Biografia prasowa  

 

Lucyna Kremer  

Nauczycielka w szkole dla dzieci widzących

 

 Nauczycielka logopeda  

 

   „Nie narzekam”  

- te słowa Lucyna Karolczak - Kremer najczęściej powtarzała podczas krótkiej rozmowy ze mną. Nie chciała się zgodzić na ten wywiad, mówiąc, że wszystko, co miała do powiedzenia, już powiedziała. „Nie jestem zresztą kimś niezwykłym” - dodała. Ja jednak byłam innego zdania. Niewidomych logopedów, pracujących tak, jak pani Lucyna w poradni wychowawczo - zawodowej, nie liczy się w Polsce na dziesiątki. Szczerze mówiąc, poza panią Lucyną, nie znam innego, a i ona też nie słyszała o pracującym obecnie koledze po fachu.  

Lucyna Kremer logopedą została z konieczności, a nie z miłości do tego zawodu. Chciała być nauczycielką, ale już w trakcie studiów pedagogicznych na uniwersytecie w Lublinie stwierdziła, że do szkoły masowej jej nie przyjmą, z racji ustawy Karty Nauczyciela, gdzie jest zaznaczone, że w szkole masowej nie może pracować nauczyciel z widocznym kalectwem. W szkolnictwie dla niewidomych nie ma dużej rotacji kadr, a ona nie chciała czekać, aż zwolni się etat. Wybrała rozwiązanie pośrednie: z jednej strony uczeń - pacjent, a z drugiej ona jako nauczyciel. Zdobyła dodatkowe kwalifikacje - ukończyła kurs logopedyczny. Z Lublina wróciła do Gdyni z podwójnym papierkiem. Niewiele on jej jednak pomógł, gdy chciała znaleźć zatrudnienie. Nikt nie wyobrażał sobie, jak na stanowisku logopedy może pracować człowiek bez wzroku. Pani Lucyna prze jedenaście miesięcy stukała do różnych drzwi. Gdy potencjalny pracodawca dowiadywał się, że jest niewidomą, okazywało się, że etat jest już zajęty albo wcale go nie ma. Wreszcie sukces - Lucyna Kremer wystarała się o pracę w powiatowej poradni wychowawczo - zawodowej w …Kartuzach. Na prowincji nawet niewidomy logopeda nikomu nie zaszkodzi. Przez siedem lat jeździła prawie codziennie pekaesem 50 kilometrów w jedną stronę z Gdyni do Kartuz.  

„Sądzę, że wszyscy inwalidzi mają podobne problemy ze znalezieniem zatrudnienia - mówi Lucyna Kremer. - Każda inność budzi obawy pracodawcy, czy pracownik da sobie radę. Bohaterstwo takiego pracodawcy polega na tym, aby zaryzykował i zatrudnił inwalidę, dał mu szansę na sprawdzenie własnych możliwości. Najważniejsza jest decyzja.

Gdy przyszłam do pracy, nikt się na mnie nie boczył, a dyrektor był bardzo miły. Miałam wyjątkowe szczęście. Nigdy zresztą nie narzekałam na przełożonych i kolegów. Nikt mi pracy nie utrudnia. Teraz moją macierzystą placówką od 12 lat jest Miejska Poradnia Wychowawczo - Zawodowa w Sopocie. Tu bowiem zamieszkałam, gdy urodziła się córka Agata. W Sopocie też miałam kłopoty ze znalezieniem zatrudnienia. Każda zmiana miejsca pracy zmusza inwalidę do pokonania bariery nieufności pracodawcy. Dobra opinia nie wystarczy”.  

