Biografia prasowa  

 

Adam Laskowski  

prawnik, prezes zarządu  Białostockiego Okręgu PZN,  

AKTYWNY CZŁONEK  STRONNICTWA DEMOKRATYCZNEGO  

 

 Rolnicy w cieniu

KRZYSZTOF GÓRSKI  

 

Rozmowa z Adamem Laskowskim - wieloletnim prezesem i kierownikiem białostockiego okręgu, członkiem Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych

 

    - Panie Adamie, okręg  białostocki, jako bodaj jedyny w Polsce, specjalizował się kiedyś w szkoleniu niewidomych rolników?- Tak, to prawda. Podzieliliśmy wytypowane gospodarstwa na trzy grupy. Pierwsza obejmowała rolników, chcących przekazać swe ziemie państwu i żyć z renty. Druga grupa dawała nadzieję, że po przygotowaniu i pomocy sprzętowej, rolnicy pozostaną na swoim. Trzecia grupa to głównie niedowidzący, prowadzący gospodarstwa i mający następców.

Tego typu szkolenia zaczęły się u nas w latach 60. i trwały do końca systemu komunistycznego. Organizowaliśmy dwa, trzy spotkania w ciągu roku w Szepietowie. Na każdy kurs przyjeżdżało 20_#30 rolników.- Co dały tym ludziom kursy?- No, sporo z tych gospodarstw osiągnęło zupełnie przyzwoity poziom ekonomiczny. Tam, gdzie było to możliwe, zostały one przekazane następcom - dzieciom. Wzorcowym przykładem jest gospodarstwo w Krynkach, prowadzone przez niedowidzące małżeństwo. Mają kilkoro dzieci z wadami wzroku, a jednak dają sobie radę.

- Jak teraz pomagacie inwalidom wzroku pracującym na roli?- W tej chwili trudno mówić o pomocy. Do momentu, kiedy były kłopoty z nabyciem maszyn rolniczych, siłą rzeczy ludzie szukali u nas pomocy. Występowaliśmy do wojewody i przeważnie uzyskiwaliśmy przydziały na sprzęt gospodarstwa rolnego. Ostatnią pomoc otrzymaliśmy w 1988 roku - sześć traktorów. W okręgu mieliśmy wtedy zatrudnionego na część etatu specjalistę do spraw rolnych. Byliśmy jedynym okręgiem w kraju, mającym takiego specjalistę.

- Co to był za człowiek?- Bardzo nam życzliwy, inż. Tadeusz Nietupski, a przed nim inż. Braun. Tę funkcję pełnili oni przez 15 lat, organizując szkolenia. Program takiego kursu obejmował zarówno produkcję roślinną, hodowlaną, ekonomikę rolnictwa, jak i porady prawne. W ostatnich latach przeprowadzaliśmy szkolenia w Białymstoku.- Kto finansował kursy?- Oczywiście Polski Związek Niewidomych. Rolnicy otrzymywali zakwaterowanie i wyżywienie za darmo. Angażowaliśmy odpowiednich lektorów. Pod względem fachowym zajmował się tym wspomniany już inżynier Nietupski.

- Czy dziś jest potrzeba urządzania takich szkoleń?- Ta inicjatywa umarła kilka lat temu z powodu braku pieniędzy, a nie zainteresowania. Chcielibyśmy kontynuować podobnego typu spotkania. Ale, aby do nich przystąpić, trzeba od nowa przeprowadzić analizę sytuacji naszych rolników, co komu potrzeba.

- Zmieńmy temat. Dwa lata temu do Białegostoku przyłączono okręg łomżyński...- W związku z tym nasz okręg zwiększył się do 15 ogniw terenowych. Przybyło sześć nowych kół i 500 niewidomych - członków PZN. Z tym, że mówię uczciwie - niektóre koła z byłego okręgu trzeba będzie połączyć. Po pierwsze są małe, a poza tym dobrych działaczy można policzyć na palcach jednej ręki. Na terenie województwa łomżyńskiego są cztery osoby, które cokolwiek robią: panowie: Mikulski, Malinowski, Ziółkowski i pani Nerko. Reszta śpi.

- A jak łomżyńscy działacze przyjęli decyzję aneksji przez Białystok?- Sądzę, że bez specjalnej niechęci, z tym że oni byli przyzwyczajeni do innego typu rządzenia. Część z kadry czuje się niedowartościowana. Inna sprawa, że ludzie również z naszego środowiska zaczynają inaczej pracować. Owszem, zrobią coś, ale pytają za ile?- Czy okręg białostocki współpracuje z Wojewódzkim Funduszem Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych?- PZN ma z tej współpracy niewiele. Jedyna korzyść to zorganizowany w 1993 roku turnus rehabilitacyjno-wypoczynkowy w Augustowie dla 70 osób. Poszczególni, nieliczni członkowie otrzymują dotację z funduszu na gospodarcze usamodzielnienie się, na sprzęt komputerowy. To stosunkowo niewiele. Od września ub. roku w lokalu spółdzielni niewidomych uruchomiliśmy warsztaty terapii zajęciowej dla niewidomych, którzy są pod względem psychicznym i fizycznym niezbyt przygotowani do życia. Uczą się ewentualnego przyszłego zawodu oraz brajla i samoobsługi. Uczestniczy w nich 20 osób. Jest to według mnie dobra rzecz, tylko że sposób prowadzenia tych zajęć powinien być bardziej przemyślany. Ale to dopiero niedawno się zaczęło. Okręg się temu przypatruje i w odpowiednim momencie podpowie, jak dalej to ciągnąć. Chociaż trzeba sobie jasno powiedzieć, że w gospodarce rynkowej będą pracować tylko ci niewidomi, którzy i zawodowo, i rehabilitacyjnie są w pełni przygotowani. Teraz nie ma miejsca na siermiężną produkcję. Pewien etap się zakończył.  

- A co Pan powie o sukcesach czy problemach okręgu...- Jeśli chodzi o sukcesy, to za takowe uważamy dotarcie do białostockiej rozgłośni radiowej. Mamy cykliczną audycję na temat ludzi niewidomych. A główny problem to brak pieniędzy. Mimo bardzo oszczędnego gospodarowania na działalność kulturalno-oświatową prawie nie ma środków.- W jakiej kondycji jest białostocka spółdzielnia niewidomych?- Ma nowe perspektywy. Oczywiście nie pracuje tylu ludzi co kiedyś. Zatrudnionych jest tam obecnie 290 inwalidów, przeciętnie na pół etatu. Zarobki są takie, jakie są. Produkują głównie karnisze, kasety magnetofonowe. Ale uświadomić sobie musimy, że technika, maszyny są bardziej ekonomiczne i wypierają niepełnosprawnych z rynku pracy. I najbardziej smutne, że nie da się tego uniknąć.- Dziękuję Panu za rozmowę.

Pochodnia czerwiec 1994