Dzielić się pięknem  

Józef Szczurek  

 

  W malutkim miasteczku mazurskim,  

gdy dzień dogasa promiennie,  

dziewczętom bywa samotnie,  

trochę płaczliwie i sennie.  

 Więc żeby je ładniej zasmucać,  

wieczory dla nich specjalnie,  

dzwonem od Piotra i Pawła  

śpiewają sentymentalnie.  

  Dziewczęta wzdychają żarliwie,  

a najpłomienniej ta cicha,  

którą się rzadko widuje,  

tylko klawisze jej słychać.  

  Przerywa uparte pasaże,  

zielone oczy przymyka  

i marzy, że na jej ręce  

upadnie blask Fryderyka.   

 

Tym razem zacząłem nietypowo,   bo od   ukazania poetyckiego obrazu, a to oznacza,   że bohaterką mojej  opowieści będzie poetka  - pani Halina Kuropatnicka  - Salamon,    popularna nie tylko w naszym środowisku. Nietypowa jest również  forma  nakreślenia sylwetki, gdyż jej zawodową i twórczą pracę   chciałbym ukazać, między innymi,  poprzez   fragmenty wypowiedzi prasowe autorstwa innych osób, a warto dodać,  że  artykułów takich ukazało się niemało.   

 Pani Halina  przyszła na świat  w Tarnopolu. Po wojnie, jej rodzina w ramach akcji repatriacyjnej, osiedliła się we Wrocławiu. Jako mała dziewczynka dostała się do wrocławskiej  szkoły dla niewidomych dzieci   na ulicy Kasztanowej.  Potem było liceum pedagogiczne,  studia na polonistyce Uniwersytetu Wrocławskiego,  i Warszawski Instytut  Pedagogiki Specjalnej.  Niebawem  wróciła do tej samej szkoły, która  pierwsza otwierała jej okna na świat,  ale tym razem, jako nauczycielka.  Spełniło się jej marzenie o pracy wśród dzieci.   

Pisze Izabela Hoffman: " w  czwartej klasie została naszą wychowawczynią pani Halina Kuropatnicka-Salamon.  Uczyła nas języka polskiego.  Bardzo ją lubiliśmy. Była cudowną nauczycielką , wymagającą, ale sprawiedliwą.  Zawsze znajdowała czas, żeby z nami porozmawiać o różnych  trudnych   sprawach, zależnie od potrzeb - w grupie albo indywidualnie. Teraz wiem, że problemy, z którymi do niej przychodziłam,  były banalne, ale wtedy miały dla mnie ogromną  wagę  i tylko moja ukochana Pani mogła mi pomóc w ich rozwiązaniu.  

Pamiętam, że kiedyś dostałam od niej lalkę na Mikołaja. Bardzo się nią cieszyłam, ale nie wiedziałam, jak ją nazwać. Pani mi poradziła, żeby była to Kundzia. Tę lalkę mam do dziś. Kochałam moją panią, ponieważ mogłam jej zaufać, wiedziałam, że w każdej sytuacji mogę na nią liczyć".   

Od kilkunastu lat, pani Halina  jest na emeryturze, ale ze swą  szkołą nadal utrzymuje  bliskie więzi  i  wspomina  ją z serdecznością: "Praca w szkole była dla mnie wspólnym z uczniami przyjacielskim marszem przez czas zdobywania wiedzy. Pragnęłam przekonać dzieci i młodzież o możności ulepszania rzeczywistości poprzez posiadanie i rozwijanie pasji, hobby, zainteresowań. Miałam ogromne szczęście, wykonując zawód nie tylko wybrany, lecz i umiłowany. Stąd pewnie przyjaźń z wielu dawnymi uczniami i nasze stałe kontakty".   

Drugą wielką pasją pani Haliny, przenikającą całe jej życie, jest  twórczość literacka,   pisanie opowiadań  i  niewielkich utworów poetyckich. Poezja  jest dla niej  sposobem na poznawanie świata i człowieka,  wyrażaniem siebie i potrzebą  określania tego co nas otacza. W jej odczuciu, twórczość,  której głównym    przędziwem jest słowo,  powinna odkrywać urodę życia, pokazywać to co  piękne, dobre  i mądre albo bolesne.  

 Kaliope - Muza poezji, dotknęła  panią Halinę bardzo wcześnie.     Jeszcze będąc  w szkole podstawowej, napisała wierszyk pt. "Wiosenka" opublikowany na łamach jakiegoś czasopisma dla dzieci. Właśnie wtedy przeżyła coś wyjątkowo radosnego. Dziś określa to jako szczęście  dzielenia się swymi przeżyciami i  wizją otaczającego świata z  drugim człowiekiem.  

    Śląski dziennikarz - Henryk Szczepański ,  opowiadając o spotkaniu pani Haliny   w jednej z bibliotek katowickich, podkreśla, że i tam  padały pytania, czym dla niej jest   twórczość  literacka i po  czym poznać, że   rodzi się poezja. A oto, jaka  była  odpowiedź:           

„Poezja zaczyna się już wtedy, gdy umiemy się cieszyć garścią stokrotek wyzbieranych z pachnącej łąki, rozkoszować pieszczotą słonecznego promyka, a także wtedy, gdy nie rozumiejąc, czego chce od nas drugi człowiek, postanawiamy: wyjdę mu naprzeciw!  

Piszę wtedy, gdy odczuwam potrzebę wyrażania siebie, gdy   chcę zaprezentować moje odbieranie tego co mnie otacza. Możliwość poznawania świata i ludzi jest niewyobrażalnie wielkim prezentem losu, a co dopiero szansa kreowania innej rzeczywistości.  

Na zakończenie  uwag  o twórczości  literackiej Haliny Kuropatnickiej - Salamon, pragnę dodać, że  dotychczas     ukazało się  kilkanaście tomików jej poezji.  Oto tytuły niektórych spośród nich:  "W lustrze", "Kasztanki",  "Co nowego w starych bajkach",  "Recepta na latanie", "Wyszumiały liście",  "Po tamtej stronie blasku".     Utwory poetyckie, opowiadania i   felietony  pani Haliny   znajdują się w kilku  antologiach,   wydawnictwach brajlowskich,   w taśmotece Polskiego Radia, a także w   antologii "Przydział na świat",  wydanej przez  Krajowe Centrum Kultury PZN w Kielcach.  

