Drugi etat Jerzego Lisika

       Andrzej Szymański

 

Jerzy Lisik ma 56 lat. Jest radcą prawnym w kopalni węgla kamiennego „Dębieńsko” koło Rybnika.  Z kopalnią związany jest szmat czasu - ponad 18 lat. Wcześniej był zastępcą prokuratora w Wodzisławiu Śląskim, a jeszcze wcześniej studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Właściwie z tym prawem tak niechcący wyszło. Wybierał się na studia historyczne. Zdał egzamin, został przyjęty i wtedy, na swoje szczęście, jak dzisiaj wspomina, spotkał Zygmunta Mrozka. Mrozek, wtedy już student trzeciego roku prawa, w sposób logiczny i życiowy zarazem, przekonał go o wyższości prawa nad historią. Trochę trudniej było przekonać rektora o nagłej zmianie kierunku świeżo przyjętego studenta. Pokonał jednak i tę przeszkodę i w październiku 1951 roku zasiadł w ławach szacownej uczelni.  

Jerzy Lisik jest niewidomym pierwszej grupy i ma 90 procent utraty wzroku. „W czasie studiów uczyłem się ze słuchu, a za lektorów miąłem uczynnych kolegów - powie o tamtym odległym czasie. - Dzisiaj nawet w kopalni mało kto wie, że nie widzę. Z kierownictwa wiedzą wszyscy, z dozoru kilku. Nieraz się zdarza, że temu czy owemu nie odkłonię się, bo nie widzę, a oni uważają mnie za wielkiego gbura i bufona”.

Wzrok zaczął tracić po przebytej gruźlicy płuc w 1944 roku. Choroba przerzuciła się na siatkówkę prawego oka, a następnie na drugie oko i w ciągu trzech lat utracił 80 procent wzroku. Komórka, w której pracuje Jerzy Lisik, zatrudnia  trzech pracowników i jedną panią inspektor do pomocy. Czym zajmuje się dział prawny w kopalni „Dębieńsko”? Na przykład: przychodzi młody górnik i mówi, że mieszka kilkadziesiąt kilometrów od kopalni i w poniedziałek rano, gdy właśnie miał się udać na szychtę, w jego miejscowości wybuchł groźny pożar, w którego gaszeniu brał oczywiście udział, i w związku z tym pyta, czy będzie miał zapłacone za usprawiedliwioną nieobecność, gdy przedstawi potwierdzony przez naczelnika dokument o jego udziale w akcji, ponieważ nie jest członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej.  

„Taka informacja prawna to drobna część naszych usług dla kopalni - mówi Jerzy Lisik. - Zajmujemy się interpretacją prawa pracy, odszkodowaniami, zawieramy umowy z przedsiębiorcami, wydajemy opinie prawne, jesteśmy pełnomocnikami kopalni w procesach, obsługujemy komisje rozjemcze, wydajemy pisma i zarządzenia dyrektora, itd....”.

Jerzy Lisik twierdzi, że dobry radca prawny to taki, który nie dopuszcza do procesów, a wszystkie konflikty załatwia ugodowo. Nie wszyscy jednak chcą się godzić. W przeciągu roku przez ręce magistra Lisika przechodzi od 150 do 300 spraw. Są procesy dłuższe, krótsze, o wielkie i mniejsze pieniądze. Górnicy procesują się o odszkodowania  powodu wypadków i chorób zawodowych, ludzie mieszkający w pobliżu zakładu dochodzą swoich  strat wyrządzonych przez kopalnię, z kolei kopalnia występuje o szkody wyrządzone przez pracowników, o niezwracanie pożyczek, kopalnia procesuje się też z innymi zakładami pracy. Trzeba mieć głowę nie od parady, aby nie pogubić się w licznych przepisach prawnych, potrafić je na czas wyszukać i umiejętnie zastosować.  

