmu czuję się świetnie i gdy na chwilę zabraknie któregoś z moich asystentów, to niezależnie od barwy partii i klubów, podchodzą do mnie ludzie i są moimi przewodnikami.

- Jak Sejm wygląda od kulis? O czym rozmawiacie w czasie przerw?

- Rozmawiamy o wszystkim - o aktualnej debacie, o ustawach. Gdy nie ma bieżących spraw związanych z klubem, to omawiamy tematy ogólne, np. wybór prezydenta, polityka państwa. Jedną z zalet mojej pracy w parlamencie jest to, że mam bliższy kontakt z ministrami, z premierem i te możliwości skrupulatnie wykorzystuję.

- Posłowie spierają się publicznie przed kamerami TV, mikrofonami radia itp. Czy te różnice w poglądach przenoszą się na grunt towarzyski? Czy na przykład posłanka Sierakowska zechce podać rękę panu Moczulskiemu?

- Takie zachowania są możliwe, ale to indywidualne sprawy. Są sympatie i antypatie, nawet we własnych klubach poselskich. Dyskusje w partiach są nieraz dramatyczne, w zależności od tego, czego temat dotyczy.

- Kto jest, według Pana, najbardziej barwną postacią w obecnym Sejmie?

- Sporo jest takich mówców, którzy na każdy temat potrafią coś interesującego powiedzieć, np. Marek Borowski. Mnie osobiście bardzo się podoba Jerzy Jaskiernia - doktor praw, zna języki, bardzo pracowity, świetny mówca. Trzeba mieć szczególny talent, aby być tak wszechstronnym. Mało kto mówi z głowy, większość czyta z kartki, ale tych wybijających się jest sporo.

- A są członkowie rządu, do których dostęp jest trudny?

- Zdarza się, że jakiś minister robi uniki, ale w końcu można go dopaść i zmusić do wypowiedzenia własnego zdania w danej sprawie.  

- Czy pan Oleksy jest specjalnie chroniony?

- Nie, raczej łatwo się z nim skontaktować. Kiedy był marszałkiem Sejmu, miał więcej czasu, chociaż ostatnio nie słyszałem, by ktokolwiek narzekał na kłopoty z dostaniem się do niego.

- Czy musi się Pan podporządkować swojemu klubowi poselskiemu PSL w głosowaniach?

- Rzadko. Jeżeli jest dyscyplina, to jest ona podejmowana w wyniku głosowania w klubie. Jeśli są bardzo ważne ustawy i zapada decyzja o dyscyplinie, to musimy się jej podporządkować.

- Czy były takie ustawy, wobec których nie zechciał się Pan podporządkować dyscyplinie partyjnej?

- Gdy była dyscyplina, to nie miałem wątpliwości, a w innych przypadkach albo wstrzymywałem się od głosu, albo byłem przeciwny. Umówiłem się z wicepremierem Kołodko, że wystąpi o specjalne ulgi dla niewidomych w podatkach osobistych, gdyż uważam, że koszt uzysku pracy niewidomych jest znacznie większy niż pełnosprawnego obywatela. Powinno to być odzwierciedlone w ulgach. Mamy na przykład możliwość do rozliczenia kwoty 520 zł w kosztach na utrzymanie przewodnika i żądanie przez urzędy skarbowe rachunków do tego rozliczenia jest czystym absurdem.

- Jest Pan posłem z Kielc i spotyka się Pan ze swoimi wyborcami. Jakie mają problemy i w czym Pan im pomaga?

- Mam biuro poselskie w Busku Zdroju. To szczególny region - miasto uzdrowiskowe, a z drugiej strony okręg rolniczy. Miałem spotkanie w jednej z wiosek i przyznam, że byłem zaskoczony frekwencją. Wiedziano o mnie, że jestem niewidomy, a sala była pełna. Przybyło dużo młodzieży, bardzo aktywnej, interesującej się wieloma sprawami. Co ciekawe - oni nie myślą już o wyjeździe do miast, ale chcą się dobrze urządzić na wsi, tak by warunki ich życia były podobne do miejskich.

- Panie pośle, co trzeba robić, by uczulić Sejm na sprawy niepełnosprawnych?

- Najważniejsze, by posłowie i senatorowie rozumieli ich potrzeby. Jeżeli ktoś przez słowo "integracja" rozumie sprowadzenie do pełnego zrównania ludzi zdrowych i inwalidów, to jest w błędzie. Bardzo niezdrowe było to, co robiono w gospodarce i polityce socjalnej po 1989 roku. Mówiono, że wszyscy mają te same żołądki i muszą być równi we wszystkim - w ulgach, płaceniu podatków, w kredytach. Ja też mogę wiele zrobić samodzielnie, ale bez pomocy widzących nie poradzę sobie. Słowo "integracja" musi być rozumiane w inny sposób. My chcemy w tym społeczeństwie żyć i pracować, ale żeby żyć, musimy mieć jakieś ułatwienia, możliwość realizacji swych marzeń.

- To też jest Pana zadanie w Sejmie?

- Tak, staram się i mam nadzieję, że posłowie coraz więcej rozumieją nasze potrzeby.

   - Oby tak było.  

 Dziękuję za rozmowę.

Pochodnia, czerwiec 1996