Od  ponad  dwudziestu  lat pani Halina  spotyka się  ze swymi czytelnikami i wielbicielami jej twórczości.  Wieczory autorskie stanowią  silny nurt działalności poetki znad Odry, jak często ją nazywają.    Każdego roku jest kilka , a nawet kilkanaście spotkań i chyba niewiele jest   miast, do których nie dotarła jeszcze ze swymi impresjami obejmującymi nie tylko  twórczość literacką,  lecz również  sprawy i ludzi, wśród  których pani Halina żyje na co dzień.  

 Opowiada, między innymi - o piśmie Braille'a, i jego twórcy, o problemach i aspiracjach niewidomych. Rozdaje również  fragmenty brajlowskich czasopism. Stara się  stosować   urozmaicone formy oddziaływania na słuchaczy, aby jak najdłużej zapamiętali     zasłyszane  i ujrzane treści. Spotkania  te są nieodłączną  częścią  jej  biografii literackiej.   

Kreśląc  szkic  biograficzny pani  Haliny, nie można nie wspomnieć o bardzo ważnej   pozycji,  jaką w jej  życiu zajmuje Esperanto. Oto co sama  mówi na ten temat: " Esperanto stało się dla mnie odnalezionymi znienacka drzwiami do radosnego, dobrego świata przyjaźni i przygód.   Była tym choćby korespondencja, niosąca wciąż nowe wrażenia. Z czasem przyszły podróże, kongresy, twórczość  literacka w tym języku". W tych kilku  słowach   znajduje się wielka głębia   jakże bogatej i wszechstronnej działalności.   

 Pani Halinie życzę,  aby miała jak najwięcej naśladowców, którzy dostrzegają   wokół siebie piękno,  umieją się nim cieszyć i dzielą się  pięknem z innymi ludźmi.      

Światełko luty 2012  

 

 

 

 

 ROZMOWA MIESIĄCA
Z Haliną Kuropatnicką-Salamon rozmawia Stanisław Kotowski  

     

    Źródło: Publikacja własna "WiM"  

     

S.K. - Dziękuję, że zgodziłaś się opowiedzieć o swojej pracy zawodowej i twórczej. Jesteś poetką i emerytowaną nauczycielką. Z pewnością masz wiele ciekawych doświadczeń i przemyśleń, które zainteresują czytelników "Wiedzy i Myśli".  

 

H.K.S. - Nie jestem pewna, czy te doświadczenia i przemyślenia są aż tak interesujące, ale chętnie porozmawiam o nich. Może kogoś zaciekawią, może komuś się przydadzą.  

 

S.K. - Najpierw powiedz nam, jaki jest stan Twojego wzroku, od kiedy jesteś osobą niewidomą. Ułatwi to zrozumienie Twoich wypowiedzi.  

 

H.K.S. - Jestem niewidomą od wczesnego dzieciństwa. Obecnie nie mam nawet poczucia światła.  

 

S.K. - Uczyłaś się w szkole dla niewidomych we Wrocławiu?  

 

H.K.S. - Tak, urodziłam się w Tarnopolu, ale po wojnie, rodzina moja przyjechała do Polski w ramach repatriacji. Osiedliliśmy się we Wrocławiu i tu poszłam do szkoły dla niewidomych.

 

S.K. - Jesteś więc absolwentką szkoły dla niewidomych?  

 

H.K.S. - Niestety, dane mi było tylko przez rok uczyć się z kolegami; po pierwszych wakacjach przeżyłam wielką przykrość. Moja klasa przeniesiona została do Owińsk, a ja już zdążyłam związać serce ze szkołą pod wrocławskimi kasztanami. W efekcie klasę drugą i trzecią kontynuowałam eksternistycznie, zdając egzaminy. Równocześnie utrzymywałam kontakty z kolegami ze starszych i z młodszych klas szkoły przy alei Kasztanowej. Aż wreszcie zdecydowałam dołączyć do kolegów z poprzedniej klasy i zostać z nimi na stałe. Naturalnie, wymagało to zrobienia rocznej przerwy w nauce. Decydująca okazała się tu postawa rodziców, bowiem takie rozwiązanie wydawało się im najstosowniejsze. Nadmieniam, że byłam dzieckiem dochodzącym. Znalazłszy się w nowej klasie, postanowiłam zamieszkać w internacie. W owym czasie uczniowie rzadko zamieszkiwali w domach rodzinnych. Wyczuwałam nieraz, iż koleżanki z niesmakiem traktują moje przychodzenie tylko do szkoły. Cechował je rodzaj żalu bądź pretensji. Od momentu mego przeniesienia się do internatu, nasze więzi wyraźnie się zacieśniły.  

 

S.K. - To szkoła podstawowa, ale przecież na tym nie zakończyła się Twoja edukacja.  

 

H.K.S. - Oczywiście, że nie. Potem było liceum pedagogiczne, studia na Uniwersytecie Wrocławskim - pedagogika z seminarium z psychologii ze specjalizacją polonistyczną i wyższe studia zawodowe w warszawskim Instytucie Pedagogiki Specjalnej.  

 

S.K. - Jakie stosowałaś metody nauki w szkołach ogólnodostępnych, a przede wszystkim w liceum pedagogicznym. Licea te, o ile mi wiadomo, bardzo dobrze przygotowywały do pracy przyszłych nauczycieli, gdyż w większości z nich był wysoki poziom nauczania. W takiej szkole niewidoma uczennica musiała mieć spore trudności.  