Bożena Barańska - od sześciu lat pracująca w komórce prawnej kopalni - narzeka na corocznie zwiększającą się ilość przepisów: „W 1980 roku ukazało się 30 nowych Dzienników Ustaw, a w tym roku jest tych przepisów o sto procent więcej. Ogromnie nam to utrudnia pracę. Dlatego też podziwiam mojego szefa za ogromną wiedzę pamięciową. Jest bardzo dokładny w swoich sądach, prawie nigdy się nie myli. A przecież jemu jest trudniej pracować. Ja mogę w każdej chwili zajrzeć do Dziennika Ustaw, on musi mieć to w głowie”.

Największe pieniądze, o jakie procesował się mgr Lisik, to piętnaście milionów złotych. Za taką sumę zamówili w jednej z hut trzy zmechanizowane obudowy do kopalni. Po zamontowaniu jednej z nich na dole okazało się, że wymagana zdolność podpórcza w rzeczywistości była o 50 procent mniejsza. Wydobyli więc obudowę na powierzchnię i zrezygnowali z kontraktu. Huta upierała się, że wykonała wszystko zgodnie z dokumentacją kopalnianą. W każdym razie, po wielu perypetiach i zasięgnięciu opinii AGH w Krakowie, okazało się, że robotę zawaliła huta.  

Nie tak dawno przez ręce radcy prawnego przechodziła ciekawa sprawa arbitrażowa. Pracownik kopalni otrzymuje rocznie dwie tony węgla deputatowego. Jeżeli dany górnik zamieszkuje gdzieś w Polsce,  to otrzymuje asygnatę i na nią w miejscowym Geesie może pobrać węgiel. Otóż trafił się jakiś cwaniak, który podrobił masę asygnat z pieczątką „Dębieńska” i w związku z tym zagarnął poważną ilość czarnego złota dla siebie. Geesy zwróciły się do kopalni o zwrot pieniędzy za asygnaty. Kopalnia, jak można było przewidzieć, wyparła się, słusznie twierdząc, że nie ma zamiaru płacić za fałszywe papiery. Na nic się jednak zdały wysiłki pana Jerzego i jego zespołu. Komisja arbitrażowa orzekła, że kopalnia „Dębieńsko” musi zapłacić frycowe.  

„Nie zapomnę też humorystycznej sprawy pracownika, który, jak twierdził, nabawił się głuchoty w kopalni. Głuchota bowiem, obok krzemicy i choroby Kinbecka (usztywnienie chrząstek w stawach nadgarstkowych) jest schorzeniem zawodowym u górników. Tak więc ten górnik wytoczył proces kopalni, ale przegrał go. Następnego dnia przyszedł do mnie i niemiłosiernie zwymyślał, mówiąc, że bezczelnie kłamałem w sądzie. Spytałem, dlaczego nie powiedział tego w sali sądowej. On zaś na to: - Jak jo tam mioł wstać i mówić, żeby sąd powiedział, że jo wszystko słyszoł i nie jestem głuchy?”.

Do obowiązków radcy prawnego, należy branie udziału w cotygodniowych naradach  kierownictwem kopalni. Referuje wtedy nowe przepisy i w związku z tym musi być z nimi na bieżąco. Przedstawia ich interpretacje, zwraca uwagę na każdy istotny dla kopalni szczegół. Do tych wtorkowych seansów przygotowuje się bardzo solidnie. Poświęca na to niedzielę i poniedziałek.  

Technikę ma już opracowaną od lat. W domu pomaga mu lektor, w pracy koleżanki, bez których, jak mówi, nie dałby sobie rady. Lektor nagrywa mu na kasety czterogodzinny materiał i on przez cztery godziny, w domu, po pracy, musi go przeczytać i przyswoić. W domu przygotowuje też rozprawy sądowe, gromadzi dokumenty, analizuje je i dopiero wtedy wyrabia sobie stanowisko.  

