„zawsze redaktor”
Żeby nie rozmijać się z życiem... Małgorzata Czerwińska Recepta na życie? Sens życia? Największy życiowy sukces i porażka? Oklepane pytania i równie banalne odpowiedzi. O życiu powiedziano i napisano już chyba wszystko, a jednak ciągle zadajemy sobie to samo pytanie - jak żyć? Co uczynić wartością najwyższą? Jakich trzymać się zasad? "Żyć - znaczy ciągle przytomnieć,@ nowe lekarstwa wypijać,@ stare listowie odrzucać@ w świeżych kwiatach się plątać@ dreptać po dróżkach ubitych@ i innych szukać łakomie -@ mówić: - "już wiem" i rozumieć,@ że przecież jeszcze nie koniec.@ A kiedy ktoś nagle spyta,@ "Jak to się żyje?"@ Milczeniem dać mu odpowiedź tak świetną,@ jak krągłość piłki dziecięcej". @Nie zawsze jednak odpowiedzią może być tylko milczenie. Czasem trzeba długo, cierpliwie tłumaczyć, przytaczać przykłady, powoływać się na autorytety. Przez dwadzieścia pięć lat pracy we wrocławskim ośrodku dla niewidomych dzieci Halina Kuropatnicka-Salamon nie tylko odkrywała piękno literatury, wprowadzała w tajniki ortografii i gramatyki, ale nade wszystko uczyła - jak żyć. "Wymagałam od uczniów dyscypliny i grzeczności" - opowiada pani Halina. "Tolerowałam wiele, ale nie znosiłam arogancji i tego, co niektórzy usiłują podciągnąć pod dyskusję, a co wedle mnie jest zwyczajną pyskówką. W ramach wykładanego przedmiotu szczególny nacisk kładłam na poprawność pisania i czytania. To nieprawda, że uczniowie nie lubią czytać. Należy ich do tego systematycznie, cierpliwie wdrażać, podsuwając interesującą lekturę, zachęcając do korespondowania z redakcjami czasopism. Czasem dopiero w klasie siódmej lub ósmej uczeń, dla którego czytanie było "karą" odkrywa, że może być ono prawdziwą przyjemnością. "Lata pracy na Kasztanowej pani Halina wspomina ciepło i pogodnie. Nie pamięta włożonego trudu. Nie czuje się zmęczona. "Dzieci nie naraziły mi się aż tak bardzo, abym przestała je kochać" - powiada nieco żartobliwie. "Czy można odczuwać zmęczenie, wykonując zawód, który się lubi, do którego ma się powołanie? "Nie ma cienia przesady w stwierdzeniu, że nauczycielką pani Halina chciała być od dziecka. Tak więc, po szkole podstawowej dla niewidomych - liceum pedagogiczne, a w jego trakcie prowadzenie drużyny harcerskiej i kółka esperanckiego na Kasztanowej. Po maturze - pierwszy rok pracy w zawodzie i jak na nowicjusza przystało - uczenie wszystkiego: od matematyki po wychowanie muzyczne. Liceum to jednak zbyt mało. A więc studia - z przyczyn materialnych - zaoczne. Uniwersytet Wrocławski - pedagogika ogólna ze specjalizacją polonistyczną i seminarium psychologicznym. Instytut Pedagogiki Specjalnej - tyflologia. Czy było trudno? "Dzisiaj już nie wiem, nie pamiętam - odpowiada pani Halina. - "A skoro nie pamiętam, to chyba nie było ciężko". Pani Halina unika takich wspomnień, nie lubi mentorskich opowieści, rozpoczynających się tradycyjnym: "Za moich czasów..." "Komu z nas było lekko w tamtych czasach?... Że ciaśniutki sublokatorski pokoik?... Ale za to w ładnej dzielnicy Wrocławia. Nocą pachniał bez i śpiewały słowiki... Że magnetofon szpulowy i jedna taśma, na której notatki z pedagogiki dzieliły miejsce z przebojami Przybylskiej, Kunickiej lub Połomskiego, przy czym te ostatnie trzeba było z żalem szybko