Lucyna Kremer

logopeda

 

nauczycielka, logopeda

    nauczy mówić każdego

 

Lucyna Kremer  należy do pokolenia urodzonego w czasie wojny.  

Kiedy była jeszcze w wieku  przedszkolnym, wybuch granatu pozbawił ją całkowicie wzroku. Do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych im. Róży Czackiej w Laskach trafiła w roku 1951. Przebywała tam dwanaście lat, a uwieńczeniem nauki w zasadniczej szkole zawodowej było uzyskanie dyplomu czeladnika dziewiarstwa.

Lucynie to jednak nie wystarczało. Od razu po wakacjach rozpoczęła naukę w II klasie Liceum Ogólnokształcącym w Szymanowie k. Sochaczewa, prowadzonym przez siostry

Niepokalanki.

“Pierwsze miesiące nauki w zwykłej szkole - wspomina pani Lucyna - były dla mnie prawdziwym szokiem. W ośrodku dla niewidomych w Laskach miałam do dyspozycji wiele pomocy dydaktycznych, przystosowanych do potrzeb dzieci niewidomych, natomiast w ogólnodostępnym liceum nauczyciele właściwie nie zwracali uwagi na moje trudności. Mówili na przykład to podzielić przez tamto lub też zapisywali nazwiska obcojęzyczne na tablicy, nie literując ich. Poza tym numeracja stronic podręczników brajlowskich z natury rzeczy nie pokrywała się z tą, jaka ma miejsce w podręcznikach zwykłych. Radziłam sobie poprzez współpracę z koleżankami. Moje z nimi sąsiedztwo w czasie lekcji zmieniało się w zależności od wykładanego przedmiotu. Obok mnie siadała ta z uczennic, która dobrze radziła sobie z danym przedmiotem i jeszcze miała czas na to, aby szeptem poinformować mnie, co nauczyciel zapisał na tablicy. Polski Związek Niewidomych zapewniał uczniom wprawdzie bezpłatne podręczniki brajlowskie, ale ukazywały się one ze znacznym opóźnieniem, tak że najczęściej uczyłam się na książkach nieaktualnych”.

Po uzyskaniu świadectwa maturalnego pani Lucyna zdała egzamin na kierunek pedagogiki Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. Dość szybko okazało się, że stosując laskowskie skróty brajlowskie i własne, pani Lucyna potrafi sporządzić dokładniejsze notatki z wykładów, niż jej widzące koleżanki. Za przedyktowanie swych konspektów mogła liczyć na przeczytanie jakiejś publikacji wymaganej w trakcie studiów. Inną usługą, którą wymieniała za czytanie lektur, były przez nią ręcznie wykonywane artykuły dziewiarskie, jak rękawiczki, szaliki czy sweterki. Ważnym wydarzeniem dla pani Lucyny było zakupienie przy pomocy swej dawnej szkoły w Laskach magnetofonu. Kosztował aż pięć stypendiów. Wprawdzie był on za duży i za ciężki, aby nosić go ze sobą na wykłady i ćwiczenia, ale okazał się bardzo przydatny do nagrywania literatury w domu studenckim. Otóż jeden ze studentów, matematyk  Janusz, działający w akademickim radiowęźle zadeklarował pomoc lektorską. Potrzebne teksty nagrywał w pokoju niewidomej koleżanki podczas jej bytności na zajęciach. Przez całe trzy lata takiej współpracy Lucyna i Janusz widzieli się zaledwie kilka razy z powodu braku wspólnego czasu. Swego lektora pani Lucyna nauczyła podstaw alfabetu brajla, dzięki czemu mogła na portierni zostawiać przy kluczu do pokoju informację, jaki tekst należy nagrać.

Kolejnym ułatwieniem był prosty przyrząd do sporządzania wypukłych rysunków, wykonany według projektu pani Lucyny przez jej ojca. Folię przytwierdzało się do tabliczki, której górna powierzchnia pokryta była uginającą się pod naciskiem długopisu gumą. W ten sposób dowolny pisak czy inne zaostrzone narzędzie, jak nawet rysik brajlowski, w czasie rysowania pozostawiało na plastikowej folii trwały wypukły ślad. Dzięki takiemu udoskonaleniu osoba widząca mogła dość wiernie i szybko przekazać  rysunki  znajdujące się w podręczniku lub efekty obserwacji pod mikroskopem. Należało przy tym jednak pamiętać o odpowiednim powiększeniu rysunku wypukłego w stosunku do oryginału  i pewnym  uproszczeniu elementów graficznych. Wykonywane w taki sposób rysunki były szczególnie przydatne w opanowywaniu nauk biologicznych, które pani Lucyna wybrała sobie jako kierunek uzupełniający. Jednak właśnie na egzaminie z ulubionej biologii okazało się, że nawet wysoki poziom wiedzy nie zawsze wystarczy do obiektywnej oceny. Jeden z profesorów stwierdził, że niezależnie od zasobu posiadanej wiedzy Lucyna może otrzymać najwyżej stopień dostateczny, gdyż jest niewidoma, a fakt ten pozbawia ją ogromu doznań wizualnych, tak niezbędnych w naukach biologicznych.