„Praca jest ciekawa - mówi - są różne sprawy, a za każdą stoi człowiek. Nie polecałbym tej pracy stuprocentowo niewidomym. Ona nie kończy się o piętnastej. Często pracuję w domu do 23 czy do północy. Nie zaharowałem się jeszcze na śmierć tylko dlatego, że pomaga mi rodzina. Mam bardzo wyrozumiałą żonę i skore do pomocy dzieci”.

Rudolf Jureczko - dyrektor do spraw pracowniczych kopalni węgla kamiennego „Dębieńsko” tak ocenia swojego radcę prawnego: „Magister Lisik to jakby moja prawa ręka. Podziwiam jego charakter, inwencję, koleżeńskość. Zawsze jest skory do pomocy, zawsze trafnie rozwiązuje problemy, rzadko kto ma tak dobrze opanowane sprawy prawnicze. Dzień, w którym mgr Lisik odejdzie na emeryturę, będzie smutny dla mnie i zakładu. Stracimy dobrego fachowca. Może choć dotrzyma do jubileuszu stulecia kopalni, to znaczy do 1992 roku?''.

Lisik kręci przecząco głową. Nie dotrzyma, rozstanie się z dyrektorem za dwa lata. Będzie miał wtedy przepracowane w zawodzie 32 lata.  

„Do pracy w kopalni przyszedłem trochę z duszą na ramieniu - wspomina - Powiedziałem dyrektorowi, że jak nie dam rady, to odejdę. Tak źle jednak nie było, wszyscy mnie zaakceptowali. Z prokuratury powiatowej do kopalni trafiłem z dwóch powodów: kopalnie dobrze płaciła i miałem bliżej do pracy. Problematykę górników trochę znałem, bo w Wodzisławiu zajmowałem się sprawami wypadków górniczych”.

Oprócz nawału zawodowej pracy prawniczej, pan Jerzy pełni funkcję członka Głównego Sądu Koleżeńskiego oraz jest przewodniczącym Okręgowej Komisji Rewizyjnej w Chorzowie. Praca w GSK to dużo wyjazdów, a kopalni, rzecz jasna, jego praca społeczna nie interesuje. Wybiera więc po kilka dni z urlopu i jeździ po kraju na posiedzenia. Każdy wyjazd to zawiłe ludzkie sprawy, które trzeba sprawiedliwie rozstrzygnąć. Wie, jak to robić. Doświadczenie zdobył, pracując przez dwanaście lat jako oskarżyciel społeczny.  

Do PZN wstąpił w 1952 roku. Różnych ludzi poznał w tym środowisku. O niektórych woli nie pamiętać. Wysoko ceni sobie spotkania z doktorem Kotowskim. Podziwia jego wiedzę i pewność działania.  

„W pracy  ludźmi widzącymi nie powinniśmy przejawiać kompleksów. Należy raczej imponować i dawać do zrozumienia, że jest się pewniakiem w swoim zawodzie. Jeśli kogokolwiek informuję, to muszę to robić wyczerpująco i pewnie”.

Rodzina Lisików mieszka w 9 - tysięcznej osadzie górniczej Leszczyny - Czerwionka. Mają własny domek w przyjemnej, działkowej dzielnicy. Z okien ich domu nie widać szybów kopalni, natomiast jak egipskie piramidy sterczą wysokie, częściowo zalesione hałdy, podobno najwyższe w Europie. Cała rodzina spotyka się dopiero wieczorem na wspólnej obiado - kolacji. Córka Anna, dwudziestoczteroletnia farmaceutka, dopiero co obroniła dyplom dwudziestoletnia Katarzyna ukończyła Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych i jest złotnikiem w Gliwicach szesnastoletni Wojtek uczy się na górnika w Rybniku.  

Po posiłku Jerzy Lisik zazwyczaj siada za biurkiem i rozpoczyna swój drugi etat. Przesłuchuje nagrane kasety. Nieraz magnetofon zastępuje córka lub koledzy prawnicy, którzy przychodzą studiować jego bardzo bogatą literaturę sądową. Udostępnia ją, ale nie za darmo - muszą mu poczytać kilkanaście stron.

