Biografia prasowa  

 

Mieczysław Lawenda  

działacz społeczny regionu siedleckiego  

Zasłużony  kolekcjoner

 

 

 

Lampy pana Miecia  

    Andrzej Szymański   

Mieczysław Lawenda sam sobie się dziwi, że jeszcze żyje. Schorowany jak siedem nieszczęść. Przed 10 laty przeprowadzono mu trepanację czaszki, by usunąć tętniaka. Wcześniej miał resekcję żołądka. Prawe oko uszkodzone od lat dziecięcych, w lewym stracił wzrok po operacji.Pan Mieczysław jest drobnym mężczyzną, dobijającym pięćdziesiątki. Mieszka z żoną i synem w Międzyrzecu Podlaskim, obok Domu Kultury, któremu przez lata dyrektorował. Do mieszkania wchodzi się jak do muzeum. Na ścianach obrazy namalowane własnoręcznie przez właściciela. Malarstwo realistyczne - pejzaże, portrety, sceny batalistyczne.Na regałach i szafach samowary, stare zegary, żelazka, moździerze. Pomiędzy obrazami doskonale zachowane okazy białej broni. Jednak najbardziej rzucają się w oczy lampy: oliwne, karbidowe i naftowe. Mieczysław Lawenda ma ich ponad 120 sztuk. W osiemdziesięciu procentach są "na chodzie". Każda jest inna, o każdej może coś powiedzieć. Obok siebie stoją lampy rosyjskie, szwedzkie, austriackie, niemieckie, fińskie, francuskie, polskie. Mają od 10 cm wysokości do 1,5 metra. Ta największa - to salonowa, francuska, z przełomu XIX i XX wieku. Szczególnie piękne w kolorach, choć najbardziej narażone na uszkodzenia, są lampy majolikowe. Najstarsza z kolekcji pochodzi z 1724 roku. Oczywiście nie jest to lampa naftowa, bo takową wynalazł Ignacy Łukasiewicz w 150 lat później. Ta najstarsza to olejówka.Bogactwo, jakie ma w domu kolekcjoner, da się co prawda przeliczyć na pieniądze, ale cóż dla prawdziwego zbieracza one znaczą. Liczą się tylko te lśniące cacka. Pan Mieczysław znany jest w kręgach hobbystów, którzy oceniają jego zbiór lamp na jeden z największych w kraju. Pisała o nim prasa regionalna i nie tylko. Mówi, że gdyby zaczął kolekcjonować teraz, a nie trzydzieści lat temu, to nigdy nie udałoby mu się zgromadzić takiej ilości cennych eksponatów. I ceny nie są tak atrakcyjne jak dawniej (oczywiście dla zbieracza), a konkurencja na rynku dużo większa. Mieczysław Lawenda wywodzi się z rodziny chłoporobotniczej spod Kraśnika. Pierwsza praca to Państwowy Ośrodek Maszynowy. Po ukończeniu technikum rolniczego i dwóch lat studiów rolniczych, w 1966 roku trafił do służby rolnej. Ponieważ był aktywny i lubił pracę w zespole, znalazł drogę do Związku Młodzieży Wiejskiej. Przez 8 lat był przewodniczącym zarządu powiatowego tej organizacji. Tak o sobie mówi nasz bohater: - "Jestem urodzonym działaczem. W pierwszej pracy w POM zawiązałem koło LZS. W Międzyrzecu z mojej inicjatywy powstały cztery koła Związku Młodzieży Wiejskiej. Kiedyś to była naprawdę potrzebna organizacja na wsi. Bardzo prężna. Mało się wtedy ludzie gapili w telewizję. Organizowaliśmy kluby wiejskie, impreza goniła imprezę. Młodzież była bardziej zintegrowana, chętna do wspólnego działania". Kiedy poczuł się już trochę staro, jak na działacza młodzieżowego, wrócił na 6 lat do dawnej firmy, czyli Przedsiębiorstwa Mechanizacji Produkcji Zwierzęcej i Przemysłu Rolnego. W 1981 roku zaproponowano mu objęcie Domu Kultury w Międzyrzecu. Miał zostać dyrektorem. Nałożył więc garnitur i zawiązał krawat pod szyją. Chyba był dobrym szefem, bo wytrzymano z nim 9 lat. Gdyby nie choroby, to kręciłby dalej tym interesem, teraz w dużo trudniejszych czasach i dla kultury i jej mecenasów. Kiedy w latach 80. "ukulturalniał" Podlasie miał już kontakt z P$z$n. Udostępniał niewidomym salę widowiskową, organizował koncerty. Po ciężkiej operacji, gdy wzrok się całkiem popsuł, działacze PZN z Międzyrzeca podsunęli mu deklarację członkowską. Zapisał się i od razu dostał propozycję objęcia stołeczka prezesa w okręgu siedleckim. Grzecznie odmówił, natomiast wyraził zgodę na szefa okręgowej komisji rewizyjnej. W siedleckim okręgu działo się wtedy niedobrze. Ciągłe kłótnie. Draka goniła drakę. Jako szef okręgowej komisji rewizyjnej wystąpił do władz zwierzchnich o nierozwiązywanie okręgu (a takie były pomysły). Argumentował, że "stan wojenny" w Siedlcach jest zasługą tylko jednego człowieka, mającego zły charakter. Nie potrafił być tolerancyjny, uważając, że tylko on ma rację. Nie będziemy tu wymieniać go z nazwiska, bo nie wart tego. Na nadzwyczajnym zjeździe w 1992 roku Lawenda zostaje wybrany na przewodniczącego okręgu, a na zjeździe w maju ub. roku nie miał kontrkandydata. Jest przeciwieństwem poprzednika. Lubią go. Jak widzi swoją pracę z inwalidami w typowo rolniczym i nie najbogatszym rejonie?" Od ponad 1,5 roku jestem tu prezesem. Sytuacja naszych niewidomych jest ciężka, zresztą podobnie jak w całym kraju. Brakuje pieniędzy na działalność statutową i administracyjną. Mamy tylko trzy etaty w okręgu, a pracy bardzo dużo. Ludzie przychodzą do nas z wieloma problemami, a przede wszystkim po pomoc finansową. Niestety wychodzą wsparci tylko dobrym słowem. Cieszę się natomiast z oddanych działaczy w kołach terenowych. Są to osoby, na których się nie zawiodłem".Mieczysław Lawenda jest człowiekiem pogodnym. Cechuje go spokój i konsekwencja. Zresztą jak można nie być konsekwentnym i upartym, jeżeli przez trzy dziesiątki lat gromadzi się w domu sprzęt oświetleniowy. W razie awarii elektrowni pan Miecio nie boi się ciemności. Może oświetlić swe małe mieszkanie, ale i wspomoże   sąsiadów z bloku. Ba, nie tylko bloku, ale i większości osiedla.   

Pochodnia  kwiecień 1994