 

H.K.S. - Starałam się we wszystkim nadążać za widzącymi kolegami. Przepisywałam np. nuty w brajlu, aby nie mieć braków w zajęciach muzycznych. Konspektowałam wiadomości na określonych lekcjach. Uczyłam się po prostu. Wciąż miałam świadomość odpowiedzialności za własny wybór kształcenia, który otwierał mi drogę do pełnienia wymarzonego zawodu.

 

S.K. - Pedagogika poszerzona o specjalizację filologiczną, również nie należy do łatwych kierunków nauki. Jak sobie radziłaś na uniwersytecie?  

 

H.K.S. - Bardzo często pracowałam z lektorami. W trakcie słuchania czytanego tekstu pisałam konspekty. Studiowałam zaocznie. Konieczne więc były pieniądze na zakup magnetofonu szpulowego; nabyłam go w trakcie pierwszego roku. Stanowił szczególną atrakcję w mojej codzienności. Służył do nanoszenia tekstów, potrzebnych do sporządzania notatek. Potem zaś można było doraźnie utrwalać ulubione piosenki bądź koleżeńskie "audycje" przy mikrofonie. Wszak wszyscy byliśmy młodzi, a szpul z taśmami posiadałam bardzo mało. Z czasem, już pod koniec studiów kupiłam czarnodrukową maszynę do pisania. W moim świecie nastąpił postęp.

 

S.K. - A jak sobie radzisz z samodzielnym chodzeniem po ulicach Wrocławia?  

 

H.K.S. - Mam niewidomego męża. We wszystkich czynnościach wspieramy się i uzupełniamy wzajemnie; oczywiście, białe laski na zewnątrz domu zawsze nam towarzyszą.

 

S.K. - Wiem, że studiowałaś i jednocześnie pracowałaś w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Niewidomych. W takim systemie kończyłem szkołę średnią i wiem, że nie jest to ani łatwe, ani przyjemne. Jak Ty łączyłaś te obowiązki?  

 

H.K.S. - Na tym etapie również pamiętałam stale, że dobrowolnie wybrałam taki sposób życia. Pragnęłam nauczać; sama też zdecydowanie lubiłam się uczyć, a poza tym kształcenie się było koniecznością zawodową. Angażowałam lektorów do wypełniania dokumentacji szkolnej, czytania materiałów związanych z moją pracą i przeglądania podręczników. Lektorzy kontrolowali też moje maszynopisy. Nie mogłam unikać jakichkolwiek obowiązków, których pełnienia oczekiwali przełożeni. Udawało się. Zwyczaj zatrudniania lektorów pozostał w naszym domu na stałe. Wielu z nich, nawet z odleglejszej przeszłości, pozostaje wciąż dobrymi znajomymi.

 

S.K. - Jesteś poetką. Czy uzdolnienia poetyckie były przydatne również w pracy w szkole z niewidomymi dziećmi? Jak je wykorzystywałaś?  

 

H.K.S. - Podejrzewam, że pasje pisarskie, czyli skłonność do przypatrywania się ludziom, uwrażliwiały mnie na potrzeby wychowanków. Pozwalały niejako znajdować się na ich miejscach i w ich rolach. Ponadto ułatwiały takie podawanie wiedzy, aby stawała się przyjazna w przyswajaniu.  

 

S.K. - Masz duży dorobek literacki, opublikowałaś wiele tomików wierszy. Opowiedz o tym.  

 

H.K.S. - Wydałam m.in. tomiki poetyckie:  

- W lustrze 1990,  

- Kasztanki 1991,  

- Co nowego w starych bajkach 1991,  

- Recepta na latanie 1991,  

- Renkontoj 1992 (wiersze w języku esperanto),  

- Wyszumiały liście 1993,  

- Po tamtej stronie blasku 1993.  

 

S.K. - To wcale niemało. Kiedy zaczęłaś pisać?

 

H.K.S. - Rymowanie, bo od tego zaczyna się wierszowanie nachodziło mnie dość wcześnie. Gawędziłam wierszem z zabawkami. W czwartej klasie opublikowałam w czasopiśmie dziecięcym wierszyk o wiośnie. Spodobała mi się taka forma dzielenia własnych pomysłów z odbiorcami i rozpoczęłam sumienne bombardowanie różnych redakcji. Moje wiersze drukowano np. w "Zuchu" czy "Przyjacielu" - oczywiście, nie zawsze. Zaszczycona i zachwycona czułam się jednak dopiero, znajdując swoje utworu na łamach czasopism brajlowskich. Byłam konkretnie wtopiona w zainteresowania mojego środowiska.

 

S.K. - Powiedz, jak się zaczęła Twoja przygoda z językiem esperanto, gdzie i kiedy nauczyłaś się tego języka?  

 

H.K.S. - W trakcie klasy szóstej zajęłam się językiem esperanto. Uczyłam się go samodzielnie, ale ustawicznie; dopracowałam się zasobu koniecznych umiejętności, co pozwala mi pisać w oryginale i tłumaczyć. Moje przyjaźnie z esperantystami przekroczyły granice Polski, dlatego też odczułam potrzebę obdarzania się wspólnym słowem zarówno z dorosłymi, jak i młodziutkimi cudzoziemcami. Niedawnym wynikiem tych działań stał się tomik w dwu wersjach (polskiej i esperanckiej) "Zielone przygody" - "Verdaj aventuroj". Zawiera wiersze wybrane.

 

S.K. - Gdzie były publikowane Twoje wiersze?  

 

H.K.S. - Moje wiersze ukazały się w antologii "Przydział na świat" (Kielce 1993, Krajowe Centrum Kultury PZN).  

Moje utwory poetyckie, opowiadania, felietony i artykuły publicystyczne znajdują się również w wydawnictwach brajlowskich, w kilku antologiach, a także w taśmotece Polskiego Radia. Wiersze esperanckie drukowały np. czasopismo "Fonto" - (Źródło), Pola Stelo (Polska Gwiazda), Esperanta Fajrero - (Esperancka Iskra).  

S.K. - Poezja w języku polskim i w esperanto z pewnością nie wypełnia Twojego czasu i z pewnością masz różne obowiązki. Jak np. sobie radzisz z prowadzeniem domu? Czy Ci ktoś w tym pomaga?  

