Uśmiech przeciw chorobie

Henryk Szczepański  

Z Jolantą Kutyło spotykam się o północy. Gdy księżyc błądzi w obłokach, a gwiazdy mrugają na hipnotyzującym niebie, my zasiadamy przed mikrofonami katowickiej rozgłośni Polskiego Radia. To całkiem dobra pora, aby porozmawiać z nocnymi markami, którzy o tym czasie zasiadają przed ekranem telewizora lub przy głośniku radioodbiornika. Wspólnie z red. Zbigniewem Figatem zachęcamy do refleksji nad oglądaniem telewizji przez niewidomych w towarzystwie widzących.

Jola, która utraciła wzrok we wczesnym dzieciństwie, ceni sobie takie seanse u boku widzącego i dyskretnego komentatora, bo jego podpowiedzenia, dotyczące widoków, postaci i scenerii, ułatwiają uchwycenie głębszego sensu, a czasem lepsze zrozumienie fabuły filmów, reportaży albo widowisk prezentowanych na szklanym ekranie. Nie miałaby też nic przeciwko temu, aby w tym samym towarzystwie oglądać filmy w sali kinowej lub spektakle w teatrze.

Spotkania ze słuchaczami cyklicznej audycji zatytułowanej "Radiowidz" są też okazją do zaprezentowania poetyckiego dorobku Jolanty Kutyło, który w jej życiu odgrywa szczególną rolę. Jest sposobem na bycie z innymi ludźmi i zaklęciem na lepsze samopoczucie.

Ja poznałem ją kilkanaście lat temu, gdy z garstką "niepozornych" tekstów, wykropkowanych brajlem, przybyła do Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Katowicach, opiekującego się wtedy twórczością debiutującej młodzieży. To co odczytała było radosne i pogodne. Sama uśmiechnięta, chciała, aby i jej wiersze poprawiały nastrój każdego, kto ma wiatr w oczy.

Choć wierszy było niewiele, to nie miałem wątpliwości, że ich autorka ma prawdziwie poetycką intuicję, a z formą, wymagającą zgoła rzemieślniczej obróbki, rychło sobie poradzi, bo ma do tego niezłomny zapał.

Potem Kutylanka z roku na rok zdobywała kolejne laury i trofea na konkursach literackich, i nie tylko. Okazało się, że ma prawdziwie twórczą i artystyczną naturę. Bez uszczerbku dla dorobku pisarskiego i wręcz bez opamiętania zaczęła flirtować z kilkoma dyscyplinami sztuki.

Zdobywała liczne nagrody na konkursach recytatorskich i festiwalach piosenkarskich, organizowanych przez Krajowe Centrum Kultury Niewidomych w Kielcach. W tamtejszym studio nagrała na kasetach kilka utworów, również z własnymi słowami. W ubiegłym roku na kieleckim festiwalu "Widzieć muzyką" została nagrodzona za osobiście skomponowane "Tango niedowidzące".

Z równym powodzeniem uczestniczy w przeglądach i wernisażach sztuki. Tu jest nagradzana i wyróżniana za dzierganie. Najlepiej wychodzą jej koronki. Lubi swoje druty i szydełka. Uważa, że w rękach człowieka niewidomego są bardzo odpowiednim instrumentem, dającym mu możliwość samodzielnej i swobodnej ekspresji. Takie makatki, serwetki i inne pomysłowe bibeloty, z wełenki lub włóczki, stają się często prezentami dla dobrych znajomych i przyjaciół. Nie dosyć na tym. Od pewnego czasu rokrocznie startuje w słynnym już w całym kraju katowickim "Dyktandzie". Wraz z grupą wytrawnych brajlistów ćwiczy i mierzy się z najlepszymi w polskiej ortografii.

Wszechstronność zainteresowań artystycznych Joli wyciska piętno na jej sposobie wierszowania. Jej teksty są zaskakująco malarskie i melodyjne, co dodaje im oryginalnego uroku.