Pani Lucyna mówi, że jeśli niewidomy chce pracować poza spółdzielczością, a nie jest masażystą, musi liczyć się z trudnościami z zatrudnieniem. Jej zdaniem, inwalida wzroku może skończyć każde studia, jeżeli jest zdolny. Mógłby wykonywać wiele zawodów, jeśli będzie miał odpowiednie oprzyrządowanie. Gdyby tak jeszcze przekonać pracodawców, że starający się o pracę inwalida nie jest rarogiem… Czasami brak tylko wyobraźni. Pani Lucyna do dziś wspomina swego pierwszego dyrektora, który szczerze powiedział, że na logopedii się nie zna, na inwalidach też nie, szkodzić jej nie będzie, ale i nie pomoże, bo nie wie, jak. Zaryzykował jednak i przyjął ją do pracy.  

Lucyna Kremer ma pod swoją opieką w poradni dzieci w wieku szkolnym. Czasami zdarzają się pacjenci młodsi lub dużo starsi, na przykład studenci szkół teatralnych, którzy muszą poprawić drobne wady dykcji. Najchętniej jednak pracuje z małymi dziećmi. Mówiąc krótko, poprawia nieprawidłową wymowę. Są różne wady, wynikające ze złej anatomii narządów mowy lub nieprawidłowego słuchu mownego, czyli fonematycznego. Pani Lucyna dla każdego ucznia stara się przygotować indywidualną lekcję , w zależności od rodzaju wady. Jeśli ma poprawić ubytki artykulacyjne, wpisuje odpowiednie zestawy sylab słów, wierszy, zdań. Aby zlikwidować seplenienie, trzeba zastosować takie, a nie inne zestawy ćwiczeń. Należy je przepisać na maszynie, aby dziecko wkleiło je do zeszytu i ćwiczyło w domu, pouczone na zajęciach. Czasami trzeba nagrać odpowiednie zestawy głosowe, żeby mały pacjent mógł je odtwarzać i ćwiczyć w domu. Podstawę zajęć pani Lucyna już sobie wypracowała przez tyle lat. Ale fakt, że każdorazowo trzeba metodę dopasować do danego przypadku, sprawia, że praca jest ciekawsza niż nauczycielska, nie da się jej całkowicie zrutynizować, bo każde dziecko jest inne.  

„Praca z człowiekiem - mówi Lucyna Kremer - jest o wiele ciekawsza niż z maszyną. Można razem z nim pokonywać jego trudności. Jednemu wystarcza taka technika, dla drugiego trzeba poszukać innej, popróbować samemu, jak wywołać daną głoskę. Czasem trzeba poszukać materiału w książkach i przekazać go w sposób zrozumiały dla dziecka, żeby mogło samo stosować ćwiczenia i uzyskać pozytywny efekt”.  

Gdy pytam, czy niewidomi, oczywiście mający odpowiednie predyspozycje, mogą sami wykonywać zawód logopedy, pani Lucyna odpowiada twierdząco. Nie jest to łatwe, bo - jak to ona określa - pracuje się na stanowisku cenzurowanym. Nie może sobie pozwolić, żeby powiedzieć: „dziecko nie bardzo się zna, więc nie będzie wiedziało, dziś sobie trochę poleniuchuję”. Na zajęciach jest tylko ona, pacjent i jego matka, czekająca na ten cud, że dziecko, które ma kłopoty z wymową, nagle przestanie je mieć. Pani Lucyna uważa, że skoro może przyjąć pacjenta tylko raz tygodniowo, bo jest tylu chętnych, pełni jedynie funkcję konsultanta, pokazującego technikę działania. Dalej z dzieckiem musi pracować matka i dlatego powinna uczestniczyć w zajęciach i notować przebieg ćwiczeń. Lucyna Kremer sprawdza potem notatki, poprawia i wówczas wie, że matka i dziecko mają materiał do pracy w domu. Czy będą ją wykonywać? O tym nigdy nie jest przekonana. Widać to później.  

Kiedy kończy pracę z uczniem, zawsze pisze do szkoły, że u niej w poradni mówi on poprawnie, a wszystkie wady zostały usunięte. Pyta, czy tak samo jest na terenie szkoły. Jeśli nauczyciel potwierdza ten fakt, dziękuje dziecku. Wtedy często dostaje od małych pacjentów kwiaty. Dzieci zaczepiają ją też na ulicy, przynoszą laurki na Dzień Nauczyciela, przychodzą pod koniec roku ze świadectwami.  

