Biografia  prasowa  

 

Jerzy Lisik  

Radca  prawny  

Działacz PZN   

 

                    Prokurator, radca i adwokat

       Henryk Szczepański

 

                                Dziś praca radcy i adwokata wymaga o wiele większego zaangażowania niż dawniej.

   W tym roku mecenas Jerzy Lisik ukończył 78. rok życia, a nadto świętuje złote gody mariażu z Temidą. W zawodzie prawnika nieustannie pracuje od roku 1955. Jest najstarszym z niewidomych Polaków, wciąż aktywnym zawodowo.

  - W czasie drugiej wojny światowej - wspomina pan Jerzy - zdążyłem ukończyć zawodową szkołę kupiecką, a nawet pracować jako subiekt w rybnickich delikatesach, należących do niemieckiego właściciela. Gdy przyszło wyzwolenie, podjąłem naukę w tamtejszym liceum im. Powstańców Śląskich i w tej szkole, o pięknych patriotycznych tradycjach, uzyskałem dyplom maturalny. Mój ojciec przed wojną pracował na PKP, był maszynistą kolejowym, legionistą i piłsudczykiem. Żyliśmy skromnie, ale dzieciństwo pozostało dla mnie najbardziej słonecznym okresem życia.

Jeszcze przed rozpoczęciem nauki w liceum doszło do nagłej utraty wzroku. Jurek miał wtedy 17 lat. Okuliści z warszawskiego szpitala im. Dzieciątka Jezus stwierdzili zapalenie siatkówki i naczyniówki, co zapewne było efektem okupacyjnych stresów i okresowego niedożywienia. Uznali, że są to schorzenia o podłożu gruźliczym i wymagają leczenia przy pomocy antybiotyków.

- Miałem szczęście, że trafiłem do tej lecznicy, bo zaraz po wojnie w Polsce nie wszystkie szpitale dysponowały streptomycyną i penicyliną - te leki, za wielkie pieniądze, trzeba było prywatnie sprowadzać z zagranicy. Tylko w warszawskim szpitalu, który znajdował się pod opieką Polskiego Czerwonego Krzyża, lekarze aplikowali je jako dary Szwecji dla polskich dzieci. To zahamowało postęp choroby i uratowało mnie przed całkowitą utratą widzenia - opowiada Jerzy Lisik.

Należał do najbardziej uzdolnionych absolwentów rybnickiego ogólniaka - na jego świadectwie dojrzałości znajdowały się same piątki. Mimo poważnych kłopotów z widzeniem, postanowił studiować na wydziale nauk historycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po bardzo dobrze ocenionych egzaminach wstępnych zapisano go na pierwszy rok historii, ale wtedy jego serdeczny przyjaciel i niewidomy kolega z rybnickiego podwórka, Zygmunt Mrozek, przekonał go, że w tej profesji bez dobrego wzroku będzie mu trudno prowadzić samodzielną pracę badawczą. Jurek przyznał mu rację i postanowił zamienić historię na prawo.

Niewiele myśląc, poszedł do dziekanatu i powiedział o swoim pomyśle. Tam jego prośbę przyjęto z nieukrywanym zdziwieniem, no bo egzaminy na prawo już zakończono, a na każde miejsce na tym wydziale startowało aż sześć osób. Jednak ktoś życzliwy poradził Jurkowi, żeby poszedł prosto do jego magnificencji prof. Teodora Marchlewskiego, któremu właśnie powierzono godność rektora UJ.

- Udało się - mówi pan Lisik - wysłuchał mnie uważnie i zrozumiał moje problemy, może dlatego, że też był osobą niepełnosprawną po chorobie Heinego-Medina. Do dziś modlę się za niego i będę mu dozgonnie wdzięczny.

Z wielką sympatią wspomina dawnych wykładowców, a ze szczególną wdzięcznością: prof. Adama Vetulaniego, specjalistę w dziedzinie historii ustroju państwa polskiego, prof. Władysława Woltera od prawa karnego oraz wybitnych cywilistów: prof. prof. Stefana Grzybowskiego, Kazimierza Przybyłowskiego i Władysława Siedleckiego z Poznania, których urok w pewnym sensie zdecydował o wyborze kierunku specjalizacji przez Lisika, wiele zawdzięczającego także kolegom ze studiów, a szczególnie Alfonsowi Fudali i Władysławowi Masłowskiemu, którzy zawsze i chętnie udzielali mu pomocy lektorskiej lub przewodnickiej.

   Zawodowy start

  Po złożeniu egzaminów magisterskich młody prawnik otrzymał nakaz pracy do Kamienia Pomorskiego. Nie chciał tam jednak wyjeżdżać. Czuł się związany ze Śląskiem. Znów, dzięki osobistej determinacji i perswazji, udało mu się wyprosić zmianę adresu - rektorat UJ skierował go do Wodzisławia Śląskiego. Zameldował się w tamtejszej prokuraturze rejonowej. Tam zrobił aplikację, oskarżał i prowadził dochodzenia aż do 1966 roku.

