Rozmowa miesiąca  

 

 Ze Stanisławem Leonem Machowiakiem rozmawia Stanisław Kotowski  

 

S.K. - Szanowny Panie Stanisławie! Jest Pan poetą z bogatym dorobkiem literackim. Pańskiej twórczości poświęcono wiele recenzji, esejów i innych opracowań. Czytelnicy "Wiedzy i Myśli" mieli okazję zapoznać się z jedną z recenzji, którą opublikowaliśmy w numerze 3(25)/2011 "Wiedzy i Myśli". Twórczość jednak i jej ocena to jeszcze nie człowiek, który ją tworzy. Oczywiście, warunki jego życia, doświadczenia, ludzie, z którymi się spotyka itp., mają wpływ na twórczość każdego artysty.

Pan jest poetą. Z pewnością Pańskie życie, brak wzroku, trudności z tym związane musiały wywrzeć wpływ na uprawianą twórczość, na poezję. Czym innym jest ocena czyjegoś dorobku, a czym innym ocena własna. Jeżeli Pan pozwoli, porozmawiamy o wpływie Pańskich doświadczeń na wiersze.

 

S.M. - Chętnie opowiem czytelnikom o wszystkim, co wiąże się z moim życiem i moją twórczością.  

 

S.K. - Dziękuję. Zanim jednak przystąpimy do śledzenia Pańskich losów, dobrze będzie, jeżeli zechce Pan przedstawić pokrótce swój dorobek literacki. Wówczas łatwiej będzie nam rozmawiać.

 

S.M. - Myślę, że lepiej będzie, jeżeli najpierw omówię pokrótce swoją drogę do poezji, a następnie wymienię tytuły moich tomików poezji.  

 

S.K. - Proszę bardzo. Zacznijmy zatem od początku.

 

S.M. - Jako poeta zadebiutowałem jeszcze przed maturą w piśmie "Weteran". Wtedy ukazały się po raz pierwszy moje wiersze drukiem, ale pisałem je już dużo wcześniej. Wystąpiłem z recytacją własnej poezji na ogólnopolskim zlocie inwalidów w Sierakowie. Wówczas moimi wierszami zainteresował się redaktor naczelny "Weterana", niestety, nie pamiętam jego nazwiska, bo był to rok 1963. Był to początek mojej poetyckiej drogi.  

W roku 1965 odważyłem się złożyć maszynopis swoich wierszy w Wydawnictwie Poznańskim. Nie zyskały one jednak uznania wydawcy, ale były to też czasy, że nie każde nazwisko mogło się pojawić na łamach wydawniczych. Przez dziesięć lat starałem się o wydanie mojej poezji w tej oficynie, lecz bez skutku. Nie załamałem się, przeciwnie, zezłościła mnie ta sytuacja. Złożyłem więc ten sam maszynopis w stołecznej Ludowej Spółdzielni Wydawniczej. Uzyskałem obietnicę, że tomik się ukaże, ale po trzech latach zwrócili mi go bez jakiegokolwiek wyjaśnienia.  

 

S.K. - To rzeczywiście można było się załamać i zrezygnować z pisania wierszy. Pan jednak wytrwale dążył do celu. O tym, że było to skuteczne dążenie, świadczą późniejsze Pańskie osiągnięcia. Jak doszło do przełomu w tych staraniach?

 

S.M. - Osoba niepełnosprawna, jeżeli ma ambicje artystyczne, musi być bardzo wytrwała, uparta i konsekwentna w dążeniu do celu. Ja musiałem wyrzucić z siebie temat ślepoty, co robiłem usilnie w tekstach pierwszego i drugiego tomiku. Myślałem, że uda się ten temat zamknąć, ale niestety, powraca on bardzo często w moich wierszach.  

 

S.K. - To zrozumiałe, że Pańska niepełnosprawność nie daje o sobie zapomnieć i przenika do Pańskiej twórczości. A odnośnie wytrwałości itp., takie cechy powinny chyba charakteryzować każdego twórcę.

 

S.M. - Tak, ale niewidomego, słabowidzącego czy z inną niepełnosprawnością jeszcze w większym stopniu.  

 

S.K. - A więc, co Pan zrobił, kiedy dostał Pan zwrot swego maszynopisu?

 

S.M. - Pomyślałem - pies z wami tańcował i wysłałem ten sam maszynopis do wówczas najbardziej renomowanego wydawnictwa, czyli do "Czytelnika". I skończyło się pasmo niepowodzeń. Tu wreszcie trafiłem na bardzo życzliwego mi człowieka i zrozumienie. Był nim Klemens Górski, który bardzo życzliwie zainteresował się moją twórczością. Dzięki tej życzliwości w "Czytelniku" wyszły dwa moje tomy wierszy - pierwszy w roku osiemdziesiątym drugim "Noce ze słońcem", a w osiemdziesiątym szóstym "I było światło". Krytyka bardzo życzliwie przyjęła te tomiki. Teraz poczułem się w pełni poetą.  