Lucyna Kremer prowadzi badania w klasach zerowych. Prawie jedna piąta uczniów ma wady wymowy. Nie wie, czy to więcej niż wtedy, gdy zaczynała pracę. Tam na prowincji był inny problem - dzieci mówiły gwarą kaszubską i musiała rozmawiać przez tłumacza, czyli mamę. Sięgnęła też po książki z gwary kaszubskiej, poduczyła się słówek , żeby wiedzieć, kiedy są błędy artykulacyjne, a kiedy wymowa gwarowa. Teraz dzieci przyswajają sobie słownik bierny języka polskiego. Siedzą, gapią się w telewizor, słuchają magnetofonu i niby wzorce mają dobre, ale nikt z nimi nie rozmawia, nie koryguje tej mowy. A czasem przy lekkich zaburzeniach słuchu fonematycznego dziecko słyszy nieprawidłowo jakąś relację dźwiękową, przyswaja ją sobie i potem tak mówi. Z niektórych wad dzieci wyrastają, ale inne trzeba ciężko odpracować. Są wady, które mają wpływ na proces nauczania i takie, które są słyszalnie nieestetyczne.  

Lucyna Kremer pracowała także z dziećmi niewidomymi na turnusach organizowanych przez PZN. Teraz jednak kuratorium nie chce wyrazić zgody na oddelegowanie jej na turnus, który odbywa się w innym województwie. Musiałaby wiec wyjeżdżać w ramach urlopu albo też odpracowywać swoją nieobecność, a na to nie może sobie pozwolić. Dlatego zrezygnowała z tych wyjazdów, raz w roku jedynie bierze udział w turnusach dla głuchoniewidomych.

Pani Lucyna pracuje też społecznie w PZN. Jest przewodniczącą sekcji Niewidomych Zatrudnionych poza Środowiskiem Inwalidów na rejon północny. Sekcja ta zrzesza około 50 osób z czterech województw. Najczęściej trzeba interweniować w miejscach pracy niewidomych oraz szukać nowych etatów. Obie te czynności wymagają ogromnej cierpliwości.  

Podczas mojej rozmowy z panią Lucyną do domu wraca ze szkoły jej dwunastoletnia córka Agata. I zaraz wychodzi na angielski. Gdy była młodsza, chodziła do przedszkola. Pani Lucyna zawsze starała się tak dopasować godziny pracy w poradni, aby być w domu, gdy Agata wracała z zajęć. Dalszy ciąg dnia spędzały razem. Kiedy nie było innego wyjścia, dziewczynka chodziła razem z nią do pracy społecznej. Bawiła się w kąciku, gdy ona załatwiała swoje sprawy. Agatka uczy się dobrze. Pani Lucyna mówi, że od początku tego pilnowała.  

Gdy pytam, kto zajmuje się domem, robi zakupy, sprząta, moja rozmówczyni mówi z lekkim oburzeniem: „A któż by inny, jeśli nie ja? Od kilku lat mieszka u mnie moja mama, która trochę gotuje i robi drobne porządki. Większe sprzątanie należy do mnie, mama nie ma już tyle sił. Zakupy też robię sama. Myślę, że kiedyś córka przejmie te obowiązki, ale teraz nauka pochłania jej dużo czasu”.  

W mieszkaniu jest także owczarek niemiecki. To już drugi pies - przewodnik. Pierwszego pani Lucyna dostała, gdy w roku 1969 podjęła pracę. Trójmiasto to miasto portowe, a ona wracała z Kartuz o różnych porach. Pies był wtedy bardziej obrońcą, niż towarzyszem. Przyzwyczaiła się do psa i byłoby jej źle bez niego, chociaż może poruszać się sama. Ale bardzo lubi zwierzęta i dobrze z nimi żyje.  