 

H.K.S. - Jak każda przeciętna dziewczyna starałam się i ja nauczyć budować domową codzienność. No i wyszło. Od lat prowadzę swoje gospodarstwo i jakoś sobie radzę.

 

S.K. - Od kiedy przebywasz na emeryturze?  

 

H.K.S. - W roku 1990, po dwudziestu pięciu latach pracy, odeszłam na emeryturę. Ze względu na zniszczone struny głosowe zabroniono mi pracy w pełnym wymiarze godzin. Nie podołałabym zatrudnianiu lektorów przy mniejszych poborach miesięcznych. Mogłam za to konkretnie zająć się pisaniem i w dowolnym czasie spotykać się z czytelnikami. Lekcje nie stawały mi już na przeszkodzie.

 

S.K. - Czym teraz się zajmujesz? Co lubisz robić, a czego nie lubisz, ale musisz?  

 

H.K.S. - Lubię długie spacery (mieszkamy na zielonym osiedlu), wizyty moich dawnych uczniów, rozmowy z nimi o wartościach życia; lubię spotkania autorskie, zwłaszcza z młodzieżą i dziećmi, co jest dla mnie rodzajem lekcji języka polskiego. Nie lubię prasowania!

 

S.K.- Mówiliśmy o sprawach zawodowych, o twórczości, o zdobywaniu wykształcenia. A jak Twoje sprawy osobiste się układały i ułożyły? Niewidomej dziewczynie i kobiecie jest znacznie trudniej żyć, pełnić role tradycyjne, uważane za kobiece, znaleźć partnera życia. Jak takie sprawy wyglądały u Ciebie?  

H.K.S. - Znowu jak każda dziewczyna trochę przymierzałam się do małżeństwa, trochę je oddalałam, bo nauka zajmowała w moim życiu przynajmniej równorzędne miejsce z romansami. W końcu dojrzałam do przeświadczenia, że warto mieć z bliskim człowiekiem wspólny dach, poranne podawanie chleba i wszystkie uśmiechnięte bądź też szare godziny.

 

S.K. - Czy angażowałaś się w działalność społeczną w PZN lub innych stowarzyszeniach?  

 

H.K.S. - Owszem, pracuję do dziś społecznie. Moje spotkania literackie mają właśnie zwykle taki charakter. Natomiast do najmilszych osiągnięć w działalności PZN-u zaliczam założenie przez siebie "Klubu Ludzi Ciekawych Świata". Gromadził przede wszystkim absolwentów szkoły dla niewidomych. Zależało mi na wskazaniu im różnorodnych walorów rzeczywistości, która stanowiła dla nich określony problem, np. z uzyskaniem pracy.

 

S.K. - Jakiej rady udzieliłabyś niewidomym dziewczętom?  

 

H.K.S. - Pozwoliłabym sobie podpowiedzieć dziewczynom, aby pamiętały o własnej atrakcyjności i wdzięku osobistym. Od tego zależy niejednokrotnie spełnienie nie tylko skrytych marzeń, ale ich realizacja. Dziewczęta w naszym środowisku charakteryzuje często niepewność i zbyt mała wiara w siebie. Nie wolno przy tym zapominać o rozwijaniu własnej osobowości, intelektu, wzbogacaniu wiedzy, bo to właśnie podnosi wartość kobiety. Pomaga w tym samokształcenie na różnorodnych płaszczyznach.

 

S.K. - Jak oceniasz obecną działalność i kondycję stowarzyszeń osób niewidomych?  

 

H.K.S. - Oczekuję od nich upartej, nieustępliwej walki o zawodowe zatrudnianie niewidomych. Cenię wielorakość pomysłowości i działań, ale kwestię pracy uważam za pierwszoplanową.

 

S.K. - Moim zdaniem, wśród wielu problemów natury prawnej, organizacyjnej i społecznej, jest traktowanie osób słabowidzących jak niewidomych. Uważam, że jest to ze wszech miar niekorzystne, gdyż osoby słabowidzące z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności oraz ze znacznym stopniem niepełnosprawności, które dysponują możliwościami zbliżonymi do 5 procent normalnej ostrości, są w znacznie lepszej sytuacji życiowej i nie powinny być porównywane z niewidomymi. Jak te sprawy wyglądają w świetle Twoich doświadczeń?  

 

H.K.S. - Zgadzam się z takim punktem widzenia!

 

S.K. - Dziękuję za rozmowę o sprawach ważnych, o twórczości, o życiu. Mam nadzieję, że okaże się ona interesująca dla naszych czytelników. Dziękuję i życzę napisania jeszcze wielu wierszy i innych utworów, zadowolenia ze wszystkiego, czym się zajmujesz i miłych przeżyć w każdym dniu.  

   Stanisław Kotowski  

 

Wiedza i Myśl październik 2012  

 

O życiu i twórczościHaliny Kuropatnickiej-Salamon  

Zofia Krzemkowska  

Dom

Poranne przekrawanie chleba.

Wieczorne rozsuwanie zasłon.

Codzienne otwieranie okien

I zapalanie ciepłych świateł.

I jeszcze słowa, jeszcze gesty,

I każdy gwar, każda cisza…

Podniosłość najzwyklejszych zdarzeń,

którym już nie wystarcza światła,

bo muszą w ścianach własnych rosnąć,

przy własnych drzwiach, pod własnym dachem.*

* Ze zbioru: „Rozsypane słowa - wiersze niewidomych poetów”, Wydawnictwo: ZG PZN 1977 r., wydane w brajlu.

 

W takim wrocławskim domu, w mieszkaniu nr 1, żyje niewidoma

poetka Halina Kuropatnicka-Salamon wraz z rodziną:

matką w podeszłym wieku i mężem z dolegliwościami zdrowotnymi. Opiekuje się nimi, dla nich gotuje - dla każdego coś innego - sprząta, pierze, załatwia bieżące sprawy, których w każdym domu jest wiele. Gdy musi gdzieś wyjechać, szuka zastępstwa wśród przyjaciół. Halina od dzieciństwa jest całkowicie niewidoma, ale bardzo aktywna.