 

S.K. - Wszędzie trzeba trochę życzliwości. Sam talent nie zawsze wystarczy, żeby się przebić, żeby zyskać uznanie. Dobrze, że trafił Pan na Klemensa Górskiego. Później już pewnie poszło łatwiej. Proszę wymienić pozostałe Pańskie tomiki poezji.

 

S.M. - W czasie studiów i później wydałem 28 tomów poezji. W Bibliotece Narodowej znajdują się następujące moje książki:  

1. Barwy ciemności wyd. 2004  

2. Do światła. Poezje wybrane wyd. 1998  

3. Epitafia wyd. 1993  

4. Góry nad górami wyd. 1993  

5. Góry jak ołtarze wyd. 2007  

6. I było światło wyd. 1986  

7. Jak krzyk milczenia wyd. 1990  

8. Listy bez odpowiedzi wyd. 1999  

9. Matki w kwiatach wyd. 1997  

10. Między żywiołami wyd. 1995  

11. Niech milczą słowa wyd. 1992  

12. Noce ze słońcem wyd. 1982  

13. Słowem- światłem 1991  

14. Światło na rozdrożach 1997  

15. Światło przed słowem 1994  

16. Światło zapisane wiersze 1993  

17. Święci wśród nas 1992  

18. Tak ich zapamiętałem 1988  

19. W królestwie wichrów wyd. 1992  

20. W mieście ratuszowych koziołków 3 wydania wyd. 1996, 1980, i 2003 r.  

21. W oczach ciemności wyd. 2001  

22. Gostyń w poezji wyd. 2000  

23. Rozrastasz się we mnie słoneczną młodością wyd. 2000  

24. Podniesiony z kolan wyd. 2008r.  

25. Dzieciom myszki i ptaszki niosą wiersze i fraszki wyd. 2007 r.  

26. Śmiercią niepokonani wyd. 2008 r.  

27. Ze światłem jest to wybór wierszy  

św. Wojciech 2010 r.  

28 "Psalmy" /nakładem własnym/  

oraz cztery kompakty z wyborem wierszy.  

Dodam, że za dwie książki dla dzieci - "W mieście ratuszowych koziołków" i za dalszą twórczość dla dzieci, na ich wniosek do Kapituły Orderu Uśmiechu w 2000 r., otrzymałem to zaszczytne odznaczenie, czyli Order Uśmiechu. Byłem drugim niewidomym kawalerem tego Orderu.  

Wiele moich tomików na kasetach magnetofonowych znajduje się w Bibliotece Centralnej PZN. Ostatnio Jacek Kiss nagrał tomik, który ukazał się w ubiegłym roku w Księgarni św. Wojciecha. Jest to wybór moich wierszy pt. "Ze światłem", który jest dedykowany "Przyjaciołom moim nadwidzącym niewidomym". Jest to spora książka, bo liczy 235 stron.  

Wkrótce znany aktor, a mój dobry przyjaciel, Wiesław Komasa nagra moje psalmy. Będzie to kolejny zbiorek udostępniony niewidomym.  

 

S.K. - Jest to imponujący dorobek. Serdecznie gratuluję w imieniu naszych Czytelników i we własnym.

 

S.M. - Dziękuję.  

 

s.K. - Czy któryś ze swoich tomików lubi Pan szczególnie?

 

S.M. - Tak, są to dwa tomiki, które dedykowałem mojej żonie Zofii, czyli: "Noce ze słońcem" i "Niech milczą słowa". Moja wspaniała żona jest moją dobrą wróżką, aniołem i całym moim dobrem. Na tym drugim tomiku zamieściłem dedykację - "Żonie za niebo cierpliwości".  

 

S.K. - Pańskiej żonie życzę, żeby nigdy nie zabrakło jej cierpliwości, a Panu, żeby nie zabrakło "nieba" i poetyckiego natchnienia.

 

S.M. - Dziękuję w imieniu żony i własnym.  

 

S.K. Teraz proszę opowiedzieć nam o swoim życiu.

 

S.M. - Urodziłem się we wsi Lubonia koło Leszna. Wieś ta ma tradycje poetyckie, może dlatego realizuję się w poezji. Jej właścicielem był Franciszek Dzierżykraj Morawski - znany poeta, tłumacz i sponsor twórczości poznańskiego poety Ryszarda Berwińskiego. W dworze Morawskiego gościł również Adam Mickiewicz.  