kasować? Taśm ciągle brakowało... Że maszyna do pisania zakupiona dopiero na ostatnim roku studiów? Jakie to ma dzisiaj znaczenie? Najważniejsze, że były marzenia, plany. Była ogromna ciekawość świata i chęć nieustannego poznawania nowych rzeczy. Był ojciec, profesjonalny muzyk, odkrywający piękno krainy dźwięków. Była pani Semeniukowa, ukochana polonistka z Kasztanowej, wspierająca w drodze do wiedzy, pomagająca w stawianiu pierwszych samodzielnych kroków w zawodzie. "Od Pani Semeniukowej przejęłam metodę kompleksowego nauczania języka polskiego, bez czynienia - sztucznych w gruncie rzeczy - podziałów na literaturę, gramatykę, ortografię" - mówi z ogromną atencją Halina Salamon. Teraz ona jest "mistrzynią" zawodu, opiekunem pedagogicznym "nauczycielskiej młodzieży". Co przekazuje swoim uczniom? Wiedzę fachową, własne doświadczenia, osobiste zaangażowanie, miłość do dzieci i pedagogicznej profesji. Możliwość przygotowania godnego następcy to najwspanialsza nagroda za lata pracy, ale zarazem podsumowanie, zamknięcie pewnego rozdziału życia. Pani Halina nie lubi jednak podsumowań, życiowych bilansów. Przerwana praca nad doktoratem, chociaż temat z zakresu psychologii niewidomych był bardzo oryginalny. Rezygnacja ze specjalizacji nauczycielskiej III stopnia, choć były spełnione wszelkie warunki merytoryczne. Studia religioznawcze i teatrologiczne pozostały tylko w planach. Składana samej sobie obietnica rzetelnej nauki języków obcych została wypełniona (skromnym zdaniem pani Haliny) w sposób niedostateczny. Marzenia i rzeczywistość. Plany i w możliwość ich realizacji. Życie to przecież nieustanna konieczność dokonywania rozmaitych wyborów. Czy warto żałować? Życie - uciążliwa polska codzienność, bogactwo przeżyć i doznań - nie pozostawia miejsca na rozpamiętywanie zysków i strat. Szkoła, dom, praca społeczna, pasje. Wszystko splata się ze sobą, wszystko jednakowo ważne. Esperanto - wielka przygoda, trwająca od szóstej klasy szkoły podstawowej. Korespondencja ze światem, przyjacielskie kontakty, podróże, kongresy, spotkania, przekłady poezji, podręcznik esperancki dla dzieci. Italia - język włoski poznany poprzez esperanto, fascynacja włoską literaturą i muzyką. W małym mieszkaniu na wrocławskich Krzykach rozbrzmiewają nie tylko pieśni neapolitańskie i Donizetti. Posłuchać tu można Mozarta, Beethovena, Bacewicz. Szczególną jednak muzyczną miłością pani domu jest muzyka ludowa, z folklorem krajów południowej Europy na czele. Muzyka i literatura towarzyszą porannym godzinom pracy i wieczornym chwilom odpoczynku. Upodobania literackie? "Czytam dużo - mówi pani Halina. - "Ze szczególnym upodobaniem sięgam po literaturę włoską i hiszpańską. W esperanto czytuję prozę fantastyczno-naukową. Oboje z mężem lubimy beletrystykę historyczną. Okresy wielkich młodzieńczych fascynacji - Jasnorzewską, Leśmianem - mam już dawno za sobą". Oczarowanie słowem trwa od wczesnego dzieciństwa. Najpierw śmieszne dziecinne rymowanki i bajki opowiadane lalkom. Pierwsze wierszyki, drukowane w "Promyczku". Pierwsze baśnie pisane w wieku lat piętnastu. Pierwsze opowiadania na krótko przed maturą. Potem dziesiątki, setki coraz dojrzalszych publikacji - artykuły, wiersze, dla dzieci i dla dorosłych, bajki i baśnie, opowiadania. Była