Po za licznymi obowiązkami domowymi znajduje czas na

współpracę z Krajowym Centrum Kultury Niewidomych w Kielcach.

Od lat zaprzyjaźniona z tym środowiskiem, co roku bierze

udział w organizowaniu różnych konkursów, urządza spotkania

z czytelnikami swojej poezji, zwłaszcza młodymi, którzy są jej

szczególnie bliscy z racji wykonywanego zawodu, rozprowadza

wśród nich wiersze, a tak że uczestniczy w świątecznych biesiadach. W 2002 r. była w Czechach, gdzie prezentowała tomiki swoich wierszy. Duży wkład pracy w przygotowanie spotkań wniosły nauczycielki szkoły, w której gościła. Halina miło wspomina te spotkania.

Jest wierna zasadzie: „Przekazuj zdobytą wiedzę innym. W ten

sposób zapamiętasz ją lepiej, pomożesz wesprzeć innych”.

Halina ukończyła Szkołę Podstawową przy Państwowym Zakładzie Dzieci Niewidomych we Wrocławiu. Następnie, po uzyskaniu świadectwa dojrzałości w Liceum Pedagogicznym, podjęła pracę nauczycielki w swojej dawnej szkole. Była przede wszystkim polonistką, lubianą przez dzieci i młodzież niewidomą i słabo widzącą. Zawsze mogły na nią liczyć, była jedną z nich, rozumiała ich trudności, problemy, miała dla nich czas i dobre słowa zachęty.

W międzyczasie ukończyła Wydział Pedagogiki na Uniwersytecie Wrocławskim i studia w Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Jest tyflopedagogiem. Obecnie od lat przebywa na emeryturze, ale kontaktu z absolwenta mi szkoły, dawnymi swoimi uczniami, nie zerwała. Śledzi ich losy, zachęca do kontynuowania nauki, ukierunkowuje dalsze ich działania.

Kocha ludzi. Wychodzi z inicjatywą rozmowy, cierpliwie wysłuchuje, wspiera radą. Rozmowy prowadzi lekko, z pozytywnym wydźwiękiem radości życia, na przekór własnemu zmęczeniu i trudnościom, które przecież jej również nie omijają. Szuka rozwiązania dla każdego pojawiającego się problemu. Jej wewnętrzna pogoda, harmonia w działaniu udzielają się otoczeniu. Zawsze zadbana, elegancka, jeździ z przewodniczką, którą najczęściej opłaca, mimo własnych skromnych środków.

Gościłam ją w swoim domu, spotykałyśmy się na naradach,

wspólnie pracowałyśmy w komisji konkursowej, oceniając interpretacje nieznanego wcześniej tekstu brajlowskiego. Znamy się od lat. Cenię ją za miły sposób bycia, ciekawe rozmowy telefoniczne, za uśmiech, za życzliwy stosunek do każdego napotkanego człowieka, za to, że potrafi się cieszyć każdym dniem.

Kieruje się zasadą: - Spiesz się, by żyć dobrze i myśl o tym, że

każdy dzień sam w sobie jest życiem - tym zjednuje otoczenie.

Ma grono wypróbowanych przyjaciół, na których może liczyć.

Jej bliską przyjaciółką jest Helena Murawska dawniej też pracująca w szkole dla niewidomych.

Helena tak charakteryzuje swą przyjaciółkę: „Halina jest bardzo

dobrą organizatorką wszelkich wyjazdów, konkretna, kompetentna, rozpiera ją energia i entuzjazm działania oraz radość życia. Można na niej po legać, jest wierna w przyjaźni. Taką przyjaźń się ceni ”.

Publicystyczne artykuły Haliny, jej opowiadania i teksty poetyckie były drukowane w brajlowskiej prasie środowiskowej, np. w „Pochodni”, „Głosie Kobiety”, „Nowym Magazynie Muzycznym” oraz w czarnodrukowych pismach dla młodzieży, której potrzeby, możliwości, zainteresowania, oczekiwania i uczucia zna.

Mam przed sobą brajlowski tomik poezji „Drugie śniada nie

z Amorem” z 2004 r., wdany przez PHU Im puls w Lublinie. We

wstępie opracowanym przez Ewę Kołodyńską- Cioczek czyta my m.in.: „Tomik poezji powstał z myślą o gimnazjalistach. Odnajdziemy w nim tęczę na strojów, które towarzyszą młodym na codzień. Poetka jest bacznym obserwatorem i dobrym słuchaczem przyjacielem młodych. To właśnie dzięki te mu mądremu postrzeganiu świata i rozumieniu po trzeb innych, jej wiersze ukazują cudowną siłę młodości beztroskiej, radosnej, pełnej pragnień, wzruszeń i … miłości. To tylko część prawdy, bo młodym często towarzyszy zaduma, zatroskanie i inne uczucia. Ale taka jest właśnie młodość - pełna ulotnych sprzeczności, lecz jakże niepowtarzalnie piękna!”.(…)

Poświęcę nieco uwagi otrzymanym w prezencie od poetki

ostatnim tomikom poezji wydanym w roku 2012. Pierwszy z nich to: „Śladem westchnień” - wyboru wierszy dokonało Towarzystwo Muzyczne im. Edwina Kowalika. Na stronie tytułowej znajdujemy informacje Heleny Jakubowskiej o Halinie Kuropatnickiej-Salamon: „Przepracowała we Wrocławskiej szkole 25 lat. Jej utwory o dzieciach to, m.in.: „Z klasy ”, „Rozmowa z aniołem, „Z ćwiczeń szkolnych”.

Pisze dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Jest autorką małych

form prozy i wierszy. Tomiki poetyckie: „W lustrze ”, „W do mach moich przyjaciółek”, „Kasztanki”. Zbiory opowiadań: „W drodze”, „W świetle zielonej gwiazdki”. Jest członkiem Dolnośląskiego Oddziału Związku Literatów Polskich.