S.K. - Rzeczywiście, we wsi z takim tradycjami, z pewnością atmosfera nasycona jest poezją.

 

S.M - To chyba jednak nie miało bezpośredniego wpływu na moje zamiłowanie do poezji. Zanim jednak zacząłem się nią zajmować, jako chłopiec nasłuchałem się dużo książek i recytacji wierszy, które czytała i recytowała mi babka. Musiałem rosnąć, uczyć się i zdobywać życiowe doświadczenia, a to nie było takie proste. Nauka w szkole podstawowej nie była łatwa, bo już wtedy pojawiły się poważne kłopoty ze wzrokiem. Do szkoły podstawowej uczęszczałem w Luboni, ale ostatnią klasę ukończyłem w Pawłowicach i wtedy napisałem swój pierwszy wiersz.  

Po ukończeniu szkoły pojawiły się nowe trudności. Nie mogłem otrzymać żadnej pracy, a do mocno osłabionego wzroku dołączył się niedowład ręki. Z pomocą przyszedł mi ksiądz Henryk Kamiński. Był on rektorem niższego Seminarium Duchownego na Świętej Górze w Gostyniu. Zatrudnił mnie, najpierw na zaszczytnym stanowisku gońca, a następnie jako pracownika administracji. Wzrok mój ciągle się pogarszał. Nie chciałem się jednak poddać przeciwnościom losu i zostałem aktorem w amatorskim zespole teatralnym "Immaculata", który założył wspomniany już kapłan Henryk Kamiński. Zespół ten wystawiał Misterium Męki Pańskiej, z którym jeździliśmy niemal po całym kraju.  

Ponieważ wzrok mój ciągle się pogarszał, wstąpiłem do Polskiego Związku Niewidomych. PZN skierował mnie na kurs rehabilitacji zawodowej do Bydgoszczy. Po ukończeniu szkolenia zostałem zatrudniony w Spółdzielni Niewidomych "Sinpo" w Poznaniu. W spółdzielni tej pracowałem jako robotnik w dziale metalowym przy wyrobie siatki parkanowej przez okrągłych dziesięć lat, a potem przez następne cztery lata przy maszynach tłocznych.  

Praca mi jednak nie wystarczała i podjąłem naukę w liceum wieczorowym im. Marcinkowskiego. Zamieszkałem w czymś, co nieudolnie usiłowało udawać pokój. Tak naprawdę, sypiałem w korytarzu, a uczyłem się we wspólnej kuchni. Wówczas nie było komputerów i prawie nie było podręczników w brajlu. Korzystałem więc głównie z pomocy lektorów i magnetofonu marki "Tonette". To naprawdę nie był łatwy okres w moim życiu. Miałem chwile załamania, ale zawsze potrafiłem się otrząsnąć i robić swoje. Zdałem pomyślnie maturę w liceum korespondencyjnym przy ulicy Mylnej w Poznaniu. Po maturze nadal pracowałem w spółdzielni na stanowisku robotniczym i podjąłem studia zaoczne na wydziale polonistyki Uniwersytetu Poznańskiego.  

 

S.K. - To nasze drogi życiowe są podobne. Mamy doświadczenia w pracy, w charakterze uprzywilejowanej wówczas klasy robotniczej, naukę w uciążliwych warunkach, w pokonywaniu trudności i przelewaniu myśli na papier. Ale są też różnice. Pan jest artystą słowa, a ja rzemieślnikiem. Różnimy się i tym, że ja kończyłem studia stacjonarne, a Pan zaoczne.

Z pewnością dla osoby z uszkodzonym wzrokiem, studia zaoczne nie są najłatwiejszą formą zdobywania wykształcenia. Jak to wyglądało w Pańskim przypadku?

 

S.M. - Nie było aż tak źle. Na Uniwersytecie spotkałem wspaniałych wykładowców i wspaniałych ludzi, którzy wywarli wielki wpływ na mój rozwój literacki. Szczególnie duży wpływ na mój rozwój wywarli profesorowie: Jerzy Ziomek, Edward Balcerzan, Edward Pieścikowski, Tadeusz Witczak i asystentka Maria Adamczyk. Pracę magisterską pisałem u profesora Balcerzana. W pracy magisterskiej połączyłem zainteresowania poezją z twórczością radiową. Jej tytuł - "Struktura radiowej audycji poetyckiej". Przez dwa lata słuchałem wszystkich audycji poetyckich w polskim radiu. W ten sposób zbierałem materiały do mojej pracy.  

