Marzenia się spełniają

Rozmowa z Jarosławem Kozłowskim

Helena Jakubowska

Jak dobrze jest usłyszeć z ust młodego człowieka, że jego marzenia się spełniają. Częściej przecież słyszy się narzekania i pretensje do losu o to, czego komuś nie udało się osiągnąć. Ale to się tylko tak mówi: "marzenia się spełniają". Czy rzeczywiście marzenia same się spełniają? A może jest tak, że na to też trzeba trochę zapracować.

Z Jarosławem Kozłowskim spotkałam się tuż po recitalu, który wykonał 14 czerwca br. w warszawskim teatrze Ateneum w ramach Ogólnopolskiego Teatru Niepełnosprawnych,

prowadzonego od 2002 r. przez dra Leszka Plocha. Wcześniej znaliśmy się z panem Jarosławem tylko, jak to sam określił, przez internet, bo jako nasz czytelnik pisał kilka razy do redakcji. Rozwiązywał też zagadki muzyczne. Dziś wystąpił jako wykonawca, kompozytor i autor tekstów piosenek. Jednocześnie wykazał się dobrą znajomością sztuki aranżacji, gdyż zupełnie sam przygotował, tzn. nie tylko napisał, ale również wykonał i nagrał, podkłady instrumentalne do

wszystkich utworów. Po prostu omnibus: grał na instrumencie, a jednocześnie śpiewał własne utwory z towarzyszeniem własnego podkładu instrumentalno-wokalnego.

Nic dziwnego, że był zmęczony tego wieczoru. Na koncert przyjechał przecież w upalny dzień z Poznania, i to nie luksusowym samochodem z klimatyzacją, lecz pociągiem w głośnym, nagrzanym przedziale. A w hotelu też nie czekały go wygody, bo pokój był mały, duszny i bez łazienki. Na to jednak artysta się nie skarżył, to ja sama wyłowiłam te szczegóły z rozmowy z towarzyszącą mu matką.

Nasza rozmowa koncentrowała się przede wszystkim na sprawach kształcenia i przyszłej pracy.

- Wiem, że ukończył Pan w zeszłym roku z wyróżnieniem wydział kompozycji Akademii Muzycznej w Poznaniu. To niełatwy kierunek. Teraz komponuje Pan utwory.

Jaka była i jest technika Pana pracy? Czy jest w niej miejsce na pismo brajla?

- Tych technik pracy było wiele i stosowałem je w zależności od przedmiotu studiów. Zawsze jednak w mojej pracy było i jest miejsce na pismo brajla, którym posługuję się od dzieciństwa. Dopóki nie miałem mininotatnika, z którego dane można przenosić do komputera, brajl był po prostu nieodzowny. Znam również brajlowski zapis nutowy, choć nie perfekcyjnie. Z zapisu nut brajlowskich korzystałem w liceum i jeszcze na studiach, ucząc się utworów fortepianowych.

Najczęściej jednak używałem pisma brajla do sporządzania notatek w czasie lekcji i wykładów. Wynalazki techniczne dają niewidomym dużo większe możliwości i pewną samodzielność. Gdybym np. wcześniej miał autolektora, moja mama nie musiałaby się tyle napracować nad nagrywaniem różnych materiałów, które mi były potrzebne, kiedy przygotowywałem się do matury.

- Ale największy problem stanowi chyba zapisywanie własnych kompozycji. Jak sobie Pan z tym poradził?

- W pierwszych dwóch latach było rzeczywiście trudno. Początkowo wykorzystywałem program Cubase, który wprawdzie posiada edytor nut, ale nie daje dostatecznych rozwiązań graficznych. Nuty mogłem wprowadzać tylko z klawiatury i nie dało się zapisywać skomplikowanych partytur ani edytować zapisu nutowego tak, żeby wydruk wyglądał profesjonalnie. Dopiero na IV roku studiów właściwie przez przypadek odkryliśmy wraz z profesorem Zbigniewem Kozubem program Sibelius.

