Kaziów:  

Sprawa orientacji przestrzennej, pomocy naukowych jest to szczególnie ważna sprawa dla człowieka, który się usamodzielnia, ale kiedy człowiek traci wzrok i nie może się poruszać nawet po własnym mieszkaniu, to następuje straszliwa dysharmonia całego organizmu i ogarnia nas lęk, i pojawiają się pytania - co to będzie i jak wyjdę z własnego mieszkania... Sprawa komplikuje się, kiedy występuje dodatkowe inwalidztwo albo bardzo ograniczony słuch, albo taka sytuacja jak moja - brak rąk. Wtedy z człowiekiem dzieje się coś takiego, że trudno to opisać. Na zewnątrz trzeba pokazywać, że jestem silny,, że nic się nie dzieje, ale jeżeli chce wyjść poza próg, to się boję. A jeżeli chce napić się herbaty, to nie tylko że nie mogę sam, ale jak ktoś mi ją poda - obleje, sparzy. I teraz co robić, jak sobie pomóc? A już zupełnie tragicznie wygląda sytuacja kiedy zachodzą potrzeby fizjologiczne. Z tą sprawą długo się mordowałem, można powiedzieć w cudzysłowie albo i nie w cudzysłowie. Bo sam pomysł bardzo prymitywny, jak tu Mietek powiedział, z epoki kamienia łupanego, żeby nie nosić spodni na pasku, ale na gumce, żeby jakoś można samemu ściągnąć. To niby takie proste, ale u mnie trwało aż cztery lata. Bo kiedy znalazłem się na obozie sportowym w Szarczu, to nawet stwierdziłem, że noszenie takich dresów to fajna sprawa. Mogę sobie w jakiś sposób, łokciem, je ściągnąć. Jak mieszkałem tam sam w pokoju, bo tak mieliśmy przydzielone, to ja tak właśnie próbowałem robić i wyjść jakby na zewnątrz, to pani już nie mogła mnie znaleźć, bo trochę zabłądziłem. Więc taka ogromna radość, że ja mogę sobie te spodnie ściągnąć. A żeby jeszcze lepiej ściągnąć, to jeszcze takie uproszczenie - wbić hak w ścianę - i tak się do tej ściany dostawić tyłem i tak sobie radzić. U mnie trwało to aż pięć lat po utracie wzroku, żeby z tego korzystać. A potem... A potem, ile jeszcze lat, kiedy, nie wiem komu zawdzięczać, bo Szyszko powie, że tylko był pracownikiem, ale jeżeli my w Związku jesteśmy bardzo sobie nawzajem oddani i nawzajem o sobie myślimy, to wtedy jest pięknie, to wtenczas jest ta piękna rodzina, więc albo Szyszce zawdzięczam, albo panu Spychalskiemu, którzy będąc za granicą stwierdzili, że istnieją sedesy zautomatyzowane, które są podłączone do prądu i jest zapas dwóch litrów wody, i naciskam pedały, uruchamiam jednocześnie spłuczkę i pompę, która prysznic ciepłej wody puszcza tam gdzie trzeba, wymywa, a potem strumień ciepłego powietrza wysusza. Ale to nastąpiło dopiero w 1973 czy 74 roku. a okazało się, że te sedesy były produkowane w Szwajcarii już dosyć dawno, ale drogie i Związek Niewidomych zafundował mi taki sedes w prezencie. Z okazji doktoratu, to mogę powiedzieć, że dostałem jeszcze inny prezent, bo przecież każdy z Was może posługiwać się zegarkiem brajlowskim ręcznym czy kieszonkowym, a ja niestety, poza takim budzikiem brajlowskim, który gdzieś sobie stoi i jeśli się nie przewróci, to ja wargami sobie odczytam. A to jest ważne, jeśli jest się samemu w domu i nie wie się, która jest godzina, i można sobie tę godzinę odczytać. I z okazji doktoratu dostałem zegarek kieszonkowy, naciskany, który informuje z dokładnością do piętnastu minut. Wręczono mi na posiedzeniu plenarnym Zarządu Głównego w 72 roku z napisem: z okazji obrony pracy doktorskiej. Zaadaptowany w ten sposób, że naciskałem łokciem na taką antenkę