 

S.K. - Witam Pana Magistra! Po ukończeniu studiów, mam nadzieję, że nie obsługiwał Pan już tych maszyn tłocznych?

 

S.M. - Nie, najpierw pracowałem jako kierownik do spraw kultury w ZO PZN w Poznaniu i na pół etatu w Rozgłośni Polskiego Radia w Poznaniu.  

Kolejnym, ważnym etapem mojego życia była praca pedagogiczna w ośrodku szkolno-wychowawczym dla Dzieci Niewidomych w Owińskach. Tam mogłem, wreszcie, realizować wszystkie swoje pomysły pedagogiczne i twórcze. Na takie możliwości czekałem przez całe trzydzieści lat. Sprowadzałem na spotkania z młodzieżą pisarzy, aktorów, filmowców i dziennikarzy, organizowałem konkursy czytelnicze. Szkoła wówczas bez przerwy tętniła życiem artystycznym. W Owińskach przepracowałem siedemnaście lat i często z ogromnym sentymentem wracam do tego okresu.  

 

S.K. - No, można powiedzieć, że miał Pan bogate życie zawodowe. A czy i w działalność społeczną się Pan angażował? Dla mnie jest to sprawa ważna i pytam o to swoich rozmówców.

 

S.M. - Owszem, przez dwie kadencje byłem członkiem Krajowej Rady Kultury Niewidomych w Warszawie - w ten sposób Zarząd Główny PZN docenił mój kilkudziesięcioletni wkład w krzewienie kultury w środowisku niewidomych. Pracując w Spółdzielni przez 10 lat byłem jedynym recytatorem i występowałem z recytacjami niemal na wszystkich imprezach kulturalnych, które organizowano w ZO PZN i w Spółdzielni. Zrezygnowałem z tej funkcji, kiedy podjąłem studia, bo nie wyrabiałem już czasowo, ale na to miejsce postawiłem bardzo zdolnego kolegę z takim zamiłowaniem, a był to Roman Ludwiczak. Teraz bardzo chętnie spotykam się z czytelnikami mojej poezji, przede wszystkim z młodzieżą. To również jest działalnością społeczną, efektywną formą popularyzacji możliwości rehabilitacyjnych osób niewidomych i słabowidzących. Ciągle jeszcze odbywam wiele takich spotkań.  

 

S.K. - Czy mógłby Pan powiedzieć, jak często spotyka się z czytelnikami i szacunkowo, ile tych spotkań było? A może przytoczyłby Pan jakieś interesujące reakcje na spotkanie z niewidomym poetą.

 

S.M. - W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych odbywałem w ciągu roku około siedemdziesiąt spotkań autorskich w szkołach i w bibliotekach, najmniej, i to z przykrością trzeba powiedzieć, w ośrodkach dla niewidomych, w niektórych z nich nie byłem ani razu.  

Nie zliczę spotkań ani ich uczestników. Było ich naprawdę dużo i nie wszystkie pamiętam. Dużą przyjemność sprawili mi, np. uczniowie II Liceum Ogólnokształcącego w Poznaniu, którzy wystawili spektakl, złożony z moich wierszy. Było to bardzo piękne i przejmujące widowisko. Mam nadzieję, a uczestnicy to potwierdzają, że moje spotkania autorskie nie mają nic z rutyny ani ze sztampy, że są interesujące. Zresztą zamierzam o swoich spotkaniach z czytelnikami napisać książkę.  

W tym miejscu dodam, że świetnie czuję się z dziećmi. Żona również je bardzo lubi. Może bierze się to stąd, że moja małżonka pracowała w przedszkolu, a ja w Owińskach. Mamy więc bogate doświadczenia i potrafimy zjednywać sobie i kochać dzieciaki. Jest to piękne, bo w drugim człowieku jest dobroć, jest miłość, jest Bóg.  

 

S.K. - Bez wątpienia, jest to bardzo wartościowa działalność społeczna. Przyczynia się Pan do poprawy wizerunku osoby niewidomej w społeczeństwie. Moim zdaniem, szczególnie cenne pod tym względem, są spotkania z młodzieżą.

Powiedział Pan o stopniowej utracie wzroku. Jak obecnie sprawa ta wygląda, jaki jest stan Pańskiego wzroku?

 

S.M. - Moje prawe oko jest całkowicie ślepe, nieużyteczne, a w lewym mam poczucie światła, ale nie rozpoznaję osób, ni rzeczy, niczego co jest mniejsze od słonia.  

 

S.K. - Jakie techniki pracy Pan stosuje, czym się posługuje, w jaki sposób korzysta z niezbędnych materiałów fachowych?