Tak jak przed laty, są wciąż uśmiechnięte, choć ich autorka mogłaby wyliczyć przytłaczająco smutną listę przewlekłych dolegliwości, uprzykrzających jej życie. Również i "pejzaż", w którym przebywa na co dzień, nie nastręcza zbyt wielu okazji do uciechy. Jola jest mieszkanką Domu Pomocy Społecznej Niewidomych w Chorzowie. Ona jeszcze nie przekroczyła czterdziestki, ale większość współmieszkańców to ludzie mocno sędziwi, schorowani, a często niedołężni.

W sercu wrażliwej poetki rodzą się odruchy życzliwości i chęć rozweselenia cierpiących, ale jej duszy nieobce są próby protestu przeciw okrucieństwu losu, a czasem ochota do ucieczki. Najlepszym azylem dla psychicznego exodusu są marzenia, a ich owocem - wiersz, opowiadanie, piosenka lub anegdota. To stare i wypróbowane sposoby na lepsze samopoczucie nie tylko czytelnika, ale i tego, kto je napisał.

Dla Jolanty Kutyło flirt ze sztuką, podobnie jak ruch na świeżym powietrzu, jest gwarancją długotrwałej młodości. Poezja daje szansę samorealizacji i jest ucieczką od szarości dnia codziennego. W jej strofach radość bierze się za bary z rozpaczą. I ta pierwsza wygrywa. Nie ma w tych zmaganiach tragizmu i dysonansów. Rozpacz pierzcha przed radością, jak ciemność przed światłem i wtedy rodzi się pytanie o przyczynę pomyślności.

Tą siłą sprawczą jest "miłość, która leczy duszę ran". Odkrywanie jej źródeł jest osobliwym lekarstwem na wszelkie zagrożenia i kontuzje.

Debiutowała tomikiem wierszy zatytułowanym "Szepty". Było to w roku 1993. Gdy gratulowałem sukcesu, powiedziała:

- Zamieściłam w nim utwory miniaturowe, ale za to skondensowane i mocne jak stare wino. Tytuł zbioru obiecuje, że w tekstach znajdzie się to, co dotarło do moich uszu. Pisałam pod dyktando. Miałam suflera. Była nim głównie przyroda. Dedykuję je osobom bliskim i temu czytelnikowi, który dzięki lekturze wejdzie w krąg moich przyjaciół.

Wzrok straciła w pierwszych miesiącach życia. Urodziła się w Szczecinie. Dzieciństwo spędziła w Bolkowie na Dolnym Śląsku i w wielkopolskich Owińskach. Maturę zdobyła w prywatnym liceum ogólnokształcącym ss. Niepokalanek w Wałbrzychu. Od kilkunastu lat mieszka nad Rawą, wśród zieleni Chorzowskiego Parku Kultury i Wypoczynku.

Ostatnio jej wiersze zaprezentował katowicki kwartalnik humanistyczny "Wyrazy". Najlepsze jej utwory trafiły do "Antologii polskich poetów niewidomych".

Przed dwoma laty ukazał się kolejny, drugi tomik jej pióra. Nosił tytuł "Sny owadów". Jest kontynuacją lirycznych personifikacji i alegorii, inspirowanych przez świat przyrody, który dla niewidomej pisarki jest pretekstem do oryginalnych spostrzeżeń i niekiedy drastycznych obnażeń człowieczego charakteru.

Następna publikacja, do której przygotowała już znaczną część utworów, nosi roboczy tytuł "Nie jestem mrokiem". Będzie to swego rodzaju manifest zawierający artystyczne i życiowe credo autorki, która postanowiła udowodnić, że człowiek pozbawiony wzroku może z powodzeniem funkcjonować także poza własnym środowiskiem.

Na poparcie tej tezy ma osobiste doświadczenia i spory bagaż przemyśleń. Ona i jej twórczość cieszą się rosnącą sympatią. Zdobywają coraz liczniejszy krąg wielbicieli w różnych zakątkach kraju. W imię ambitnie pojętej integracji, chętnie uczestniczy w spotkaniach autorskich i klubowych prezentacjach sztuki organizowanych w Chorzowie przez tamtejsze Muzeum Miejskie oraz Dom Kultury Huty im. Stefana Batorego.

Jolanta Kutyło popularyzuje postawę otwartą na drugiego człowieka. Również na tego, który lęka się "zaklętego kręgu ciemności" i     niespodzianek tyflologii.

Pochodnia czerwiec 1998