Wszystkie egzaminy Lucyna zdawała zawsze w terminie zerowym. Mimo intensywnej nauki znajdowała czas na pracę społeczną w Okręgu PZN w Lublinie, pomagając młodszym niewidomym kolegom w nauce. Również z zapałem uczestniczyła w życiu kulturalnym studentów. Brała udział w spotkaniach towarzyskich, prelekcjach, chodziła do kina i teatru, organizowała wycieczki i rajdy.

Co roku, w czasie wakacji, pani Lucyna organizowała obowiązkowe praktyki studenckie. Tak więc przez miesiąc była wychowawczynią grupy niewidomych dzieci z dodatkowym upośledzeniem. Innym razem zorganizowała grupę kolonijną dla takich dzieci w Rabce, korzystając z tamtejszego ośrodka sióstr Franciszkanek.

Pani Lucyna była przekonana, że jej losy zawodowe na pewno będą związane ze środowiskiem niewidomych. Stopniowo jednak jej nadzieje na zdobycie zatrudnienia w szkolnictwie specjalnym lub administracji instytucji działających na rzecz osób z dysfunkcją wzroku rozwiewały się, gdyż wszystkie pytania o możliwości podjęcia tam pracy natrafiały zawsze na tę samą odpowiedź: brak wolnego etatu. W wyniku tych ograniczeń konieczna stała się radykalna zmiana do przyszłej kariery zawodowej.

“Pierwsze kroki, mające w perspektywie zdobycie pracy - mówi pani Lucyna - podjęłam jeszcze na czwartym roku studiów. Wszystkich absolwentów uczelni wyższych obowiązywał w tamtych czasach nakaz pracy, który w rzeczywistości był skierowaniem do konkretnego przedsiębiorstwa. Dyskretnie dowiedziałam się, że takiego nakazu nie otrzymam. Oznaczało to, że w staraniach o zatrudnienie muszę zdać się na samą siebie. W tym czasie coraz bardziej popularna stawała się nowa specjalność  logopedia. Jedna z koleżanek namówiła mnie na udział w spotkaniu z dr. Bogdanem Adamczykiem, który w Lublinie uchodził za jednego z czołowych logopedów. Zgodziłam się chętnie, bo zawsze zwracałam baczną uwagę na sposób mówienia spotykanych w różnych sytuacjach ludzi, z których tak wielu miało jakieś wady wymowy. Spotkanie przebiegało w bardzo miłej atmosferze, lecz prowadzone rozmowy dotyczyły tematów ogólnych. Inicjatorka spotkania zapytała w  moim imieniu pana doktora, czy mimo braku wzroku mogę zdobyć umiejętności potrzebne do wykonywania tego zawodu. Pan Adamczyk odrzekł, że całą sprawę musi dokładnie przemyśleć, a swoją opinię wyrazi dnia następnego. Wynik tych przemyśleń był dla mnie korzystny i począwszy od czwartego roku studiów uczęszczałam na kurs logopedii, który ukończyłam, otrzymując zaświadczenie, stwierdzające że w dobrym zespole pedagogicznym mogę podjąć pracę jako logopeda”.

Za pracę magisterską z tyflopsychologii pani Lucyna otrzymała nagrodę pieniężną. Natychmiast po uzyskaniu dyplomu ukończenia studiów pani Lucyna zaczęła energicznie poszukiwać zatrudnienia. W podaniu o pracę wymieniała swoje kwalifikacje i nie kryła swej niesprawności. Odpowiedź od ewentualnego pracodawcy przychodziła niezmiennie taka sama. Widniało na niej ni mnie ni więcej to, że ubiegło ją kilku kandydatów. Po kilkunastu podobnych odpowiedziach zrozumiała, iż jest to zwyczajny wybieg pracodawcy, a prawdziwa przyczyna odmowy wiąże się z jej inwalidztwem. Zmiana taktyki, polegająca na ujawnieniu faktu inwalidztwa bez wdawania się w szczegóły przyniosła niewiele lepsze rezultaty. Wprawdzie dochodziło do spotkania z potencjalnym pracodawcą, lecz po jego zakończeniu otrzymywała pisemną odpowiedź, której treść sprowadzała się do odmowy zatrudnienia.

“W tej sytuacji - opowiada pani Lucyna - zwróciłam się o pomoc do najbliższego mojego rodzinnego domu Okręgu PZN w Gdańsku. Otrzymałam wiele propozycji pracy, wszystkie jednak zmierzały do zatrudnienia mnie w spółdzielczości inwalidów bądź na stanowisku biurowym, bądź też jako pracownik fizyczny. Uważałam, że moje pedagogiczne studia przygotowały mnie do innego rodzaju zawodu, więc żadnej z tych propozycji nie mogłam przyjąć. Zrozpaczona napisałam do ówczesnego Ministerstwa Oświaty i Wychowania, powołując się na zapisy Konstytucji o prawie każdego obywatela do pracy. Pytałam też w swoim liście, czy nasze państwo stać jest na wykształcenie człowieka i jednoczesne uniemożliwianie mu podjęcia zatrudnienia. Wspomniałam też o swoim dyplomie z wyróżnieniem. Z Ministerstwa przyszła wkrótce obietnica pomocy w uzyskaniu posady zgodnej z kierunkiem wykształcenia i to w dodatku w rodzinnym powiecie”.  

