Moja pani

         Izabela Hoffman

   Miałam 7 lat, gdy przywieziono mnie do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących we Wrocławiu. Wychowana przez babcię i dziadka, byłam rozpieszczonym i niesamodzielnym dzieckiem. Długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego muszę mieszkać w pięcioosobowym pokoju w internacie i robić wszystko na komendę w ściśle określonym czasie: wstawać, myć się, ubierać, jeść śniadanie, chodzić do szkoły, po lekcjach zjadać obiad itd. W tej szkole pierwszy raz zetknęłam się z pismem brajla. Najgorszy był moment, kiedy nauczycielka zawiązała mi oczy, żebym nie mogła patrzeć na kropki, tylko wyczuwać je palcami. Bardzo jej za to nie lubiłam, ale niestety uczyła mnie aż trzy lata.

W IV klasie została naszą wychowawczynią pani Halina Kuropatnicka-Salamon, która też uczyła nas języka polskiego. Była osobą niewidomą. Nie pamiętam naszych pierwszych kontaktów. Z klasy IV najbardziej utkwił mi w pamięci konkurs recytatorski, w którym uczestniczyłam, a przygotowała mnie do niego moja pani.  Pani Halina uczyła nas aż do VIII klasy i jednocześnie była naszą wychowawczynią. Byliśmy z tego zadowoleni, ponieważ wszyscy bardzo ją lubiliśmy. Była cudowną kobietą, wymagającą, ale sprawiedliwą, zawsze znajdowała czas, żeby z nami porozmawiać o różnych problemach, zależnie od potrzeb - w grupie albo indywidualnie. Szczeg ólnie lubiłam rozmowy z nią. Teraz wiem, że kłopoty, z którymi do niej przychodziłam były zupełnie banalne, ale wtedy były dla mnie najważniejsze i tylko moja ukochana nauczycielka mogła mi pomóc w ich rozwiązaniu.

Pamiętam, że kiedyś dostałam od niej lalkę na Mikołaja. Bardzo się nią cieszyłam, ale nie wiedziałam, jak ją nazwać. Pani mi poradziła, żeby była to Kundzia. tę lalkę mam do dziś.

Pani Halina biegle zna język esperanto, ma wielu przyjaciół w kraju i zagranicą, w których często mi opowiadała. Ja też chciałam nauczyć się tego języka. W klasie VI pani Halina, w ramach swojego wolnego czasu, zaczęła uczyć nas esperanta. Raz w tygodniu przychodziliśmy na dodatkowe zajęcia. Były one ciekawe i pożyteczne. Wiem, że koledzy i koleżanki z klasy bardzo lubili "panią od polskiego", ale dla mnie była kimś więcej - ona pierwsza dowiedziała się o moim pierwszym chłopcu. Tylko jej mogłam powiedzieć, że wychowawczyni z internatu mnie nie lubi i ja jej też. Kochałam moją panią, ponieważ mogłam jej zaufać, wiedziałam, że w każdej sytuacji mogę na nią liczyć.

O tym, że pani Halina pisze artykuły, opowiadania, wiersze, dowiedziałam się dopiero pod koniec VIII klasy. Pani zapoznawała nas z czasopismami dla dorosłych, a nie tylko z "Promyczkiem" i "Światełkiem". W tych czasopismach natknęliśmy się na pisane przez nią artykuły. Najważniejszym wydarzeniem związanym z jej twórczością było napisanie wiersza na szkolną akademię. Byłam dumna, kiedy poprosiła mnie, abym go zarecytowała. Wydawało mi się wtedy, że napisała ten wiersz specjalnie dla mnie. Nawet dziś nie chcę myśleć, że było inaczej.

Po ukończeniu szkoły długo pisałyśmy do siebie, często odwiedzałam panią Halinę w domu. Wiązała ze mną duże nadzieje. Niestety, nie udało się zrealizować naszych wspólnych planów. Chciałabym kiedyś spotkać moją panią i powiedzieć jej o tym, czego dokonałam, co się udało.

W drodze na Parnas