 

S.M. - Posługuję się białą laską i korzystam z lektorów, posługuję się komputerem z syntezatorem mowy.  

 

S.K. - Co uznaje Pan za ważne, może najważniejsze dla swojej twórczości?

 

S.M. - Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Jest tu wiele ważnych czynników. Najważniejsza jest jednak wspaniała atmosfera w domu, którą stworzyła mi żona. Mam też grupę wiernych przyjaciół, którzy wspomagają mnie na co dzień. To jest również niezmiernie ważne.  

 

S.K. - Jak widzę, dużą rolę i znaczenie w swoim życiu przyznaje Pan ludziom, żonie i przyjaciołom. To piękna cecha, docenianie przyjaźni, pomocy i zrozumienia. To świadczy o wrażliwości i o człowieczeństwie. Mówię tak, bo odniosłem wrażenie, że nie jest Pan Zosią samosią.

 

S.M. - No, chyba nie.  

 

S.K. - Nie wspomina Pan o dzieciach. Czy nie mają Państwo dzieci?

 

S.M. - Dwukrotnie mieliśmy taką nadzieję i radość, ale na nadziei się skończyło. Może właśnie dlatego wszystkie dzieci, z którymi spotykam się na spotkaniach autorskich są moje. Ale mamy i nieformalnie przybraną córkę. Małżonka przez szereg lat opiekowała się małą Olgą, a zaczęła tę opiekę, kiedy Olga miała 5 miesięcy. Każdego dnia przynoszono ją do nas i tak zostaliśmy ciocią i wujkiem, prawie jak rodzicami. Z dumą mogę powiedzieć, że nasza Olga jest najlepszą na świecie dziewczyną, teraz dorosłą kobietą. Ma już 33 lata. Mogłaby zapomnieć o pomocy i opiece mojej żony - tak było to dawno, a ona traktuje nas, a szczególnie moją żonę, jak swoją mamę, kocha ją bezgranicznie. Olga właśnie od kilku dni jest w Poznaniu ze swoimi synkami Adasiem i Zakiem, jeden ma 6 a drugi dwa latka, Są u rodziców, jej tata jest profesorem na UAM, a mama na rencie. U nas Olga bywa w odwiedzinach z chłopcami. Zawsze, kiedy przebywa w Polsce nas odwiedza, a ze Stanów Zjednoczonych często z nami rozmawia telefonicznie. Ciągle, po tylu latach, jesteśmy dla niej ciocią i wujkiem, jesteśmy dla niej prawie jak rodzice.  

 

S.K. - Co lubi Pan robić w czasie wolnym, w którym nie ma Pan natchnienia twórczego? Jakie są Pańskie zainteresowania poza poezją?

 

S.M. - Chciałem już powiedzieć, że przeglądam z żoną klasery zebranych znaczków, ale tych pozbyłem się już czas jakiś, wychodzę więc na krótkie spacery, słucham książek mówionych, wychodzę z żoną po zakupy i szukam tematów do pisania.  

 

S.K. - Jakie ma Pan plany na przyszłość poza napisaniem książki o swoich spotkaniach z czytelnikami?

 

 

S.M. - Bardzo chciałbym wydać dwie kolejne książki dla dzieci, których maszynopisy od dwóch, trzech lat czekają na wydanie, tylko nie mogę znaleźć sponsorów. Jest to maszynopis o Gdańsku, jakby wierszowany przewodnik po tym mieście "Miasto w Trójzębie Neptuna" i maszynopis "Boże narodzenie w Moim Mieście".  

 

S.K. - Co chciałby Pan powiedzieć młodym niewidomym i słabowidzącym, którzy marzą o pisaniu wierszy i szerzej dzieł literackich?

 

S.M. - Żeby nie poddawali się przeciwnościom i trudnościom i żeby starali się dużo czytać.  

 

S.K. - Dziękuję za bardzo interesującą rozmowę. Mam nadzieję, że Czytelnicy "Wiedzy i Myśli" również ją tak ocenią. Życzę dalszych sukcesów twórczych, wydania jeszcze wielu tomików poezji i wszystkiego najlepszego. Łączę serdeczne pozdrowienia dla Pańskiej żony.

· Stanisław Kotowski

 

 ***

Z ostatniej chwili

W dniu 24 maja br. odbyła się uroczystość, w czasie której Stanisław Leon Machowiak otrzymał Odznakę Honorową za Zasługi dla Województwa Wielkopolskiego. Odbyła się bogata impreza artystyczna, na którą złożyły się również recytacje wierszy Pana Stanisława.  

Serdecznie gratulujemy.  

Wiedza i Myśl  czerwiec 2011