Tak więc, po dziesięciu miesiącach poszukiwań, wykorzystując odgórną interwencję i pomoc przyjaciół, pani Lucyna podjęła wreszcie pracę w Poradni Pedagogiczno-Zawodowej w Kartuzach. Oddelegowana została do pracy z dziećmi w Szkole Podstawowej nr 3. Już po pierwszych lekcjach stwierdziła, że jej niemała wiedza teoretyczna wymaga uzupełnienia praktycznego. Wiele z dzieci mówiło gwarą kaszubską, a przecież korekcja wad wymowy wymagała dobrego porozumienia się z nimi. Pani Lucyna od wczesnego dzieciństwa przebywała poza domem rodzinnym i nie opanowała wystarczająco miejscowego dialektu. W pierwszych miesiącach swej działalności musiała nierzadko korzystać z pośrednictwa rodziców dzieci jako tłumaczy. Współpraca z dyrektorem szkoły przebiegała wręcz wspaniale. W miarę możliwości wyposażał on stanowisko pracy pani Lucyny w konieczne pomoce dydaktyczne, a były nimi, np. magnetofon, adapter, kasety z bajkami. W kartuskiej szkole pani Lucyna przepracowała sześć lat. Po wyjściu za mąż, a później urodzeniu córki i przeprowadzeniu się do Sopotu, dojazd do pracy i z powrotem zabierał ok. 5 godzin. Zmiana miejsca zatrudnienia była więc konieczna, ale okazała się niemal tak trudna, jak znalezienie pierwszej pracy. Przez jeden miesiąc znalazła się bez środków do życia, mając na utrzymaniu małe dziecko i chorego męża. I znowu skuteczna okazała się interwencja tzw. czynników wyższych. W jej wyniku uzyskałam etat logopedy-pedagoga w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Sopocie. Zobowiązana była jedną trzecią godzin pracować poza Poradnią, tj. w przedszkolach, szkołach czy też w domu niepełnosprawnego dziecka. W trafianiu do nieznanych miejsc pomagał pies-przewodnik.

Do obowiązków pani Lucyny m.in. należy:

+ przebadanie dziecka z zauważalną wadą wymowy,

+ typowanie dzieci do reedukacji mowy na tzw. zadaniach przesiewowych, przeprowadzanych corocznie,

+ wyszkolenie dziecka w prawidłowym mówieniu i doprowadzeniu do zaniku powstałej lub rysującej się wady artykulacji,

+ współpraca z rodzicami i edukowanie ich jako naturalnego korektora wymowy,

+ opieka logopedyczna nad dziećmi  ze wszelką niesprawnością, a w szczególności dziećmi z wadą wzroku.

“Kontakty z dziećmi wykorzystuję na prowadzenie rehabilitacji podstawowej, a z rodzicami - do uświadomienia im zalet aktywnego życia i osiąganie coraz wyższej samodzielności. Większość koniecznych czynności jestem w stanie wykonać samodzielnie. Wykorzystuję przy tym takie urządzenia, jak maszynę brajlowską i zwykłą, magnetofon, a przede wszystkim komputer z syntezatorem mowy i skanerem. Służy on zresztą w podwójnej roli: raz jako urządzenie do czytania literatury, a drugi - do eksploatacji programów logopedycznych. Komputer jest też potrzebny w sprawdzeniu umiejętności poprawnego pisania dzieci. Niemożliwe jest jednak całkowite wyeliminowanie pomocy lektora, który nagrywa literaturę specjalistyczną, dobiera ilustracje i rysunki rozmaitych przedmiotów i sytuacji, wykorzystywanych później w trakcie zajęć z dziećmi”.

Pani Lucyna dba o podnoszenie swych kwalifikacji. Z biegiem czasu zauważyła, że logopedia staje się coraz popularniejsza i specjalistów z tej dziedziny przybywa w szybkim tempie. Obawiając się rosnącej konkurencji, podjęła na Uniwersytecie Gdańskim roczne studia podyplomowe z zakresu logopedii. Wkrótce zdobyła też w tym zawodzie drugi stopień specjalizacji. Wszystkie te działania przynoszą wymierny rezultat w postaci setek dzieci, którym nienaganna dykcja otwiera drogę do zawodu spikera czy aktora, jeśli tylko tego zechcą, gdy nadejdzie czas na decyzję, kim zostać.

Zofia Krzemkowska

Kwartalnik Głos Kobiety