Pasją Haliny Kuropatnickiej-Salamon jest esperanto. Dobrze

zna ten język. Tworzy w nim, dokonuje przekładów, opracowuje materiały publicystyczne. Uczestniczy chętnie w polskich i zagranicznych kongresach esperantystów, jeśli pozwalają jej na to środki finansowe.

W zbiorze „Śladem westchnień” ukazały się wiersze nawiązujące do zwyczajnych zdarzeń. Oto jeden z nich dedykowany Ludmile Jakubczak.(…)

W ostatnim tomiku poezji: „Kobiety wśród ogrodów” wydanym

przez „Skonpres”, Jan Skonieczka z Kruszyna pisze: „Kobiety

zostały przedstawione tu wśród ogrodów. Każda z nich ma do

przekazania czytelnikom coś innego, własnego”.(…)

Poza poezją i esperantem Halina interesuje się też muzyką,

która jest dla niej ukojeniem. Ceni dobrych wykonawców, szczególnie promuje niewidomych wokalistów i instrumentalistów. Uczestniczy w ich występach, pisze w prasie o ich dokonaniach. Chodzi na wybrane koncerty. Szuka w kulturze oderwania się od codzienności.

Jeśli chcemy bliżej poznać niewidomą poetkę, zapraszamy ją

do nas na spotkanie autorskie z wierszem, który napisała. To nie będzie czas stracony. Można też zajrzeć do elektronicznego miesięcznika „Wiedza i myśl”, do wywiadu przeprowadzonego z Haliną Kuropatnicką- Salamon przez dr. Stanisława Kotowskiego.

Wielu niewidomych pisze wiersze. Są one różnej wartości.

Czasem są to częstochowskie rymowanki i nie przedstawiają wyższe jakości. Jedni piszą do szuflady, ot tak - bo nie ma ją komu po wierzyć swoich myśli. Drudzy wydają tomiki z własną poezją, tak jak prezentowana dziś Halina Kuropatnicka -Salamon, własnym sumptem albo znajdują na to sponsorów.

Spotykają się z czytelnikami, wysłuchują ich ocen, sami czytają lub recytują albo korzystają z fachowej po mocy zaprzyjaźnionych aktorów - bo wiersz odpowiednio zaprezentowany zyskuje na wartości.

Zakończę myślą: - Używaj serca i umysłu po to, aby wspomagać siebie i bliskich dobrym słowem, życzliwością i budzić w nich zachwyt.  

 

Niektóre publikacje  

 

Brawo

Halina Kuropatnicka-Salamon

Im większa rozmaitość wydarzeń na naszej drodze, tym bogatsze jest życie, a wśród tych wydarzeń właśnie spotkania z ludźmi są w życiu najlepsze i niepowtarzalne.

Tym razem zafascynowało mnie pięć osób i o każdej z nich chcę trochę opowiedzieć.

Los Marii Głowik już w dzieciństwie zrósł się ze śpiewem. Nuciła sobie samej i bliskim, ubogacała akademie w krakowskiej szkole podstawowej dla dzieci niewidomych,

uświetniała imprezy liceum w Biłgoraju. Po maturze związała się z wokalno-tanecznym zespołem w gminie Harasiuki. Z radością ubarwiała każde gminne święto.

Jednocześnie wykonywała pracę szczotkarki - najpierw chałupniczo, potem na warsztacie zwartym w Przemyślu.

Co roku czeka niecierpliwie na Dzień Niewidomego w kole PZN Przemyśla, bowiem przed jego obchodami zaczynają się cztery tygodnie intensywnych prób niepełnosprawnych

artystów z Jackiem Marcińczakiem, pracownikiem Centrum Kultury w Przemyślu. Doskonaląc swój repertuar, Maria przygotowuje się do okolicznościowych występów

w różnych kołach PZN i na innych estradach. W czasie listopadowych dni "Widzieć Muzyką" oklaskiwano już liczne talenty. W Busku (2007) przyszedł czas tryumfu

Marii Głowik. Jej prezentacja popularnego utworu "Być kobietą" nosiła cechy dobrej piosenki aktorskiej.

Do najmilszych i bardzo oczekiwanych przez Marię imprez należą coroczne warsztaty muzyczne w Horyńcu Zdroju. Ich pomysłodawcą jest Małgorzata Musiałek,

dyrektor Podkarpackiego Okręgu PZN. Latem w ciągu 4-5 dni wokaliści i instrumentaliści podnoszą swoje umiejętności pod kierunkiem instruktorów. Święto

zamyka koncert finałowy.

- Jak to dobrze, że przede mną ciągle coś pięknego - mówi Maria - Bukowina rumuńska, koncerty na Ukrainie... Zawsze ze śpiewem.

Blisko 14-letnia Zuzanna Osuchowska z Żyrardowa dopiero dąży do spełniania się przez śpiew w dorosłości. Gdy miała 8 lat, wstąpiła do muzycznego zespołu

"Szałaputy". Muzyka wciągnęła ją na dobre. Z czasem Zuzia zaczęła uczestniczyć w festiwalach piosenki: w Tomaszowie Mazowieckim w ramach "Wiosny Tomaszowskiej",

w Białołęckim Ośrodku Kultury i in. Niektóre były szczególnie znaczące, np. "Uśmiechniętego Dziecka dla Niepełnosprawnych" w Stambule w 2006 r. czy "Zaczarowana

Piosenka" w Krakowie (również w 2006 r.).

Obecnie Zuzia jest uczennicą szkoły podstawowej w Laskach, gdzie też uczęszcza do szkoły muzycznej. Uczy się gry na pianinie. W rodzimym Żyrardowie pobiera

w szkole muzycznej naukę emisji głosu. Zuzia marzy o pięknej przyszłości związanej z muzyką i wierzy, że jej się powiedzie.