Mieliśmy kiedyś trochę wolnego czasu i otworzyliśmy ten program. Okazało się natychmiast, że daje on nieograniczone, podkreślam to: nieograniczone możliwości, jeśli chodzi o posługiwanie się kombinacjami klawiszy. Kombinacje klawiszowe zapewniają mi całą paletę narzędzi potrzebnych do samodzielnego zapisu. Jakkolwiek Sibelius nie był pomyślany jako program dla niewidomych, to przecież używając go, mogę wprowadzić do komputera nie tylko pełny zapis nutowy, ale również towarzyszącą mu szatę graficzną: oznaczenia dynamiczne, artykulacyjne, łuki nawet podkładanie tekstu do muzyki jest możliwe. Interwencja profesora ograniczała

się w zasadzie tylko do rozplanowania zapisu, tj. odpowiedniego rozmieszczenia tekstu czy łuków, żeby nie zlewały się z innymi elementami. Taka korekta osoby widzącej w większej partyturze zajmuje około 15 minut.

- Poza tym jest Pan w stanie zapisać swoje kompozycje samodzielnie?

- Tak. Od IV roku studiów sam zapisywałem swoje kompozycje. Musiałem się cofnąć w obowiązującym na moim wydziale programie, żeby wprawić się w zapisywaniu nut na komputerze. Napisałem więc wtedy za pomocą Sibeliusa zarówno kwartet smyczkowy, jak i utwory kameralne, a także orkiestrowe. Niezależnie od tego tworzyłem muzykę elektroniczną, wykorzystując do tego program Cubase. Notabene, muzyka elektroakustyczna należy do moich szczególnych zainteresowań, bo uważam, że w tej dziedzinie niewidomi mają szerokie pole do popisu. Mogą przecież tworzyć własne dźwięki, wykorzystywać w najszerszy sposób swoją inwencję, łącząc elementy elektroniczne z naturalnymi i generując własne brzmienia. Tu nie ma barier. Również przy użyciu Sibeliusa napisałem swoją pracę magisterską.

Jest to utwór zatytułowany "Polisonarium na orkiestrę symfoniczną i brzmienia elektroniczne", stanowiący połączenie muzyki elektronicznej i tradycyjnej.

- Gdzie zdobył Pan wcześniejsze wykształcenie muzyczne?

- Podstawową szkołę muzyczną ukończyłem, dojeżdżając trzy razy w tygodniu z Owińsk do Poznania. To nie było łatwe, ale warto było. Zachęcony przez nauczycieli zdałem egzamin do liceum ogólnokształcącego o profilu muzycznym, które ukończyłem mieszkając już w domu w Poznaniu. Zawsze marzyłem, żeby studiować kompozycję i udało mi się dostać na ten kierunek, a potem go ukończyć. Dyplom magistra sztuki otrzymałem w zeszłym roku, dokładnie 3 lipca.

- Wiem od mamy, że nie zgodził się Pan na przyjęcie do liceum muzycznego bez egzaminu.

- Uważałbym to po prostu za nieuczciwe.

- W licznych podróżach, ale i na co dzień w domu, wiernie towarzyszy Panu mama. Dedykował jej Pan dzisiaj piosenkę "Los". Rozumiem, że jest to podziękowanie...

- O, tak, jest za co dziękować. Mama była zawsze nieocenionym lektorem i pomocnikiem, który nie żałował czasu dla mnie. W domu leży cała walizka nagranych przez nią kaset z literaturą, różnymi materiałami, których nie miałem w brajlu. Mama wyrzuca sobie tylko, że nie przypomniała sobie nut na tyle, żeby mi i w tym pomagać. Śpiewała kiedyś w chórze i czytała nuty, a potem nigdy nie starczyło czasu, żeby tę umiejętność odświeżyć.

- A teraz przejdźmy do marzeń, które, jak sam Pan powiedział po dzisiejszym koncercie, spełniają się.