Jak sam twierdzi, jest kaleką podwójnym - dlatego, że nie widzi, i dlatego, że przez wąską specjalizację zawodową jest analfabetą w wielu dziedzinach. Słabo zna się na muzyce, sztuce, nie czytuje książek, rzadko słucha radia. Po prostu nie ma na to czasu. „Gdy przejdę emeryturę, to oprócz pracy na pół etatu w okręgu, zajmę się domem, uzupełnię braki w moim wykształceniu humanistycznym, no i dam wreszcie odetchnąć rodzinie”.

Kiedyś, gdy nie miał zawodowego lektora, a chciał trochę odciążyć córki i żonę, wpadł na diabelski pomysł. -„Poszedłem do naszego sekretarza partii i mówię mu: nie dbacie w ogóle, sekretarzu, o moje wychowanie ideologiczne. Wiecie, że nie widzę, a nie ma mi kto „Nowych Dróg” poczytać. Już następnego dnia miałem lektora. Czytał mi „Nowe Drogi”, literaturę prawniczą, i na moją prośbę, „Gościa Niedzielnego”. Aby równomiernie rozłożyć obowiązki lektorskie, poprosiłem o pomoc również naszego proboszcza. A jakże, przysłał mi chłopców z parafii. Dwa lata czytali mi prasę kościelną, dzienniki ustaw, „Nowe Drogi”...”

Jak powiadają prawnicy - „superflua non nocent” - czyli - „nadmiar nie szkodzi”.

       pOCHODNIA GRUDZIEń 1984

 

                    Prokurator, radca i adwokat

                                  Dziś praca radcy i adwokata wymaga o wiele większego zaangażowania niż dawniej.

   W tym roku mecenas Jerzy Lisik ukończył 78. rok życia, a nadto świętuje złote gody mariażu z Temidą. W zawodzie prawnika nieustannie pracuje od roku 1955. Jest najstarszym z niewidomych Polaków, wciąż aktywnym zawodowo.

  - W czasie drugiej wojny światowej - wspomina pan Jerzy - zdążyłem ukończyć zawodową szkołę kupiecką, a nawet pracować jako subiekt w rybnickich delikatesach, należących do niemieckiego właściciela. Gdy przyszło wyzwolenie, podjąłem naukę w tamtejszym liceum im. Powstańców Śląskich i w tej szkole, o pięknych patriotycznych tradycjach, uzyskałem dyplom maturalny. Mój ojciec przed wojną pracował na PKP, był maszynistą kolejowym, legionistą i piłsudczykiem. Żyliśmy skromnie, ale dzieciństwo pozostało dla mnie najbardziej słonecznym okresem życia.

Jeszcze przed rozpoczęciem nauki w liceum doszło do nagłej utraty wzroku. Jurek miał wtedy 17 lat. Okuliści z warszawskiego szpitala im. Dzieciątka Jezus stwierdzili zapalenie siatkówki i naczyniówki, co zapewne było efektem okupacyjnych stresów i okresowego niedożywienia. Uznali, że są to schorzenia o podłożu gruźliczym i wymagają leczenia przy pomocy antybiotyków.

- Miałem szczęście, że trafiłem do tej lecznicy, bo zaraz po wojnie w Polsce nie wszystkie szpitale dysponowały streptomycyną i penicyliną - te leki, za wielkie pieniądze, trzeba było prywatnie sprowadzać z zagranicy. Tylko w warszawskim szpitalu, który znajdował się pod opieką Polskiego Czerwonego Krzyża, lekarze aplikowali je jako dary Szwecji dla polskich dzieci. To zahamowało postęp choroby i uratowało mnie przed całkowitą utratą widzenia - opowiada Jerzy Lisik.