Nieoceniona w dostarczaniu informacji Wiesława Buczulińska napisała nam o aplauzie, z jakim spotkała się Zuzia podczas edycji "Widzieć Muzyką" w 2007 r.

w Bytomiu Odrzańskim. Podobała się też na koncercie "Niewidomi Poznaniowi i Wielkopolsce". Urzeka wdziękiem subtelnego głosu. Mówiąc o Zuzi, odbiorcy z

rozrzewnieniem wspominają wykonywaną przez nią "Pieśń o złotej krainie", pełną tęsknoty żydowskiego dziecka.

Ola Sobiech wkroczyła w młodość. Swoje pragnienia i optymizm opiera na rozsądnych przewidywaniach. Ma za sobą sporo sukcesów wokalnych, ale opowiada o nich

powściągliwie. Jest uczennicą krakowskiej szkoły dla niewidomych - II kl. Technikum o profilu stroiciel fortepianów oraz II kl. Szkoły muzycznej - wiolonczela

i fortepian. W efekcie zafascynowania muzyką trafiła do stowarzyszenia Studio Integracji w Łodzi, założonego przez Krzysztofa Cwynara. Nauczyła się tam

dużo i dotychczas pozostaje ze stowarzyszeniem w kontakcie. Zbierała piękne plony na festiwalach piosenki: "Wygraj Sukces", "Łódzkie Skrzydła" czy "Zaczarowana

Piosenka" w 2006 r., kiedy to "Małgośką" i "Dumką na dwa serca" wyśpiewała sobie II miejsce w kategorii do lat 16. Chciałaby studiować śpiew solowy. Jest

przekonana, że realizacja tego zamiaru zależy w dużej mierze od jej pracowitości i woli.

Utalentowany, a przecież niezwykle skromny Maciej Piwowarczyk prezentuje przykład zrealizowanych dążeń. Po krakowskim liceum dla niewidomych o kierunku

stroiciel fortepianów przybył do Buska i zaczął rozglądać się za pracą. Uzyskał wreszcie posadę organisty w parafii Oblekoń koło Korczyna, dokąd przez

5 lat dojeżdżał z Buska. W lipcu 2006 r. zatrudniono go na etacie organisty w Busku Zdroju w parafii św. Brata Alberta. Prócz codziennej gry na mszach

św. daje w sezonie letnim (maj-październik) niedzielne koncerty w kościele. Kuracjusze wracają na jego występy po kilka razy, żeby zachwycić się od nowa

piękną grą.

Ambicją Macieja jest, by nauczyć się jak najwięcej utworów na pamięć. W ramach hobby interesuje się samochodami, ich produkcją, markami itd.

Znów powracam do czujności Wiesławy Buczulińskiej, która w Bytomiu Odrzańskim (2007) zwróciła uwagę na walory głosu Łukasza Barucha-Skonieckiego z Dąbrowy

Górniczej. Śpiew wędrował z nim przez występy przedszkolne i szkolne uroczystości. Uczęszczając do technikum odzieżowego, grał w Rapsodycznym Teatrze Ekspresji.

Czasem komponował okolicznościowe drobiazgi. W roku 1999 zdecydował się wystąpić w "Drodze do gwiazd". Cieszył się życiem, sztuką, pracą, narzeczeństwem.

Dwa lata temu na skutek wypadku utracił wzrok. Trzeba było zbudować nową codzienność. Wnet zawarł planowany ślub. Odnalazł też na nowo znaczenie śpiewu

w swoim życiu. Już w roku 2007 oklaskiwano go w Krakowie, gdy w "Zaczarowanej Piosence" wykonał z Eweliną Flintą "Żałuję" oraz solo - "Moja droga".

Z wielkim kunsztem prezentuje własną kompozycję "Uczę się żyć", do której ułożył też tekst. Piosenka ta jest świadectwem zarówno uzdolnień artystycznych

twórcy, jak i jego hierarchii wartości. Utwór ten mogliśmy usłyszeć w Bytomiu Odrzańskim w 2007 r. i Busku podczas "Widzieć Muzyką" tego samego roku.

Niebagatelną przyjemnością jest dla Łukasza doskonalenie talentu wokalnego w klubie Helikon, istniejącym przy Domu Kultury Zagłębie. Uzupełnia tam swoją

wiedzę muzyczną, dzięki czemu staje się coraz bardziej wartościowym ar

   tystą.  

Nowy Magazyn Muzyczny  24  

 

 Czas rozczuleń - Halina Kuropatnicka-Salamon

   ochodnia

 