też "zabawa" słowem - polskie i esperanckie teksty piosenek, pisane do kompozycji polskich, węgierskich i włoskich. Domowe archiwum nie chroni świadectw twórczości. Pani Halina nie przechowuje egzemplarzy autorskich. Nie widzi też sensu w pisaniu "do szuflady". Znalezienie wydawcy, zorganizowanie spotkań autorskich - to w naszej wydawniczo-księgarskiej rzeczywistości zadanie niełatwe. Kto dzisiaj czyta poezję? Kto chce ją promować? Pani Halina niechętnie mówi o trudnościach. Najważniejsze, że publikuje, spotyka się z czytelnikami. "Nie interesuje mnie pisanie "dla potomności" - tłumaczy. - "Jeśli wychodzę do ludzi, a przecież twórczość jest formą takiego wychodzenia, to po to, by się przydać, tu i teraz". Owa skłonność do konkretyzowania zdaje się być cechą właściwą twórczości Haliny Kuropatnickiej-Salamon. Ludzkie przeżycia, doznania, śmiech, płacz, radość, smutek, przyjaźń, miłość, rozstanie, tęsknota, marzenia dokonują się w konkretnej rzeczywistości, z niej wynikają. Bez wizualizmu, bez sztucznego "powielania ze słyszeń" poezją staje się dom - "poranne przekrawanie chleba, wieczorne rozsuwanie zasłon, codzienne otwieranie okien i zapalanie ciepłych świateł...", kuchnia - "szkatułka z zapachami, przybytek cierpliwości, małe laboratorium zwinnorękich kobiet...", stół, który "wszystko potrafi udźwignąć, od talerzy, poprzez szklanki, do kwiatów, dłonie w zadumie splecione, naszą ciszę, słowa obcych (...) miejsce powrotów i spotkań, stała przystań, mały porcik domowy, potrzebny jak chleb i woda, żeby powstał dobry klimat mieszkania". Śnieżka, Kopciuszek, Czerwony Kapturek, Jaś i Małgosia - bohaterowie starych bajek - opuścili swój świat "zza siódmej góry i siódmej rzeki" i zamieszkali tu, nad Odrą i Wisłą. Oddając się owemu "dobremu klimatowi mieszkania", pochylona nad filiżanką aromatycznej herbaty, wsłuchuję się w rzeczową opowieść o życiu, któremu jakże daleko, niestety, do czarownej bajki. To, co w tej historii niedopowiedziane, niewypowiedziane, najbardziej osobiste, odnajduję w wierszach. Tylko dlaczego ta bohaterka liryczna - w domu, w kuchni, przy stole, przy telefonie, w parku, na łące, w kawiarni, zaglądająca do szafy z sukienkami, przeglądająca się w lustrze, oczekująca na tych, którzy nie przyszli, ulegająca kuszeniom, uwikłana w skrajność uczuć, dostrzegająca upływ czasu, udręczona setkami pytań - jest tak bardzo podobna do mnie? Skoro ta, z tomików poezji, i ta, pochylona nad filiżanką herbaty, są tak sobie bliskie, może warto spytać panią Halinę o sposób na życie?" Trochę błękitu z nieba, kilka kwiatów z ziemi,@ radość w tabletkach co parę kroków dziennie.@ Krople szczęścia odmierzać wolno i z umiarem.@ Wiara zielona konieczna, koniecznie przed zaśnięciem.@ Nieco niedorzeczności, zamieszania w sercu ..."@- opowiada strofami własnego wiersza Pani Halina i po chwili dodaje: "Życie człowieka ma tylko wtedy sens, gdy jest przydatne innym. Żyć dla modnej bluzki, złotego pierścionka, pluszowych mebli...? Przecież z szafą nie wybiorę się na tamten świat... Istnieć dla innych, być im pomocnym, spotykać ich, a nie omijać w swych ziemskich podróżach... tak, tylko po to warto żyć".A więc - obrać taki szlak ziemskiej wędrówki, żeby nie rozminąć się z życiem... Pochodnia styczeń 1992
|