- Do moich obowiązków należało przede wszystkim nadzorowanie spraw i procesów związanych z katastrofami lub wypadkami górniczymi. Lubiłem to zajęcie, a szczególnie wizje lokalne, bo gdy zjeżdżałem na dół, to tam, w tych ciemnych chodnikach, widziałem równie mało jak moi widzący koledzy. Wtedy mogliśmy pogadać jak równy z równym - uśmiecha się pan Lisik.

Z biegiem lat praca w Wodzisławiu - odległym o ponad 20 kilometrów od miejsca zamieszkania - zaczęła się dawać we znaki. W międzyczasie poznał swoją przyszłą żonę i zamieszkali w Czerwionce-Leszczynach, skąd na podróżowanie do pracy trzeba było codziennie poświęcać ponad 3 godziny. Jego szefowie z prokuratury wojewódzkiej nie chcieli się zgodzić na odejście, kusili opłacaniem dodatkowego etatu sekretarki asystującej wyłącznie niewidomemu prawnikowi, ale jakoś i tym razem udało się Lisikowi postawić na swoim. W 1966 roku przeszedł do pracy w kopalni węgla kamiennego „Dębieńsko”, gdzie został radcą prawnym. Siedziba dyrekcji mieściła się w znacznie bliżej położonym i znanym mu od dzieciństwa  Rybniku. Tutaj był zatrudniony przez 21 lat, do roku 1987.

Był to moment przełomowy, również i w jego karierze. Nie miał jednak zamiaru pauzować. Lubił swoją pracę i wciąż czuł się na siłach, aby rozpocząć własną praktykę radcowsko-adwokacką. Obecnie, od kilkunastu lat, na zasadzie zlecenia obsługuje trzy duże przedsiębiorstwa z branży handlowej, budowlanej i transportowej, funkcjonujące także na rynku europejskim.

Śledzi zmiany w ustawodawstwie, wdraża i objaśnia wchodzące w życie przepisy, określa stanowisko prawne swoich mocodawców w sprawach spornych, reprezentuje ich przed sądem i uczestniczy w wokandach wywoływanych w różnych miejscowościach Polski. Miesięcznie prowadzi około 12 procesów - często związanych z egzekucją niezapłaconych należności.

- Dziś praca radcy i adwokata wymaga o wiele większego zaangażowania niż dawniej. Gospodarka uległa liberalizacji, a to pociąga za sobą częstą zmianę przepisów, które trzeba poznawać na bieżąco i dobrze się w nich orientować - zauważa pan mecenas.

W drodze na rozprawy sądowe towarzyszy mu służbowy kierowca, który przy okazji pełni rolę przewodnika. Pan Jerzy nie posługuje się brajlem. Przekonał się, że ten sposób zapisu bardzo spowolnił wykonywanie zajęć. Część pism służbowych odczytują mu współpracownicy. W prowadzeniu korespondencji, lekturze dzienników ustaw, pisaniu pozwów i odpowiedzi na nie panu Jerzemu pomagają domownicy, a głównie żona Magdalena, o której mówi: „To mój największy skarb”.

   Rodzinne szczęście

  Państwo Lisikowie, którzy za cztery lata będą świętowali złote wesele, wciąż mieszkają w domku z ogrodem, do którego wprowadzili się zaraz po ślubie. Tam urodziło się ich troje dzieci i tam przeżywali najpiękniejsze chwile swego prawie pół stulecia trwającego małżeństwa. Jedna z ich córek wybudowała dom po sąsiedzku, a syn wciąż mieszka razem z nimi. Senior Lisik jest dziadkiem dwojga wnucząt.

- Najwięcej czasu spędzam przy biurku, zajmując się sprawami sądowymi i studiując przepisy. Ta praca potrafi mi także zastąpić rozrywkę. Odpoczywam, ciesząc się bliskością domowników, zielonym i pachnącym ogródkiem albo smakołykami przyrządzanymi przez moją żonę - zwierza się pan Jerzy.

Przez wiele lat Jerzy Lisik był aktywnym działaczem PZN. Pełnił wiele funkcji we władzach okręgowych i centralnych.

- Tutaj na Śląsku, pod koniec lat pięćdziesiątych minionego stulecia, zaczynaliśmy wspólnie z nieodżałowanej pamięci Teodorem Lepichem - wspomina pan Lisik. - Na początku lat siedemdziesiątych zorganizowaliśmy rybnicki ośrodek rehabilitacyjno-szkoleniowy dla niewidomych i słabowidzących. Przez długie lata mieściła się tam filia chorzowskiej spółdzielni niewidomych, a obecnie - siedziba koła terenowego PZN. Ze Związkiem, tak jak i z moją pracą zawodową, jestem związany już całe pół wieku - uśmiecha się pan Jerzy.

Wśród niewidomych starszego pokolenia był postacią popularną w całym kraju - wybierali go do Zarządu Głównego, Głównej Komisji Rewizyjnej i Głównego Sądu Koleżeńskiego. Jako swoich najserdeczniejszych przyjaciół wymienia Kazimierza Jaworka, byłego wiceprzewodniczącego Zarządu Głównego PZN, Michała Kaziowa z Zielonej Góry, Zofię Krzemkowską z Bydgoszczy i Czesława Kryjoma z Poznania, który jako jeden z nielicznych członków PZN został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.  

   Henryk Szczepański

Pochodnia maj 2006