Kiedy nadchodzi grudzień, uczestnicy kieleckich biesiad wigilijnych zaczynają podlegać wpływom szczególnych emocji. Jest to radosne oczekiwanie z tęsknotą - za bywalcami Centrum Kultury Niewidomych, za wspominaniem wspólnej już Gwiazdki, za niespodzianymi spotkaniami na stacji bądź przystanku autobusowym. Miło jest wsiadać rozweseloną gromadą do busu, dowożącego na miejsce wigiliowania.Tym razem, czyli 17 12 2011 r., był to Wieczernik u o. palotynów w Św. Katarzynie, ogarniający ciepłą gościnnością i troską o wygodę każdego przybysza. Wieczorem zapełniliśmy więc z poczuciem zadomowienia salę udekorowaną płonącymi świecami zapełniliśmy, żeby rozpocząć ulubione godziny wzruszeń.Pierwszą przyjemnością stała się promocja debiutanckiego tomiku poetyckiego Andrzeja Chutkowskiego z Warszawy „Tropem światła”. Andrzej Chutkowski znany był dotychczas jako wyśmienity recytator i wykonawca form aktorskich. Nikt nie podejrzewał, że dojrzewał do wypowiadania się przez słowo pisane. Oklaski wyraziły zadowolenie, iż kolejny z zaprzyjaźnionej grupki znalazł nową ścieżkę przez codzienność.A potem rozsnuła się odświętność wersów. Dyr. Arkadiusz Szostak odczytał na tle kolędowej melodii wiersz o narodzeniu Chrystusa. Za nim w ślad wkraczał uroczyście każdy, kto pragnął zaprezentować tematyczny wiersz bądź zaśpiewać kolędę czy pastorałkę. Słyszało się westchnienia, rwane półszlochy - nieuniknione reakcje poruszonych serc. Przewodnicy, którzy po raz pierwszy uczestniczyli w tym wydarzeniu, nie byli w stanie uwierzyć, że impreza przebiegała bez uprzednich prób i ustaleń, a jednak tak się działo. Kierując się doskonałym wyczuciem przedstawianych sytuacji, wykonawcy dodawali ogniwo do ogniwa logicznego łańcucha treści. Zdrożona Maryja odpoczywała na kamieniu, wreszcie trafiała do przyjaznej szopy następowało rozwiązanie i wybuchała radość aniołów w Betlejem, a pastuszków w stajence. Cieszyły się zwierzęta i cała przyroda. Nadchodziła pora opłatka, choinek i życzeń. Dyskretnie wplatały się refleksje nad wartościami życia. Żal było przerywać urodę tych przeżyć, lecz następny dzień dyktował określone obowiązki.Niedzielę przeglądów i konkursów otworzyły spektakle teatralne. Teatr Espero ze Szczecina przygotował inscenizację „Kolęda grzeje nas w tę noc”. Świetny dobór tekstów, w połączeniu z umiejętnościami interpretatorskimi i prostymi środkami formalnymi, stworzyły zajmującą rzecz o biedzie, bezdomności, nadziei na zwycięstwo humanizmu.Po chwilowej zadumie przyszło śmiać się wśród oklasków, a wszystko za sprawą teatru T3 z Białegostoku. Tytuł „Święty na urlopie” nie zapowiadał kłopotów św. Mikołaja, posądzonego o kradzież i osadzonego w areszcie. Gorzej! Mikołaj nie zamierzał wyjść na wolność, co z kolei zakłopotało czynniki społeczne. Sztuka prezentowała się wspaniale, z łatwością można było dostrzec wielkie uzdolnienia wykonawcze wszystkich aktorów białostockich. Suma tych możliwości dała fascynujące rezultaty.Przerwa w występach zaczęła pulsować niepokojem artystów przystępujących do konkursu „Widzieć muzyką”. Nareszcie rozpoczęło się! Pięknie było - łzawo bądź wesoło, a zawsze z podłączaniem się sali, wciągniętej w rytm i kantylenę. Jakże można było usiedzieć spokojnie przy dynamicznym śpiewie Wiesławy Buczulińskiej ze Szczecina, prezentującej „W Betlejemie dzwony biją”? Który z chłopaków mógł nie solidaryzować się z Grzegorzem Ciecińskim z Wrocławia, przekonującym z werwą, że „Z dziewczynami nigdy nie wie się”? To znów Ola Gudacz z Krakowa zachęcała ogniście, aby „Przetańczyć całą noc”. Przy liryce jednakże wracało uspokojenie. Sprawiły to np. zwrotki Anny Januszewskiej z Krakowa „Jest taki dzień”, Danuty Łuszczek ze Szczecina „Oj, maluśki” czy „Kolęda dla nieobecnych” interesująco podana przez Kasię Mazur z Kielc. Rozrzewniła słuchaczy ogromnie „Brylantowa szopa” wyśpiewana przez Wojtka Ławnikowicza z Wrocławia. Chciałoby się słyszeć bisy, lecz czas mijał, a Wigilia zaczynała się krystalizować.Po obiedzie, wystrojonych i nastrojonych świątecznie artystów przewieziono autokarem do Kielc, gdzie oczekiwał lubiany od dawna Dom Kultury przy ul. Ściegiennego, a tam sala lustrzana. Przekroczywszy jej próg, odczuwało się wigilijność. Na scenie stała szopka z obu stron strzegły jej zdobne lampkami i świecidełkami choinki. Był czas na podejście i dotknięcie. Cichym szmerem odzywał się kolędowy motyw. Samo rozmieszczenie przy stołach cechowało się powagą chwili. Rosło wzruszenie. Młodzież wniosła światło betlejemskie, przekazane pod św. Krzyżem, a przybyłe ze Słowacji. Rozbrzmiała recytatorsko-wokalna kompozycja, wyreżyserowana z nami przez panów Szostaka i Sulimierskiego. Przy opłatku znów powróciło rozczulenie. Trudno inaczej. Ciesząc się bieżącym momentem, każdy trochę oglądał się na dawność i trochę popatrywał w przyszłość. Ujawniały to rozmowy przy wigilijnych daniach. A u nas w domu...- dawało się słyszeć. Jak należy przy Wigilii, Gwiazdka przyniosła upominki, a wśród nich uroczą płytę z wykonaniami artystów Centrum oraz ich przyjaciół. Uwieńczeniem atrakcji stało się ogłoszenie wyników konkursowych. Dwoje wokalistów, Aleksandra Gudacz z Krakowa i Wojciech Ławnikowicz z Wrocławia zostali nagrodzeni równorzędnym pierwszym miejscem. Słabowidzący Józef Faber z Bielska Białej, malarz i grafik, otrzymał zaszczytną nagrodę Romana Piłata. Nadmieńmy, że aktorzy i inni wykonawcy odebrali w formie nagród turnusy sanatoryjne bądź wypoczynkowe, np. w Ciechocinku, Busku i in.Tyle było miłych minut i słów, ale najmilej śpiewało się razem kolędy, te same jak co roku i jak co roku drogie sercom. Pomiędzy kolędami zaś pojawiały się kapela ludowa, młodzieżowy zespół wokalny z krakowskiej szkoły dla niewidomych, zespół taneczny, prezentujący poloneza „Bóg się rodzi”. Kto widział, z zachwytem opisywał to pozostałym.Żal było odchodzić od stołów, opuszczać lustrzaną salę, schodzić w dół znajomymi schodami. Poniedziałkowym rankiem natomiast słychać było najczęściej „Do następnego razu!”. Stara prawda trze

ba trochę potęsknić do kolejnego rozczulenia.

Pochodnia styczeń - luty 2012