i on się wtedy uruchamiał. Teraz muszę powiedzieć, że mam inny zegarek - budzik i moja żona żartuje ze mnie, że czas na mnie, żebym się uczył angielskiego, bo kupiłem zegarek mówiący po angielsku. No więc widać jak długo trwa w mojej sytuacji proces przystosowania się, aczkolwiek wszystko idzie do przodu. Jakież to jest ważne, na przykład brajl. Czytam, ale w tym nowym mieszkaniu ja nie mogę korzystać, bo dużo miejsca zajmuje pulpit podnoszony dzięki tej całej maszynerii nogą do góry i tam nie ma miejsca. No i cały pulpit, który zrobił mi ojciec takim chałupniczym sposobem w 53 roku, kiedy zacząłem się uczyć brajla, kiedy czytałem w Poznaniu na tym w większym mieszkaniu, a tu w Zielonej Górze nie mogę. Więc znam brajla, mogę go odczytać, ale teraz chyba tylko na pokaz, więc w dalszym ciągu mogę korzystać tylko z usług osoby widzącej. A teraz magnetofony... Każdy z nas może korzystać z magnetofonów, miniaturyzacja, komputery. A ja długie lata nie mogłem korzystać z magnetofonu, bo kiedy Urząd Wojewódzki w Zielonej Górze dał pieniądze na magnetofon i kupiono tę słynną polską "Melodię", to nosem nie udawało się. Zrobiono takie specjalne dźwignie, a to zajmowało pół mieszkania. No ale musiałem się na to zdecydować, bo ja przy pomocy tego magnetofonu pisałem właściwie pracę magisterską. Kiedy rozpoczynałem pisanie pracy doktorskiej, to zacząłem korzystać z magnetofonów dostępnych w obsłudze, bo lekkie klawisze, bo łokciem coś można nacisnąć, zautomatyzowane, bo naciskam pedał i uruchamiam przesuw taśmy lub odtwarzanie taśmy. Akustomat, dzięki któremu uruchamiam taśmę głosem, ale przedtem trzeba łokciem i nosem nacisnąć dwa klawisze jednocześnie. Ale w ogóle żeby posunąć się dalej na przód, to jest trudno. Pięknie jest kiedy możemy wychodzić na przykład z psem przewodnikiem, no ale dla mnie to też nie jest rozwiązanie. Kiedy byłem w szkole średniej w Poznaniu, to jedna pani ze spółdzielni z rehabilitacji przyszła do mnie i mówi, że przyniosła mi białą laskę, że jest od prezesa takiego a takiego, powiedział, żebym przyszła, bo niewidomi chodzą z białymi laskami, a pana zawsze ktoś prowadzi. Więc ja mówię, że przecież laskę trzeba trzymać w ręku. A na to ona mówi, że to można panu umocować laskę na ręce i tak już będę miał stale tę laskę. Na przykład Matejko ma na szczęście dłonie krótko amputowane i może się posługiwać tymi kikutami w razie czego, ale wtedy musi mieć koszulę z krótkimi rękawami, bo inaczej to nie bardzo. I kiedyś pojechał do Warszawy, mógł wtedy jeszcze sam wyjeżdżać i w hotelu chciał skorzystać z ubikacji, i nagle stwierdził, że żona ubrała go w koszulę z długim rękawem i jeszcze zapięła mankiety na spinki. Więc doszedł do pani z hotelu i mówi, że chciałby skorzystać z ubikacji i w związku z tym prosi, żeby ona rozpięła te spinki na mankietach i podwinęła mu rękawy. Pani oczywiście to zrobiła, ale kiedy wyszedł już z ubikacji, to bardzo była ciekawa, dlaczego on, idąc do toalety, każe sobie rozpinać rękawy koszuli, skoro w ubikacji rozpina się rozporek. Więc zabawna sytuacja, ale gdy ktoś ma dodatkowe kalectwo, to często tak jest, że nie można wyjść z własnego mieszkania.. I kiedy byłem w takich trudnych sytuacjach, to przeżywałem te dramaty jeszcze silniej, ale podnoszą na duchu te wszystkie udogodnienia. I kiedy moja opiekunka - pani Lubicz - leżała w szpitalu pół roku, to mieszkałem