Należał do najbardziej uzdolnionych absolwentów rybnickiego ogólniaka - na jego świadectwie dojrzałości znajdowały się same piątki. Mimo poważnych kłopotów z widzeniem, postanowił studiować na wydziale nauk historycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po bardzo dobrze ocenionych egzaminach wstępnych zapisano go na pierwszy rok historii, ale wtedy jego serdeczny przyjaciel i niewidomy kolega z rybnickiego podwórka, Zygmunt Mrozek, przekonał go, że w tej profesji bez dobrego wzroku będzie mu trudno prowadzić samodzielną pracę badawczą. Jurek przyznał mu rację i postanowił zamienić historię na prawo.

Niewiele myśląc, poszedł do dziekanatu i powiedział o swoim pomyśle. Tam jego prośbę przyjęto z nieukrywanym zdziwieniem, no bo egzaminy na prawo już zakończono, a na każde miejsce na tym wydziale startowało aż sześć osób. Jednak ktoś życzliwy poradził Jurkowi, żeby poszedł prosto do jego magnificencji prof. Teodora Marchlewskiego, któremu właśnie powierzono godność rektora UJ.

- Udało się - mówi pan Lisik - wysłuchał mnie uważnie i zrozumiał moje problemy, może dlatego, że też był osobą niepełnosprawną po chorobie Heinego-Medina. Do dziś modlę się za niego i będę mu dozgonnie wdzięczny.

Z wielką sympatią wspomina dawnych wykładowców, a ze szczególną wdzięcznością: prof. Adama Vetulaniego, specjalistę w dziedzinie historii ustroju państwa polskiego, prof. Władysława Woltera od prawa karnego oraz wybitnych cywilistów: prof. prof. Stefana Grzybowskiego, Kazimierza Przybyłowskiego i Władysława Siedleckiego z Poznania, których urok w pewnym sensie zdecydował o wyborze kierunku specjalizacji przez Lisika, wiele zawdzięczającego także kolegom ze studiów, a szczególnie Alfonsowi Fudali i Władysławowi Masłowskiemu, którzy zawsze i chętnie udzielali mu pomocy lektorskiej lub przewodnickiej.

   Zawodowy start

  Po złożeniu egzaminów magisterskich młody prawnik otrzymał nakaz pracy do Kamienia Pomorskiego. Nie chciał tam jednak wyjeżdżać. Czuł się związany ze Śląskiem. Znów, dzięki osobistej determinacji i perswazji, udało mu się wyprosić zmianę adresu - rektorat UJ skierował go do Wodzisławia Śląskiego. Zameldował się w tamtejszej prokuraturze rejonowej. Tam zrobił aplikację, oskarżał i prowadził dochodzenia aż do 1966 roku.

- Do moich obowiązków należało przede wszystkim nadzorowanie spraw i procesów związanych z katastrofami lub wypadkami górniczymi. Lubiłem to zajęcie, a szczególnie wizje lokalne, bo gdy zjeżdżałem na dół, to tam, w tych ciemnych chodnikach, widziałem równie mało jak moi widzący koledzy. Wtedy mogliśmy pogadać jak równy z równym - uśmiecha się pan Lisik.

Z biegiem lat praca w Wodzisławiu - odległym o ponad 20 kilometrów od miejsca zamieszkania - zaczęła się dawać we znaki. W międzyczasie poznał swoją przyszłą żonę i zamieszkali w Czerwionce-Leszczynach, skąd na podróżowanie do pracy trzeba było codziennie poświęcać ponad 3 godziny. Jego szefowie z prokuratury wojewódzkiej nie chcieli się zgodzić na odejście, kusili opłacaniem dodatkowego etatu sekretarki asystującej wyłącznie niewidomemu prawnikowi, ale jakoś i tym razem udało się Lisikowi postawić na swoim. W 1966 roku przeszedł do pracy w kopalni węgla kamiennego „Dębieńsko”, gdzie został radcą prawnym. Siedziba dyrekcji mieściła się w znacznie bliżej położonym i znanym mu od dzieciństwa  Rybniku. Tutaj był zatrudniony przez 21 lat, do roku 1987.