- Marzeń miałem i mam wiele i niektóre się już spełniły. Do nich należy to najważniejsze, żeby zostać kompozytorem. Jestem już kompozytorem. Tworzę zarówno muzykę poważną, jak i rozrywkową. Moje utwory elektroniczne były wystawiane w Akademii Muzycznej w Poznaniu, a także w poznańskim Centrum Kultury Zamek. Ale być kompozytorem to marzenie spełniające się w dłuższym czasie, powiedziałbym "marzenie aktywne". Nie można przecież zostać kompozytorem i na tym poprzestać.

- A te kolejne marzenia?

- Marzę o tym, żeby wydać dobrą płytę. Potrafię sam wiele zrobić w domu, ale nagranie domowe nie jest jednak do końca profesjonalne. I jeszcze jedno moje marzenie, które jest na dobrej drodze, ale nie chciałbym zapeszyć.

- Proszę nam uchylić rąbka tajemnicy. Przecież Nowy Magazyn Muzyczny ma u Pana szczególne względy.

- Moim wielkim marzeniem jest kontakt z ludźmi, z ludźmi pełnosprawnymi, a szczególnie z młodzieżą. Chciałbym przekazywać młodym moją wiedzę i mój stosunek do muzyki. Miałem już pierwsze rozmowy z dyrekcją i może uda mi się podjąć pracę w liceum muzycznym, do którego sam kiedyś chodziłem. Praktyki pedagogiczne, które miałem właśnie w tym liceum, wypadły bardzo dobrze. Prowadziłem lekcje demonstracyjne z historii muzyki, audycji muzycznych, kształcenia słuchu i harmonii. Nie podejrzewałem, że odkryję w sobie takie predyspozycje na pedagoga. Wiem wprawdzie, że praktyki to jest dla obu stron pewna nowość i nie ma

gwarancji, że sukces przeniesie się na codzienną pracę szkolną. Chciałbym jednak spróbować.

- Mówi się, że w dzisiejszych czasach praca z młodzieżą jest trudna.

- Tak się mówi, ale przecież gdyby nie było trudno, to nie warto byłoby tego podejmować.

- A co Pan sądzi o festiwalach i występach organizowanych dla niepełnosprawnych. Dzisiaj właśnie był taki koncert. Uzyskał Pan również nagrodę im. Hieronima Baranowskiego, która zostanie wręczona w niedalekiej przyszłości. Jak się Pan czuje w czasie takich imprez dla niepełnosprawnych?

- To niełatwe pytanie. Moi koledzy ze studiów dziwią się nieraz, że występuję w takich imprezach. Mówią: "Jaki tam z ciebie niepełnosprawny". Z drugiej strony na tzw. wolnym rynku niepełnosprawni nie mają pełnych szans, żeby zaistnieć, pokazać, co potrafią. Po prostu trudno im się wedrzeć na większość imprez ogólnodostępnych. Muszę przyznać, że niektóre festiwale dla niepełnosprawnych mają bardzo dobrą atmosferę. Myślę tu np. o corocznych tego typu imprezach organizowanych w Środzie Wielkopolskiej. Jest to festiwal, do którego żywię głęboki sentyment, ponieważ uczestniczę w nim od pierwszej edycji i od początku charakteryzował się on pełną wzajemną życzliwością uczestników i organizatorów. Ale kiedy jest taki dzień, że najpierw robię coś, powiedzmy, w środowisku studenckim, a potem idę na imprezę dla niepełnosprawnych, czuję pewnego rodzaju dyskomfort. Jest tak, jakbym nagle przenosił się do innego świata.

- Dziękuję bardzo za interesującą rozmowę. Będziemy wszyscy - wszyscy, tzn. Redakcja oraz Czytelnicy - śledzić Pana osiągnięcia. Oby nie zabrakło Panu nigdy optymizmu oraz inwencji twórczej.  

Nowy Magazyn Muzyczny 21-2007