zupełnie sam. W ciągu dnia przychodziła na trzy godziny pielęgniarka z PCK, a wieczorem to tak zwana pomoc sąsiedzka na pół godziny czy godzinę i przez cały dzień sam. Ludzie nie chcieli w to uwierzyć. Nie chciałem wyjeżdżać do mojej siostry na wieś, chociaż ona chciała, czasem przyjeżdżała na dwa dni, bo chciałem być blisko szpitala, żeby móc odwiedzić chorą. I gdyby nie te małe udogodnienia, które pojawiały się po dłuższym czasie, to na pewno nie zostałbym ani jednej godziny sam, gdy sytuacja ułożyła się tak tragicznie. I na przykład teraz te najnowocześniejsze aparaty radiowe... W swojej książce "Gdy moim oczom" opisuje, jak zacząłem obsługiwać radio, jak musiałem zębami przekręcać przełącznik, jak zębami wyciągałem antenę. I rzeczywiście wykruszyły mi się przednie zęby, ale chciałem korzystać z tego radia. A w tej chwili mam już radio, w którym zmieniam programy dzięki dotykaniu sensorów. Oprócz innych magnetofonów, korzystam z wysłużonego, oddawanego już wielokrotnie do naprawy, magnetofonu jeszcze z okresu pisania pracy doktorskiej, czyli z lat 67-71. Jest na przykład taka dziwna rzecz, że ja, który tak chce czytać, mało korzystam z książek mówionych, bo jeżeli jestem sam i włoży mi ktoś kasetę, to pół godziny, strona się skończy i co dalej... Gdyby książki były nagrywane na taśmach szpulowych, tak jak dawniej, kiedy było półtorej godziny nagrania, to ja jeszcze mógłbym korzystać z takiego magnetofonu, ale z kasetowego to już nie. Ja oczywiście nie dramatyzuje, bo przyzwyczaiłem się i potrafię sobie radzić, bo w taki czy inny sposób wypełniam sobie czas, w taki czy inny sposób radzę sobie z wyjściem na zewnątrz, ale trzeba pomyśleć o tym, że jeżeli ktoś traci wzrok na przykład z powodu cukrzycy, to okazuje się, że nieraz ci ludzie tracą też zmysł dotyku w palcach, bo taki przypadek znam, albo znam panią, która z powodu cukrzycy traci wzrok i nie ma już czucia w stopach prawie i ma kłopoty z nogami, i jak z tym wszystkim sobie radzić... To są oczywiście pojedyńcze przypadki, ale stawiają człowieka w sytuacji wręcz tragicznej, dlatego na przykład do mnie kierowane były pytania: czy myślałem o śmierci samobójczej. W swojej książce "Gdy moim oczom" piszę, że myślałem o śmierci, że gdyby nastąpiła, to może byłoby dobrze, ale nie myślałem o śmierci samobójczej, bo byłem człowiekiem wierzącym, a ponadto gdy byłem jeszcze chłopakiem, to była taka sytuacja, że mogłem się utopić i przeżyłem to traumatycznie, bo pomyślałem sobie, jak przeżyłaby to matka, kiedy przynieśliby mnie znad rzeki nieżywego. . I uważałem, że to byłoby bardzo bolesne. Ale redaktorka, która pracowała nad moim tekstem w "Czytelniku", to, ja nawet nie wiedziałem, w tym miejscu, w którym piszę, że byłoby dobrze, żeby przyszła śmierć, to ona sobie dopisała, że myślałem, żeby przechylić się przez barierkę i wypaść z czwartego piętra. I czy to nie jest tragiczne, kiedy przychodzą teraz do mnie uczniowie ze szkół średnich, bo dużo się teraz mówi o eutanazji, i ponieważ mają pisać wypracowania na taki temat, to właśnie przychodzą i pytają, co pan mógłby nam o tym powiedzieć. A zatem gdzieś tam się mówi, że on chyba myślał o śmierci, a może jeszcze wciąż myśli, żeby w razie czego zastosować wobec niego eutanazję. Bo to tak wygląda patrząc z zewnątrz. A tu jest ta sprawa, o której mówiłem wczoraj - o postawach, charakterach i pracy nad sobą.