Na osiedle w Sopocie pani Lucyna sprowadziła się, gdy było ono jeszcze w budowie. Nie narzeka na współżycie z sąsiadami. Mówi o sobie, że ma chyba ugodowe usposobienie, nie stwarzające zadrażnień z ludźmi. Ze swego bloku zna tylko najbliższych sąsiadów. Ale ponieważ jest logopedą i pracuje w szkole, większość osiedla zna ją. Wiele osób mówi jej dzień dobry, chociaż ona ich nie rozpoznaje.  

Jeśli ktoś przychodzi do niej z jakimś problemem, stara się pomóc lub chociaż podpowiedzieć, co robić. Nie chodzi do sąsiadów po przysłowiową sól, zwykle ma ją w domu. Wie jednak, ze pod takim pretekstem wielu sąsiadów odwiedzało ją na początku. Dowiedzieli się, że jest niewidoma i z czystej ciekawości chcieli sprawdzić, jak sobie radzi. W tej chwili Lucyna Kremer wymienia z sąsiadami tylko pozdrowienia. Musi poświęcić więcej czasu niż widzący logopeda na przygotowanie się do zajęć, zadbać o dom, odwiedzić podopiecznych z pracy społecznej. Na sąsiedzkie pogaduszki nie ma czasu.  

Kiedy stwierdzam, że pani Lucyna tak wiele w życiu zawdzięcza swemu uporowi i postawie życiowej, odpowiada z uśmiechem, że gdyby nie pracowała jako logopeda, byłaby kolejnym dziewiarzem, bo taki jest jej pierwszy zawód. Lubi prace ręczne i myśli, że ten zawód też dawałby jej jakąś satysfakcję, materialnie pewnie większą.  

Swoją obecną pracę lubi. Idąc na kurs logopedyczny wiedziała, na czym będzie polegało jej zajęcie. W poradni ma sympatyczne układy. Ma też odpowiednie oprzyrządowanie - magnetofony, adapter, maszynę czarnodrukową. Jej przełożeni kupują pomoce, które ona uważa za niezbędne do swej pracy.

Joanna Paszkiewicz - dyrektorka sopockiej poradni wychowawczo - zawodowej po pani Lucynie przyjęłaby kolejnego niewidomego logopedę bez zastrzeżeń. Pani dyrektor ma pełne zaufanie do tego, co robi Lucyna Kremer. Doceniają ją również władze zwierzchnie i współpracownicy. Joanna Paszkiewicz powiedziała, że Lucyna Kremer to odpowiedzialny, twórczy pracownik. Chętnie doskonali swoje umiejętności na różnego rodzaju kursach. Interesuje się nowościami technicznymi związanymi z logopedią i ściąga je do poradni. Ma gabinet bogaty w pomoce, którymi z łatwością się posługuje. Ponieważ posiada nadwrażliwość słuchową, jej diagnoza jest wiarygodna. Dobrze radzi sobie w pracy z dzieckiem, potrafi je zainteresować ćwiczeniami. Robi notatki w brajlu, a dla rodziców pisze wskazówki na maszynie czarnodrukowej, wszystko z myślą o małym pacjencie.  

Lucyna Kremer jest bardzo lubiana w poradni za swój pogodny charakter, życzliwość dla innych. Nie widać po niej żadnych depresji, złych nastrojów. Pani dyrektor mówi, że gdy ktoś ma kłopoty, idzie do Lucyny, a ona zawsze znajdzie słowa pocieszenia.  

Myślę, że to, iż Lucyna Kremer czerpie satysfakcję  z wykonywanego zawodu, że jest tak lubiana i ceniona w pracy, zawdzięcza własnej filozofii. Podczas rozmowy powiedziała słowa, które są dla niej bardzo charakterystyczne:

„Na każdą sprawę można spojrzeć z dwóch stron: tej bardziej różowej lub pesymistycznej. To zależy od nastroju. Ja nie narzekam. Jakoś sobie radzę. Nie jest łatwo, ale skoro człowiek wybrał taką, a nie inną drogę życiową, musi ją jakoś pokonywać”.  

Anna Wojciechowska Sobczyk   

Pochodnia Marzec 1989