Był to moment przełomowy, również i w jego karierze. Nie miał jednak zamiaru pauzować. Lubił swoją pracę i wciąż czuł się na siłach, aby rozpocząć własną praktykę radcowsko-adwokacką. Obecnie, od kilkunastu lat, na zasadzie zlecenia obsługuje trzy duże przedsiębiorstwa z branży handlowej, budowlanej i transportowej, funkcjonujące także na rynku europejskim.

Śledzi zmiany w ustawodawstwie, wdraża i objaśnia wchodzące w życie przepisy, określa stanowisko prawne swoich mocodawców w sprawach spornych, reprezentuje ich przed sądem i uczestniczy w wokandach wywoływanych w różnych miejscowościach Polski. Miesięcznie prowadzi około 12 procesów - często związanych z egzekucją niezapłaconych należności.

- Dziś praca radcy i adwokata wymaga o wiele większego zaangażowania niż dawniej. Gospodarka uległa liberalizacji, a to pociąga za sobą częstą zmianę przepisów, które trzeba poznawać na bieżąco i dobrze się w nich orientować - zauważa pan mecenas.

W drodze na rozprawy sądowe towarzyszy mu służbowy kierowca, który przy okazji pełni rolę przewodnika. Pan Jerzy nie posługuje się brajlem. Przekonał się, że ten sposób zapisu bardzo spowolnił wykonywanie zajęć. Część pism służbowych odczytują mu współpracownicy. W prowadzeniu korespondencji, lekturze dzienników ustaw, pisaniu pozwów i odpowiedzi na nie panu Jerzemu pomagają domownicy, a głównie żona Magdalena, o której mówi: „To mój największy skarb”.

   Rodzinne szczęście

  Państwo Lisikowie, którzy za cztery lata będą świętowali złote wesele, wciąż mieszkają w domku z ogrodem, do którego wprowadzili się zaraz po ślubie. Tam urodziło się ich troje dzieci i tam przeżywali najpiękniejsze chwile swego prawie pół stulecia trwającego małżeństwa. Jedna z ich córek wybudowała dom po sąsiedzku, a syn wciąż mieszka razem z nimi. Senior Lisik jest dziadkiem dwojga wnucząt.

- Najwięcej czasu spędzam przy biurku, zajmując się sprawami sądowymi i studiując przepisy. Ta praca potrafi mi także zastąpić rozrywkę. Odpoczywam, ciesząc się bliskością domowników, zielonym i pachnącym ogródkiem albo smakołykami przyrządzanymi przez moją żonę - zwierza się pan Jerzy.

Przez wiele lat Jerzy Lisik był aktywnym działaczem PZN. Pełnił wiele funkcji we władzach okręgowych i centralnych.

- Tutaj na Śląsku, pod koniec lat pięćdziesiątych minionego stulecia, zaczynaliśmy wspólnie z nieodżałowanej pamięci Teodorem Lepichem - wspomina pan Lisik. - Na początku lat siedemdziesiątych zorganizowaliśmy rybnicki ośrodek rehabilitacyjno-szkoleniowy dla niewidomych i słabowidzących. Przez długie lata mieściła się tam filia chorzowskiej spółdzielni niewidomych, a obecnie - siedziba koła terenowego PZN. Ze Związkiem, tak jak i z moją pracą zawodową, jestem związany już całe pół wieku - uśmiecha się pan Jerzy.

Wśród niewidomych starszego pokolenia był postacią popularną w całym kraju - wybierali go do Zarządu Głównego, Głównej Komisji Rewizyjnej i Głównego Sądu Koleżeńskiego. Jako swoich najserdeczniejszych przyjaciół wymienia Kazimierza Jaworka, byłego wiceprzewodniczącego Zarządu Głównego PZN, Michała Kaziowa z Zielonej Góry, Zofię Krzemkowską z Bydgoszczy i Czesława Kryjoma z Poznania, który jako jeden z nielicznych członków PZN został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.  

   Henryk Szczepański

Pochodnia maj 2006